Rozdział XIV
15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
Dni mijały niezwykle rutynowo. Siedziałam zamknięta w pokoju z obrzydliwie kwiecistymi wzorami na pościeli i zasłonach, w którym wylądowałam gdy Jokerowi znudziło się głodzenie mnie w piwnicy przykutą do ściany. Trzy razy w ciągu dnia Buff przynosił mi coś do jedzenia najwyraźniej już nie przejmując się, że dzięki temu odzyskałam poczucie czasu. Może to już nie miało znaczenia... Powoli odzyskiwałam siły co jednocześnie sprawiało, że znacznie lepiej znosiłam mój podły los. Gdy poprawiło się moje samopoczucie w wolnym czasie obeszłam cały ten durny pokój zaglądając w każdą najmniejszą szparę. Oczywiście nie znalazłam niczego przydatnego. Przynajmniej miałam dostęp do własnej łazienki i szafy ze świeżymi ubraniami (było znacznie więcej koszulek z głupimi nadrukami, najwyraźniej Joker ma jakiś fetysz na punkcie projektowania mody gnębiącej innych). Pierwsze co zrobiłam, gdy w końcu bez najmniejszych problemów podniosłam się z łóżka było odsłonięcie zasłon i sprawdzenie okna, które ostatnio tu było... było... to dobre słowo... Teraz była tam goła ściana. Ten pochrzaniony potwór zamurował mi okno. Drzwi, które były jedyną drogą ucieczki stąd były zamykane od zewnątrz i to na kilka kłódek, ponieważ gdy rozpracowałam wreszcie zamek drzwi wciąż pozostawały zamknięte. Czemu wariaci muszą być przebiegli? Zmachana skończyłam setkę pompek i jak długa opadłam na zimną podłogę dysząc ciężko. Krople potu spływały po moich plecach strugami, a mój oddech świszczał jak zimowy wiatr, ale na mojej twarzy lśnił uśmiech. Dajcie mi tylko broń, a zabiję tego demona... Podniosłam się z podłogi stając w pozycji walki tnąc powietrze nową serią ciosów. Pięść, młot, łokieć... Pięść, młot, łokieć...Pięść, młot, łokieć... kopnięcie... Odkąd zaczęłam regularnie jeść robiłam to na okrągło. W kółko i w kółko trenowałam bez chwili wytchnienia. Musiałam być w tak dobrej formie jak nigdy dotąd... Musiałam być gotowa na wszystko... Musiałam go zabić... Rzuciłam się na podłogę robiąc przewrót w przód i momentalnie zrywając się do biegu. Okrążyłam pokój pięćdziesiąt razy i otworzyłam drzwi do łazienki kopniakiem wskakując pod prysznic. Zimna jak diabli woda spływała po mnie jak wodospady po skałach, a ja zacisnęłam zęby powtarzając w myślach niczym mantrę - Zabiję go, ucieknę stąd i znajdę Harleen. Ona żyje. Musi żyć... Opatuliłam się ręcznikiem. Z moich włosów kapała woda. Na lustrze spoczywała zasłona w maki. Nie miałam zamiaru spoglądać na własne odbicie. Nie chciałam widzieć podobieństwa... Wyszłam z łazienki otwierając szafę i rzucając na łóżko pierwsze lepsze ciuchy. Moje glany niczym żołnierze na warcie spoczywały obok łóżka. Przebrałam się i spojrzałam na wyryte w ścianie zapiski. Tkwiłam tu sześćdziesiąty trzeci dzień... Ponad dwa miesiące tej cholernej rutyny plus prawdopodobnie kilka tygodni w tej okropnej piwnicy. Liczył, że od tej nudy zwariuję? Niedoczekanie. Nie poddam się tak łatwo. Westchnęłam związując włosy w kitkę na czubku głowy. W moich bladych dłoniach przesuwały się na przemian jasne blond pasma i te ohydne zielone kosmyki. Nienawidziłam ich. Podobnie jak śnieżnej karnacji i długiego nosa. To wszystko odziedziczyłam po nim... To wszystko mnie do niego upodabniało... To wszystko doprowadzało mnie na skraj obłędu, który miałam zapisany w genach... Nim cokolwiek zdążyłam zrobić drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadło trzech osiłków z piątkami wytatuowanymi na szyjach. Wszyscy trzej spoglądali na mnie wygłodniałymi spojrzeniami. W ich oczach kryło się pożądanie... Coś czego w życiu nie powinni mi okazać...
-Niezła jesteś jak na jego córkę. - odparł na oko dwudziesto-paro letni brunet w czarnych ciuchach motocyklisty oblizując swoje ciemne usta palacza. Zmrużyłam oczy.
-Widać geny tej blond zajebistej dupy robią swoje. - gwizdnął z zachwytem około trzydziestoletni mężczyzna ogolony na ''jeża'' ubrany podobnie jak jego młodszy kumpel. Czy on mówi o mojej matce? Zacisnęłam pięści. Trzeci mężczyzna mający nie więcej niż trzydzieści lat cały wytatuowany i wygolony na łyso w czarnej skórzanej kurtce obszedł mnie naokoło gwiżdżąc z uznaniem. Najmłodszy zamknął drzwi na klucz i uśmiechnął się przymilnie sięgając do swojego rozporka.
-Myślę, że się dzisiaj dobrze zabawimy Lucy... - powiedział przeciągając z wyraźnym pożądaniem moje imię. Jego towarzysze zarechotali przybliżając się do mnie. Super! Joker zatrudnia cholernych pedofili!
-Sory, ale nie bawię się z pedofilami, mogę co najwyżej złamać coś któremuś z was. - odezwałam się lekkim tonem, w którym kryła się groźba jednocześnie wzruszając ramionami. Brunet zaśmiał się.
-Pedofile? Bez przesady! Masz prawie szesnaście lat, w Ugandzie byłabyś już matką czwórki bachorów! - rzucił zmniejszając dystans między nami do niebezpiecznych kilku centymetrów. Z kieszeni jego spodni wystawał pęk kluczy do drzwi. Na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. Przybliżyłam się do kretyna, który najwyraźniej wygrał w karty z kumplami pierwszeństwo i położyłam mu jedną dłoń na ramieniu, a drugą wsadziłam do kieszeni jego spodni chwytając w palce metalowe koło z kilkoma różnej wielkości i struktury kluczami do mojej wolności.
-Dzieci, powiadasz? - szepnęłam do jego ucha zwodzicielsko-kuszącym tonem odwracając jego uwagę od mojej lewej dłoni kradnącej klucze z jego kieszeni. Z zawrotną szybkością schowałam je do kieszeni własnych dżinsów. - Ty chyba nie będziesz ich miał. - dodałam, po czym momentalnie zaplotłam moją prawą dłoń wokół jego szyi w uchwycie gilotyny*, a prawą ścisnęłam jego ramię i wymierzyłam mu mocnego kopniaka kolanem w krocze. Jęknął, a ja poddusiłam go na tyle by stracił przytomność i opadł na ziemię dokładnie w chwili, gdy jego dwaj kumple spostrzegli się, że ich towarzysz wcale się nie ''bawi''.
Pierwszy zaatakował łysy osiłek wyglądający na najgroźniejszego z ich napalonej watahy. Uchyliłam się przed jego wielką pięścią i szybkością kobry przeszłam do kontrataku wymierzając mu młot prosto w jego wytatuowaną na szyi piątkę. Trafiłam, a osiłek zawył z bólu. Jednak nie upajałam się długo tym małym zwycięstwem, bo trzeci mężczyzna chwycił mnie blokując mi ręce i unosząc mnie o kilka cali w górę. Z warknięciem ostro zerwałam uchwyt i przywaliłam mu łokciem w nos, z którego poczęła kapać krew. Kryminalista chwycił się za niego w nieuważnym odruchu. Błąd, który popełniłam na ringu... Momentalnie to wykorzystałam testując na nim jak na manekinie treningowym serię ciosów. Pięść, młot, łokieć...kopnięcie... Upadł na drewnianą podłogę zwalony moim silnym kopniakiem w środek klatki piersiowej. Pchnięta nagłym paranoicznym przeczuciem zrobiłam przewrót w tył, a dłonie łysego kolesia przecięły powietrze. Wykorzystując zmniejszony dystans podcięłam go z powodzeniem. Nie spodziewał się tego. Z prędkością błyskawicy usiadłam na jego brzuchu waląc raz po raz uderzeniami okrężnymi w jego głowę. Nie mogłam pozwolić mu się podnieść. Przydusiłam go przedramieniem widząc jak szarpie się nie mogąc zerwać uścisku. Kilka sekund później gdy osiłek zaczął się dusić czyjeś ręce odrzuciły mnie mocno w tył. Zaryłam głową w kant biurka. Syknęłam z bólu. Wzrok rozmazał mi się przed oczami. Ujrzałam czarną wściekłą plamę zmierzającą szybko w moim kierunku. Przeturlałam się na bok w chwili gdy zaatakował. Jego nos przypominał teraz krwawiący pomidor. Cholera! Czemu nie mógł stracić przytomności jak dwaj pozostali? W świetle żółtych żarówek zabłysła stal. Nóż... Wstałam na nogi czując pulsujący ból w skroni, z której ciekła strużka szkarłatnej krwi. Zacisnęłam pięści i siłą woli zmusiłam rozmazujący się pod wpływem uderzenia w głowę wzrok do współpracy. Potrzebny mi ten pieprzony nóż! I zdobędę go... Oprych zaatakował szybkimi ukośnymi cięciami, zablokowałam je momentalnie wykorzystując obronę nożycową. Ścisnęłam jego kostki u dłoni odbierając mu ostrze. Zdziwiony spojrzał na mnie i ze wściekłością wymierzył mi kopniaka. Poharatałam mu nogę kilkoma cięciami. Syknął z bólu upadając na podłogę. Rdzawoczerwona posoka zaczęła przesiąkać przez czarny materiał jego bojówek. Nie czekając na jego kolejny ruch kopnęłam kopnęłam go glanem prosto w potylicę. Jego głowa opadła bez życia na ziemię. Był nieprzytomny...albo martwy. Wszystko mi było jedno. Teraz liczyło się tylko otwarcie tych cholernych drzwi i szybka ucieczka z tego piekła. Pozwoliłam sobie na triumfujący uśmiech. Ucieknę stąd! - krzyczały moje szczęśliwe myśli. Podbiegłam do drzwi czym prędzej wkładając klucz do zamka i przekręcając go, a potem wybierając z pęku kolejne i po kolei otwierając kłódki. Wreszcie po żmudnym przymierzaniu kluczy do zamków (było ich znacznie więcej niż kłódek, co pewnie celowo miało zmylić) wszystkie zabezpieczenia puściły, a ja z radością pociągnęłam za klamkę i wyszłam na korytarz... Nim zdążyłam się rozejrzeć usłyszałam klaskanie. Podniosłam spojrzenie i ujrzałam uśmiechniętego diabła w fioletowym garniturze, wiecznie obojętnego Buffa i trzech mężczyzn z wytatuowanymi dziesiątkami patrzącymi na mnie.
-Brawo mój krwawy uśmieszku! Właśnie przeszłaś pierwszy test! - wykrzyknął ze śmiechem Joker, podczas gdy moje rozszerzone z zaskoczenia oczy rejstrowały coś czego nie miało tu być, a do mojego radosnego umysłu powoli docierała poważna i smętna prawda. Zaplanował to... A ja głupia myślałam, że mogę uciec... - Choć niestety nie zdobyłaś maksymalnej ilości punktów, ponieważ zostawiłaś ich przy życiu. Nieładnie! - dodał grożąc mi palcem, a ja poczułam jak po raz kolejny moja durna nadzieja rozpada się w drobny mak.
*gilotyna - niezwykle skuteczny chwyt/duszenie kładący nacisk na krtań wykonywany w krav madze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro