Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-9- Przyjaciele?

~Ganz~

Eh... Ja już nie wiem co robić. Dzisiaj Dust dostał pierwszy raz od czasu wypadku broń do ręki. Niby strzelił, ale zrobił to z jakieś pół metra od celu i do tego od razu po oddanym strzale upuścił broń i uciekł się schować za mnie.

-Wszystko dobrze?- naciągnąłem mu kaptur na głowę. Tak jakoś wygląda bardziej znajomo, wynagradza to jego dziwne zachowanie.
- T-tak, tylko nie spodziewałem się, że to będzie takie głośne.
-Musisz do tego przywyknąć.- podszedłem do broni i wziąłem ją do ręki- W końcu to twoja praca.- wyciągnąłem ją w jego stronę.
-Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jednak nie jestem do tego stworzony.- wlepił wzrok w podłogę.
-Więc skończmy pracę na dzisiaj.- westchnąłem i odłożyłem broń na jej miejsce.
- Jesteś na mnie zły? -nadal nie miał odwagi spojrzeć mi w oczodoły.
-Przecież to nie twoja wina. Po prostu nie jesteś w formie.- położyłem mu rękę na ramieniu- Może coś zjemy?
-Będziesz gotował?- zapytał z uśmieszkiem na twarzy, widać humor mu wraca.
-Możemy poprosić Sansy'ego.

W sumie dawno go nie widziałem. Wczoraj nawet nie raczył zjawić się w pracy. Nie odbiera moich telefonów, a na SMS'y odpowiada najczęściej "ok". To się już powoli robi irytujące. Martwię się o niego! Czy to naprawdę takie złe?! A jeżeli dzieje się coś poważnego i nie chce mi powiedzieć? Co jak co, ale ja powinienem wiedzieć.

-Sansy!- krzyknąłem, kiedy go zobaczyłem. Na szczęście dzisiaj jest.
-Cześć.- pocałował mnie w kość policzkową.
- Jak się czujesz?
-Możemy już sobie darować te pytania? Dobrze wiesz, że jest okej.
- Dobrze. W takim razie gdzie twój mundur?- zacisnął mocniej palce na szklance z sokiem pomarańczowym.
-W praniu.- odpowiedział spokojnie.
-Od trzech tygodni?
-Jakoś nie śpieszy mi się z odpalaniem pralki.- uśmiechnął się niewinnie.
-Sansy.- starałem się żeby mój ton głosu brzmiał stanowczo- Jeżeli nie powiesz mi co się dzieje osobiście pojadę do szpitala i się o to spytam.
-Ile razy mam ci powtarzać, że nic złego się nie dzieje?
-Nie chcę już tego słuchać!- złapałem go za ramiona i zmusiłem, żeby skierował twarz na mnie- Spójrz mi w oczy i powiedz jeszcze raz, że nic ci nie jest.
- Ja...Ja...
-Chłopaki!- do kuchni wpadł Red, który ciągnął za sobą Dust'a.- Chcę coś sprawdzić.- kompletnie ignorując mnie i Sansy'ego zaczął grzebać w szafkach, aż w końcu wyciągnął z jednej z nich jakąś butelkę.
-A skąd ty to masz?!- jako jego szef muszę jakoś zareagować. Jesteśmy w pracy do diaska!
-Oj, cichaj. Masz.- podał Dust'owi butelkę.
- Co to jest?- Red wskazał na etykietkę- "Piorun. Grzmoci błyskawicznie"- Dust przeczytał co jest na niej napisane- Wiesz co, może to schowajmy.
-Ha! Czyli jednak abstynencja jest wrodzona!- ja z nim nie wytrzymam.

Nagle usłyszałem dzwonek w służbowym telefonie. Jeżeli dzwonią na niego, stało się coś poważnego.

-Halo?- powiedziałem do słuchawki.
~Słuchaj Ganz. Przepraszam, że tak nieoficjalnie, ale sprawę, którą ci za chwilę powierzę musisz załatwić po kryjomu.
-Czyli nie muszę spisywać raportu?- zapytałem z nadzieją w głosie. Najbardziej nienawidzę papierkowej roboty.
~Nie możesz.- zapowiada się naprawdę ciekawie.

~Dust~

-A muszę iść z wami? Ja zostanę z Sansy'm i... upieczemy ciastka!- Ganz zaśmiał się pod nosem i znowu naciągnął mi kaptur na głowę. To jakiś dziwny fetysz?
-Boisz się?
-N-nie... chyba. Po prostu nie jestem w formie, nie wiem nawet jak się strzela. Znaczy się wiem, ale... ciężko to wytłumaczyć.
-Dlatego trzymaj się z tyłu i nie wychylaj się za mocno. Poza tym Undyne zapewniła, że będzie cię bronić.
-Będę tylko ciężarem. Po co zabierasz mnie na tą misję?
- Mam swoje powody. Poza tym, nie sądzisz, że na takie pytania już za późno? Siedzimy w samochodzie i zaraz będziemy u celu.
- Nadzieja umiera ostatnia.- oparłem się lekko o szybę w aucie i obserwowałem wyścig kropel wody spływających po niej. To odprężające, jednak nadal się boję. Panicznie się boję.

Z samochodu wyszliśmy z jakiś kilometr przed dotarciem do celu i resztę trasy przemierzaliśmy na piechotę. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Ganz szepnął tylko słówko o tym, że jacyś bandyci przekroczyli granicę i teraz są na naszym terenie. Możliwe, że jest to jakoś powiązane z handlem potworami, ale tego nie jestem pewny.

O dziwo naszym celem okazała się stacja benzynowa. Była opuszczona, znajdowała się na przedmieściach i z wyglądu przypominała lokacje z horroru, co jeszcze bardziej potęgowało mój strach. Ja naprawdę wolałbym robić te ciasteczka!

Rozdzieliliśmy się na trzyosobowe grupy, ja byłem przydzielony do Undyne i Red'a i zaczęliśmy zbliżać się bardzo cicho do tylnego wejścia. Na nasze szczęście padał mocny deszcz, który wszystko zagłuszał. Jednakże coś dało się słyszeć bardzo wyraźnie, była to rozmowa dwóch potworów. Undyne pociągnęła mnie za rękę, żebym schował się za kontenerem na śmieci.

-Eh...- westchnął jeden z nich, kiedy deszcz zgasił mu papierosa- Nie mogę się doczekać kiedy nasz szef w końcu wróci i będziemy mogli już stąd odjechać.
-Ta...- odpowiedział mu drugi, opierając się jedną ręką o barierki.
-Więc masz na imię Killer, tak? Kreatywnie.- jego rozmówca milczał- Nie miało was być tutaj dwóch przypadkiem?
-Horror stwierdził, że handel potworami jest nieetyczny i nie będzie brał w tym udziału.- Horror? Zacząłem się przyglądać obydwóm potworom. W jednym z nich udało mi się rozpoznać tego samego szkieleta, który zaczepił mnie parę dni temu. On jest przestępcą? Dlatego uciekał przed Sansy'm?
-A ty co o tym myślisz?
- Mam to głęboko w miednicy. Dla mnie liczą się jedynie pieniądze, które dostanę za pomaganie wam.
-Widzę, że mamy te same zdanie na ten temat. Dobra, chodźmy już, bo się przeziębisz.

Kiedy mieli się już zbierać ręka mi się osunęła i popchnęła kartony przede mną. Wszystko wywróciło się na ziemię, tworząc głośny huk i przy okazji przygniatając moją nogę. Miałem zamiar uciec tak, jak moi towarzysze, ale jak już wspomniałem, miałem to utrudnione. Hałas, który wywołałem ściągnął te dwa potwory i zanim się obejrzałem jeden z nich stał przede mną z wystawioną bronią w moim kierunku. Kierował swój palec na spust, byłem pewny, że za chwilę strzeli. Dlatego ze strachu zamknąłem swoje oczodoły. Jednakże nagle stało się coś czego bym się nie spodziewał. A mianowicie - nic. Wokół mnie nie słychać było niczego wyłącznie uderzających o podłogę kropel deszczu. Otworzyłem oczodoły, a widok, który tam zastałem zmroziłby mi krew w żyłach, gdybym je miał. Szkielet trzymał w ręce nóż, który przebił klatkę piersiową drugiego potwora na wylot. W dodatku trzymał na jego ustach swoją rękę, która była już cała brudna od krwi. Nie byłem w stanie nawet się ruszyć, po prostu patrzyłem się na to z szeroko otwartą buzią.

-Wiedziałem, że cie tu znajdę.- wyrzucił martwego już potwora kawałek metrów od nas i zaczął uwalniać mnie spod tych wszystkich śmieci. Kiedy miałem już wolną nogę spanikowałem i odkopnąłem go na parę metrów.- Dust! Do jasnej cholery!- zacząłem się cofać na czworaka, aż nie natrafiłem na coś co mi przeszkodziło. Po chwili okazało się, że to ściana.
-Nie zabijaj mnie!- krzyknąłem już całkiem spanikowany.
- Dlaczego miałbym to zrobić?- podszedł do mnie- Przecież się przyjaźnimy.- co? Niby kiedy?
- Jesteś...przestępcą...- dokładnie zacząłem przyglądać się jego dłoniom.
-Ty też nim jesteś.
- Nie.- to tak automatycznie wyszło z moich ust. Nie jestem przestępcą, ja pracuję w policji. Czy on próbuje namieszać mi w głowie?
-Zwariowałeś już do reszty? Jesteś Dust.- uklęknął koło mnie- Największy seryjny morderca w tym mieście.
-Nie kłam!- zacząłem ciężej oddychać. Co się dzieje?! Dlaczego on mówi takie rzeczy?!
-Zamordowałeś własnego brata. Zamordowałeś Papyrus'a.- te słowa odbijają się echem od mojej czaszki. Nie prawda! Tak nie było! On kłamie. Błagam, żeby on kłamał- Zapomniałeś już od czego to wszystko się zaczęło? Chcieliśmy zarobić, żeby wyprowadzić się z tego chorego miasta i zapomnieć o przeszłości. Zapomnieć o NIEJ.- Chara? Chara. Chara!

Kim jest? Boli mnie głowa. Dlaczego? Dlaczego przed oczami mam martwe ciała? Nie chcę tego widzieć! Ja nie chcę! Nie chcę o tym pamiętać. Killer, Horror, Chara, Papyrus. Pamiętam. Pamiętam już. Zabiłem go. Moja kula uderzyła w jego czaszkę. A może nie? To wszystko sen? Moja wyobraźnia? Nie. To jest za bardzo realne. Boli mnie... Jak ja mogłem zapomnieć? Chciałem uciekać? Hahaha... marzenia.

- Dust, wszystko dobrze?- położył mi rękę na ramieniu, a ja odepchnąłem go z całych sił. Niech mnie nie dotyka. Ja nie wiem co mam myśleć. Rzeczywistość miesza mi się z fikcją. Czy to wszystko co mam teraz przed oczami to moje wspomnienia? Nie. Ja nie chcę. Wolałem nic nie wiedzieć! To wszystko to prawda! Po co Killer miałby kłamać? Przecież przyjaźnimy się od dziecka.

Zacisnąłem palce na materiale mojej bluzy i zacząłem jeszcze głębiej oddychać, a z mojego oczodołu zaczęła unosić się smuga światła.

~Ganz~

W tych okolicznościach zaczynam naprawdę martwić się o kompetencje oddziału z sąsiedniego miasta. Ta akcja miała być niby taka ciężka, a w mgnieniu oka udało nam się wyłapać wszystkich z gangu, w dodatku ich szefa oraz mamy dostęp do ich furgonetki, gdzie przetrzymywują uprowadzone osoby. Teraz zacznie się jeszcze gorsza robota, czyli odprowadzanie ich wszystkich do ich domów. Ale tym powinni się już zająć nasi koledzy z drugiego miasta, no chyba, że to też uda im się spartaczyć.

Otworzyłem żelazne drzwi furgonetki i ujrzałem twarze przestraszonych potworów. Pierwszym co zrobiłem było zapewnienie ich, że już po wszystkim i są bezpieczni. Miło było zobaczyć ulgę na ich twarzach. Jedynie jeden potwór siedział w rogu furgonetki i nie zwracał na mnie uwagi. O dziwo on jako jedyny nie był związany. Podszedłem do niego i uklęknąłem przy nim. Dopiero wtedy zawiesił oczodoły na mnie, a były one dość niespotykane. Jego źrenice miały kształt serc i były w kolorze fioletu, jednak takiego bardzo przygaszonego.

-Witaj. Jestem Ganz, a ty?- ściągnął obroże ze swojej szyi i spojrzał na przywieszkę zaczepioną na niej.
-Lust.- dobra, to było dziwne.
-Więc Lust, nie musisz się już martwić, za jakiś czas wrócisz do domu.
-Heh... to chyba zły pomysł. Nikt mnie tam nie chce, tata nie byłby zadowolony jakbym wrócił po trzech latach.- powrócił do pustego patrzenia się w ścianę boczną furgonetki.
-Musisz mieć gdzie się podziać.
-Zostawcie mnie tutaj. I tak nie jestem niczym innym jak zwykłą zabawką, nikogo nie obchodzi co się ze mną stanie.
-Eh...- westchnąłem cicho. Jest z nim naprawdę źle, widać, że jest załamany, ale ja nie wiem co robić. Zostawienie go tutaj nie wchodzi w grę, ale nie chce wracać do domu. Jednak przed podjęciem jakichkolwiek działań, muszę jeszcze coś uzgodnić.- Jesteś pełnoletni?- pokiwał twierdząco głową. A więc ma prawo odmowy powrotu do domu. Jednak widać, że jest rozdarty emocjonalnie. Może rozmowa z Toriel by mu pomogła? Będę musiał to wszystko przemyśleć na spokojnie.- Na razie pojedziesz z nami na komendę, dobrze?- No co? W odróżnieniu od mojego brata ja mam sumienie i nie mogę go tak po prostu zostawić samego.
- Ganz!- przed furgonetką znalazła się zdyszana Undyne- Musisz nam pomóc! Dust! Kłopoty! Na tyłach.
-Odprowadź Lust'a do radiowozu i pojedź z nim na naszą komendę. Resztą potworów zajmie się Doggo. Ja z Dust'em dołączymy do was później.- wydałem rozkaz i rzuciłem się do biegu.

Nagle pilot w mojej kieszeni zaczął wibrować, a to znaczy, że bransoletka Dust'a się uaktywniła, czyli jest źle. Nie wiem czy mam się z tego cieszyć czy nie. W końcu zabrałem go na tę misję właśnie po to, aby mu adrenalina skoczyła i przypomniał sobie wszystko, ale skoro Undyne nie dała sobie rady, Dust może być w naprawdę wielkich kłopotach... znowu...

Kiedy już dotarłem na miejsce nagle wszystko ucichło. Nawet deszcz przestał padać. Szukałem wzrokiem Dust'a, albo czegokolwiek co mogłoby mi wskazać jego obecność, niestety jedynymi co znalazłem były proch i krew. Co tu się właściwie wydarzyło? Podszedłem do kontenera na śmieci, wokół którego było porozrzucane pełno śmieci. Jednak pierwszym na co natrafiłem nie był Dust, tylko lufa od pistoletu.

-Odejdź.- powiedziała postać, którą dobrze znam z listów gończych.
-Killer, tak?
-Nie twoja sprawa.- położył palec na spuście, sygnalizując mi, że jest poważny.
-Słuchaj mnie, nie mam zamiaru robić wam kłopotów. Po prostu chcę zabrać stąd Dust'a.- kątem oka dostrzegłem siedzącego go przy ścianie. Nawet nie raczył się nami zainteresować.
-On jest mój.
-Nie jestem niczyją własnością.-och, czyli jednak nas słucha.
-A więc kogo wybierasz, co?!- Killer zaczął się na niego drzeć, ale Dust milczał, nadal na nas nie patrząc- Jeżeli masz czelność jeszcze się zastanawiać.-nadal nic- W takim razie ułatwię ci wybór.- zacisnął rękę na spuście, a ja zdążyłem tylko zasłonić się rękami- Co?- powiedział po oddanym strzale. Ja byłem w szoku, że udało mi się to usłyszeć, a nie leżę martwy na podłodze.

Po chwili doszło do mnie, że kolejny raz z mojej ręki wyrosło to dziwne, ostre coś, czyli jeden z efektów eksperymentów mojego taty. Pierwszy raz uratowało mi to życie. Po pierwszym szoku Killer warknął pod nosem i oddał kolejny strzał, który tym razem ominąłem. I co ja mam teraz zrobić? Nie chcę go zabijać, bo Dust mi tego nie wybaczy, poza tym Mel też... Jak na razie pozostało mi tylko tego unikać. Przy okazji Dust w końcu zwrócił na nas uwagę, jak miło.

Killer był już naprawdę mocno zdenerwowany i widziałem to po jego atakach. Już nie myślał racjonalnie, po prostu kierował się swoimi emocjami, ale mimo tego ciężko było przewidzieć jego ruchy. Naprawdę nie spodziewałem się tego, że wyciągnie sztylet i wbije mi go w nogę. Pod wpływem bólu wywróciłem się na ziemię. Zanim się podniosłem stanął na moich rękach i przyłożył lufę do mojej czaszki. Już po mnie, teraz tylko czekać na jakiś cud.

Ku mojemu zdziwieniu cud nastał. Dust podbiegł do nas i odepchnął go ode mnie. Killer upadł na ziemię, a jego broń poleciała parę metrów dalej. Szkielet po uderzeniu w podłoże stracił przytomność, a jego przyjaciel złapał się za głowę i zaczął ciężko oddychać.

-Dobrze się czujesz?- spytałem.
-Ty tak kurwa serio?- podszedł do mnie i podniósł mnie do siadu- Dasz radę iść?
-Wątpię.- wziął mnie na ręce w stylu panny młodej. Nie spodziewałem się, że jest taki silny- Czyli wybrałeś mnie?- zaczęliśmy iść w stronę naszego samochodu.
-Nie wybrałem żadnego z was. Po prostu nie chciałem żebyś zginął.

Do końca drogi szliśmy w kompletnej ciszy. Kolejny raz zaczął padać deszcz, który spływał po mojej nodze i mieszał się z krwią. Mimo tego, że jestem ranny w tym momencie czuję pewną ulgę.

_______________

Rozdział miał być przed świętami, no ale trzeba było umyć okna dla Jezuska, a jak mama weszła do mojego pokoju i zobaczyła, że mam tam większy burdel niż u Lust'a, to się dopiero działo. Mimo tego mam nadzieję, że święta Wam się udały, kolacja była dobra, a prezenty Wam się spodobały.

Bayo~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro