Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIX

15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

      Po raz setny próbuję zrobić pełną pompkę. Po raz setny upadam. Moje ramiona trzęsą się niczym zmarznięte zwierzę na Syberii. Całe moje ciało drży niemiłosiernie z powodu wysiłku, który mnie najzwyczajniej w świecie przerasta. Jedna cholerna pompka... Zaciskam zęby ze wściekłości krążącej w moich żyłach niczym trucizna od tygodni. Tyle czasu już minęło, a ja wciąż jestem słaba. Cholernie i żałośnie słaba! Ten pieprzony potwór odebrał mi moją siłę stawiając mnie w rozpaczliwym położeniu. Nawet nie mam jak komuś przyłożyć, nie mówiąc już nawet o walce i ucieczce z tego Pandemonium. Męczę się przy byle przewrocie i dostaję niemożliwej zadyszki przy kopniakach z pół obrotu. Jak mam kogokolwiek zaatakować w takim stanie? Nawet się teraz nie obronię! Podciągam się po raz kolejny, ale moje ręce nie są w stanie utrzymać mnie dłużej niż ułamek sekundy i znowu ląduję twarzą na zimnej, drewnianej podłodze. Wyrzucam z siebie parę siarczystych przekleństw.

-Lucy! Co ty robisz?! Przeciążasz się! - wykrzyknął z oburzeniem Henry. Przewróciłam oczami, kiedy z powrotem zawlókł mnie do tego przeklętego łóżka. 

-Minęły trzy miesiące! Trzy! A ja wciąż nie mam siły by zrobić durną pompkę! - wrzasnęłam ze złością zaciskając pięści. Lekarz westchnął, przejeżdżając palcami po kasztanowych włosach. 

-Lucy, prawie umarłaś. Niewielu pacjentów z takimi obrażeniami w ogóle przeżywa. To cud, że zdrowiejesz w takim tempie. - odparł uśmiechając się ciepło. Oparłam się ciężko o ścianę. Jakim cudem ten człowiek potrafił uśmiechać się w taki sposób? Jak to możliwe, że jego uśmiech zdawał się rozjaśniać ciemność i pokrzepiać na duszy? Jak zepsuta musiałam być?

-Wolałabym umrzeć niż tu tkwić. - odpowiedziałam zakładając się rękoma, po czym dodałam. - Tęsknisz za nimi?

-Każdego dnia, każdej godziny, każdej sekundy. To one sprawiają, że mam siłę co dzień wstać z łóżka. Zawsze tak było. Moje kochane kobietki... - rozmarzył się mężczyzna, a ja wykrzywiłam twarz w melancholii. Podczas tych trzech miesięcy jedynym moim towarzystwem był zawsze optymistycznie nastawiony do życia lekarz. Ktoś zupełnie normalny. Dobry człowiek... Szkoda, że na mojej drodze takich nie było...

-Pewnie też za tobą tęsknią. - odrzekłam ze smutkiem w głosie. Henry wierzył w słowa tego krwawego psychopaty... Wierzył skończonemu kłamcy... Wierzył, że do nich wróci... Nie miałam serca by mu powiedzieć jak naprawdę się to wszystko skończy...

-Za tobą też. - odparł, a ja zaśmiałam się pusto. Spojrzałam na lekarza, który tak naiwnie wierzył, że za mną też ktoś może tęsknić. Niewiele rozmawialiśmy o mojej rodzinie. Nie było o czym... Sprowadzało to jedynie czarne myśli. Ale lubiłam słuchać opowieści Henry'ego, o jego bliskich, o jego życiu, normalnym, dobrym życiu. A on sam chętnie pogrążał się w szczęśliwych wspomnieniach i dzielił się nimi ze mną. Opowiadał o swoich córkach, o tym jak je kocha, o ich dziecięcych wybrykach, o ich pierwszej miłości, o ich osiągnięciach i o ich porażkach. Mówił także o swojej żonie. Nieśmiałej altruistce, która wyciągnęła go z bezdennej rozpaczy po przedwczesnej stracie ukochanego ojca. Zawsze powtarzał, że gdyby nie ona jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ona go uratowała... Zazdrościłam mu, jego żonie i jego córkom. Tak strasznie zazdrościłam im normalności...

-Dlaczego w to nie wierzysz? Przecież mieszkałaś ze swoją ciotką i wujem. Musieli cię kochać, nawet jeśli nie zdawałaś sobie z tego sprawy. - dodał, a ja westchnęłam. Moja rodzina była niebezpiecznym tematem, którego do tej pory raczej nie odważył się poruszać. Poza tym zwykle ucinałam każdą wzmiankę o mojej przeszłości. Jego była o niebo lepsza...

-Nie powinieneś wierzyć temu co piszą w gazetach. Ale "musieli" to trafne określenie. - odpowiedziałam beznamiętnie. Lekarz zmarszczył brwi.

-Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał. Przez chwilę chciałam zmienić temat i posłuchać jak obchodziły urodziny jego córki, jak świętowały swoje święto normalne dziewczyny, ale zrezygnowałam. Równie dobrze, mogłam mu powiedzieć to samo co Gordonowi czy temu psychiatrze.

-Że nie miałam tyle szczęścia co twoje córki. Moja ma.. Harleen oddała mnie pod opiekę Amandy chcąc dla mnie normalnego życia bez tego całego morderczego szaleństwa, ale moja ciotka od samego początku doskonale wiedziała o wszystkim. Bała się mnie, a jednocześnie okłamywała przez piętnaście lat. Z resztą nie tylko mi nie powiedziała prawdy. Jack także o niczym nie wiedział. I dopóki nie był niczego świadomy był... ojcem. Takim, który nosił mnie na baranach i podbierał dla mnie ciasteczka przed obiadem. Ale w końcu i on dowiedział się prawdy. I z dnia na dzień to wszystko znikło... prysło niczym mydlana bańka. Pojawił się Andrew, a Jack zaczął mnie nienawidzić. Tylko determinacja Amandy pozwalała mi na pozostanie w ich domu. Później pojawiła się Cecily i Axel. Cecily i Andrew także za mną nie przepadali. Dokuczali mi przy każdej nadarzającej się okazji... Może i słusznie. W końcu włóczyłam się po nocach, wdawałam w bójki i zawalałam szkołę. Nie byłam dobrą córką, a oni dobrą rodziną... Przynajmniej nie dla mnie. Potem było jeszcze gorzej. Jak ostatnia idiotka zaczęłam rozpaczliwie poszukiwać powodu, dla którego nie mogę należeć do ich szczęśliwej rodzinki. Na moje nieszczęście, znalazłam go. Dowiedziałam się wszystkiego. Gotham też się dowiedziało. A ja zniszczyłam wszystko co kiedykolwiek mogłam osiągnąć. Do tego zrobiłam dokładnie to czego wszyscy się po mnie spodziewali. Zamordowałam człowieka. Zabiłam. I nieważne co mówi policja, że zrobiłam to w samoobronie, bo wiem, że to kłamstwo. Kłamstwo, które sama próbowałam sobie wmówić. Wszyscy biorą mnie za szaleńca, ale zapominają o jednym, szaleńcy nie mają sumienia. Dlatego nie sądzę by ktokolwiek za mną tęsknił Henry. I nie jestem pewna czy powinieneś mnie ratować. - opowiedziałam dziwnie spokojnym tonem, pomimo, że ta historia była pełna sprzecznych, niezwykle potężnych uczuć i emocji. Lekarz słuchał mnie z zapartym tchem. Po raz pierwszy usłyszał moją opowieść, choć doskonale ją znał z pierwszych stron gazet i wiadomości, teraz wydawał się wstrząśnięty. Może dlatego, że po raz pierwszy usłyszał ją w takim wydaniu. Prawdziwym do bólu wydaniu...

-Sądzisz, że to wszystko twoja wina? Lucy, przecież nie miałaś na to żadnego wpływu! Nikt z nas nie wybiera rodziny! Nie możesz się czuć za to odpowiedzialna. Nie jesteś mordercą. Nie jesteś taka za jaką wszyscy cię mają. Uwierz mi, bo ja także tak myślałem. Ale to stek bzdur! Dziennikarze już od dawna nie poszukują prawdy, a jedynie sensacji. Nie pozwól by czyjaś opinia wpływała na to jak postrzegasz samą siebie. - odparł po chwili dłużącego się milczenia. Spojrzałam na niego.

-To nie zmienia faktu, że tkwimy tu z mojego powodu. - westchnęłam. Henry pokręcił głową z niedowierzaniem.

-Naprawdę masz niezwykły talent do obwiniania siebie za całe zło świata Lucy. A co z Axelem? - dodał mężczyzna, a przed moimi oczami momentalnie ukazała się roześmiana buźka mojego kochanego kuzyna. Spuściłam wzrok.

-Wyjechał do babci z nimi wszystkimi. Co ciekawe, nigdy jej nie spotkałam. Nie chciała mnie widzieć pomimo, że w rzeczywistości jest moją biologiczną babką... 

-Nie o to pytałem. Czy on za tobą tęskni? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się smutno.

-Nie mam pojęcia. Ale jest jedną z nielicznych osób, za którymi ja tęsknię. Tyle, że jeśli ktokolwiek się o tym dowie, zabiją go... zabiją biednego chłopca... - odrzekłam, a w moich oczach zabłysły słone łzy. Za dużo powiedziałam... 

-Nikomu nie powiem. Słowo. To przykre, że tak niewiele ludzi wie, kim jesteś w rzeczywistości. 

-Może to i lepiej... - szepnęłam, a w pomieszczeniu rozległa się głucha cisza. Lekarz spojrzał w zamurowane okno, a po moim policzku potoczyła się pojedyncza łza. Zacisnęłam palce w pięści. To nie może się tak skończyć...

***

         Sierpowy, młot, okrężny i kopnięcie z pół obrotu. I tak w kółko. Minęły cztery tygodnie, a ja czułam jak z dnia na dzień powraca moja siła. Henry wciąż narzekał, że się przeciążę, ale ja czułam, że wreszcie mam jakiekolwiek szanse. Przybliżałam się do celu z każdym poprawnie zadanym ciosem, z każdym kolejnym posiłkiem, z każdym kolejnym dniem. Lekarz siedział na krześle i kręcił głową zjadając swoją porcję pomidorówki przyniesionej przez jakiegoś podwładnego tego monstrum. Dzięki jego zegarkowi, nareszcie mój czasoholizm nie dawał się tak we znaki. Dziwiło mnie jednak, że Joker na to pozwolił. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz na myśl, że to wszystko mogło być jego kolejnym wielkim planem mającym mnie doprowadzić do utraty rozumu... Spojrzałam na Henry'ego. Przez te miesiące spędzone z nim, czułam się dużo lepiej. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Był taki troskliwy i sympatyczny. Polubiłam go, Pomyśleć, tylko, że ktoś taki mógłby być moim ojcem... Zakłuło mnie w sercu jak gdyby ktoś wbił w nie szpilkę, a potem kolejną i kolejną... Przełknęłam głośno ślinę i usiadłam naprzeciw mężczyzny, który najprawdopodobniej stał się moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Kimś komu mogłam zaufać. Kimś z kim mogłam szczerze porozmawiać. Kimś kto nie pozwalał mi umrzeć. Westchnęłam ze smutkiem zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mi się uda to zostanę tu sama. Bez oparcia w jego osobie... Ale... nie powinno go tu być, ma rodzinę, która go potrzebuje, szpital pełen pacjentów... Ja, ja muszę sobie poradzić. Oni potrzebują go bardziej niż ja. W jednej chwili podjęłam żelazne postanowienie. Wyciągnę go stąd. Choćbym miała przepłacić to życiem pomogę mu, tak jak on pomógł mnie. On jest bardziej potrzebny światu niż ja. On ratuje ludzi. On jest dobrym człowiekiem.

-Lucy wiesz, że patrząc na zupę jej nie zjesz, prawda? - zapytał z uśmiechem na ustach Henry. 

-Nie dziwi cię, że to nie jest zatrute? Że jest tak spokojnie? Że od miesięcy żyjemy jak w uzdrowisku? - odpowiedziałam pytaniami na pytanie, pod wpływem nagłego zaniepokojenia. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy, a on sam zbladł.

-Przepraszam... Nie powinnam kusić losu. Tylko... nie daje mi to spokoju. Że od tak postanowił pozwolić mi wrócić do pełni sił. Fakt, słaba jestem mało użyteczna, ale ta pozorna normalność mnie przeraża... Mówi się, że najciemniej jest przed świtem, a jeśli to działa także w drugą stronę? - odparłam obserwując jak moje dłonie drżą. Henry westchnął.

-Miejmy nadzieję, że się mylisz. - odrzekł po dłuższej chwili, a ja uniosłam łyżkę z zupą do ust. Zjedliśmy w milczeniu i czarnych scenariuszach wędrujących naszymi myślami.

***

  -Kim jest dla ciebie Damian Wayne? - zapytał niespodziewanie Henry, gdy kończyłam ostatnią serię pompek. Upadłam na podłogę z łoskotem. Damian? Dlaczego pytał akurat o niego? Podniosłam się do pozycji siedzącej i zmarszczyłam brwi.

-Jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Chyba o nim słyszałeś? - odparłam nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Lekarz pokręcił głową ze śmiechem.

-Oczywiście, że słyszałem. Ale w gazetach pisano, że go znasz. To prawda? - odrzekł, a ja przewróciłam oczami. Durne gazety. Zapomniałam, że przecież opisały całe moje życie z wyszczególnieniem popełnionych w nim błędów.

-Tak. Ale nie wiem dlaczego o niego pytasz. 

-Mówiłaś, że nikt za tobą nie tęskni, że nie masz przyjaciół. Ale powiedziałaś też, że Axel jest jedną z nielicznych osób, za którymi tęsknisz... - zaczął, a ja roześmiałam się krótko.

-Sądzisz, że tęsknie za Damianem? - zapytałam z rozbawieniem, a mężczyzna zmrużył oczy.

-Nie wiem. Przyjaźniliście się? - spytał, a ja westchnęłam.

-Nie. - odpowiedziałam lakonicznie.

-Nie lubiłaś go? - nie dawał za wygraną. Przewróciłam oczami.

-A skąd to nagłe zainteresowanie? 

-Po prostu ciekawi mnie to. Dużo się mówi o tym chłopaku. W końcu dziedziczy imperium... Ale media często przedstawiają swoją wersję prawdy. Ty okazałaś się zupełnie kimś innym, dlatego ciekawi mnie czy o nim także kłamią. - odparł wzruszając ramionami. 

-A co o nim mówią media? - zapytałam. Szczerze mówiąc to nigdy specjalnie nie ciekawiły mnie wiadomości, więc właściwie nie miałam pojęcia co kto o kim mówi. 

-Niewiele. Głównie przedstawiają go jako przyszłego filantropa i prezesa Wayne Enterprisess. - odrzekł krótko. Tyle to i ja wiedziałam. Ale filantrop? Serio Damian?

-Szczerze powiedziawszy dla mnie to narcystyczny dupek ze swoimi własnym sekretami. Czy go nie lubię? Raczej nienawidzę, i z wzajemnością...czasami. Damian jest zamknięty w sobie. Zawsze chce zwyciężyć. Nie przyjmuje do wiadomości porażki. Do tego, jest koszmarnie poważny. Nigdy się nie uśmiecha. Często włóczy się po szemranych dzielnicach, ale raczej nie jest ćpunem. Nie znam go za dobrze, on wiele ukrywa. Raczej nie okazuje emocji. Chyba, że wściekłość. 

-Zabawne ile w stanie są zmienić dziennikarze... - odparł Henry z szyderstwem. 

-Prawda jest groźna Henry, bezpieczniej jest posługiwać się kłamstwem. - odpowiedziałam, a on westchnął. 

-Trudno się nie zgodzić. - odezwał się, tym upiornym podszytym mrocznym rozbawieniem kredowobiały demon, który niepostrzeżenie wślizgnął się w naszą urojoną normalność burząc jej bezpiecznie mury. Henry cały w dreszczach odskoczył pod ścianę, a jego przerażenie stało się niemal namacalne. Lodowaty dreszcz przeszedł mi po plecach, ale nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Zupełnie jakby ktoś przywiercił mi stopy do podłogi. Ostatnim razem widziałam go w tej... okropnej, ciemnej, pełnej szkarłatu i szaleństwa piwnicy. Prawie mnie zabił... Porwał Henry'ego... Zacisnęłam mocniej pięści i spojrzałam mu prosto w te pełne niepisanego obłędu i horroru oczy, pomimo zimnego, śliskiego strachu zaciskającego pętle na mojej szyi. Jednak wściekłość w moich żyłach zdawała się rozpalać pokój do niebotycznej temperatury. Joker uśmiechnął się tym krwawym,sadystycznym uśmiechem mordercy, a ja poczułam, że także tracę swój rozum, bo właśnie dostrzegłam swoją szansę...









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro