-38- To co nieuniknione
Opisu śmierci Blue, nie będzie, bo był on w pierwszej części, a ja nie lubię się powtarzać.
Sorki za mały spoiler, ale musiałam poinformować. Przynajmniej możecie przygotować się mentalnie.
~Dust~
Nie mam pojęcia, ile już leżę na tej kozetce lekarskiej. Wszystkie dni zlewają się w całość, w ciągu tych wszystkich dni robię to samo. Leżę, śpię, myślę. Dużo myślę. Myślę nad tym wszystkim. Doskonale pamiętam tamten dzień, wiem co wtedy się działo. Moje ciało samo się ruszało, mimo że mój umysł tego nie chciał. Jednak tym razem wszystko widziałem, nie usunąłem się w cień, w głąb swojej podświadomości. Tym razem nie uciekłem. Chciałem walczyć. Walczyć o kontrolę. Ale nie udało mi się. Byłem zbyt słaby, żeby przestać być bierny, chociaż część mnie uważała, że jestem bardzo silny. Nie wiem, czy naprawdę chciałem zabić Ganz'a. Chciałem, żeby cierpiał tak jak ja, za to wszystko co zrobił. Ale nie chciałem odbierać mu życia. A tym bardziej nie chciałem odbierać życia Killer'owi. Killer... tak cię przepraszam. Byłeś moim przyjacielem, osobą, która zrobiłaby dla mnie wszystko. I która zrobiła dla mnie wszystko. Dbałeś o mnie, pomagałeś się podnieść po zamordowaniu Papyrus'a. A jak ja ci odpłaciłem za to wszystko? Zabiłem cię. Znowu zabiłem tak ważną dla mnie osobę. Tym razem tego nie zniosę. Kto tym razem poda mi pomocną dłoń i wyciągnie mnie z dołu? Mówił mi, żebym się nie obwiniał. Że nie ja to zrobiłem. Ale to moja ręka przywołała te cholerne kości. To ja go zabiłem. Nawet jeżeli nie zadając ciosu, zamordowałem go, bo nie byłem silny psychicznie. Ile jeszcze osób będzie musiało zginąć przez moją słabość?
Doktor wszedł do pokoju i powiedział mi, że mam gościa. Kiedy tylko zobaczyłem kogo konkretnie, podkuliłem nogi i odwróciłem wzrok w stronę ściany. Ganz usiadł na moim łóżku. Poznałem po dźwięku i po tym, że kozetka się lekko ugięła. Nadal na niego nie patrzyłem. Nie jestem w stanie spojrzeć mu w oczodoły. Z resztą spodziewam się, że on mi też.
-Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Ale muszę wiedzieć jak się czujesz. Lekarze mówią, że jest z tobą źle. Greg powiedział, że twój umysł w jakiś sposób blokuje regenerację magi i, że chyba będą musieli poprosić o pomoc psychologa.
-Nie wiem czego ode mnie wymagasz. Nie jestem w stanie kontrolować napadów paniki. Chyba zapomniałeś, kto je wywołał.
-Przepraszam.- to już się robi nudne.
-Byłbym w stanie wybaczyć ci te wszystkie tortury, za które Murder tak cię nienawidził. Najbardziej boli mnie to, że mnie wykorzystałeś. Kłamałeś mi prosto w twarz, kiedy pytałem cię, czy już nie zabijam.
-Czy Murder... co się z nim stało?
-Murder nie żyje. Tak samo jak Dust, z którym spędziłeś prawie cztery lata swojego życia.- wystawiłem rękę przed siebie. Nad moją dłonią zaczęła lewitować mała, zaledwie paru centymetrowa kosteczka, czyli jedyne coś, na co moja magia mogła sobie pozwolić- Teraz jesteśmy jednym. Teraz jestem starym sobą, moja agresywna strona wróciła do mnie. Teraz ja będę starał się ją okiełznać i nikt nie ma prawa mi się w to wpierdalać. Sam dopilnuję, żeby Killer był ostatnią osobą, którą zamordowałem.- w końcu postanowiłem na niego spojrzeć- Czy ty naprawdę myślałeś, że jesteś w stanie opanować czyste zło? Z resztą... nawet nie odpowiadaj. Po prostu zejdź mi z oczu.
-Dust, ja...
-Wpierdalaj, albo jednak Killer nie będzie ostatni.- powiedziałem do niego głosem bez emocji.
Kiedy wyszedł, po raz setny obejrzałem swój pokój. Dostałem osobny, ponieważ w nocy mi odwala i zaczynam lunatykować. Z tego powodu też przypinają mnie na noc pasami, które aktualnie zwisają sobie na podłogę. W nocy zaczynam słyszeć głosy i widzieć różne niepokojące rzeczy. Zazwyczaj jest to mój brat oraz Killer. Czasami widzę też Charę oraz Ganz'a. A za tło robią różne zwłoki. Jest wtedy dość nieciekawie. Zwłaszcza, że próbuję się od nich bronić. Wiem, że to wszystko nie jest prawdziwe, ale za każdym razem jak to widzę, autentycznie się boję. Boję się konsekwencji swoich czynów i źle wybranych decyzji. Boję się, że rozerwą moją duszę na strzępy.
Nie musiałem długo czekać, zanim do moich drzwi zawitał kolejny gość. Przez tyle czasu siedziałem tutaj sam, a teraz pchają się do mnie jak komary przez otwarte okno, kiedy siedzisz w pokoju z zapalonym światłem. Może w tym przypadku też powinienem zgasić światło... Co ja pierdolę?
Muszę przyznać, że człowiek, który mnie odwiedził, był ostatnią osobą, której mógłbym się spodziewać. Kolejny raz spojrzał na mnie tymi swoimi czerwonymi ślepiami, zza włosów, które już dawno powinny zaliczyć bliskie spotkanie z fryzjerem. Ja za to opowiedziałem mu równie smętnym spojrzeniem, jakim on posłał mi.
-Przyszedłem cię przeprosić i najprawdopodobniej się pożegnać.- powiedział po chwili ciszy- Kiedy spotkasz się z Ganz'em i powiesz mu co zrobiłem, będę martwy, albo w najlepszym przypadku mnie wyleje.
-Był już u mnie parę razy. Ale nie powiedziałem mu, że miałeś coś wspólnego z moim porwaniem.
-Chciałem jakoś przerwać te okropne rzeczy, które robił Ganz. Myślałem, że jak wydam go jego przełożonemu, zrobię dobrze.
-Właśnie dlatego cię nie wydam.- westchnąłem- Udało ci się przerwać to co robił Ganz. Gdyby nie ty zabrałbym jeszcze wiele dusz, zanim wszystko by się wydało. W pewnym sensie otworzyłeś mi oczodoły.
-Tak czy siak przepraszam. Przeze mnie wiele wycierpiałeś. Nawiązuję tu też do wcześniejszych wydarzeń. Gdybym powiedział innym co robi Chara, może cała ta historia potoczyłaby się inaczej.
-Nie podnoś mi ciśnienia, dobra?- powiedziałem to mimo lekkiego uśmiechu- Stało się co się stało, nie na ciebie powinienem być zły. Ani w sprawie Chary, ani Ganz'a to nie ty zrobiłeś mi krzywdę. Nie lubię cię i cię nie nienawidzę. Ale nawet jeżeli Ganz cię nie zwolni, nie odchodź z komendy. Ralsei i Susie lubią tu pracować, a pewnie pójdą za tobą.
-A ty wrócisz do pracy? Po tym wszystkim.
-Z jednej strony, cholernie nie chcę, ale z drugiej mam dzieci na utrzymaniu i chorego narzeczonego. Chyba nie mam wyboru. Chociaż nie wiem, czy Ganz będzie mnie tam chciał, skoro już jestem mu niepotrzebny. Czas pokarze.
-Mówisz to wszystko tak spokojnie. Dlaczego?- wzruszyłem ramionami. Chyba próbuję wzbudzać takie pozory. W środku mnie dzieje się totalna rozpierducha. Mam ochotę krzyczeć i płakać równocześnie, ale chyba sobie daruję. I tak mają mnie za wariata- To ja chyba już pójdę.- odwrócił się do mnie plecami- Trzymaj się.
-I vice versa.
***
~Dust?- poczułem czyjąś lodowatą dłoń na swojej kości policzkowej- Dust.- nie otworzę oczodołów. Boję się co tam zastanę.
-Zostaw mnie.- szepnąłem. Kimkolwiek jesteś, idź sobie.
~Nie jestem na ciebie zły, za to że mnie rozczłonkowałeś. Spójrz na mnie.
-Nie, nie chcę. Idź sobie.- lekko drżałem, a z moich nadal zamkniętych oczodołów zaczęły lecieć łzy. Nie chcę. Zostaw mnie. Błagam... Boję się.
Krzyknąłem, kiedy poczułem nagły ból w duszy. Wstrząs był tak wielki, że otworzyłem na chwilę swoje oczodoły, czego od razu pożałowałem. Zobaczyłem przed sobą twarz Killer'a. Uśmiechał się, ale z jego jak zwykle pustych oczodołów zaczęła sączyć się krew, która skapywała na moją twarz. Znowu wrzasnąłem i znowu odwróciłem wzrok. Nie. Nie jesteś prawdziwy. Mój Killer nie żyje. Nie żyje. Ja go zabiłem. To moja wina. Zabiłem go. Tak jak wcześniej Papyrus'a.
Tak bardzo w tamtej chwili żałowałem, że przez te pasy nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem uciec. Szarpałem się, próbowałem się uwolnić. Jednakże w pewnym momencie poczułem kolejny dotyk. Inny, o wiele cieplejszy, delikatny. Głaskał mnie po kości policzkowej, próbując mnie uspokoić.
-Spokojnie, jestem tu kochanie.
-Blue?- zapytałem z niepewnością ale również nadzieją w głosie.
-Tak, to ja. I nikt poza mną.
-Ja... nie jestem pewny.- pochylił się nade mną i delikatnie musnął moje usta swoimi.
-To co widziałeś nie było prawdziwe, ale ja jestem. Jestem tu przy tobie. Jestem tutaj, żeby cię wspierać, kiedy obudzisz się z kolejnego koszmaru.- poczułem, że pasy zaczynają się poluźniać i w końcu mogę się ruszać. Kiedy byłem już całkowicie uwolniony, podniosłem się do siadu, ciągle mając zamknięte oczodoły. Bałem się co mogę zobaczyć. Czy ciepły głos Berry'ego nie jest tylko fikcją, którą za chwilę zastąpią obrazy zmasakrowanych zwłok. Potwory z oderwaną skórą od ciała, z rozwalonymi czaszkami, rzucającymi mi swoje martwe ale również przepełnione bólem spojrzenia.
-Boję się.
-Niesamowity Blueberry jest tutaj, aby cię chronić. Mweh heh heh!- ta, tego chyba nie da się podrobić. Zacząłem otwierać swoje oczodoły. Kiedy tylko to zrobiłem, zobaczyłem jego twarz, lekko oświetlaną przez lampkę nocną, która miała na sobie ten ukochany, pokrzepiający uśmiech.
-Kocham cię Blue.- oparłem się czaszką o jego mostek, jednak starając się, żeby nie oprzeć się o brzuch i nie uszkodzić dzidziusia.
-Ja ciebie też.- zaczął głaskać mnie po plecach- Pamiętaj, że zawsze jestem i zawsze będę przy tobie. Bez względu na to co się stanie.
-Pozwolili ci tu wejść?
-No wiesz...- zaśmiał się nerwowo- Tak w zasadzie to Alphys otworzyła mi drzwi, ale chyba mi nie wolno.
-Czy to jest ten legendarny dzień, w którym Blueberry złamał zasady?- odsunąłem się i posłałem w jego stronę zadziorny uśmiech.
-Chcesz, żebym sobie poszedł?
-Tego nie powiedziałem. Zostań tu tak długo jak będziesz mógł.- położyłem się z powrotem na kozetce, a Blue ułożył się obok mnie. Było trochę ciasno, ale na szczęście jesteśmy szkieletami, więc nie było tak źle- A ty jak się czujesz?
-Nie jest źle.- uważaj, bo ci uwierzę- Od kiedy wiem, że żyjesz jest o wiele lepiej. Fury też się lepiej czuje.
-Fury?- zapytałem z lekkim niedowierzeniem. Przecież na początku nie podobała mu się moja propozycja. Chociaż w sumie to było pierwsze co mi wpadło do głowy i teraz też uważam, że z takim imieniem będzie miał przerąbane w szkole.
-Postanowiłem, że będzie miał tak na imię, kiedy Ganz przekazał mi, że nie żyjesz. A teraz w sumie dziwnie mi mówić do niego inaczej. Z resztą mu pasuje.
-Kopie?
-Conajmniej dwa razy częściej niż Sprinkle.- tym razem on wtulił się w moją klatkę piersiową- Dobranoc.
-Teraz będzie.
***
Leżeliśmy na kozetce, dopóki spanikowany doktor Jason nie wpadł do mojego pokoju. W sumie zabawnie było wiedzieć panikę na jego twarzy, mniej zabawne było to, że później z Blue dostaliśmy opierdol, do którego w po chwili dołączył się mój lekarz z tekstem, że w nocy jestem niestabilny. I w sumie do teraz musimy słuchać tych wykładów, z którego ani ja, ani Blue nic sobie nie robiliśmy.
-Ale przecież nic się nie stało.- Blue wtrącił się tonem nastolatka, który został skarcony za zbyt późny powrót do domu.
-Ale mogło. Nie obraź się Dust, ale przypinamy cię tymi pasami, żebyś sam nie zrobił sobie krzywdy, a co dopiero Blue, który jest w ciąży i musi na siebie uważać.
-Nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy. Nawet nieświadomie. Co do tego jestem pewny.- jak narazie jedynie Blue potrafił mnie uspokoić. No i jeszcze zastrzyki z czymś na serwus serwus.
-Tego nie jesteśmy-
-Dust!- Blue krzyknął i zacisnął palce na moim ramieniu.
-Co jest? Co się stało?- zauważyłem, że chwyta się za brzuch.
-Ja chyba... rodzę?
-Co? Ale na to jeszcze nie czas!- spojrzałem z lekkim niedowierzaniem na doktorka, który spanikował w takim momencie. Halo! Przecież to nie twój pierwszy raz! To nawet nie jest mój pierwszy raz!- Em...- przyciągnął wózek i dał mi niemy sygnał, żebym posadził na nim Blue- Musimy czym prędzej przygotować go do cesarskiego cięcia. W jego stanie poród siłami naturalnymi jest niemożliwy.
-Mogę być przy tym?
-Tak. Oczywiście.
***
Cała operacja przebiegała pomyślnie, a kiedy tylko usłyszałem płacz dziecka odetchnąłem z ulgą. Na szczęście mimo jego ciężkiego stanu, Berry nie musiał mieć całkowitego znieczulenia, tylko jakieś tam podpajęczynówkowe. Nie wiem co to jest, podsłyszałem od lekarzy. Najważniejsze, że wiedział co się koło niego dzieję, a przynajmniej tak myślę. W ciągu całego porodu, trzymałem go za rękę, dodając mu otuchy i posyłałem w jego stronę ciepłe spojrzenie. Za to on w większości płakał. Prawdopodobnie miał nie czuć bólu, więc domyślam się, że było to spowodowane strachem.
-Dust.- szepnął w moją stronę.
-Już cichutko. Za chwilę będzie po wszystkim.
-Słabo mi.- po wypowiedzeniu tych słów, przymknął oczodoły, a jego głowa opadła na stół operacyjny.
-Nie. Blue! Doktorze!
-Już. Dust, teraz się odsuń.- wziął ze stolika jakąś strzykawkę- Spodziewałem się takiego obrotu spraw.- rozchylił palcami jego oczodół i wbił igłę w jego źrenicę- To najsilniejszy dopływ magii, jaki mogłem mu podać. Zostało nam modlić się, aby ją przyjął. Wracam do zszywania go, możesz już podejść.
-Blue...- szepnąłem sam do siebie. Błagam Blue, nie możesz mnie teraz tak zostawić. Teraz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję. Żyj. Musisz, żyć. Nie miałeś nawet okazji zobaczyć Fury'ego.
Stałem koło stołu, trzymałem go za dłoń i czekałem na jakiekolwiek rezultaty. Trochę substancji, która została mu wstrzyknięta, wyciekło z jego oczodołu i spłynęło po jego twarzy. Blue, błagam trzymaj się. Ścisnąłem mocniej jego dłoń i poczułem jak po moich kościach policzkowych zaczynają spływać łzy.
-Dust.- zaczął doktor Jason- Jak narazie to jedyne co mogę zrobić. Ale, przestudiowałem wszystkie dokumenty, które zostawił Sci, zanim przeszedł na chorobowe. Choroba Blue jest naprawdę dziwna. Jednak mogę wywnioskować, że jeśli przeżyje poród, czyli jeden z największych spadków magii, szanse na to, że przeżyje starcie z chorobą, bardzo wzrosną. Parametry wskazują, że jego magia już nie spada, HP jest na stałym poziomie. Dlatego bądź dobrej myśli.
-Mam nadzieję, że to nie tylko takie doktorskie pocieszanie.
-Właśnie przekazałem ci moje przypuszczenia. To nie było ani trochę „doktorskie". Muszę przyznać, że osobiście bardzo polubiłem Blue. Sam mam nadzieję, że wyjdzie z tego. Za chwilę pielęgniarki przygotują go do przeniesienia się na inną salę. Oczywiście tam też będę monitorował jego stan.
Faktycznie, po niedługim czasie zjawiła się pielęgniarka, która obmyła go z syfu i nałożyła bandaż. Po tym przyszła kolejna i razem przełożyły go na łóżko na kółkach, oczywiście uważając żeby przypadkiem nie odpiąć go od maszyn. Byłem z nim przez cały ten czas, nie odstępowałem go nawet na krok. Chcę być przy nim, kiedy się obudzi. Bo on się obudzi. Musi.
-Blue.- złapałem go za rękę, kiedy znaleźliśmy się już sami na sali- Wstawaj, dobra? Jest jeszcze tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć. Proszę.- kolejna z moich łez wylądowała na jego dłoni.
-Ym... nie chce przeszkadzać.- zwróciłem uwagę na pielęgniarkę z małym zawiniątkiem na rękach- Mat- znaczy ojciec, jest nieprzytomny, ale mogę przekazać go panu. Gratuluję w pełni zdrowego chłopca.- odetchnąłem z ulgą, kiedy usłyszałem „w pełni zdrowego". I właśnie do mnie dotarło, że Sprinkle i Printy'ego też wypadałoby przebadać. Ale to jak Sci wróci do pracy.
-Dziękuję.- przejąłem dziecko od młodej kobiety- Cześć malutki.- pogłaskałem dzieciaczka delikatnie po główce. Jest śliczny, a źrenice ma tak samo cudaczne jak Sprinkle. Heh, przez te wszystkie wydarzenia nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że po raz drugi stanę się ojcem. Właściwie to po raz trzeci, jeśli liczymy też chwilę „adopcji" Blueprint'a. Na chwilę wszystkie troski odeszły na dalszy plan- Jestem twoim tatusiem, wiesz?- spojrzałem kątem oka na Blue- A obok nas leży twój drugi tatuś, albo mamusia, zależy jak ci w przyszłości podpasuje.- Sprinkle mówi do niego mama (po swoim pierwszym słowie co chwile tak krzyczał), a Printy'emu też już udziela się mamowanie, bo jak jego braciszek może, to on też- Witaj w naszej zwariowanej rodzince, Fury.
-F...Fury?-usłyszałem cichy głos po swojej prawej stronie. Kolejny raz spłakałem się dzisiaj, kiedy zobaczyłem Blue z lekko otwartymi oczodołami i również lekkim uśmiechem.
~Horror~
Piątka dzieci w domu. Powtórzę. Piątka. Dzieci. W. Domu. W tym jeden czterolatek, jeden prawie czterolatek, dwa bobasy i jeden noworodek. Na łeb idzie dostać. Niby Nela przychodzi nam pomagać po szkole, ale tak czy siak jest mało miejsca, dużo hałasu, a do supermarketu po żarcie trzeba chodzić dwa razy w tygodniu. Kocham Dust'a, no ale bez przesady. Ja będę swoje nerwy marnował? Ja będę swoje JEDZENIE marnował? Rozumiem, kiedy jeszcze siedział w szpitalu, ale już dawno go wypisali. Wiem, że ich „małżeństwo" ma teraz cięższy okres, ale jakoś sobie radzili przed tym porwaniem Dust'a. On naprawdę nie musi spędzać z Blue każdej sekundy swojego życia. Wiem, że wychodzę na strasznego zgreda, ale ten kto ma zamiar mnie oceniać niech na początku sam poopiekuje się piątką małych dzieci i spróbuje jeszcze przy tym zarobić na dom... Trzeba było Dust'owi zrobić wcześniej ten wykład o prezerwatywach.
Chociaż dzisiaj zajmujemy się czwórką dzieci, bo Printy musiał zostać w szpitalu na jakiś badaniach. Dust stwierdził, że woli sprawdzić czy jego dzieci nie chorują na to co Blue, co w sumie było nawet mądre z jego strony. Tak czy siak zabrał nam dziecko, które akurat najlepiej potrafi radzić sobie samo, więc wracamy do punktu wyjścia.
Po naprawdę długim wieczorze, ułożyliśmy wszystkie dzieciaki do spania i w końcu mieliśmy czas dla siebie. Razem z Lust'em położyliśmy się na kanapie i oglądaliśmy hiszpańskie telenowele na minimalnej głośności. Oni tam lubią drzeć mordy i lamentować, a ja nie będę ryzykował, że któreś dziecko się obudzi i pobudzi resztę. Niestety nasz plan na bycie cicho przerwał dzwonek w telefonie. Lust czym prędzej zerwał się z moich kolan i pobiegł po komórkę.
-Ale... jak to?- zmieniłem punkt zainteresowania z telewizora na mojego męża. Kiedy zauważyłem łzy spływające po jego kościach policzkowych zrozumiałem, że stało się coś złego- Boże...- położył dłoń na ustach i usiadł na kanapie- Dobrze, rozumiem.
-Co się stało?- zapytałem, kiedy po rozłączeniu się postanowił zacząć milczeć.
-Blue nie żyje.- rozpłakał się jeszcze bardziej.
-Co?- to pytanie wyszło automatycznie z moich ust. Niby dawno było już powiedziane, że istnieje taka możliwość, ale usłyszenie tych trzech słów było jak uderzenie pioruna.
-Lekarz powiedział, że zmienił się w proch na oczach Dust'a. To było takie niespodziewane, nie mogli go uratować.- Lust wtulił się w moje żebra i zaczął jeszcze bardziej płakać- Dlaczego taki okropny los spotkał tak kochaną osobę?
-Bo los to wredna kurwa.- objąłem go ramieniem- Dust tam pewnie rozwalił już połowę szpitala.
-Myślę, że powinieneś do niego jechać. Lekarz mówił, że jest w szpitalu. Wątpię, żeby w takim stanie prowadził samochód.
-Jesteś pewny, że dasz sobie radę?
-Dust potrzebuje cię teraz bardziej.
Pocałowałem go krótko w usta i wstałem z kanapy. Wyszedłem na korytarz, po czym zacząłem się ubierać. Lust odprowadził mnie pod same drzwi. Śmierć Blue też bardzo go ruszyła, chociaż nie chce dać tego po sobie poznać. A ja. No cóż. Nie przyjaźniłem się z Blue jakoś szczególnie mocno, ale lubiłem go. Był naprawdę pozytywną osobą, miłą, która była na tyle dobra, że nie chciała nawet jeść mięsa. Kiedy Berry odszedł, w naszej „paczce" momentalnie zgasło pewne światełko, którego już nigdy nie będziemy w stanie zapalić.
Cała droga samochodem minęła mi na rozmyślaniach. Boję się o Dust'a, wiem jak przeżywał jego chorobę. Ich związek nie trwał jakoś specjalnie długo, ale w ciągu tego czasu zauważyłem, że zmienił się na lepsze. Przestał w końcu narzekać jakie to on ma zjebane życie, w końcu zaczął się w coś angażować. Starał się jak mógł dla Blue. A teraz... mam nadzieję, że nie wróci do wcześniejszego stanu, w którym żył bo musiał.
Próbowałem dodzwonić się do Dust'a, kiedy przekroczyłem próg szpitala, ale nie odebrał. Trochę mi to było nie na rękę, bo nie miałem pojęcia gdzie może się znajdować i czy w ogóle jest w tym budynku. Na szczęście po chwili udało mi się złapać tę żółtą dinozaurzycę, której imienia nie pamiętam, ale kojarzę że oddała mi Blueprint'a jak Sprinkle się rodził. Powiedziała mi, że Dust siedzi w gabinecie doktora Sci, czyli tego, który zajmował się Blue.
Kiedy tylko przekroczyłem próg drzwi, zwróciłem uwagę na to, że miały na sobie ślad po czymś ostrym, a kiedy zerknąłem na całego w bandażach doktorka zacząłem się zastanawiać co tu się wcześniej odjebało. Jednak szybko mi przeszło, kiedy zwróciłem uwagę na Dust'a. Siedział na krześle pod ścianą i patrzył się w okno. Mimo śladów łez na jego kościach policzkowych, był przerażająco spokojny.
-Co mu jest?- zapytałem jakoś tak niekontrolowanie. Spodziewałem się jakiegoś ataku szału, czy coś.
-Podałem mu silne leki uspokajające. To była konieczność, bardzo się rzucał.- jeszcze raz spojrzałem na jego opatrunki- To stało się dawno, spokojnie.
-Rozumiem. Mogę go zabrać do domu?
-Nie widzę przeciwskazań. Prochy Blueberry'ego zostały wsypane do urny. Moja praca niestety już się skończyła.
-A Printy?
-Też można zabrać go już do domu. O wynikach jego badań poinformuję telefonicznie.
-A mógłby Pan dzwonić w tej sprawie do mnie albo do mojego męża?- wolałbym, żeby narazie Dust nie wiedział gdyby jednak wyszło coś złego.
-Nie mogę. Nie jest pan z rodziny.- no teoretycznie Dust też nie jest, bo małżeństwo Blue i Dust'a nie było uznane prawnie i oficjalnie są jedynie narzeczeństwem, ale tego lepiej nie mówić na głos.
-Okej.- westchnąłem. Najwyżej skonfiskuje się Dust'owi telefon.
-To ja pójdę po dziecko.- i zostawił nas samych w gabinecie.
-Dust.- podszedłem do niego i położyłem mu dłoń na ramieniu, on za to popatrzył mi prosto w oczodoły, a jego łzy zaczęły lecieć jeszcze mocniej.
-On odszedł.
-Wiem.- postanowiłem nie psuć mu jeszcze bardziej humoru swoją nietaktownością i po prostu go przytuliłem.
-Dlaczego?- zaczął moczyć mi swoimi łzami bluzę- Dlaczego ja wszystkich tracę? Mama, Papyrus, tata, Killer, Blue. Wszyscy, których kocham odchodzą.
-Killer? Co ty pleciesz?- odsunął się ode mnie- Killer nie żyje?- pomachał twierdząco głową. Nie. To za dużo informacji na raz.- Ale... jak? Z resztą, nie mów. Spokojnie Dust. Ja jestem przy tobie.
-A co jak w ciebie zaraz pierdolnie jakaś satelita, czy coś?! Dlaczego?- położył ręce na twarzy- Dlaczego umarł? Dlaczego mnie zostawił?!- złapałem go za nadgarstki. Dłonie niesamowicie mu drżały.
-Za chwilę będzie tu Blueprint. Nie chcesz mu się pokazać w tym stanie.- kiedy lekko się uspokoił, puściłem jego ręce, a on zaczął wycierać nimi łzy.
-Tatusiu?- o wilku mowa. Dzieciak i doktor właśnie przeszli przez drzwi- Tatusiu, czy ty płaczesz?- Blueprint do niego podbiegł. Dust od razu wziął go na ręce i przytulił go do siebie.
Bez większych ceregieli postanowiliśmy, wyjść z tego okropnego miejsca. Dust wsadzał Print'a w fotelik Desire, a ja usiadłem za kierownicą. W pewnej chwili położyłem głowę na kierownicy i przez przypadek odpaliłem klaskon. Dwie babki, które szły przed maską, odskoczyły jakby ktoś do nich strzelił. Co było w sumie jedyną zabawną rzeczą, jaka mi się dzisiaj przytrafiła. Za to Dust'owi nie było do śmiechu. Kiedy tylko usiadł na swoim miejscu, oparł się czaszką o szybę, nawet na mnie nie spoglądając. Jechaliśmy w ciszy, aż do samej Waterfall.
Zaś kiedy tylko znaleźliśmy się w domu, Lust wziął Printy'ego do łazienki, żeby przyszykować go do spania. Ja i Dust usiedliśmy na kanapie. Przyjaciel, korzystając z braku Blueprint'a, postanowił znowu nie hamować się ze swoimi łzami. Objąłem go i przysunąłem jego głowę na swoje ramię. Normalnie stare dobre czasy mi się przypomniały. Tylko, że po drugiej stronie Dust'a powinien jeszcze siedzieć Killer. Killer... postaram się blokować tę nową informację jak długo się da.
-Nawet się nie pobraliśmy.- powiedział w końcu coś nowego- Czy to znaczy, że nie mogę wrzucić obrączki do jego urny?
-Oczywiście, że możesz. Sam udzielałem wam ślubu.
-To się nie liczy.
-W świetle prawa, pewnie, że nie. Ale dla was się liczyło. Wasza miłość również jest w tych obrączkach, więc możesz mu zostawić tą miłość.
-Tatusiu.- już przebrany w piżamkę Printy władował się na łóżko- Cały czas płaczesz. I krzyczałeś imię mamusi. Czy coś się stało z mamusią? Coś stało się z tatusiem Blue?
-P-Printy... proszę z-zostaw ten temat.- Dust schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać na głos.
-Ja... ja nie rozumiem.- Printy też się spłakał.
-Chodź tu rybko.- Lust wziął go na ręce- Idziemy spać. Pewnie jesteś już zmęczony, a tata też potrzebuje odpoczynku.
~Dust~
Horror i Lust namówili mnie, żebym został u nich do pogrzebu Blue. Szczerze to nie byłem ani negatywnie nastawiony do tej decyzji, ani pozytywnie. Krótko mówiąc miałem na to wywalone, byleby mi tylko w drogę nie włazi. Życie przez te parę dni było dla mnie naprawdę ciężkie. Jedyne co robiłem, to snułem się po pokoju, unikałem kontaktu wzrokowego z Blueprint'em i odkładałem na później wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Jednak w końcu musiał nadejść ten dzień.
Na pogrzebie zjawili się głównie moi znajomi. Przez chwilę widziałem tam nawet Ganz'a i Sansy'ego. Przez całą ceremonię starałem się zachować kamienną twarz, jednak w momencie, w którym wedle tradycji, miałem schować jego obrączkę w specjalnej skrytce, wbudowanej w urnie, nie wytrzymałem, łzy same zaczęły spływać po moich kościach policzkowych. Do końca, nie mogłem się już opanować. Kiedy tylko kapłan zakończył formułkę stało się coś dziwnego. Po chwili ciszy nastąpiło głośne wycie wilków. Niby nie powinno nikogo to zdziwić, w końcu cmentarz znajduje się w dzielnicy Snowdin, z której w sumie blisko jest do lasu, jednak nigdy nie słyszałem tyle różnych odgłosów wycia w jednym momencie. To był dziwny zbieg okoliczności.
Kiedy wszyscy zaczęli rozchodzić się do domów (nie miałem siły organizować, żadnej stypy, poza tym impreza z okazji śmierci Blue mi się nie uśmiechała), ja postanowiłem zostać jeszcze chwilę przy nim. Chwila przerodziła się w resztę dnia. Nie chciałem go zostawić, nie byłem w stanie. Miałem od tak zostawić miłość swojego życia w tym miejscu? Odejść? Zapomnieć? Nigdy nie będę w stanie zapomnieć o Blue. Był całym moim światem. Dlatego tak bardzo to boli.
Jednak Lust, Horror i zaawansowana zima postanowili wykurzyć mnie z tamtego miejsca. Chcieli, żebym wrócił do nich do domu, zapewniali, że mogę tam zostać ile tylko będę potrzebował, ale wolałem wrócić do siebie. Potrzebowałem chwili spokoju, dla siebie i swoich myśli. Moje dzieci zostały jeszcze na chwilę u przyjaciół. I tak oto przechodzimy do chwili obecnej, czyli do mojej wegetacji na kanapie i wpatrywaniu się w zgaszony ekran telewizora. Spędziłem tak już niecały miesiąc. Wszystko co było jadalne i nie zgniło, skończyło się w pierwszym tygodniu, a ja nie miałem siły, żeby pójść po zakupy. Dlatego właśnie leżałem na kanapie owinięty kocem. W sumie nie tylko z wyczerpania fizycznego, ale też psychicznego. Nie mogę jeść, nie mogę spać, bo kiedy tylko zamykam oczodoły, widzę Blue. Z resztą zacząłem go widzieć nawet kiedy nie śpię. Czasami bywa troskliwy i czuły tak jak za życia, a czasami krzyczy na mnie z pretensjami, że pozwoliłem mu umrzeć. Nie wiem, która wersja jest gorsza.
Przewróciłem się na drugi bok, żeby nie patrzeć na swoje odbicie na zgaszonym ekranie. Poczułem kolejny dotyk na swoich kościach. Zakryłem się szczelniej kocem.
~Spokojnie Dust, to ja. Jestem tu przy tobie. Jestem tutaj, żeby cię wspierać, kiedy obudzisz się z kolejnego koszmaru.
-Błagam, przestań. Zostaw mnie.- zacząłem się trząść.
~Dlaczego mnie odrzucasz Dust? Już mnie nie kochasz? To dlatego pozwoliłeś mi umrzeć?
-Kocham cię! Kocham cię najbardziej na świecie! Ale ty nie żyjesz! Jesteś tylko moimi zwidami! Prawdziwy Blue już nigdy do mnie nie wróci.
~Przynajmniej cię nie zabił.- usłyszałem kolejny znajomy głos. Nie musiałem długo czekać, aż twarz Killera pojawi się przed moją-Rzuciłeś we mnie kośćmi, a przedtem potraktowałeś laserami, a jedyne na co cię było stać, to głupie przepraszam. Nie postarałeś się.
~Ale ciebie przeprosił.- do kompletu dołączył jeszcze dziecięcy głosik- W moim przypadku po prostu uciekł jak zwykły tchórz.
-ZOSTAWCIE MNIE!!- krzyknąłem, podniosłem się do siadu i schowałem czaszkę w ramionach.
~Nieładnie uciekać od odpowiedzialności.- ludzkie dłonie złapały mnie za ręce i opuściły je na dół. Jej kpiący uśmieszek był pierwszym, co rzuciło mi się w oczy- Spójrzmy na ciebie inaczej. Przecież masz o wiele więcej żyć na sumieniu niż ja. Pomijając wszystkie Bogu ducha winne osoby, masz jeszcze na koncie dwójkę braci. I kto tu jest prawdziwym potworem? Ja czy ty?- odepchnąłem ją od siebie, wstałem z kanapy i zacząłem biec w stronę łazienki.
Już dawno nie ruszałem się z miejsca, więc bieg był trochę utrudniony. Co chwila potykałem się o własne nogi, do tego trzymałem się ściany, a kiedy zasłaniały ją meble, trzymałem się ich. Tym właśnie sposobem parę cennych i mniej cennych rzeczy pospadało z półek. Jednak w końcu udało mi się dobiec tam gdzie chciałem, czyli do łazienki. Chciałem obmyć twarz zimną wodą, czy coś. Byleby obudzić się z tego koszmaru.
Jednak kiedy tylko odkręciłem kran i zanurzyłem ręce, zauważyłem, że zamiast wody z rur wycieka krew. Odskoczyłem od zlewu jak oparzony, nawet nie myśląc o zakręceniu go. Nie. Nie. Ja mam dość. Mam już wszystkiego dość. Niech ktoś to skończy. Niech ktoś mnie zabiję. Proszę. Ja chcę do Blue.
~Nie zasłużyłeś.- usłyszałem za sobą znajomy głos. Głos, który zaczął przyprawiać mnie już o dreszcze, a równocześnie bardzo chciałbym go usłyszeć, gdyby osoba, która nim mówiła była prawdziwa- Jeśli umrzesz, nie trafisz tam gdzie ja, nie zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na same najgorsze rzeczy, jesteś mordercą. Te wszystkie zwłoki za nami to potwierdzą. To ty zamordowałeś ich wszystkich, w wielu przypadkach bardzo brutalnie.
~Hej, nie smuć się.- przed moimi oczodołami pojawił się Killer, uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął rękę w moją stronę- Ja też nie zasłużyłem. Dlatego możesz iść ze mną. Gdziekolwiek trafimy, będziemy tam razem.- już chciałem podawać mu rękę, ale znowu usłyszałem ten znienawidzony, drwiący śmiech.
~Tak tak! Dołącz do nas. Będzie zabawa.- Chara wbiła we mnie te swoje uradowane, czerwone ślepia.
-Z-zostawcie mnie.- podszedłem znowu do zlewu i oparłem się o niego rękami, po paru głębokich wdechach spojrzałem w lustro. Zauważyłem, że na moich kręgach szyjnych zawiązane są cieniutkie czerwone niteczki. Kiedy podniosłem ręce trochę wyżej, zauważyłem, że nadgarstki również są związane. Koniec nici był zawieszony wysoko w górze, przez co wyglądałem jak jakaś marionetka.
~Już ci kiedyś mówiłam.- w odbiciu zamiast mnie pojawiła się Chara- Jesteśmy jednym i tym samym.
-NIE!
Zamachnąłem się i uderzyłem pięściami w lustro. Roztrzaskało się na drobny mak. Jednak nie interesowało mnie to za bardzo. Ważniejsze w tej chwili było, że wszystkie nitki zerwały się, kalecząc moje kości. Bolało jak diabli, a z ran zaczął sączyć się szpik kostny. Mam już dość. Nie chcę tak żyć.
-Dust?- usłyszałem za sobą kolejny, znajomy głos. Jednak on jeszcze się tutaj nie pojawiał. Horror przeszedł przez szkło i stanął koło mnie- Dust, co się tutaj stało? Dlaczego siedzisz na podłodze? Dlaczego lustro jest rozbite? Dlaczego masz jego kawałki powbijane w kości? I do najważniejsze dlaczego wyglądasz bardziej jak trup niż zazwyczaj?
-Jesteś... moim kolejnym urojeniem?
-Nie. Ja jestem prawdziwy.
-Nie. Drzwi były zamknięte na klucz.
-Nie zapominaj, że też kiedyś byłem włamywaczem. Później pomogę ci wymienić zamek w drzwiach.- uklęknął przy mnie- Eh... widzę że jednak pomysł, żeby do ciebie zajrzeć był słuszny. Chciałem wcześniej, ale Lust stwierdził, że potrzebujesz chwili samotności.
-Potrzebuję. Idź sobie.
-Nie. Jesteś gorszy, niż małe dziecko. Nie można cię zostawić samego, bo zginiesz.
-Może to i lepiej.
-Powolna śmierć głodowa to najgorszy pomysł na samobójstwo jaki mogłeś wymyślić. Tak, zaglądałem do lodówki.- wziął mnie na ręce, a następnie posadził na brzegu wanny- Nie pozwalam ci iść na zmarnowanie, rozumiesz? Na początku umyj się, bo walisz starą szafą.
-Nie chcę.
-A to mnie akurat nie obchodzi.
Na początku ściągnął ze mnie bluzę. Kiedy postanowił dobrać się do mojego golfu, zacząłem się szarpać. Jednak w obecnym stanie byłem od niego dużo słabszy. Dlatego w szybkim tępie straciłem również spodnie. Kiedy byłem już cały nagi, zajął się wyciąganiem fragmentów lustra z moich kości, niektóre były mocno wbite, a wyciąganie ich bolało na tyle, że w pewnym momencie odskoczyłem tak mocno, że wpadłem do wanny.
-Horror, zostaw mnie w spokoju.- powiedziałem, kiedy zaczął polewać mnie wodą ze słuchawki od prysznica.
-Uwierz mi, też nie podoba mi się to, że muszę kąpać starego pryka, ale jeśli sam nie umiesz o siebie zadbać, to ja to zrobię.- wyłączył na chwilę wodę- Burdel w twoim domu, twoje przygaszone źrenice i kruche kości wskazują na to, że prowadzisz bardzo niezdrowy tryb życia. Jak tak dalej pociągniesz twoje HP spadnie do zera i umrzesz. A jak ty umrzesz, nie będę miał już żadnego brata. Weź trochę pomyśl o mnie, okej?- znowu włączył wodę.
-Jesteś tak mało delikatny.
-Oboje wiemy, że słowa w stylu „będzie dobrze" niczego nie zmienią. Tak, Blue nie żyje. Killer też nie żyje. Ale ja żyję i co najważniejsze twoje dzieci żyją. To dla nich powinieneś podnieś się z tego dołka. Straciły już jednego ojca, nie zabieraj im drugiego.
-To wszystko jest takie trudne.- po moich kościach policzkowych zaczęły spływać łzy.
-Nikt nie powiedział, że będzie łatwe. Ale pozbierałeś się po zabójstwie Papyrus'a i „wygnaniu" z domu. Już raz straciłeś wszystko i się podniosłeś. Teraz też dasz radę.
Spłukał ze mnie cały żel do kąpieli, owinął mnie w ręcznik i pomógł mi przejść do sypialni. W jednej chwili wszystkie siły mnie opuściły, poczułem się strasznie zmęczony. Kiedy tylko, z pomocą Horror'a, dostałem się na łóżko, przykryłem się kołdrą i położyłem głowę na poduszkę Blue. Nie zdążyłem nawet wyłapać co powiedział Horror, bo momentalnie zasnąłem.
Obudziłem się na szczęście w tym samym miejscu. Jednak coś tutaj się zmieniło, a mianowicie cały syf z mojego pokoju zniknął. Prędzej uwierzę, że przyszła tu jakaś wróżka i to ogarnęła, niż w to, że to Horror posprzątał. Tak w ogóle to on już sobie poszedł? Przydałoby się to sprawdzić.
Zgramoliłem się powoli z łóżka i podszedłem do szafy, żeby wyciągnąć z niej jakieś ubrania, gdyż całą noc spałem nago. W sumie mogłem się spodziewać, że w środku nic nie będzie. Głównie dlatego, że ostatnią czystą bluzkę wziąłem trzy tygodnie temu. Chyba zostało mi jedynie ubrać się w piżamę... która też zniknęła.
Spojrzałem przelotnie na część należącą do Blue. Wziąłem do ręki jedną ze złożonych w kostkę, niebieskich koszulek z krótkim rękawem. Przynosiłem mu ubrania do szpitala, więc niektóre z nich nie przesiąknęły jeszcze zapachem szafy i mają na sobie jego zapach. Czy... to normalne, że wącham koszulki zmarłego męża?
Koniec końców postanowiłem, że wyjdę na korytarz nago i poszukam czegoś co nie śmierdzi w koszu na pranie. W końcu jestem w swoim domu i mam nadzieję, że jestem w nim sam. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo się myliłem. Kiedy już dorwałem swoje ubrania (jednak wziąłem te, które wisiały na suszarce do prania), przeniosłem się na dół. Kiedy tylko się tam znalazłem, usłyszałem, że ktoś rozmawia przez telefon. Nie miałem nawet okazji, żeby podsłuchać o czym rozmawiają, bo kiedy tylko zbliżyłem się w stronę kuchni, Horror stanął w drzwiach.
-Wyglądasz lepiej po tej drzemce.- stwierdził, kiedy odłożył telefon.
-Ile spałem?- złapał mnie za rękę i pociągnął do kuchni.
-Jakieś em...- spojrzał na zegarek- Dwadzieścia osiem godzin.
-To sporo.- w sumie już nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem więcej niż dwie godziny w ciągu.
-Mi to mówisz? Ale przynajmniej kolorki w źrenicach ci wracają.- popchnął mnie na krzesło- Coś zjesz i będzie spoko.
-Nie jestem głodny.- w sumie jestem, ale czuję, że tak czy siak niczego nie przełknę.
-Ta, ta. Pierdol, pierdol. Ja posłucham.- zaczął wyciągać z szafek i z lodówki jedzenie, które niewiadomo jakim sposobem się tam znalazło. Możliwe, że poszedł na zakupy. W sumie w ciągu tych dwudziestu ośmiu godzin mógł zrobić wszystko.
-Ty posprzątałeś mi w domu, czy to ekipa sprzątająca krasnali przyszła?- zapytałem, przy okazji kładąc czaszkę na stole.
-To ja. Był tu taki syf, że nawet mi to przeszkadzało. Przewietrzyłem też trochę i nie wali już kurzem.- to była jakaś aluzja do mojego imienia, czy coś?- Smacznego.- położył przed moją twarzą talerz z kanapkami- Masz to wszystko zjeść.
-A co jeśli nie, mamo?- zaakcentowałem szczególnie ostatnie słowo.
-Wepchnę ci je do mordy. Smacznego.- westchnąłem i wziąłem do ręki jedną kanapkę- Dust, nie wiem jak to jest stracić miłość swojego życia. Nie mogę ci współczuć. Ale mogę domyślić się jak się czujesz. Pewnie jesteś teraz smutny i zły równocześnie. Pewnie nie wiesz co robić. Ale wiedz, że ja i Lust jesteśmy przy tobie. Istnieją jeszcze osoby na, które możesz liczyć. Nie jestem w stanie uspokoić cię paroma słowami, jak robił to Blueberry, ale będę się starał. Więc proszę cię, dopóki są jeszcze osoby, którym zależy na tobie, nie rezygnuj z walki. Czeka cię teraz naprawdę trudny czas, ale wiem, że dasz sobie radę.
-Tyle, że... ja nawet nie wyobrażam sobie życia bez Berry'ego. Jedyna przyszłość, którą sobie wyobrażałem to ja, Blue i nasze dzieci.- łzy znowu napłynęły mi do oczodołów- Ja nie chcę zmieniać tych planów.
-Wiem, że to może zabrzmieć trochę okrutnie, ale może trzeba w końcu zamknąć ten rozdział i zacząć nowy?
-Mam zapomnieć o Blue?
-Nie zapomnieć, ale pogodzić się, że już go tutaj nie będzie. Zacząć dbać o swoje dzieci.
-Może...- westchnąłem- Może masz racje. Ta rozpacz, w którą wpadłem nie przynosi niczego dobrego. I dla mnie i dla bliskich, którzy mi zostali. Zamknę ten rozdział. Chcę pamiętać o Blue, ale chyba najbezpieczniejszym co teraz zrobię będzie odcięcie się od wszystkiego co będzie mi o nim przypominać. Przynajmniej na razie.
-Co masz teraz na myśli?
-Wyprowadzam się. I rzucam pracę.- Horror otworzył szerzej oczodoły.
~Ganz~
Od śmierci mojego brata „w niewyjaśnionych okolicznościach", większość jego obowiązków spadła na mnie. Na szczęście wszyscy z tego jego nielegalnego oddziału pomarli, bo z tym też byłyby dodatkowe problemy. Czy żałuję tego wszystkiego? Bardzo. Gdyby nie moje durne pomysły wiele osób uniknęłoby śmierci, w tym mój własny brat. Niby mnie nienawidził, życzył mi śmierci i tak dalej, ale ja nadal go kochałem. Mogliśmy się do siebie nie odzywać, traktować się ozięble, ale nigdy nie chciałem żeby umierał. W dodatku góra zaproponowała mi przejęcie jego oddziału, czyli awans. Byłbym ostatnim sukinsynem, gdybym przyjął tę propozycję. Niech poszukają sobie kogoś kto bardziej nadaje się na to stanowisko.
Żałuję też, że Dust dowiedział się o wszystkim w ten sposób. Od momentu porwania nie zjawił się w pracy. Zapewne jest tak wściekły, że nie może nawet na mnie patrzeć. I w sumie mu się nie dziwię. Chciałem pacyfistycznego świata, a stworzyłem bestię, która odbierała niewinne życia, a do tego zraniłem osobę, na której mi zależało. Jestem okropny. Już dawno powinienem smażyć się w piekle. „Cel uświęca środki" to takie zakłamane powiedzenie.
Drzwi od mojego biura otworzyły się z hukiem, przez co lekko podskoczyłem na krześle. W sumie tylko jedna osoba wchodzi sobie tutaj jak do siebie, ale naprawdę nie spodziewałem się jej tutaj w najbliższym czasie.
-Ganz, musimy poważnie porozmawiać. - Dust stanął przed moim biurkiem, a następnie rzucił mi na nie swoją odznakę.
-Co to ma znaczyć?
-Nie mam ochoty się w to już bawić, spadam.- to mnie lekko zaszokowało. Ale to w sumie całkiem dobry pomysł. Kiedy góra zacznie się mną bardziej interesować i trafi na Dust'a, będę miał jeszcze większe problemy niż teraz. Tylko, że... niezbyt chcę to kończyć w ten sposób. Muszę to jakoś dobrze rozegrać.
~A już myślałem, że nauczyłeś się, że manipulacja jest zła.- ten ostatni raz Mel. Nie chcę, żeby nasze drogi rozeszły się w ten sposób. Muszę coś wymyślić, żeby musiał tu jeszcze wrócić.
-Jak to „spadasz"? Przecież podpisywaliśmy umowę na dziesięć lat.- łyknie to?
-Ganz, proszę!- uderzył rękami o blat biurka. Przez wstrząs lampka spadła na ziemię, roztrzaskała się oraz pociągnęła za sobą gniazdko. Kabel dosłownie wyrwał je ze ściany. W dodatku spadająca lampka wywróciła kubek z piciem, który wylał się na kable i wywołał spięcie. To jest ta tak zwana karma?- Przepraszam. Ale proszę, nie każ mi tutaj pracować. Nie zniosę tego. Pomijam już fakt, że źle mi się patrzy na twoją kłamliwą mordę. Praca tutaj to wspomnienia, które bolą.
-Łał.
-Co?
-To pierwszy raz, kiedy jesteś ze mną tak szczery.- pominę nawet tę „kłamliwą mordę"(chociaż to prawda)- Możemy pójść na kompromis. Ustalmy, że nasza umowa trwa już siedem lat, a ty musisz tylko odpracować te trzy. Po trzech latach, dam ci spokój.
-Mogę odpracować to kiedy indziej? A teraz zacząć jakąś inną pracę.
-Okej, na to też się zgadzam. Na ten moment zostajesz zwolniony, ale pamiętaj, że masz tutaj wrócić.
-Kiedy?
-Kiedy będziesz gotowy.
-Jednak jest w tobie jeszcze coś z potwora.
-Powiedzmy, że to coś w rodzaju zadośćuczynienia.- wziąłem do ręki jego odznakę i schowałem ją do szafki w biurku- To będzie na ciebie czekać. Formalnie tu nie pracowałeś, więc nie potrzebujesz wypowiedzenia. Ale mogę załatwić ci jakąś inną pracę.
-Nie obraź się, ale już nic od ciebie nie chcę. Dam sobie radę sam.
-W takim razie do zobaczenia.
-Dowidzenia.
Czuję, że on za szybko tu nie wróci.
The end
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro