Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX

OBECNIE

   Śmiech jest nowym narkotykiem. Cudownym i zabójczym... Uzależnia... Naprawia... Niszczy... Niesamowita symfonia zabawności. Wyjątkowy taniec optymizmu. Koncert tłumionego szaleństwa. Jestem niczym anioł. Przynoszę ludziom błogosławieństwo. Mój Ka-Bar 2211* jest jak ostrze Azraela, niepowstrzymanego anioła śmierci. Nikt nie jest w stanie uciec aniołowi... Mi także. Przeskakuję na kolejny dach, a trójka ludzi w dole przebiera nogami w rytm Kałasznikova**, który podskakuje na moich poznaczonych rzekami krwawych blizn plecach. Mój wieczny uśmiech jest tej nocy wyjątkowo szkarłatny, a moje myśli wyjątkowo uporządkowane. Całym umysłem skupiam się na moim celu. Przeznaczeniu. Uśmiechu... Głosy są zgodne i przekazują odpowiednim neuronom ustalone zadania. Lądując na kolejnym dachu i widząc mój cel wbiegający ze strachem w ślepą uliczkę rozciągam usta w szerszym uśmiechu pod wiecznym pozytywizmem. Tatuś byłby ze mnie dumny. Kosmyk zielonych włosów wymyka się z jednego z moich dwóch warkoczy. Obserwuję go kątem oka. W piersi coś mnie ściska. Gdzie jest mój tatuś? Ile jeszcze go nie będzie? Kiedy wreszcie wróci? Tęsknota za nim wzmaga się we mnie niczym huragan. Otrząsam się jednak momentalnie na przerażony krzyk dziewczyny, która spostrzegła się właśnie, że wraz z kompanami wpadła w ślepą uliczkę. Sięgam po mój karabin snajperski. Nie ważne gdzie jest mój ukochany tatuś. Sprawię, że będzie chciał do mnie wrócić. Sprawię, że miasto będzie się uśmiechać. Sprawię, że król śmiechu będzie ze mnie dumny... Kładę się na dachu przykładając oko do wizjera na podczerwień, który zapewnia mi celność nawet w środku ciemnej nocy. Kładę trupioblady palec na spuście. Celuję prosto w potylicę chłopaka próbującego wypatrzeć swego anioła wśród mroku i powagi. Biorę głęboki wdech i pociągam za spust płynnym błyskawicznym ruchem. Mam tłumik. Czas reakcji pozostałych... Czemu wszyscy muszą być czasoholikami? Celuję po raz kolejny, trafiając prosto w klatkę piersiową dziewczyny, po czym nim trzeci cel zdąży spostrzec co się dzieje pocisk Kałasznikowa przebija jego głowę. Wybucham wesołym śmiechem zeskakując z dachu. Radośnie podskakując wyciągam zza paska moich dżinsów mojego nieodłącznego towarzysza - Ka-Bara. Schylam się i w tempie Flasha pozbywam się trup, po trupie toczącej Gotham nieuleczalnej choroby - powagi. Strzepuję z noża krew i wyciągam z kieszeni mojej skórzanej kurtki fioletowy sprey. Czas zostawić strażnikom wiecznej powagi małą niespodziankę... Potrząsam spreyem i piszę na ścianie budynku sporymi literami - Smile pozdrawia. Uśmiech!Podziwiam moje dzieło przez chwilę. Moment później słyszę syreny radiowozów. Uśmiecham się szeroko znikając w opuszczonym mieszkaniu naprzeciwległej ulicy. Niewiele wieków...a może minut...później ulicę oświetlają niebiesko-krwawe światła. Samochody parkują raptem kilkanaście metrów ode mnie. Przechodzi mnie dreszcz rozbawienia. Tyle już próbują mnie znaleźć...a jestem tak blisko... Z trudem powstrzymuję śmiech. Mogliby być w stanie go usłyszeć. Drzwi radiowozów zamykają się z trzaskiem, a na zewnątrz wydostają się naczelni zarażeni. Zbierają się wokół fioletowego napisu. Żałośnie przewidywalni... Wyciągam z kieszeni dżinsów mały podłużny kawałek metalu z czerwonym przyciskiem i zamykam oczy... Bon voyage! Moje palce odnajdują przycisk niczym swą osobistą mekkę, a huk wybuchu sprawia, że otwieram oczy i nie mogąc dłużej wytrzymać wybucham tłumionym, rozbawionym, uzależniającym śmiechem. Śmieję się widząc latające szczątki. Śmieję się słysząc wrzaski okaleczanych i ginących. Śmieję się widząc czyjeś serce uderzające o okno, z którego obserwuję, spływające rdzawoczerwoną posoką.

Z uśmiechem na twarzy i krwią ofiar koniecznych w imię początku ery wiecznego śmiechu wsiąkającą w moje ubrania wchodzę do obecnej willi obłędu, w której wszystkim przyszło w rozdzierającej serce tęsknocie oczekiwać na ukochanego wielkiego i nieomylnego mistrza szaleństwa. Mojego cudownego tatusia. Jakże okrutny jest czas rozłąki z nim! Wieczne posępne oblicze obojętności podchodzi do mnie, a ja ściągam z twarzy mój ukrywający prawdziwą tożsamość krwawy uśmiech i rozciągam usta w wesołym grymasie. W moich błękitnych oczach można dostrzec iskierki radosnego obłędu. Niektórych to przeraża. Mojego tatusia cieszy, więc mnie także.

-Cześć Buffy! Słyszałeś już o wybuchowej imprezce niebieskich? Zrobiło się naprawdę czerwono! - śmieję się rzucając kurtkę na pierwszy lepszy fotel w przedpokoju. Buff jak zwykle zachowuje ten swój przenudny kamienny wyraz twarzy.

-Masz gościa panno J. - mówi tonem, w którym nie da się wyróżnić żadnych emocji osiłek ignorując moje podniecenie dokonanym zamachem. Przewracam oczami, po czym uśmiecham się szerzej.

-A któż to taki? - pytam podekscytowana. Buff wskazuje ruchem dłoni salon. A ja przewracam oczami. Naprawdę nigdy nie może mi po prostu powiedzieć?

-Przy okazji ludzie Pingwina namierzyli Deathstroke'a. Jest na wyspie na Morzu Północno-chińskim, Lian Yu. Victor Zszaz jest już w drodze tam. Niedługo Slade Wilson będzie naszym sojusznikiem...lub będzie martwy. - dopowiedział Buff w drodze korytarzem do wielkiego salonu znajdującego się naprzeciwległym końcu. Ostatni mój gość prawie mnie tam udusił...Zapowiada się ciekawy wieczór!

-Lian Yu? Podoba mi się! Brzmi niewinnie, ale zapewne jest tam zimno jak w piekle! A co z Killer Frost? Chciałabym w końcu ulepić to iglo Buffy! - odpowiedziałam wesoło kończąc lekką groźbą. Minęło już tyle, a moje zimowe plany na lato wciąż były nieosiągalne!

-Scarecrow ją złamie lada dzień. Poza tym nie jest jedyną z takimi umiejętnościami. -odparł. Przystanęłam patrząc mu intensywnie w oczy.

-Jest jedynym metaczłowiekiem z takimi umiejętnościami. A ja chcę mieć metaczłowieka. - wysyczałam z radosnym uśmiechem na twarzy dodatkowo akcentując ostatnie zdanie.

-Oczywiście panno J. - odpowiedział Buff, po czym otworzył wrota salonu i zatrzasnął je za mną. Pozwoliłam sobie na pełen okrutnej satysfakcji uśmieszek. Buff jednak nie był aż tak stalowy... Jego także można by wyprowadzić z równowagi...

-Lucy Johnson. Obstawiałam twoją śmierć. - odezwał się aksamitny kobiecy głos. Moje spojrzenie błyskawicznie zatrzymało się na siedzącej w fotelu Kobiecie-kot. Popijała z kryształowej szklanki Whisky. Zajęłam miejsce naprzeciw niej biorąc sobie żółto-różowego lizaka z pełnego ich słoika stojącego na stole. Johnson... To jedno słowo sprawiało nieprzyjemny ucisk w  żołądku i niechybny powrót tego dziwnego uczucia, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak... Skrzywiłam się ledwie widocznie i wzięłam do ust lizaka próbując zepchnąć próbujące mnie znów zniewolić wspomnienia.

-Mroczny Kosiarz to poważny gość. Tacy długo nie wytrzymują w moim towarzystwie... -odparłam niewinnie wzruszając ramionami. Kobieta-kot nie spuszczała ze mnie spojrzenia swoich intensywnie szmaragdowych oczu. Byłam prawie pewna, że znałam kogoś o podobnym kolorze...tylko za diabły nie potrafiłam sobie przypomnieć kogo takiego... Ale cóż...Teraz to i tak nie miało już znaczenia. Czas, wspomnienia, rozsądek... To już przeszłość.

-Słyszałam o tym. Ciekawa jestem tylko do czego zmierzasz. Zamierzasz przejąć podziemie? - zapytała bez ogródek kobieta bawiąc się kradzioną diamentową biżuterią. Taka złodziejka byłaby przydatna... Szkoda tylko, że jej lojalność jest usytuowana w zbyt poważnym i nudnym miejscu... Miejscu, które niedługo mój tatuś rzuci na kolana...

-Zamierzam wprowadzić Gotham w nową erę. - odpowiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Kobieta uśmiechnęła się złudnie ukazując perfekcyjne perłowe zęby.

-Mówiąc ty, masz na myśli Jokera? Bo to jemu jesteś posłuszna niczym piesek, prawda? - odrzekła rozbawionym głosem żmiji. Roześmiałam się krótko.

-I mówi to kobieta, która wciąż łudzi się, że nietoperzyk ją pokocha. Żałosna próba Selino. Doprawdy stać cię na więcej. - syknęłam z wesołym uśmiechem na twarzy.

-Wolisz taką próbę? - zapytała Kobieta-kot, po czym w ułamku sekundy sięgnęła po swój bicz i owinęła jego koniec na mojej kostce. Przekręciła lekko głowę.

-Gdyby tylko była udana... -odpowiedziałam po czym z prędkością fali tsunami wyciągnęłam z kieszeni paralizator i przytknęłam go do mojej kostki. Kilkaset woltów przebiegło przez moje ciało, a ja wybuchłam śmiechem. To jak gilgotki! Tymczasem przez bicz, do jej właścicielki także przebiegł zabójczo zabawny prąd... Lecz ona nie miała gilgotek... Po salonie poniósł się echem jej krzyk. Chwilę później odrzuciłam paralizator kilka metrów dalej i opadłam wciąż się opętańczo śmiejąc na kanapę. Moje włosy przypominały teraz fryzurę Frankensteina. Wstałam słysząc w głowie burzę i chwiejąc się podchodząc do trzęsącej się Kobiety-kot leżącej na podłodze z biczem obok drżącej wciąż dłoni. Schyliłam się, a właściwie niezdarnie upadłam obok niej z wielkim uśmiechem na ustach.

-Powiedziałabym żebyś pozdrowiła ode mnie nietoperzyka, ale chyba nie będziesz miała takiej okazji... - powiedziałam lekko drżącym od prądu na moim języku głosem i splunęłam krwią na bok, po czym skinęłam niezgrabnym ruchem dłoni na dwie dziewiątki stojące w rogu by zabrały Kobietę-Kot. Killer Frost właśnie dorobiła się nowej przyjaciółki...


*Ka-Bar 2211 - nóż taktyczny używany przez amerykańskie wojska.

**Kałasznikov - jeden z najbardziej znanych karabinów snajperskich.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro