Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-8- Amnezja

~Dust~

- Co tu widzisz?- zaczął mi świecić latarką po oczach.
-Światełko.
-A tutaj?- tym razem zaświecił w drugi oczodół.
-Drugie światełko.
- Dobrze. Teraz przejdź się po tej linii.- wskazał ręką na biały pasek, koło ściany- I nie schodź z niej.- wykonałem polecenie- Dobrze. Boli cię głowa?
-Po tych lekach już nie.
-Więc chyba możemy cię już wypisać.

Super! Przez cały tydzień tutaj siedziałem i robiłem te ćwiczenia, które zalecał mi doktor. Na początku nie potrafiłem złapać równowagi, strasznie dużo wymiotowałem i miałem problemy ze wzrokiem, ale teraz jest już dobrze. Mimo tego bóle głowy mi nie minęły, oraz nie odzyskałem pamięci. Chociaż lekarz mówił, że to tylko kwestia czasu. Mimo tego, że ćwiczenia wiele mi pomogły, cieszę się, że już wychodzę. Mają tutaj niedobre jedzenie.

-Tutaj mam ubrania, które przyniósł dla ciebie Ganz. Twoje stare zniszczyły się w wypadku.
-Dziękuję.- zabrałem swoje nowe ubrania. Do tej pory chodziłem w takiej jasnoniebieskiej piżamie. W sumie wszyscy w takich chodzą.

Wspomniał coś o tym szkielecie, który ma na imię Ganz. Był u mnie jakieś dwa razy i rozmawiał ze mną. Mówił, że jest moim kumplem, czy coś w tym rodzaju. Mimo, że starałem się go wypytywać o mnie, mówił, że lekarz zabronił mu opowiadać o mojej przeszłości. Niby jest to dla mnie za wielki wstrząs. Dlatego rozmawialiśmy tylko o moim samopoczuciu, co w sumie było trochę nudne.

Kiedy już się ubrałem do mojego pokoju wszedł lekarz i powiedział, że przyjechał po mnie jakiś Sansy. Nie mam bladego pojęcia kim on jest, ale może być ciekawie. Czekał mnie przy recepcji.

-Cześć Dust.- przywitał się.
-Cz-cześć.- zająknąłem się, można powiedzieć, że trochę się stresuję. Mimo tego Sansy uśmiechnął się do mnie, a ja nieśmiale to odwzajemniłem.
- Dobrze Dust. Musisz podpisać swój wypis, a jak już to zrobimy, pojedziemy do mojego domu.

Zrobiłem tak jak mi kazał. Wystarczyło napisać jakiegoś bazgroła na kartce i wmówić wszystkim, że to moja parafka. Nawet jeżeli jakąś mam, to zapomniałem jaką. Jestem ciekawy też tego domu. Muszę przyznać, że bardzo dziwnie jest nie pamiętać absolutnie nic, mieć taką pustkę w głowie. Ale równocześnie jest to ciekawe uczucie. To tak jakby dostawało się prezent na święta. Nie wiesz co jest w środku, ale na pewno wiesz, że cię to zainteresuje.

-Sansy, kim ty właściwie jesteś?- to pytanie chyba powinienem zadać na początku.
-Twoim kolegą z pracy.
-A gdzie ja pracuję?
-Ciekawski jesteś, ale ci się nie dziwię. Dzisiaj też tam pojedziemy, ale dopiero wieczorem.
- Dlaczego?
- Nasz szef jest zajęty.

***

-Ukończyłeś szkołę wojskową?- wpatrywałem się w dyplom uwieczniony w ramce- Wiąże się to jakoś z twoją pracą?
-Po części. Ale nie, nie pracuję w wojsku. Jakoś nie jarało mnie obieranie ziemniaków i czyszczenie lufy od czołgu.- zaśmiałem się pod nosem.
-Opowiedz mi trochę o sobie!- usiadłem przed nim na fotelu.
-Wcześniej też nic o mnie nie wiedziałeś, więc nie przywróci ci to pamięci.
-Nie chodziło mi o to. Byłem po prostu ciekawy.
- To nie czas na to. Ale mogę ci zdradzić, że nie bez powodu rodzice wysłali mnie do szkoły wojskowej.- tym razem to on się uśmiechnął- Byłem koszmarnym dzieckiem, ale wyszło mi to na dobre. Skończyłem szkołę, teraz pracuję w- zasłonił usta ręką.
- No weź!- prawie się zdradził!
-A ty przypadkiem nie chciałeś iść się umyć?
-Sugerujesz, że śmierdzę?- udałem oburzenie.
-Odśwież się i pójdziemy do jakieś restauracji. Nie wiem jak ty, ale ja jestem strasznie głodny.
-Genialny pomysł.- nie wiem jak wcześniej dogadywałem się z Sansy'm, ale jest dla mnie bardzo miły, polubiłem go.

Pobiegłem szybko do łazienki i zakluczyłem drzwi. Przebiorę się w to do mam na sobie, po prostu muszę spłukać z siebie ten zapach szpitala. Przed wielkim lustrem w łazience ściągnąłem bluzkę i popatrzyłem na swoje odbicie. Miałem pełno blizn na ciele i nie wygląda jakby wszystkie były od tego wypadku, o którym nie mam bladego pojęcia. Wiem, że prawie straciłem życie, ale nie wiem jak do tego doszło. Po głowie cały czas krąży mi imię jakieś dziewczyny. Dyne? Nie. Coś innego. Undyne? To bardziej prawdopodobne. Tylko dlaczego? Miała z tym jakiś związek? Eh... od tego wszystkiego znowu boli mnie głowa.

Przejechałem lekko palcami po moich żebrach i poczułem straszny ból. Rany mi się wygoiły, doktor mówił, że nie powinno tak być. Boli. Mam takie uczucie jakby coś naciskało na moją klatkę piersiową. Nie wiem dlaczego, ale przed oczami mam walący się budynek. Niekontrolowanie mój oddech przyśpieszył, czułem się jakbym zaraz miał stracić równowagę. Dopiero pukanie do drzwi sprawiło, że oprzytomniałem.

- Dust, mogę wejść?- Sansy krzyknął z korytarza.
-No pewnie.- po tych słowach odkluczyłem drzwi a on z prędkością światła wbiegł do łazienki i znalazł się przy toalecie.
- Dobrze się czujesz?- spytałem kiedy zaczął wymiotować.
- T-tak tylko.- znowu żygnął- Ganz ostatnio gotował na stołówce.- zaśmiał się.
- Może to zły moment, ale...- Sansy podszedł do umywalki i opłukał buzię- Jak wyglądał mój wypadek?
-Nie wiem czy mogę ci to powiedzieć.
-Po prostu powiedz tak czy nie.
- Dobrze.
- Czy ja byłem w walącym się budynku?- jeżeli powie nie, to ja już nie wiem co myśleć.
- Tak. Pamięć ci wraca?- zapytał z nadzieją w głosie.
- Mam lekkie przebłyski. Kim jest Undyne? Była tam ze mną? Nic jej nie jest?- zasypywałem go pytaniami.
-Undyne jest cała. Mówiła, że ją uratowałeś. Jejku, Ganz będzie taki szczęśliwy, że zaczynasz sobie przypominać.-uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłem. Przynajmniej jedna rzecz przestała być już niewiadomą.

***

Zaszliśmy do restauracji, która była niedaleko jego domu. Widać, że Sansy i właściciel lokalu dobrze się znają, ponieważ obsłużeni byliśmy od ręki. W oczekiwaniu na jedzenie zauważyłem, że jakiś szkielet w czarnym płaszczu mi się przygląda. Jego twarz była ledwo widoczna przez kaptur na jego głowie, ale udało mi się dostrzec czarne paski wychodzące z jego oczodołów. Kiedy nasz wzrok się spotykał on się peszył i odwracał w drugą stronę. Siedział przy stoliku z jakimś jaszczurem.

-Ej, Dust. Słyszysz mnie?- moja uwaga kolejny raz została skierowana na Sansy'ego- Powtórzę jeszcze raz. Ganz do mnie dzwonił i mówił, że kontrola w pracy się już skończyła. Po obiedzie możemy do niego wpaść.
-W końcu dowiem się gdzie pracuję?
-Mimo wszystko liczę, że sam sobie przypomnisz.

Kelner przyniósł nasze jedzenie. Ja zamówiłem sobie makaron z jakimś tam sosem, a Sansy wszystko co było możliwe. Jak na szkielet strasznie dużo je. Chociaż w sumie mówił w domu, że jest głodny. Nie będę tego kwestionował.

Po skończonym posiłku wreszcie poszliśmy do tej pracy. Byłem podekscytowany, chociaż przez całą drogę czułem się jakby ktoś mnie obserwował. Powiedziałem Sansy'emu o tym, ale on stwierdził, że nie powinienem się przejmować, więc tak zrobiłem.

Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się przy publicznym Toi toiu, bo Sansy znowu musiał zwrócić to co zjadł. On poważnie powinien się przebadać czy coś. Czekałem na niego na zewnątrz, ponieważ on stwierdził, że to prywatne, a ja sam nie byłem chętny aby to oglądać. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w nieznanym mi kierunku. Zanim zorientowałem się co się tak właściwie stało zostałem zaciągnięty do ciemnej uliczki. Spojrzałem na twarz mojego "porywacza" i udało mi się stwierdzić, że to ten sam szkielet, który mi się przyglądał w restauracji. W końcu opamiętałem się i wyrwałem rękę z jego uścisku.

- Dust uciekajmy stąd. Nie czas na cyrki.- znowu złapał mnie za rękę
-Nie. Czekaj. Ja nie wiem o co chodzi.- znowu mu ją zabrałem.
-Chodzi o to, że wracamy do domu. Nawet nie wiesz jak się z Horror'em o ciebie martwiliśmy. Byłem pewny, że już nie żyjesz.
-Kim jest Horror?
-Nie zgrywaj się, bo stracę cierpliwość!- kolejny raz chciał mnie złapać za rękę, ale się odsunąłem. Nie wiem czy go znam, ale wydaje mi się straszny.- Dust!
-SANSY!!!- spanikowałem i krzyknąłem na całą uliczkę.

Szkielet spojrzał się na mnie z szokiem wypisanym na twarzy, ale kiedy zobaczył, że mój towarzysz biegnie w naszą stronę, przestraszył się i zaczął uciekać. Mam mętlik w głowie. Czy ja go znam? Kim on jest? I dlaczego mówił coś o domie? Może się przyjaźnimy, ale jakby tak było przecież nie uciekałby przed Sansy'm.

-Z kim rozmawiałeś?
-Nie wiem. Może go znam, ale nie potrafię go sobie przypomnieć.

***

Komisariat? Nieźle się zapowiada. Pracuję w policji? To by tłumaczyło moje blizny, ale nie mogę sobie przypomnieć niczego związanego z tym miejscem.

-No sorki, nawet ty nie wiedziałeś, że jest kontrola. Nie możesz nas za to winić.- usłyszałem rozmowę, kiedy tylko przekroczyłem próg stołówki.
-Ehm!- Sansy odchrząknął.
-Cześć Wam!- powiedziałem radośnie kiedy wszystkie spojrzenia zostały zwrócone na mnie.
-Dust!- jakaś potworzyca do mnie podbiegła i mnie przytuliła. Zrobiła to strasznie mocno, trochę gniecie mi żebra.
- Undyne, zostaw go, bo go połamiesz.- Ganz zwrócił jej uwagę. Kiedy już mnie puściła i mogłem odetchnąć, spojrzałem się na jej twarz, która w tym momencie wyrażała gniew.
-Ty idioto! Jak mogłeś to zrobić?! Chciałeś, żebym miała poczucie winy, co?
-Przepraszam? Em... nie wiem co powiedzieć?- Ganz podszedł do mnie i nałożył mi kaptur na głowę.
-Przestań na niego krzyczeć, powinnaś mu dziękować, a nie się drzeć. Jak się czujesz?- zwrócił się do mnie.
-Chyba dobrze, chociaż ta sytuacja jest trochę dziwna.
-Za niedługo się przyzwyczaisz.- poklepał mnie po plecach a ja lekko się uśmiechnąłem. Undyne dziwnie na to zareagowała.
-Coś się stało?
-Nie...nic. To faktycznie chore.- bez słowa usiadła koło stolika.
-A mnie to ciekawi!- powiedział szkielet z czerwonymi źrenicami- Jestem Red, tak w ogóle. No chyba, że mnie pamiętasz.- pokręciłem przecząco głową- Ganz miał rację. Faktycznie zachowujesz się inaczej.
- To znaczy?- zanim otrzymałem odpowiedź na moje pytanie Ganz złapał mnie za ramiona i obrócił w stronę drzwi.
- Jak na razie wystarczy wrażeń. Co za dużo to niezdrowo.
-No dobrze. Pa wam!- pomachałem na do widzenia. Sansy i Red mi odmachali, Undyne nadal wydawała się skołowana.
-Cieszę się, że jesteś cały.- Ganz powiedział pod nosem. Nie wiem czy miałem to usłyszeć, czy nie, ale mi miło.

~Ganz~

Zaprowadziłem go do mojego biura i od razu zasnął na fotelu. W sumie mu się nie dziwię, miał naprawdę ciężki dzień. I każdy kolejny taki będzie, dopóki nie odzyska swoich wspomnień. Z jednej strony mam nadzieję, że nastąpi to szybko, ponieważ boję się, że może to źle wpłynąć na jego użyteczność w walce, ale z drugiej strony... W jego oczodołach już nie widać tego bólu, poczucia winy, tego szaleństwa. Pierwszy raz widziałem u niego szczery uśmiech. A kiedy przypomni sobie jak było dawniej... Nie! Ganz, co ty pleciesz?! Przecież miałeś się do niego nie przywiązywać. Nie narażam swojej miednicy po to, aby się z nim zaprzyjaźniać, on ma być po prostu użyteczny!

~Oboje wiemy, że to nie prawda. Polubiłeś go, jako jeden z pierwszych ruszyłeś mu na pomoc.
-Poświęciłem za dużo na jego resocjalizację. Nie mogę tego zmarnować.- Mel przewrócił oczami.
~Ale ty jesteś uparty. Widzisz jego twarz? Po raz pierwszy śpi spokojnie. Może tobie też przydałoby się pieprznąć w głowę.
-Bardzo śmieszne.- powiedziałem sarkastycznie- Na jego miejscu też nie mógłbym spać spokojnie.- pogłaskałem go po policzku, a on wtulił się w moją rękę- Mimo wszystko jakoś sobie radzi.
~Uważaj bo się zakochasz.- Mel zrobił serce z palców.
-Daj spokój. Nawet jakbym chciał, nie traktowałbym go w sposób romantyczny. Może i ma te osiemnaście lat, ale to jeszcze dzieciak. Poza tym, moje serce należy tylko do jednego potwora.
~Potwora, który cię oszukuje i nie chce nawet powiedzieć o swoim stanie zdrowia.
-Zazdrosny jesteś?- zaśmiałem się.
~No pewnie, że jestem! Sansy to, Sansy tamto. Na mnie już w ogóle nie zwracasz uwagi!
-Gdyby to było możliwe.- powiedziałem pod nosem, a Mel się oburzył.

Dust obrócił się twarzą w moją stronę. Złapałem go za rękę, a on przez sen zacisnął swoje palce na moich. Przy bardzo delikatnym świetle lampki stojącej na moim biurku, udało mi się dostrzec łzy spływające po jego kościach policzkowych, oraz jego lekki uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro