Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

chapter 17.

Light pink sky up on the roof
Sun sinks down, no curfew
Twenty questions, we tell the truth
You've been stressed out lately? Yeah, me too
Something gave you the nerve
To touch my hand
It's nice to have a friend

~ Taylor Swift, "It's nice to have a friend"

Selena.

- Co ty tu robisz - spytałam, zupełnie przerażona. - Jak... Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Twoja mamusia mnie powiadomiła, a ja akurat byłem niedaleko - odparł z uśmieszkiem. - Nie wpuścisz mnie?

Nie czekając na moją odpowiedź, władował się do środka. 

- Jesteśmy w Teksasie, a ty właśnie wtargnąłeś na posesję. Gdybym miała wiatrówkę, mogłabym do ciebie w tej chwili z niej celować - próbowałam brzmieć pewnie. 

On jedynie się zaśmiał. Podszedł do mnie i złapał mnie mocno za żuchwę.

- Nie miałabyś odwagi - powiedział, patrząc mi w oczy.

Byłam na skraju załamania nerwowego. Bałam się, jak nigdy w życiu.

- Nie dotykaj mnie - odpowiedziałam drżącym głosem. 

- Hm - mruknął, po czym mnie puścił. - Słyszałem, że znowu jesteś z tym skurwielem. Nieźle się zeszmaciłaś, nie powiem. 

- Przestań. Przestań mną manipulować, zostaw mnie w spokoju, wyjdź. 

- Ah, Selena, jak ty nic nie rozumiesz...

- Przestań! Jeśli za pięć sekund nie wyjdziesz z mojego domu, zadzwonię na policję. 

Mężczyzna z uśmiechem na twarzy powoli opuścił dom. Gdy drzwi się za nim zamknęły, rozpadłam się na kawałki. Dawno tak nie płakałam. Jak własna matka mogła mi zrobić coś takiego?

Wiedziałam, że nie zostanę tam ani chwili dłużej. Cały czas płacząc i nie mogąc się uspokoić, zabrałam swoją torbę, rzeczy Baylora, spakowałam wszystko do auta, i tak jak stałam, wzięłam psa i wyruszyłam w dwudziestogodzinną podróż z powrotem do Kalifornii. Wciąż płakałam, nie umiałam przestać. 

Ledwie wyjechałam na autostradę, zadzwoniła do mnie Taylor.

- Halo?

- Hej, jak tam u mamusi?

- Wracam do domu - wyszlochałam.

- Ale... Jak to, Sel, co się dzieje? Prowadzisz auto?

- Tak - odpowiedziałam.

- Zatrzymaj samochód. Słyszysz? Zatrzymaj się.

- Już, moment.

Zjechałam na stację benzynową, która dzięki Bogu była blisko.

- Stoję - oznajmiłam.

- Co się stało?

- Moja matka powiedziała Justinowi, że u niej jestem, a on po prostu pojawił się w drzwiach.

- Ja pierdolę - zareagowała blondynka z wyraźną nutą niedowierzania. - Gdybym go dorwała... Kurwa, powieszę go za jaja jeśli tylko pojawi się w zasięgu mojego wzroku. 

- Boję się, Tay. Co, jeśli matka mu powie, gdzie mieszkam? Jestem zupełnie sama.

- Mam do ciebie przylecieć? - spytała. 

- Nie mogę cię o to prosić - pokręciłam głową.

- Przylecę. Przylecę pierwszym samolotem, obiecuję. A teraz się uspokój. 

- Okej. Zrobię sobie postój nad ranem... Myślę, że mogę cię odebrać z lotniska w LA nie wcześniej niż o osiemnastej.

- Zaczekaj chwilę, ja podzwonię i dam ci znać, kiedy będę. 

- Dobrze.

- Nie ruszaj, dopóki się nie uspokoisz.

- Jasna sprawa.

Tay się rozłączyła, a ja wysiadłam z auta, aby Baylor mógł się załatwić, zanim na dobre wyruszymy w trasę. Po kilku minutach przyjaciółka do mnie oddzwoniła. 

- Mogę być na lotnisku w Los Angeles o dwudziestej piętnaście.

- Idealnie - odparłam.

- Jedź bezpiecznie, proszę.

- Dobrze, obiecuję. Kocham ciebie.

- Też ciebie kocham.

Zakończyłyśmy połączenie, Baylor załatwił swoje sprawy, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Z moim kochanym psiakiem droga mijała mi znacznie lepiej. Jego obecność dobrze na mnie działała. 

Około czwartej nad ranem zaczęłam się robić senna, jednak dopiero po około czterdziestu minutach udało mi się napotkać motel. Zasnęłam przed piątą. Spałam cztery godziny, co było dość dobrym wynikiem jak na przeżycia dnia poprzedniego. W dalszą drogę wybraliśmy się przed dziesiątą. O dziewiętnastej trzydzieści byłam już w Los Angeles, jednak stałam trochę w korkach i na lotnisko dojechałam chwilę przed dwudziestą.

Wkrótce później moja ulubiona blondynka zadzwoniła, że zaraz wychodzi z lotniska, więc udostępniłam jej swoją dokładną lokalizację, aby z łatwością mogła znaleźć moje auto. Czekałam na nią z Baylorem na smyczy, paląc papierosa przed samochodem. Taylor podbiegła do mnie zadowolona, jednak zdziwiona.

- Od kiedy ty palisz? - spytała, przytulając mnie.

- Dajcie wy mi wszyscy spokój - przewróciłam oczami.

Pomogłam przyjaciółce włożyć walizkę do bagażnika i zaprosiłam Baylora do zajęcia miejsca z tyłu, co nieszczególnie go zadowoliło. Droga do Newport zajęła nam ponad godzinę, podczas której opowiadałyśmy sobie, co działo się u nas w ostatnim czasie.

- Więc, jak ma się Abel? - spytała blondynka.

- Zawsze mówi, że w porządku, ale wiadomo. Ale jest okej. Wczoraj długo rozmawialiśmy, widzę, że coś się w nim poruszyło. Może uda mu się wyjść na weekend.

- O, byłoby super.

- Nie mów mu o sprawie z Justinem - poprosiłam. Taylor spojrzała na mnie pytająco. - Nie chcę go wkurzać. Po prostu... Daj mi to załatwić.

Tay dłużej nie drążyła tematu. Dojechałyśmy do mojego domu przed dwudziestą drugą. Rozpakowałyśmy się i byłyśmy zmuszone znowu wyjść z domu, bo Baylor ewidentnie potrzebował wyjść na spacer, a moja lodówka nie zachęcała zbyt bogatym asortymentem. Poszliśmy więc do oddalonego o piętnaście minut jedynego sklepu otwartego o tej godzinie. Ja zostałam z psem na zewnątrz, a Taylor weszła zrobić zakupy. Gdy wróciłyśmy do domu, było już bardzo późno. Umyłam się, podczas gdy przyjaciółka jadła kolację, po czym ona sama udała się do łazienki. Około północy poszłyśmy spać.

Choć zasnęłam wkrótce po położeniu się do łóżka, udało się pospać tylko dwie godziny. Po przebudzeniu kręciłam się pół godziny w łóżku, jednak w końcu się poddałam. Wstałam i zeszłam na dół, aby zapalić na tarasie. Przechodząc obok kuchni, zobaczyłam, że pali się tam światło. Była tam Taylor.

- A ty co tu robisz? - spytałam.

- Przebudziłam się i zgłodniałam. Chcesz kanapkę z masłem orzechowym? - spytała beztrosko.

- Nie... Dzięki.

Było to dla mnie szokujące doświadczenie. Jako osobie z zaburzeniami odżywiania, ciężko było mi wyobrazić sobie sytuację, w której po prostu zgłodniałam, więc po prostu robię sobie jedzenie. Szok.

- Czemu ty nie śpisz? - spytała dziewczyna.

- Nie mogę spać. Idę zapalić na taras - oznajmiłam.

Wyszłam na taras i usiadłam na podwieszanym fotelu. Odpaliłam papierosa, a po chwili blondynka przyszła i usiadła na krzesełku obok.

- Nie chodzi tylko o Justina i rodziców, prawda?

Pokręciłam głową. 

- Po prostu... Mam bardzo źle w głowie ostatnio. Tyle.

- Czy Abel ma z tym coś wspólnego?

- Co? Nie, oczywiście, że nie. Po prostu martwię się o niego i bardzo za nim tęsknię. Ale między nami jest dobrze. Dawno przy nikim się tak nie czułam.

- Cieszy mnie to i rozumiem, że się martwisz, ale... Nie zapominaj o sobie w tym wszystkim.

***

Rano zadzwonił do mnie Abel.

- Dzień dobry! - przywitałam się. - Co słychać?

- Na sto procent wychodzę na weekend. Będziesz mogła przyjechać po mnie w piątek po południu i odwieziesz mnie w poniedziałek rano.

- Ale super! Mega się cieszę. Nie mogę się doczekać, żeby spędzić z tobą trochę czasu.

- Ta, każdy mi to mówi. Pisałem ze znajomymi... Każdy chce się spotkać. Mike, Sal, Lana, Drake, Gerald, Ricky...

- Może zaprosimy ich do siebie w sobotę?

- Myślisz?

- No pewnie. Tylko... Taylor przyjechała do mnie na trochę. Mam nadzieję, że to nie będzie przeszkadzać. 

- Oczywiście, że nie! Możesz zaprosić też Shawna, może Julię i Mike'a z chłopakami?

- Julia i chłopaki dopiero wyjechali z LA i raczej nie będą mieli czasu, żeby znowu tu przylecieć, zwłaszcza, że zespół ma teraz dużo pracy. Ale do Shawna zadzwonię.

- Świetnie. W takim razie widzimy się w piątek.

- Kocham cię - powiedziałam z uśmiechem. 

- Ja ciebie też.

Gdy się rozłączyłam, Tay z uśmiechem na ustach zeszła po schodach i spytała:

- Idziemy na lody?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro