chapter 21.
Sometimes we fly
Sometimes we fall
Sometimes I feel like we're nothing at all
Dream in the light
Dance in the dark
You fill the spaces inside of my heart
Am I really mine? Are you really yours?
If all your emotions cut straight to my core
Times when you cry, I feel it all
Whenever you leave me I wait for your call
You are everything I'm living for
If you go down
Then we go down together
~ Dove Cameron ft. Khalid, "We go down together"
Abel.
Selena obudziła się na potężnym kacu, jak z resztą znaczna część naszych gości. Wszyscy potrzebowali rano dłuższej chwili, aby dojść do siebie. Ja, jako, że nie piłem, czułem się bardzo dobrze, więc wstałem dość wcześnie. Ku mojemu zaskoczeniu, Sel pomimo tej wczesnej pory i jej stanu nie było już obok mnie. Zszedłem więc na dół, gdzie zastałem ją wraz z Laną, pijące kawę. Moja dziewczyna wyglądała, jakby przejechał ją czołg.
- Dzień dobry pięknym paniom - uśmiechnąłem się na ten niecodzienny widok. - Jak się czujesz? - spytałem, podchodząc do Seleny i całując ją w czubek głowy.
- Bardzo źle - jęknęła.
- To czemu nie pospałaś dłużej?
- Nie mogłam spać, jak zwykle. Czuję się strasznie.
Podszedłem do ekspresu do kawy i włączyłem go, podstawiając kubek.
- Reszta śpi? - spytałem.
- Ricky, Mike i Drake już się obudzili, ale nie śpieszy im się do wstawania z łóżek - odpowiedziała Lana. - Chociaż myślę, że powinni wstawać i się zbierać, bo macie ostatni dzień dla siebie.
- Oj tam - machnąłem ręką. - Odbijemy sobie w nocy - zażartowałem. - Co zjecie na śniadanie?
- Mogę zrobić jajecznicę - zaproponowała Lana.
- Nie no, ja ją zrobię, w końcu jesteś gościem.
- Abel, z całą swoją miłością do ciebie, ale muszę cię uświadomić, że nie zjem nic, co przygotowałeś. Gdzie macie patelnie?
Chcąc nie chcąc wskazałem dziewczynie szafkę, w której trzymaliśmy garnki i patelnie.
- Sel, ile zjesz? - zapytałem.
- Zero - mruknęła.
- No weź. Jedną kanapkę - poprosiłem, siadając obok niej.
- Wiesz, że nie jem śniadań - przypomniała, opierając głowę o stół.
- A możesz zrobić to dla mnie i zjeść jedną kanapkę?
- Przestań.
- Jedną - bardziej stwierdziłem niż spytałem. - Idę zapytać chłopaków, czy też będą jedli.
Selena.
- Nie jemy śniadań, hm? - powiedziała Lana, gdy tylko Abel zniknął nam z pola widzenia.
- Nie rób mi tej jajecznicy - poprosiłam.
- Nie kombinuj. On próbuje ci pomóc.
Słysząc te słowa, w pierwszej chwili pomyślałam, że Abel rozmawiaj z Laną o moim problemie. Choć wiedziałam, że są ze sobą bardzo blisko, to nieszczególnie podobała mi się ta perspektywa.
- Powiedział ci? - spytałam.
- Nie musiał. Widać to na kilometr.
Dziewczyna podeszła do mnie z talerzem i postawiła go przede mną.
- Wiem, że teraz najważniejszy jest dla ciebie on i skupiasz się na tym, żeby być dla niego wsparciem, ale nie zapominaj o sobie - uśmiechnęła się lekko, siadając obok. - Martwa nie będziesz w stanie go wspierać w żadnym stopniu. A to się tylko tak może skończyć. A w najlepszym wypadku szpitalem. Jesteś zajebistą, piękną kobietą. Nie rób sobie tego.
Potrzebowałam to usłyszeć. Bardzo. Nie potrafiłam o tym rozmawiać, ale Lana wiedziała, co powiedzieć.
Spojrzałam na talerz z jedzeniem i poczułam, jak łzy nachodzą mi do oczu.
- Przepraszam - szepnęłam, ukrywając twarz w dłoniach. - Po prostu... Od czterech lat nie jadłam śniadania. Jest to... Coś nowego, niewątpliwie.
- Spokojnie. Jedz w swoim tempie - poklepała mnie po ramieniu.
Po chwili Abel zszedł z powrotem na dół.
- Ricky, Drake i Mike będą jed- Coś się stało?
- Nic - ucięłam szybko.
Nie miał opcji dopytywania, bo za nim po schodach zeszła trójka głodnych mężczyzn. Wspólnie zaczęliśmy jeść.
***
Jakąś godzinę później, przechodząc obok pokoju, który dzielili Ashley i Gerald, usłyszałam ich rozmowę. Świadoma, że już nie śpią, zapukałam do drzwi. Chciałam sprawdzić, jak czują się po poprzednim wieczorem.
- Proszę!
- Hej - uśmiechnęłam się, otwierając drzwi. Weszłam do pomieszczenia. - Jak się trzymacie?
- Jest w porządku - odpowiedział Gerald. - A ty?
- Jest już lepiej, ale jak się obudziłam było... Ciężko - zaśmiałam się.
- Możesz zamknąć drzwi? - poprosiła Ash. - Chcę cię o coś zapytać.
Zrobiłam to, o co mnie poprosiła i usiadłam na skraju łóżka.
- Wiem, że nie znamy się długo i to dość prywatna sprawa, ale... Widzieliśmy to rozłożone łóżeczko dziecięce w szafie. Nie musisz z nami o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale... Ja poroniłam dwa razy. Jeśli potrzebujesz o tym pogadać, to wiesz.
Ten temat zakopałam gdzieś głęboko we własnej głowie. Nie chciałam o tym z nikim rozmawiać, nikt o tym nie wiedział i miał się nie dowiedzieć. Wiedziałam jednak, że skoro to oni wyciągali ten temat, powinnam pozwolić sobie na pomyślenie o tym chociaż przez chwilę.
- Zaszłam w ciążę jakiś miesiąc przed tym, jak ja i Abel rozstaliśmy się te kilka miesięcy temu. Zrobiłam test, okazało się, że jestem w drugim tygodniu. Byłam wtedy w odwiedzinach u mamy i na strychu znalazłam to łóżeczko. Kiedyś było moje, uznałam, że to urocze i je tu przywiozłam. Trzy dni po tym, jak poroniłam, ja i Abel nie byliśmy już razem. Oprócz wszystkich pozostałych okoliczności naszego zerwania, to chyba było decydujące. Wiem, jak bardzo on lubi dzieci. Nie potrafiłam mu patrzeć w oczy. W szpitalu dowiedziałam się, że straciłam tą ciążę przez leki, które biorę. Nigdy nie będę mogła mieć dzieci, bo nigdy nie zejdę z tych leków. Abel nie ma o niczym pojęcia. Nie, żeby to poronienie miało na mnie jakiś ogromny wpływ, bardziej... Nie umiem mu o tym powiedzieć.
- Wiesz co, Sel... - zaczął Gerald. - Nie mam pojęcia, przez co przeszłaś i absolutnie cię nie oceniam, ale ja na jego miejscu chciałbym wiedzieć.
- Kiedy my straciliśmy dziecko, też nie powiedziałam Geraldowi od razu. I przyjął to sto razy gorzej, niż poradziłby sobie, gdyby od razu się dowiedział.
- Miałem poczucie winy, że nie było mnie wtedy przy niej. We dwójkę zawsze jest łatwiej.
- Wiem - pokiwałam głową. - Ale on nie musi wiedzieć - uśmiechnęłam się słabo.
- Rozumiem - powiedziała Ashley, kładąc dłoń na mojej ręce. - Gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, daj znać. Nie mieszkamy daleko.
- Dziękuję. Naprawdę. Będę o tym pamiętać.
Abel.
Po południu wszyscy oprócz Taylor i Shawna wrócili do domów. Tay spała do trzynastej, a gdy wstała, miała kaca stulecia, a Shawn wrócił do żywych dopiero przed piętnastą, choć określenie "żywy" nieszczególnie opisywało jego wygląd.
Przez to, że Shawn i Taylor nie byli zbyt rozrwykowi, ja i Selena mieliśmy resztę dnia dla siebie. Spędziliśmy ją na samych przyjemnych rzeczach, podobnie jak wieczór. Rano, chcąc tego czy nie, Selena musiała odwieźć mnie do ośrodka. Shawn i Tay pojechali z nami, bo mieli ochotę na śniadanie w McDonald's w drodze powrotnej. Gdy dotarliśmy na miejsce, pożegnałem się z tą dwójką, a ja i Sel wysiedliśmy razem z auta. Wyjąłem swoją torbę z bagażnika i go zatrzasnąłem.
- Dbaj o siebie i błagam, tym razem, gdyby cokolwiek się działo, dawaj mi o tym znać, dobrze?
Selena pokiwała głową.
- Kocham cię - powiedziała, mocno mnie przytulając.
- Ja ciebie też.
Selena.
Wsiadłam z powrotem do auta, ale fizycznie nie mogłam się zmusić do odpalenia silnika.
- Wszystko okej? - spytała Taylor.
- Dajcie mi chwilę - odparłam. Objęłam kierownicę dłońmi, tylko po to, aby za chwilę oprzeć o nią czoło i się rozpłakać.
- Sel... Mogę poprowadzić, jak chcesz - zaproponował Shawn.
- Nie, dajcie mi po prostu chwilę.
- Ale Selena...
- Powiedziałam, żebyście dali mi spokój! - nakrzyczałam na nich. Oboje zamilkli.
Po kilku minutach uspokoiłam się na tyle, żeby być w stanie prowadzić. Zwiększyłam głośność radia i ruszyłam z parkingu.
.
.
.
A/N musicie się odzwyczaić od tych codziennych rozdziałów bo wasza girlboss idzie do pracy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro