Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XL

OBECNIE

    Bolesne urywki wspomnień atakują mój zdewastowany pożogą szaleństwa umysł. Wszystkie pogrzebane w mrocznych zakamarkach obłędu, wypełzają na powierzchnię z opętańczym wrzaskiem Banshee*. Przed moimi oczami tańczą umarli, a w żyłach płynie toksyczne pragnienie śmierci... jedno z uczuć towarzyszących mi od niekończących się miesięcy spędzonych z tym...tym...monstrum. Świadomość rani moje zmysły. Świadomość rozbija  na maleńkie odłamki szkła wszystkie moje tak kruche obietnice, które kiedyś wydawać się mogły z diamentu, teraz były jedynie marną podróbką szlachetnego kruszcu. Świadomość, bolesna aż do kości przypomina mi o utraconej duszy... Chwieję się na nogach, dreszcze przechodzą mnie aż po końcówki zgniłozielonych włosów, które mam ochotę powyrywać niczym chwasty z zadbanego ogrodu... Jednak doskonale wiem, że niczego to nie zmieni... Bo gdy korzenie sięgną wystarczająco głęboko nic nie jest w stanie już ich usunąć... Możesz posadzić tam nowe kwiaty, możesz udawać, że zawsze tam były, możesz z czasem nawet zapomnieć... ale one zawsze tam będą... Wijące się, gnijące w ciemnościach, żywiące się twoją kwiecistą powłoką... 

-Proszę nie. Błagam, mam rodzinę, dzieci! - ocuca mnie choć na chwilę z bezlitosnego, rwącego potoku własnej spływającej krwią i szaleństwem przeszłości, głos jakiegoś mężczyzny. Spoglądam w jego stronę. Klęczy na mokrej ziemi wraz z jakąś kobietą. Deszcz rozmywa jego postać, a północny wiatr świszczy niczym hałaśliwe szepty w mojej głowie. Spoglądam przypadkiem w swoje odbicie w kałuży. Momentalnie obracam wzrok od martwego, obłąkanego mordercy, którego tam widzę. 

-Obędą się bez ojca. Ja swojego nawet nie poznałem, a zobacz na jakiego wspaniałego człowieka wyrosłem! - zarechotał jeden z oprawców, w geście parodii obracając się wokół własnej osi, aby zrozpaczony ojciec przyszłych sierot mógł się mu dobrze przypatrzeć. 

-Poza tym zostanie im jeszcze mateczka! Obiecuję jej zbytnio nie poturbować! - zarechotał kolejny, a zaraz potem wszyscy wybuchli groteskowym śmiechem. Zacisnęłam dłonie w pięści.

-A ja obiecuję, że nie strzelę ci w łeb. - włączyłam się do wymiany zdań i nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek zareagować strzeliłam rechoczącemu kretynowi prosto w jego krocze. Jego zwierzęcy wrzask rozległ się w powietrzu. Uśmiechnęłam się okrutnie.

-A więc ojciec cię porzucił, powiadasz? - zwróciłam się do osiłka z kijem bejsbolowym na ramieniu, jak gdyby nigdy nic. 

-A co cię to kurwa obchodzi? I kim ty kurwa jesteś?! - warknął opryskliwie. Przeładowałam broń.

-Twoim kurwa koszmarem. - syknęłam, po czy strzeliłam mu prosto w wątrobę. Trochę potrwa nim się wykrwawi... Zwróciłam się w stronę pozostałych, którzy natychmiast podnieśli ręce w geście kapitulacji. Niezbyt mądrze nie posiadać broni palnej w Gotham... 

-Czekaj! Poddajemy się! - odparł jeden z nich. Drugi spojrzał na niego z powątpiewaniem.

-Co ty kurwa wyprawiasz Mike?! Przecież też mamy broń! - syknął wściekle. Jednak jego kumpel ani myślał z niej skorzystać. W jego oczach błyszczał strach.

-A to jest kurwa córka Jokera idioto! Nie widzisz tych włosów?! - warknął tamten w odpowiedzi. Prychnęłam. Nigdy się go nie pozbędę... Ma mnie w garści... Tak jak całe Gotham... A ja mu w tym pomogłam...

-To jest Lucy Johnson? - zapytał z powątpiewaniem. - To jest Smile? 

-A czego oczekiwałeś? Że wypruję flaki twoim kumplom, wepchnę ci je do gardła i wytnę ci na twarzy uśmiech nożem zanosząc się śmiechem? - zapytałam z irytacją, podchodząc do niego bliżej. 

-A nie tym przypadkiem się zajmujesz? - spytał kąśliwym tonem. Zacisnęłam mocniej pięści, po czym wyciągnęłam zza paska przeklętą talię kart. 

-Nie. - odparłam, po czym wbiłam jedną z kart w jego ramię. - Już nie. - dodałam szeptem, gdy mężczyzna osuwał się na ziemię z opętańczym śmiechem, a w jego oczach powątpiewanie zostało wyparte przez gargantuiczny, pierwotny lęk. 

-Błagam... -zaczął ten, który mnie rozpoznał, ale nie skończył, bo przestrzeliłam mu czaszkę, po czym sięgnęłam po kolejną kartę i trafiłam nią w jedynego oprawcę, który miał tyle rozumu by zacząć uciekać. Wokół słychać było już tylko jęki wykrwawiającego się mężczyzny bez ojca i złorzeczenia niedoszłego gwałciciela. Obróciłam się w stronę skulonego ze strachu małżeństwa. 

-Na co czekacie? Uciekajcie stąd do cholery! - zwróciłam się dość ostro w ich stronę, po czym, gdy ci zerwali się z ziemi biegnąc szybciej niż mogłabym ich o to posądzić, podcięłam gardło eunuchowi*. 


***

     Nie raz włóczyłam się późną nocą po Gotham. Nie raz słyszałam krzyki ofiar. Nie raz widziałam rzeczy, których nie powinnam widzieć i spotykałam ludzi, których nie powinnam była spotkać. Jednak nigdy sama nie byłam w stanie czegokolwiek zdziałać, mogłam jedynie obserwować lub z obojętnością godną człowieczeństwa udawać, że mnie to nie dotyczy. Nigdy nikt nie uciekał przede mną z krzykiem. Nigdy nie byłam złoczyńcą... Przełknęłam głośno ślinę, przechodząc znana zaułki i widząc przed oczami kolejne wspomnienia wyłaniające się z odmętów pamięci, powracającej w ekspresowym tempie, pogromczyni błogiego zapomnienia. Blizna na ręce przypomniała mi o krwawym starciu, o nożownikach, którzy budzili we mnie taki lęk, o czasach, gdy kłamstwo Amandy chroniło mnie przed prawdą, której tak bardzo chciałabym teraz nie poznać. Ironia faktycznie jest zimną suką. Bo z obecnego punktu widzenia fałszerstwa Amandy były prawdziwym błogosławieństwem. To zabawne, że wtedy życie na uboczu jej perfekcyjnej rodzinki było dla mnie najgorszym koszmarem, podczas gdy nawet nie zdawałam sobie sprawy z właściwego znaczenia tego słowa, ani tego, który mnie czekał... Przed oczami niemal natychmiast stanął mi obraz tego dziwnego graffiti, które namalowałam, jak się teraz zdawało wieki temu... kiedy narysowałam postrach Gotham City, kiedy zobrazowałam jego psychiatrę, kiedy nieświadomie spojrzałam wprost w otchłań prawdy. Może gdzieś tam głęboko w środku od dawna wiedziałam dlaczego zostałam wykluczona, dlaczego bawiła mnie makabra? Może zostało mi coś z przerażających wspomnień genetycznych? A może korzenie chwastów obłędu już dawno gniły pod moją powłoką czarnych kwiatów? Pogrążona w coraz bardziej posępnych rozmyślaniach nawet nie zauważyłam, gdy moje nogi niemal automatycznie pokierowały mnie w tak dobrze znaną mi stronę, a ja znalazłam się przed drzwiami domu rodzinnego Johnsonów, do któryś niegdyś prawnie (choć nigdy naprawdę) należałam.

    Wzdrygnęłam się na jego widok. Na uschniętym, niegdyś tak bujnie zielonym trawniku widniała zmatowiała tabliczka z napisem na sprzedaż. Wokół ziała kompletna cisza, a w oknach sąsiednich domów nie paliły się światła. Rządki martwych kwiatów i krzewów dopełniały jedynie niepokojącego wrażenia wkroczenia do świata umarłego, opuszczonego przez wszelkie żywe dusze. Stałam tam niczym duch, martwa przeszłość, zbędny element krajobrazu idealnego do nowego horroru. Zmarszczyłam z nagła nostalgią brwi. Co się stało z tym miejscem? Gdzie wszyscy się podziali? Dlaczego opuścili swoje idealne domy i perfekcyjne życie? Przymknęłam boleśnie oczy, gdy dotarł do mnie brutalny powód ich emigracji. Nikt z idealnym życiem nie pozwoli na dzielenie go z sąsiednią rodziną morderców... Z moją rodziną... Z rodziną Harleen... Z rodziną samego Jokera... Z trwogą zdałam sobie sprawę, że uśmiecham się lekko na myśl, że demonooki Jack, który tak mną gardził jest w rzeczywistości szwagrem zielonowłosego szaleńca o kredowobiałej twarzy umarlaka... o ile faktycznie wzięli jakiś uroczy ślub na trupach z gargantuicznymi, psychodelicznymi uśmiechami śmierci... Moje dłonie zatrzęsły się mimowolnie nam myśl o Harleen... O tym co się z nią stało... O tym, że jako jedyna mnie kochała... O tym, że przeze mnie zginęła... Wytarłam z nagłą wściekłością słoną łzę na moim policzku i kopnęłam w tabliczkę, która z trzaskiem pękła. Z dzikim wrzaskiem rzuciłam się na uschnięty trawnik. Pieprzony los sadysta... Pieprzony Joker... Pieprzone szaleństwo...

-Zabiję cię... zabiję... zabiję... - zaczęłam obsesyjnie szeptać, nie wiedząc już czy kieruje te słowa do samego Jokera, czy może samej siebie... Z moich zaciśniętych pięści począł spływać lodowaty szkarłat. Opadłam na suchą trawę. Spojrzałam w ciemne, bezgwiezdne niebo, po czym z nagłym poruszeniem, zdałam sobie sprawę, że w oknie pali się światło... 

  Momentalnie podniosłam się na równe nogi, a plugawa krew szaleńców w moich żyłach przyspieszyła. Wzięłam głęboki oddech, po czym z niepowstrzymaną ciekawością i osobliwym niepokojem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, po czym nie myśląc nacisnęłam dzwonek. Nim zdążyłam właściwie zastanowić się nad tym co właściwie robię i czego właściwie mogę się spodziewać po opuszczonym osiedlu, drzwi otworzyły się, a ja zamarłam.

-Harleen? - zapytałam oniemiała, na widok znajomej twarzy blondynki, czując jak obłęd na nowo przejmuje mój umysł. 


*Banshee - występująca w mitologii zjawa w kobiecej postaci, będąca zwiastunem śmierci.

*eunuch - wykastrowany mężczyzna. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro