Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-37- Konsekfencje twoich czynów

~Ganz~

Tata powiedział mi, że dzisiaj po śniadaniu mam pójść do niego do laboratorium. Siedział w nim całą noc, a dzisiaj się to pewnie powtórzy. Mówi, że „jest bardzo blisko kolejnego odkrycia i ważnego przełomu w naszym projekcie". Na samą wzmiankę o „naszym projekcie", po kręgosłupie przelatuje mi bardzo, bardzo nieprzyjemny dreszcz. Ja... kocham tatę, ale nie dam rady tego ciągnąć dłużej. Jednak chyba nie mam wyboru. Nawet jeżeli odmówię, czy nie przyjdę, on mnie do tego zmusi. Już nie raz używał na mnie siły. Ostatnio, kiedy mu się sprzeciwiłem, sam wepchnął mi do ust te okropne pigułki. Ja nie chcę. To tak bardzo boli.

Powolnym krokiem przemierzałem, tak dobrze znane mi korytarze. Przez tak wczesną porę i spowodowany przez nią brak potworów, moje kroki roznosiły się echem po całej powierzchni, a ściany pokryte kafelkami tylko to potęgowały. Westchnąłem ciężko, przed przyłożeniem swojej dłoni do czytnika, który miał zeskanować moje... mój brak linii papilarnych.

-Ganz, cieszę się, że już jesteś.- powiedział, kiedy tylko drzwi wydały z siebie ten charakterystyczny dźwięk otwierania się. Nawet nie raczył na mnie spojrzeć, jak zwykle wpatrywał się w te swoje papiery. Chora obsesja- Siadaj na krzesło.- właśnie wypowiedział jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie zwrotów. Na pierwszym miejscu jest „Masz połknąć tę tabletkę".
-D-dobrze.- usiadłem na nim tak ostrożnie, jakby miało się za chwilę rozwalić. Kiedy tylko metalowe elementy zetknęły się z częścią nóg, której nie zakrywały krótkie spodenki, lekko podskoczyłem do góry. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
-Jak wiesz, pigułki determinacji są w stanie wzmocnić twoją magię. Dzięki nim stajesz się, silniejszy, szybszy i bardziej odporny na ból.- z tym ostatnim bym polemizował- Jednak istnieje jeszcze coś, do czego nie doszliśmy. Magia pierwotna jest czymś co zostało wykorzenione z naszej kultury. A szkoda.- wziął do ręki ten przeklęty słoik- Jednak z tym. Będę w stanie z ciebie wydobyć to co najpotężniejsze. Chociaż musimy to jeszcze podrasować. Dlatego.- wyciągnął ze słoika jedną z tabletek i mi ją podał- Muszę potestować to na żywym organizmie. Rozumiesz?
-Niestety tak.- przyłożyłem pigułkę do ust, jednak przed połknięciem jej wahałem się z jakieś pół minuty.
-Ganz. Czas jest cenny.
-No tak. Ja po prostu-
-Robiłeś to już tyle razy.- przerwał mi. Oczywiście, że robiłem. Ale po każdym „podrasowaniu" boli coraz bardziej.

Włożyłem to dziadostwo do buzi i od razu zasłoniłem ją dłonią, żeby odruchowo tego nie wypluć (co już mi się zdarzało). Nie musiałem długo czekać na falę bólu, która przeszła przez całe moje ciało. Wstrząsnęło mną tak mocno, że prawie spadłem z krzesła. Tak w zasadzie to nie stało się tak tylko dlatego, że tata mnie przytrzymał. Zacząłem krzyczeć i kaszleć równocześnie. Czułem, że coś rozrywa mnie od środka i nic nie mogłem z tym zrobić. Przez pierwsze sekundy, wbijałem palce w kitel taty, jednak, kiedy odsunął mnie od siebie, po czym przypiął nogi i ręce do krzesła, jedyne co zrobiłem to wierzganie się.

-Zaraz cię wypuszczę.- wziął do ręki strzykawkę- Muszę tylko zobaczyć, czy determinacja łączy się z uczciwością.- co... on powiedział?
-T-ta... dziewczynka?
-Tak, dokładnie ta.- wyciągnął moją duszę i szybko wbił w nią igłę.
-PRZESTAŃ! PRZESTAŃ! PRZESTAŃ!- krzyczałem, przy okazji próbując się wyrwać.
-Nie przestanę. Ten projekt jest dziełem mojego życia.
-W TAKIM RAZIE CHCĘ ŻEBYŚ UMARŁ!!- w jednej chwili, poczułem tak duży przypływ mocy, że przy kolejnym szarpnięciu bez problemu udało mi się rozerwać metalowe opaski na moich kończynach. Kiedy tylko byłem wolny, odepchnąłem ojca od siebie.
-To niesamowite!- krzyknął.
-Zostaw mnie w spokoju!- kolejny raz poczułem, jakby moje kości się kruszyły. Pod wpływem bólu, upadłem na podłogę- Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli.
-Ganz.
-WYNOŚ SIĘ!!- odepchnąłem go od siebie, kiedy próbował do mnie podejść. Upadł na jedną z tych swoich maszyn.
-O nie.- szybko zaczął przestawiać jakieś przekaźniki i inne tego typu naukowe tentegesy- Ganz, szybko wstawaj. Musisz stąd uciekać.
-Co?- mimo tego, że nadal czułem ból, podniosłem się do siadu- Tato co się dzieje?
-Jeżeli jesteś w stanie wstać to uciekaj. To może za chwile wybuchnąć.
-Co?!- wstałem z ziemi i podbiegłem do niego- Tato, ja nie chciałem! Przepraszam. Pomogę ci z tym! Co mam robić?
-To nie twoja wina. Trzymam tutaj czystą energię, to mogło wybuchnąć w każdej chwili. Jeżeli tego nie opanuję, to egh!- zaczął przełączać kolejne kontrolki. W pewnym momencie złapał mnie za ramiona i wypchnął mnie za drzwi.
-Nie, czekaj!- próbowałem je otworzyć, ale je zablokował- TATO!!- zacząłem walić w nie pięścią.
-Synu, rozkazuję ci stąd iść! Nie znasz projektu, i tak mi nie pomożesz!- naukowcy! Inni naukowcy mogą pomóc!

Zerwałem się do biegu i zacząłem zmierzać w kierunku recepcji. Wołałem o pomoc, ale nikt nawet nie zdążył się obejrzeć, bo głośny huk i oślepiające światło wypełniły całe pomieszczenie. Następne co pamiętam, to twarze jakiś potworów pochylonych nade mną, białe ściany i okropny zapach palonych kości.

Zerwałem się do siadu i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Leżałem na środku białego pomieszczenia, z bandażami na całym ciele i z maską tlenową. Jakaś pani mówiła do mnie słowa, których nawet nie zrozumiałem.

-Gdzie jest tata?!
-Nie wstawaj.- pani przycisnęła mnie do łóżka- Za chwilę zawołam lekarza, spokojnie. Masz tu leżeć.- kiedy tylko wyszła wstałem z miejsca i zacząłem biec w kierunku wyjścia. W sumie biegiem bym to nie nazwał, bo nie dość, że ciągnęły się za mną kable, to moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
-Co ty tu robisz?- wpadłem prosto na lekarza.
-T-tata...
-Już, już. Rozumiem.- pomógł mi przedostać się z powrotem na kozetkę- Jesteś w szoku, wiem. W laboratorium twojego ojca doszło do eksplozji. Niestety jesteś jedyną osobą z tamtąd, która przeżyła.
-Je...dyną?- po moich kościach policzkowych zaczęły spływać łzy. Tato... Boże. Przecież to moja wina.
-Jest mi naprawdę przykro. Ale mimo, że przeżyłeś, trafiłeś do nas w okropnym stanie. Wszystkie twoje kości są popalone, a podczas upadku roztrzaskałeś sobie czaszkę. Leżysz tutaj już miesiąc, przez ten czas twój stan się polepszył, ale nadal nie powinieneś wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.
-Jestem tu miesiąc?- przytaknął- Czyli nie byłem nawet na pogrzebie taty.- lekarz westchnął.
-Naprawdę nie chcę cię teraz męczyć, ale jest jedna sprawa, którą muszę poruszyć. W twoim organizmie została wykryta dziwna substancja. Pomogła ci szybko się regenerować, bardzo prawdopodobne, że tylko dzięki niej przeżyłeś. Ale nadal jest to dość niepokojące. Zważywszy na to, że jesteś młody, a w twojej książeczce nie znalazłem informacji o żadnych poważniejszych chorobach, nie powinieneś zażywać leków wzmacniających.
-Nie pamiętam dokładnie, ale jestem pewien, że grzebałem w laboratorium.
-Dobrze. Narazie nie będę cię męczył. Odpocznij chwilę, w razie jakby coś się działo wołaj pielęgniarki. A w razie, jakbyś potrzebował z kimś porozmawiać, mogę zawołać naszego psychologa. Toriel na pewno ci pomoże.
-Na początku sam muszę to przemyśleć.- położyłem się na plecach i odwróciłem głowę w stronę ściany.
-Przepraszam, ale do pacjenta nie można narazie wchodzić!- usłyszałem krzyk tej wrednej pani, która mnie popchnęła.
-Ale to mój brat!
-Hm?- odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi- Panie doktorze, czy mój brat może zostać? Proszę.
-No dobrze.- westchnął- Ale drzwi będą otwarte, a Maria tu zostaje. Musimy monitorować twój stan.
-Dziękuję.- mój młodszy brat usiadł na krześle, koło mojej kozetki. Przez dłuższy czas milczał i wpatrywał się w swoje kolana- Bra-
-Nie przyszedłem tu zapytać jak się czujesz.- przerwał mi dość agresywnym tonem- Chcę wiedzieć co tam się stało i dlaczego tata nie żyje.
-Ja em...- zacząłem uciekać wzrokiem po całym pokoju, byleby tylko nie patrzeć mu w twarz- Jedna z maszyn taty wybuchła.
-To wiem. Chcę wiedzieć jak do tego doszło.- mimo dużego bólu, jaki to spowodowało, objąłem się rękami, żeby w jakiś sposób ukryć ich drżenie- Tylko mi nie mów, że nie pamiętasz. Widzę po tobie, że coś wiesz.
-Nie.- zacząłem kręcić głową na boki.
-Ganz! Powiedz mi!
-TO MOJA WINA!!- krzyknąłem i zacząłem jeszcze bardziej się trząść- Popchnąłem go ta tę maszynę, która mogła wybuchnąć w każdej chwili!
-Co zrobiłeś?!- złapał mnie za bandaże i pociągnął co góry.
-Ja nie chciałem, ja naprawdę.- mówiłem przez łzy.
-Proszę się uspokoić! I nie dotykać pacjenta!- pielęgniarka zaczęła biec w kierunku mojego brata, kiedy tylko to zauważył, odepchnął mnie od siebie, przez co upadłem na ziemię- Masz wyjść w tej chwili.
-Dlaczego to nie ty tam umarłeś?- powiedział na odchodne.
-Już, chodź tu.- złapała mnie delikatnie za ramiona i pomogła wstać- Czujesz, że cię uszkodził?- posadziła mnie na kozetce.
-I-i tak w-wszystko b-boli.
-Doktorze Greg!- i wybiegła.

To moja wina. To wszystko moja wina. Do tego krzyknąłem do niego, że chce żeby umarł. Tak naprawdę tego nie chciałem! Cały czas robił mi krzywdę, ale go kochałem. Był moim tatą. Poza laboratorium nim był. Wtedy wszystko było w porządku, pokazywał tę twarz, którą zawsze widział mój brat. Teraz nie żyje. To moja wina. To ja go zabiłem. Nie zostałem nawet żeby mu pomóc. Naprawdę to ja powinienem tam umrzeć!

Mimo tego, że moje przypalone kości bolały jak diabli, wbijałem sobie jeszcze palce w moje dwie kości ramieniowe. Przy tym płakałem, krzyczałem i próbowałem złapać powietrze. Ból jest czymś, co nigdy mnie nie opuści.

Jednak, po jakimś czasie za rękę złapała mnie inna, koścista ręka. Ten dotyk mnie nie bolał. Był zimny, ale równocześnie przyjemny. Przypominało to coś w rodzaju ulgi. Kiedy tylko spojrzałem przed siebie, dostrzegłem szkielet w mniej więcej moim wieku. Tak jak ja miał paski na twarzy, tylko jego były cieńsze i było ich zdecydowanie więcej, w dodatku jego jeden oczodół był zamknięty.

-Kim jesteś?- zapytałem po chwili wpatrywania się w niego.
~Jestem Mel.- złapał mnie za dłonie, tym samym przerywając mi dalsze kaleczenie siebie- Ganz, nie rób tego. To był wypadek. Przecież nie chciałeś go zabić.
-Nie chciałem.- powtórzyłem
-Ganz?- lekarz przeszedł przez drzwi- Co ty robisz?
-On tu sam przyszedł.
-Kto? Tu nikogo nie ma.

***

Pierwszy raz od dawna zdarzył mi się koszmar, w dodatku taki przez który obudziłem się w środku nocy. Zamrugałem kilkakrotnie, przyzwyczajając się do nowego otoczenia, a następnie wstałem z łóżka i podszedłem do szafki stojącej przy drzwiach.

-Misiu, wszystko w porządku?- Sansy wymamrotał przez sen.
-Tak, tak. Śpij kochanie, to nic poważnego.- temu to dwa razy nie muszę powtarzać, tak szybko zasnął, że nawet nie odpowiedział.

Wziąłem go ręki paczkę papierosów i przeniosłem się do salonu, a następnie przez niego na główny taras. Przymknąłem za sobą drzwi, żeby dym w razie czego nie wleciał do salonu. Później zostało mi jedynie odpalenie fajki i oparcie się ręką o szklaną balustradę. Patrząc na te widoki, zwłaszcza nocą, przestaję żałować, że nasze mieszkanie znajduje się tak wysoko.

~Też mi się podoba.- Mel wspiął się na szkło i zaczął po nim tak swobodnie chodzić, jakby szedł sobie spacerkiem w parku. Chociaż on i tak nie spadnie, więc jemu wszystko jedno- Śniłeś o naszym pierwszym spotkaniu.
-Skąd wiesz?- zapytałem na głos, ośmielony tym, że jest środek nocy i raczej nikt nas nie usłyszy, a jeśli nawet, to nie zajrzy na mój balkon, więc stwierdzi, że rozmawiam przez telefon.
~Siedzę w twojej głowie. To raczej logiczne.
-Zapomniałem.- drżącą ręką odpaliłem kolejnego papierosa- Jestem ciekawy czy mój brat znienawidził mnie właśnie w tym dniu. A może ta nienawiść zbierała się i właśnie w tym momencie wybuchła.- zaciągnąłem się dymem, po czym westchnąłem.
~Nie martw się tym na zapas.- stanął koło mnie- Chcesz, żebym cię przytulił? Tak jak wtedy, kiedy byłeś młodszy.
-Chcę.- powiedziałem po chwili zastanowienia.

~Dust~

Nienawidzę swojej roboty. Nienawidzę tego, że musimy latać po całym mieście. Nienawidzę tego, że wylądowaliśmy w dzielnicy Złotych Kwiatów. I nienawidzę tego, że Red wczoraj tak się schlał, że dzisiaj musiałem zacząć prowadzić akcję z Undyne.

-Prochy potwora. To, że nie rozwiał ich jeszcze wiatr wskazuje, że śmierć miała miejsce niedawno.
-Dzisiaj nie wiało.- przerwałem dedukcję tej głupiej rybie.
-Ale tak czy siak, kupka byłaby naruszona, gdyby morderstwo było dawno. Cross, zabezpieczyłeś już ślady?
-Tak, jednak mamy mało wskazówek. Dam te ubrania do analizy, może znajdziemy odciski palców, czy inne poszlaki typu włosy, sierść czy tam łuski. Jeżeli znajdę jakieś DNA będę mógł stwierdzić jaki typ potwora będzie naszym głównym podejrzanym.
-To wiemy. Wystarczyło powiedzieć tak czy nie.- syknąłem pod nosem.
-Jesteś dzisiaj jakiś za bardzo wściekły.- Cross podjął bardzo drażniący temat- Coś się stało?
-A co się miało stać?!- rzuciłem z takim oburzeniem w głosie, jakby conajmniej zwyzywał mi matkę- Po prostu nie lubię jak zajmujemy się jakimś morderstwem. Jebło, to jebło. Na chuj drążyć temat?
-Po to, żeby złapać osobę, która zabiła. I no wiesz, pociągnąć ją do odpowiedzialności. To robią policjanci.
-O, super. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Myślałem, że mamy tylko siedzieć na dupie i czekać aż komputer odwali za nas robotę. A nie, zapomniałem. To twoja fucha.
-Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co ja robię na tej komendzie?
-A czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie to nie obchodzi?
-Chłopaki, mamy robotę do wykonania. Haaloo!- Undyne wkroczyła pomiędzy nas- Cross, skoro robota skończona, to wracaj już na komendę, a ja i ty Dust idziemy przesłuchać rodziców ofiary.

Ja naprawdę mam w głębokim poważaniu całą tę sprawę. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż jakaś małolata, która skończyła swój żywot przedwcześnie. Przykro mi, zdarza się. A kiedy wkurzyłem się na jej ojca i powiedziałem mu dokładnie te same słowa, wściekł się i wyskoczył do mnie z łapami. Jednak te pare promili za dużo w jego organizmie, nie sprawiły, że długo sobie pohasał. Poza tym, Undyne wkroczyła już kolejny raz dzisiaj. Mam jej już dość, w kółko w coś się wpierdala.

Po przesłuchaniu rodziców, zgarnęliśmy macochę ofiary i pojechaliśmy na komisariat. Ona i zamordowana dziewczyna szczerze się nienawidziły, sąsiedzi mówili o ciągłych kłótniach oraz, że czasami dochodziło do rękoczynów. Podobno obie kłóciły się o względy tego goryla, który chciał mnie zlać. Motyw jest, świadkowie są. Teraz po prostu trzeba coś z niej wycisnąć.

-Pani wyjaśnienia, w ogóle nie trzymają się kupy.- Undyne siedziała na krzesełku naprzeciw jej i z nią rozmawiała, a ja krążyłem sobie po pokoju.
-No to już chyba nie moja wina, nie? Mówię jak było.- jak jeszcze raz przesadnie zaakcentuje ę albo ą, to chyba jej strzelę. Najlepiej z pistoletu- A że wy to sobie nie umiecie poukładać to chyba nie mój problem jest.
-Słuchaj mnie naładowana plastikiem lambadziaro.- trzasnąłem ręką w stół- Masz w tej chwili powiedzieć co działo się w tej waszej pato-rodzince, albo idziesz na dołek.
-No chyba powiedziałam, nie? Gówniara zawsze lubiła się szwendać, wszędzie jej pełno było. A tam u nas to nie trudne, żeby zarobić w łeb kulkę.
-Wymagam konkretów.
-Jeżeli chcecie konkretów, to nie do mnie. Ja tą gówniarę w dupie miałam, byle by mi mojemu królowi złotemu jego dupy nie zawracała. Ale możecie tego jej chłopaka zapytać. Niezłe ciacho nawet, ale za młody dla mnie. I za ciotowaty trochę. Ostatnio jak takie bandziory moją córę zaczepiły, ten nawet bronić ją chciał, ale w łeb zarobił, ha!
-Gdzie go znajdziemy?
-A bo ja wiem! Podobno w bibliotece go poznała. Tej w Snowdin.
-Dobra.- Undyne westchnęła- Na dołek z nią, teraz jedziemy do Snowdin, podpytać bibliotekarza. W razie jakby ci się coś przypomniało, daj znać.- zwróciła się do tamtej baby.
-Zaraz, a ten dołek to co? Byleby szybko, bo dzisiaj Jaruś zafundował romantyczny wieczór.
-Wiesz...
-Nie ma sensu, żeby się produkować.- przerwałem rybie- Zoe, zabierz panią na dołek!- krzyknąłem otwierając drzwi.
-Co cię dzisiaj ugryzło?- Sushi zapytała, kiedy tylko tamta opuściła pokój.
-Nic.
-Serio, w Kris'a się będziesz bawił? Powiedz co ci leży na serduchu i ci się lepiej zrobi.
-Dlaczego niby miałbym się zwierzać tobie?
-Bo jesteśmy znajomymi z pracy.
-Mam to w miednicy. Nie jesteś warta mojego zainteresowania.
-Jesteś okropny!- krzyknęła- Tylko próbowałam być miła!
-To nie bądź!- ja również krzyknąłem i zacisnąłem pięści- Nie wpierdalaj nosa w nieswoje sprawy! Zajmij się w końcu sobą!
-Swoim zachowaniem psujesz atmosferę w pracy.
-A ty psujesz atmosferę swoją szpetną mordą.- podniosła wyżej jedną brew- Przepraszam. Faktycznie trochę mnie poniosło. Ale zostaw mnie w spokoju. Naprawdę mam już dość tego wszystkiego, nie każ mi o tym myśleć.- wściekanie się na wszystkich jest lepsze niż płakanie... Chyba muszę wyjść na korytarz.

Ja naprawdę mam już wszystkiego dość. Przez parę dni było tak dobrze, ale jak zwykle musiało się coś spieprzyć. Jestem tak cholernie wściekły. Wściekły na życie, na Sci i na samego siebie. Jak mogłem być tak nieodpowiedzialnym idiotą i zgodzić się na seks z osobą, która pare dni przedtem wyszła ze szpitala?! Jeszcze kurwa, śmiałem się z tego, że Horror jest niezły w robieniu dzieci, skoro z „bezpłodnym" Lust'em mu się udało, a sam zrobiłem dziecko, zabezpieczając się wcześniej prezerwatywą. Jakim pierdolonym cudem do tego doszło?! Blue nie może być w ciąży, przecież to go zabije. Czy to możliwe, żeby lekarz się pomylił? Chciałbym żeby tak było. Wiem, że to okropnie zabrzmi, ale ja nie chcę tego dziecka. Wiem też, że mówiąc takie rzeczy z automatu staję się najgorszym ojcem, ale nie będę okłamywał się, że gdyby nie to, że usunięcie ciąży mogłoby jeszcze bardziej pogorszyć stan Blue, namawiałbym go, żeby to zrobił. Dziecko pochłania tak dużo magii, a Berry ma jej już tak mało. Nie mogę go stracić! Po prostu nie mogę! Dlaczego za to wszystko co zrobiłem, los odpłaca mi się w ten sposób?! Sto razy bardziej wolałbym, gdybym to ja miał umrzeć, zamiast niego.

-Dust.- Undyne złapała mnie za ramię- Ty płaczesz?
-Mówiłem ci już, dopierdol się ode mnie!- odtrąciłem jej rękę i zacząłem iść przed siebie korytarzem. Zatrzymałem się dopiero, kiedy na kogoś wpadłem.
-Cieszę się, że cię widzę.- Kris spojrzał na mnie tym swoim zimnym spojrzeniem, z nad poczochranych, brązowych włosów.
-A ja nie.- wyminąłem go z zamiarem dalszego pójścia przed siebie, jednak uniemożliwił mi to, chwytając mnie za ramię.
-Potrzebuję twojej pomocy. Ralsei ma kłopoty.

~Ganz~

Pomimo dzisiejszego koszmaru, dzień zapowiadał się naprawdę dobrze. Oczywiście nie licząc incydentu z Red'em, ale z nim będę musiał sobie poważnie porozmawiać. Oczywiście kiedy tylko wytrzeźwieje. Jednak, póki on siedzi sobie bezpiecznie w domu, ja nie muszę się tym przejmować. Wszystkie zaległe papiery mam już wypełnione, wystarczy teraz tylko zajmować się tym na bierząco. Dopóki ktoś nie wróci z akcji, albo nie pojawi się jakieś nowe zgłoszenie, ja mam chwilę relaksu.

Zaparzyłem sobie kawę w stołówce i wróciłem do swojego biura, żeby nie siedzieć tam sam. Sansy aktualnie jest zajęty, więc nie będę mu przeszkadzał. Zamiast tego posiedzę u siebie i porozmyślam. Po drodze do biurka, zahaczyłem wzrokiem o mój portret rodzinny. Pamiętam ten dzień, w którym go robiliśmy. Jakieś pół godziny przed tym łyknąłem pigułkę determinacji, tata musiał trzymać mnie, żebym ustał w miejscu. Heh, po tych wszystkich latach widzę, że jednak mój ojciec miał cięższą pracę ode mnie.

Mój chwilowy odpoczynek przerwało pukanie do drzwi. Okazało się, że to Undyne. Kobieta-ryba przedstawiła mi swój aktualny raport i wszystkie przypuszczenia dotyczące sprawy. Zapytała mnie również o zdanie, gdzie według mnie powinni z Dust'em szukać poszlak. No właśnie.

-Gdzie jest Dust?- zapytałem, przerywając jej długi monolog.
-No właśnie w tym tkwi problem, że nie mam pojęcia. Pokłóciliśmy się w sumie nie wiem o co i sobie poszedł. Szukałam go po całej komendzie. Ralsei mówił, że Kris też zniknął. Jeżeli chcieli sobie iść razem na spacerek, mogli zrobić to po godzinach.
-Wątpię, żeby oni wyszli sobie razem na spacerek. Jednak na razie się tym nie przejmuj. Idź wykonywać swoją pracę, a ja później z nimi porozmawiam.
-Dobra, to ja lecę dowiedzieć się czegoś od rodziców chłopaka.- zaczęła iść w stronę wyjścia- Jeżeli Dust wróci, powiedz że wyszłam i pozdrów go ode mnie środkowym palcem.
-Okej. Powodzenia.

Niedobrze. Undyne mówiła, że się pokłócili. A co jeżeli Murder znowu się przebudził? Niech to szlag! Kiedy nikt go nie pilnuje, jest nieobliczalny. Nie mogę tak ryzykować. Powinienem zareagować w momencie, w którym pierwszy raz pojawił się bez usłyszenia hasła. Albo przynajmniej, kiedy ostatnio zostawił mi w biurze ciało martwego człowieka z kartką „Misja wykonana szefie". To takie nieodpowiedzialne z mojej strony. Ale nie mam serca zamknąć go w klatce, ani tym bardziej zabić. Zwłaszcza, kiedy Blue jest w szpitalu i Blueprint i tak jest już przerażony. Eh... może ja po prostu jestem za miękki.

-A ty co byś zrobił?- zapytałem do zdjęcia, a konkretnie do mojego taty na zdjęciu.
~On najpewniej przypiąłby go do krzesła i robił na nim eksperymenty, co chwila powtarzając „To fascynujące".- Mel stanął naprzeciw mnie- Ale chyba nie będziesz brał z niego przykładu.
-A jakie mam inne wyjście?
~Ty chyba sobie żartujesz!
-Mel, niewinne osoby umierają! Nie taki był plan, nie tego chciałem!
~Ale stało się. I to tylko i wyłącznie twoja wina.- odwrócił się do mnie plecami.
-Wiem. I chcę to jakoś naprawić. Tylko nie wiem jak. Które rozwiązanie będzie mniejszym złem?
~Czysto kalkulacyjnie lepiej poświęcić jedno życie, niż życie setek, a nawet tysięcy innych osób. Tylko lepsze pytanie to, czy dałbyś radę skrzywdzić osobę, którą darzysz sympatią, mając wiedzę że tym razem będzie o tym pamiętać.- naszą rozmowę przerwał mi dzwonek telefonu.
-Halo?
~G-Ganz... musisz nam pomóc!- Kris krzyczał do słuchawki drżącym głosem.
-Co? Gdzie jesteś?
~W dzielnicy Złotych Kwiatów, koło wejścia do podziemia. Ktoś nas zaatakował. Mają przewagę liczebną.

***

Zaparkowałem radiowóz parędziesiąt metrów dalej i zacząłem biec na miejsce, tak szybko na ile pozwalała mi moja kondycja. Kris uciął rozmowę w połowie wypowiedzi. Nie mam bladego pojęcia co tam się dzieje, ale na pewno nie będzie to nic dobrego. Kiedy tylko usłyszałem krzyk Kris'a, przyśpieszyłem kroku. Jednak przybiegłem za późno.

Udało mi się wkroczyć do dobrej uliczki, jednak kiedy tylko się tam znalazłem, zobaczyłem przed sobą coś, czego nie byłem w stanie sobie nawet wyobrazić. NIGDY nie sądziłem, że coś takiego się stanie. Potworów, o których wspominał Kris, już nie było, a sam człowiek leżał bardzo poturbowany pod ścianą. Za to Dust... rzucił mi jedynie mgliste spojrzenie, zanim zmienił się w proch.

Podbiegłem do kupki prochu, częściowo przykrytej niebieską bluzą. Nie, to nie jest prawda. To nie może być prawda! Kurwa, przecież zabicie Dust'a jest praktycznie niemożliwe! Z jego ogromnym HP i zdolnością szybkiej regeneracji, przeżyłby nawet atak bomby atomowej. Jedyną możliwością byłoby to, gdyby ktoś go już wcześniej uszkodził, albo nie jadłby parę tygodni i nie uzupełniał zapasu magii. Ale z tego co wiem, tamten facet, który chciał go pobić, nic mu nie zrobił, a śniadanie wczoraj zjedliśmy razem. Więc jak? Jak?! Czy ja dalej śnię?

~Przynajmniej problem Dust'a sam się rozwiązał.

~Dust~

Co? Gdzie? Jak? Czy ja kiedykolwiek przestanę budzić się w dziwnych miejscach? I czy ja dostałem w głowę jakimś tępym narzędziem, skoro tak mnie boli czaszka? Poza tym czuję, że mam jakiś bandaż na głowie. Pierdole, idę dalej spać. Albo nie. Ostatnio, jak budzę się w dziwnych miejscach, dzieje się coś złego. Zerwałem się nagle z miejsca i uderzyłem czaszką o coś metalowego, przez co znowu wylądowałem na ziemi. Dobra, czyli chyba jednak idę spać.

-Już wstałeś.- po chwili usłyszałem dźwięk otwierania drzwi, a lekkie promienie światła oślepiły moje oczodoły. Kiedy tylko się przyzwyczaiłem, zobaczyłem jakiegoś typa ubranego na czarno, z białą maską, która miała znaczek trefla na policzku.
-G?- zapytałem, kiedy ściągnął maskę- Co tu się odpierdala?- chciałem się ruszyć, ale okazało się, że moje ręce i nogi są przykute łańcuchami do podłogi. Ogólnie to siedzę też w celi, a to w co wcześniej przywaliłem łbem to kraty- G?
-Sory, takie procedury.- usiadł na drewnianym stołku- Podobno jesteś niebezpieczny. Co prawda szef wstrzyknął ci coś co ma zablokować magiczne ataki, ale nie ma co ryzykować.
-Co?- zapytałem po chwili przetwarzania informacji- Jakie magiczne ataki? Jaki szef? Kuźwa, nie wierzę, że ten co tam zarządza tymi taksówkami, porywa ludzi. W ogóle jak ja się tutaj znalazłem? I po co?
-Myślę, że na te pytania odpowie ci brat Ganz'a.- ta wiadomość sprawiła, że zamarłem na chwilę. Brat Ganz'a? A co on ma do tego? Porwał mnie, żeby zrobić mu na złość, czy co? A może on mnie zabije, żeby osłabić oddział Ganz'a? Po tej rodzince wszystkiego można się spodziewać- A to jak się tu znalazłeś wie tylko Bety.
-A co z Kris'em?
-Kris jest po naszej stronie.
-Nic nie rozumiem.
-Za chwilę zrozumiesz. Tylko poczekaj na szefa.- przez chwilę siedzieliśmy w dość niezręcznej ciszy. Niezręcznej dla mnie. Bo jestem przykuty do podłogi!
-Ściągnij to ze mnie!- zacząłem się szarpać, co najwidoczniej go rozbawiło.
-Tylko szef ma klucze.
-Szef to. Szef tamto. Mam już po dziurki w nosie tego- przerwałem sam sobie, kiedy w drzwiach stanął wysoki szkielet ubrany w mundur, czyli prawdopodobnie potwór, któremu obrabiałem dupę w tej chwili.
-Śmiało, dokończ.- powiedział oziębłym tonem głosu.
-Wiesz co, chyba jednak wolę nie.- pokazał ruchem ręki, że G ma wyjść z pokoju- Na cholerę mnie uprowadziłeś?
-Bo nie przyszedłbyś tu z własnej woli.- no oczywiście, że bym nie przyszedł! Jaki debil chciałby siedzieć w celi, przykuty do podłogi- Mam dla ciebie propozycję nowej pracy.- no zajebista rozmowa kwalifikacyjna, na lepszej nie byłem. Chociaż nie. Podczas zawierania umowy o pracę z Ganz'em prawie zostałem zgwałcony.
-Sory stary, ale już mam robotę. Dzięki, ale nie. Więc rozkuj mnie z łaski swojej.
-Spodziewałem się odmowy. Dam ci tyle czasu ile chcesz, na przemyślenie tej decyzji. Ale uwierz mi, że nie odejdziesz stąd dopóki się nie zgodzisz. Możesz tu siedzieć tydzień, miesiąc, rok. Ja poczekam.
-Jeśli myślisz, że zdradzę Ganz'a, to grubo się myślisz.- wysyczałem przez zęby.
-Serio? Po tym wszystkim co ci zrobił?- uśmiechnął się wrednie, co w tym panującym półmroku, wyglądało trochę strasznie.
-O co ci chodzi?
-No tak. Nie wiesz.- zaśmiał się- A w zasadzie nie pamiętasz. G, Bety i Molly obserwowali cię przez dłuższy czas i zbierali informacje na twój temat. Jednak dopiero, kiedy Kris powiedział nam wszystko co wie i o wszystkim co znalazł w tajnym pokoju mojego braciszka, wszystko stało się jasne. Ukradł też parę cennych papierów.- zapalił światło w pokoju- Zostawię ci je. Możesz sobie poczytać.- wrzucił papiery przez szparę pomiędzy kratami- Jeżeli zmienisz zdanie, możesz mnie zawołać w każdej chwili. Za godzinę Bety przyniesie obiad. Do zobaczenia.- po tych słowach wyszedł.

Po tym wszystkim co mi powiedział, chyba umarłbym z ciekawości, gdybym nie przeczytał chociaż jednej strony. Wszystko było napisane odręcznie, pismem Ganz'a. Wyglądało to jak jakieś notatki. Przesunąłem pierwszą z brzegu przed siebie, bo bardziej komfortowe czytanie, uniemożliwiały mi te cholerne łańcuchy.

„Wpis 57

Powoli tracę siły i wiarę, że cokolwiek uda mi się osiągnąć. Jak dobrze, że Dust nie pamięta co dzieje się, kiedy tylko przechodzimy do laboratorium. Przynajmniej on nie jest świadkiem mojej porażki. Tata wiele razy opowiadał mi o niezwykłych możliwościach ukrytych w psychice potworów, a ja sam nauczyłem się wiele studiując psychologię, jednak żywy obiekt testowy to coś innego, niż kucie z podręczników. Próbowałem już wszystkich metod. Okaleczałem go, stosowałem elektrowstrząsy, podpalałem jego kości, czy nawet zastraszałem, ale to nie podziałało. Nie jestem w stanie wydobyć z niego jego agresywności i niesamowitej mocy. Jeżeli uda mi się nad tym zapanować, stworzę najlepszą broń na świecie. Broń, której przestraszy się każdy przestępca. Myślałem nad tym, czy nie zagrozić mu, że zrobię krzywdę Horror'owi, albo poproszę Alphys, żeby pokazała mi jak zaprogramować tę jej maszynę do symulacji. Może przemoc psychiczna to ten element układanki, który jest najbardziej niezbędny?

Stan eksperymentu: Stabilny"

Przeczytałem to jeszcze z jakieś trzy razy, żeby sprawdzić czy na pewno wszystko zrozumiałem. Niestety tak. Za każdym razem jak przechodziłem do części o okaleczeniu, podpalaniu i tak dalej ciarki przechodziły mi po kręgosłupie. Czułem autentyczny ból, a przed oczodołami miałem różne obrazy. Widziałem to co czytałem. Widziałem Ganz'a ze scyzorykiem, młotkiem, zapalniczką, strzykawką i wieloma innymi rzeczami. Za każdym razem miał ten sam wyraz twarzy, poważny, bez żadnych uczuć. Nie. Nie. Ja nie chcę. Boli mnie głowa. Niech przestanie krzyczeć.

„Wpis 58

Udało się. Udało. Nie wierzę. Zajęło to tak długo. Pomysł z symulacją był strzałem w dziesiątkę. Kiedy tylko pokazałem mu przed oczodołami śmierć Horror'a i Killer'a, krzyczał i płakał tak jak zwykle. Myślałem, że już nic z tego nie będzie. Jednak w pewnym momencie rozerwał metalowe kajdany na jego rękach i rzucił się na mnie. Brał wszystko co miał pod ręką, żeby mnie zaatakować, próbował wbić mi w kości zużyte strzykawki, jednak pod wpływem nacisku, łamały się. Zachowywał się jak jakaś bestia, obydwa oczodoły świeciły się i zostawiały fioletową poświatę. Tyle mocy w jednym potworze. Na szczęście udało mi się go opanować. Krzyknąłem to co zwykle mówiłem, kiedy kończyłem swoje eksperymenty. Zadziałało. Uspokoił się. A po chwili stracił przytomność. Poszło dobrze. Może uda mi się go nauczyć reagować na hasła. Tyle nowych ścieżek przede mną.

Stan eksperymentu: Nie wiadomo."

Na hasła?! Reagować na hasła?! Tak nauczyłeś mnie tych haseł jebany skurwisynie?! Bestia. Tyle mocy w jednym potworze. Broń, której przestraszy się każdy przestępca. Tym dla ciebie byłem?! Zwykłą rzeczą?! Jakimś unowocześnionym karabinem maszynowym?! Nigdy nie chciałeś mi pomóc! Pomagałeś tylko sobie! A ze mnie zrobiłeś jebany eksperyment! Cholerny kłamco! Jestem taki wściekły. I zraniony równocześnie.

~Killer~

Głupia, różowowłosa dziwka. Czy ona zawsze musi podnosić mi ciśnienie? Dust zaginął dwa miesiące temu, wszyscy myślą że nie żyje. A ta sobie od tak do mnie przychodzi i mówi „No ten, bo ja tak ogólnie to go sobie porwałam." Nie było mnie miesiąc w mieście. Tylko miesiąc! A tu już się takie krzywe akcje dzieją. Wszyscy w żałobie, Blueberry o mało nie poronił gdy się dowiedział, a ta sobie go porwała dla zabawy. Jeszcze mi bezczelnie powiedziała, że ona się teraz przebranżowiła i w sumie pracuje teraz jako tajniak u takiego jednego policjanta i fajnie by było, gdyby Dust pracował z nią. No nie wytrzymam!

Moim pierwszym punktem wycieczki jest szpital. Blue tam teraz ledwo żyje i może, jak przekażę mu wieści, to jakoś mu się polepszy. Nie chcę, żeby coś stało się z dzieckiem tych kretynów, którzy nie lubią używać prezerwatyw. Powtórzę to co powiedziałem, kiedy nie chciałem skrzywdzić Sprinkle, gdy jeszcze był w brzuchu. Dziecko nie jest winne tego, że jego rodzice są idiotami, nie będę go zabijał. Poza tym w pewnym sensie to część Dust'a, więc po prostu nie dałbym rady. A co do samego Berry'ego, doszło do mnie jak wielkim idiotą jestem. Dopiero kiedy zobaczyłem jak bardzo Dust cierpi z powodu złego stanu jego aktualnie męża, zrozumiałem, że robię źle. Byłem zazdrosnym dupkiem. Dust tak czy siak kocha mnie jedynie jak brata. A jeżeli straci swoją prawdziwą miłość, załamie się. To już nie będzie ta sama osoba. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, która popchnęła mnie do tego, co mam zamiar dzisiaj zrobić. Podczas tego miesiąca, w którym mnie nie było, Bety załatwiła mi wyjazd do sąsiedniego miasta, plus namiary na moich rodziców. Okazało się, że już dawno gryzą piach. Ale mam też babcię, która mi o nich opowiadała. Nie mieli możliwości przeniesienia się do Monstertown, a jak wiadomo, w innych miastach potwory mają naprawdę ciężko w życiu. Nie mamy takich samych praw co ludzie, ciężej o pracę, ciągła nienawiść ze strony ludzi. Mama i tata nie chcieli, żebym miał takie życie, więc szybko przemknęli przez granicę i podrzucili mnie obcym potworom. Babcia nie wie w jaki sposób zginęli. Wiedziała tylko jaki był plan. Za to ja sam uważam, że był on głupi. Brak rodziców mocno odbił się na moim życiu. Nie chcieli, żebym dorastał w biedzie, a wyrosłem na seryjnego zabójcę. I tu właśnie dochodzimy do kulminacyjnego momentu. Nie chcę, żeby dzieci Dust'a też wychowywały się bez rodziców. Nawet jeśli Dust jednak żyje, w jego pracy nie jest trudno o śmierć, a wtedy te dzieciaki nie będą mieć nikogo. Nie mówię, że z automatu staną się mordercami, ale fakt dorastania bez mamy i taty jest mocno krzywdzący, znam to z doświadczenia. Dlatego postanowiłem ostrzec Blue i przy okazji przemodelować facjatę doktorka. Wiem, że nie naprawię tym swoich wszystkich błędów, a kiedy to co zrobiłem wcześniej, wyjdzie na jaw, Dust mnie znienawidzi. Ale to chyba jedyna rzecz, którą mogę zrobić w tej sytuacji.

Kiedy tylko znalazłem się w szpitalu, bez pytania wlazłem do pokoju, w którym leżał Blueberry. Co jak co, ale we włamywaniu się tak, aby nikt nie zauważył to ja jestem mistrzem, więc mam sporo czasu, zanim ktoś wpadnie i mnie wyprosi. Leżał na łóżku i wpatrywał się w ścianę. Dobra, czas mu trochę poprawić humor.

-Killer?- zapytał, kiedy tylko wykonałem parę kroków w jego stronę.
-Tak. Mam parę wiadomości, ale też dużo rzeczy do roboty, więc będę się streszczał. Dust żyje, ale został porwany. Dzisiaj mam zamiar go odbić.- kiedy to usłyszał, otworzył szerzej oczodoły i zamarł na chwilę.
-Ale skąd o tym wiesz?
-Bety to wszystko upozorowała. Walnęła Dust'a w głowę różowym glutem, który zmienił się w młotek, pożyczyła sobie jego duszę i użyła iluzji, żeby przekonać Ganz'a, że Dust umarł. Ale teraz to nie ważne, mam jeszcze ważniejszą informację.
-Nie wiem, czy znajdziesz coś ważniejszego.
-Oj, żebyś się nie zdziwił. Słuchaj. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Wydałem cię mu i teraz chce robić na tobie jakieś eksperymenty. Naprawdę przepraszam. Byłem zazdrosny o Dust'a, nie myślałem racjonalnie. Ale ja to naprawię! Wyciągnę Dust'a, a potem razem uciekniecie, najlepiej w ogóle do innego miasta.
-Killer, ale o kim ty mówisz?
-Nie przeszkadzam wam?- usłyszałem za sobą znajomy głos, na dźwięk którego lekko podskoczyłem.
-Sci.- odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi, jakby sądząc, że lekarz może mnie zaatakować.
-Przykro mi, ale narazie nie wolno odwiedzać pacjenta. Proszę wyjść.
-Wytłumaczę wszystko Dust'owi.- szepnąłem w stronę Blue i zacząłem zmierzać w kierunku wyjścia. Kiedy tylko minąłem Sci, posłał mi spojrzenie, jakby miał za chwilę mnie zamordować.

Kurwa, pięć sekund później by się zjawił i miałbym to z głowy. Zostały mi dwa wyjścia, albo powiem wszystko Dust'owi, albo teraz osobiście zmierzę się z Sci. W sumie, jeżeli go teraz zabiję, cały problem się rozwiąże. Blue i Dust nie będą musieli uciekać, Dust nie straci tej swojej cholernej ale również dobrze płatnej pracy. Dobra, zmiana planów. Ja to wszystko załatwię.

Przekradłem się tym razem do gabinetu tego szalonego doktorka, żeby na niego poczekać. W trakcie tego czekania postanowiłem pochować wszystkie przedmioty, którymi byłby w stanie mnie zranić. Z długopisami włącznie. Widziałem już za dużo, żeby nie wiedzieć, że to możliwe.

-Czyli tutaj jesteś.- usłyszałem ten sam głos co przedtem. Wyrzuciłem za okno ostatnie przedmioty i znowu odwróciłem się w jego stronę- Możesz mi powiedzieć co to miało być?!- krzyknął po zamknięciu drzwi.
-A o czym tak konkretnie mówisz?
-W co ty grasz, Killer?- zaczął iść w moją stronę. Nie podoba mi się to- Nie dość, że nie podałeś Blue trucizny na samym początku i sam musiałem się tym zająć, to teraz o mało nie powiedziałeś mu całej prawdy. Jesteś ze mną, czy przeciw mnie?
-Jeszcze niedawno, nie miałem pojęcia, ale teraz jestem definitywnie przeciw.
-Świat nie lubi zdrajców.

Rzucił się na mnie ze skalpelem w ręce. Dobra, nie spodziewałem się, że on nosi takie coś w kieszeni. To w ogóle legalne? W sensie lekarze tego używają, ale żeby tak paradować z ostrym narzędziem w fartuchu. Dobra, nie powinienem się nad tym zastanawiać. Tak się rozproszyłem, że we mnie trafił. Uderzył ostrzem w mój obojczyk. Udało mu się przeciąć materiał mojej koszulki i drasnąć moje kości na tyle, żeby zaczęła sączyć się z nich krew. O nie doktorku, tak się nie bawimy. Sięgnąłem ręką po moją broń, jednak on z tego skorzystał i uderzył mnie łokciem w kręgosłup, przez co upadłem twarzą na szafę. Czyli jednak umie się bić.

-Myślisz, że poddam się, jeśli powiesz Blue, że robi za mojego królika doświadczalnego. Gówno mnie to obchodzi. Kiedy tylko urodzi, sfinguję jego śmierć i zabiorę go do swojego laboratorium. A jeżeli zacznie przeszkadzać, sprawdzę czy jego dzieci też są wilkołakami i to nimi się zajmę. Kto mi w tym przeszkodzi, Dust?- no tak, przecież on jest przekonany, że Dust nie żyje- A może ty? Spokojnie, ciebie też za chwile nie będzie.

Wyciągnął z kieszeni jakąś strzykawkę. Czy on był przygotowany na to, że będę tu na niego czekał? Nie, miałem się nad tym nie zastanawiać. Trzeba działać. Działać tak jak ja najlepiej potrafię. Wyciągnąłem mały sztylet z kieszeni w rękawie i rzuciłem w kierunku jego ręki. Udało mi się wytrącić mu strzykawkę, co w sumie było moim celem. Kiedy stracił na chwilę czujność, wyciągnąłem swój nóż i zacząłem biec w jego stronę. Za to on w panice zasłonił się zdrową ręką. No w sumie było mi na rękę. Mój bardzo, bardzo naostrzony nóż wszedł w jego kość łokciową i promieniową jak w masło. Jego dłoń upadła na ziemię, a on krzyknął z bólu.

-I kto teraz jest górą, co?- zapytałem drwiąco- Nie zapominaj z kim zadarłeś.
-Killer, nie proszę.- zaczął cofać się w stronę drzwi. No ciekawe jak je otworzysz.
-Teraz prosisz.- zacisnąłem rękę na rączce noża.

Kolejny raz zamachnąłem się, żeby tym razem odciąć mu łeb, ale zrobił unik, a mój nóż wbił się w drzwi. Parę sekund później stało się coś, czego się nie spodziewałem. Drzwi się otworzyły, a Sci, który był o nie oparty upadł na podłogę. Aktualnie miałem w dupie co je otworzyło, bo zacząłem czuć, że czas na zabicie tego gnoja mi ucieka. Wyciągnąłem nóż w drzwi i wbiłem go w jego żebra.

-Ochrona!- ktoś krzyknął- I lekarza.

Udało mi się zadać jeszcze trzy ciosy, zanim trójka umięśnionych gorylów wbiegła na korytarz. Nie, czekajcie! To nie jest zwykły potwór, on ma sporo LV, muszę go jeszcze dobić. Jednak nawet jeśli powiedziałbym to na głos, nic by to nie dało. Muszę zrobić dzisiaj jedną rzecz, więc w ostatniej chwili, odsunąłem się od doktorka i wbiegłem z powrotem do jego gabinetu. Zamknąłem za sobą drzwi, ale nie kupiło mi to dużo czasu. Podbiegłem do okna, oszacowałem czy zabiję się, jeżeli skoczę, po czym to zrobiłem. Dziękuję rzeźbom z krzaczków, które stały tam dla ozdoby, ale udało im się mnie zamortyzować.

Podsumowując. Nic nie poszło tak jak chciałem, ale przynajmniej uszkodziłem Sci na tyle, że nie zrobi nic Blue. Wracamy do głównego planu, czyli powiedzeniu Dust'owi o wszystkim i czekaniu, aż on sam uratuje Berry'ego. Ale póki co muszę spierdalać. W stronę komisariatu policji (cóż za ironia). Potrzebuję Ganz'a do pomocy, a tam napewno go znajdę.

~Dust~

-Bety suko! G skurwisynie! Dziewczyno, której imienia nie pamiętam! Ktokolwiek!- zacząłem walić łańcuchami o podłogę, żeby nie narobić hałasu.

Mam już dość bycia w zamknięciu! Siedzenie w tej samej, niewygodnej pozycji, kompletnie sam, w całkowitej ciszy, którą przerywa jedynie skapywanie kropel deszczu, przez nieszczelny sufit na podłogę. Ciągle tylko kap kap kap. Cholery można dostać! Niech mnie ktoś wyciągnie! Niech ktoś tu przyjdzie! Zabiję go. Zabiję go, kiedy tylko się tu zjawi!

Zacząłem walić pięściami w kraty i podłogę. Słyszałem dźwięk łamanych kości i kolejne kapanie, jednak tym razem zamiast wody, była to krew. Po czasie zrezygnowałem z tego pomysłu i zacząłem się szarpać, rzucałem się po celi, na ile pozwalały mi te cholerne łańcuchy. Przy tym głośno krzycząc przekleństwa i groźby. Zabiję ich! Zabiję ich wszystkich!

-Nie!- krzyknąłem, po czym padłem twarzą na podłogę- Nie mogę tak myśleć. Co ja robię? To nie jestem ja.

To nie jestem ja. To on. Kimkolwiek ten on jest. Po przeczytaniu tych wszystkich notatek Ganz'a, zacząłem czuć jego obecność. Kim jesteś? Ganz nazwał go Murder. Widziałem. Widziałem go parę razy. To on? To ja? To on. Albo nie. Wszystko mi się miesza. Czuję jakby czaszka miała mi za chwilę eksplodować. Znowu słyszę głosy. Słyszę krzyki. Słyszę szepty. One też tutaj są. Czuję je. Mogę je dotknąć. Mogę dotknąć głosy.

-Dust, uspokój się.- to nie ja to powiedziałem. Ale to mój głos. Ale to nie ja. A może? Nie wiem- Idź spać. Odpocznij tak jak zawsze.- odpocząć? Tak. Nie. Tak. Nie. Tak. Nie. Nie.- Nie. Kim jesteś? Czego chcesz? Zabić. Zabić Ganz'a. Nie, nie możesz. Dlaczego nie? Skrzywdził nas. Miał mi pomóc. Ale tylko się tobą bawił. Mówił, że nie mordujesz, ale tak naprawdę używał cię jako marionetki, żeby nie brudzić swoich rąk. Pamiętasz? Pamiętam. Widzisz to co ja? Widzę. Cały czas. Nie uważasz, że zasługuje na karę? Za to wszystko? Zasługuje. Więc daj mi działać. Dam. Nie, nie dam. Dasz. Dam.- złapałem się za głowę i zacząłem krzyczeć, tak jak wtedy, kiedy Ganz ciął mnie nożem. Niech on przestanie. Zostaw mnie.
-I to ja nazywam dobrą rozrywką.- podbiegłem do krat i położyłem na nich obie ręce. Łańcuchy są długie. Mogę nimi udusić. Ją.- Dobra, to było trochę straszne. Chętnie bym pooglądała wariata w jego naturalnym środowisku, ale czeka na nas lepsze widowisko.- ta jej różowa kulka zmieniła się w coś na kształt klucza- Ganz postanowił nas odwiedzić.- uśmiechnęła się złowrogo, po czym otworzyła kraty- A i jeszcze jedno.-szepnęła, kiedy znalazła się za mną, żeby rozkuć mi ręce i nogi- Dzisiaj ja miałam ci dać zastrzyk, ale tego nie zrobiłam. Za jakiś czas spokojnie będziesz mógł korzystać ze swojej magii.

Kiedy tylko mnie rozkuła, złapałem w dłoń parę notatek Ganz'a i zacząłem biec wzdłuż korytarza. Tak długi czas spędzony na siedząco, w jednej pozycji, spowodował, że na początku plątały mi się nogi, ale biegłem dalej. Do celu prowadziły mnie odgłosy walki. W momencie, w którym znalazłem się we właściwym pomieszczeniu, straciłem równowagę i wylądowałem na kamiennej podłodze.

-Dust!- po krzyku Ganz'a wszyscy stanęli w miejscu.
-A co on tu robi?!- jego brat krzyknął.
-Dust!- dopiero w tej chwili zwróciłem uwagę na Killer'a. Był mocno poturbowany, w sumie jak każdy tutaj. Próbował do mnie podejść, ale strzał z pistoletu, skierowany pod jego nogi, zablokował mu przejście.
-Nie rozpraszaj się. Dlaczego? Tu jest Killer. Teraz ważny jest Ganz. Musi zapłacić za to co ci zrobił. Co mi zrobił? Dust, skup się.

W jednej chwili poczułem dodatkowy przypływ mocy. Czułem ciepło, jakby produkowała je moja dusza. Czysta energia. Spojrzałem prosto w oczodoły Ganz'a i łzy spłynęły mi po kościach policzkowych. Zacisnąłem ręce na kartkach papieru, które nadal trzymałem. Korzystając z chwilowego przypływu sił, wstałem z podłogi, zacząłem iść w stronę Ganz'a, a kiedy byłem już wystarczająco blisko, zamknąłem nas w klatce z kości.

-Co to ma być?!- rzuciłem mu w twarz papierami.
-To... moje notatki.
-Wiem, że twoje!- tupnąłem nogą, a kości wokół nas zaczęły pękać- Dlaczego?! Dlaczego kłamałeś mi w żywe oczy! Miałem cię za przyjaciela! Myślałem, że traktujesz mnie tak samo! Ale ty cały czas mnie okłamywałeś. Byłem tylko jakimś pieprzonym królikiem doświadczalnym!- kolejny dźwięk łamanych kości.
-Dust, ja-
-Przestań! Nawet nie próbuj mną manipulować!
-Przepraszam!- krzyknął- Wiem, że w stosunku do ciebie zachowałem się okropnie. To co zrobiłem, było nieetyczne. Masz prawo nienawidzić mnie po wszystkim, czego się dowiedziałeś. Ale wiedz, że mój brat nie jest lepszy ode mnie.
-W miednicy mam twojego brata! Gdybym chciał przyjąć jego propozycję, nie siedziałbym tyle czasu w klatce!- wszystkie kości prawie już pękły.
-Więc co chcesz teraz zrobić?
-Chcę wolności. I chcę żeby spotkało cię to na co zasługujesz. Zabiję cię.

~Ganz~

Kiedy jego oczodoły przestały migać i już na stałe rozbłysły fioletem, poczułem jak całe życie przelatuje mi przed oczodołami. W jednej chwili, wszystkie kości, które przywołał, wyszły z ziemi i uniosły się nade mną. Oczywiście tą ostrą stroną skierowaną w moją osobę. Zamknąłem oczodoły ze strachu, ale nagle poczułem, że ktoś mnie odpycha. Kiedy z powrotem otworzyłem oczodoły, zobaczyłem, że był to Killer, który stał na moim miejscu i przecinał kości swoimi wielkimi i bardzo ostrymi nożami. Oczywiście parę z magicznych pocisków go trafiło, ale przed najważniejszymi się obronił, więc Dust nie zrobił mu większej krzywdy. Te rany to jedynie zadrapania. Łał, mieliśmy się osłaniać, ale nie spodziewałem się, że Killer weźmie to tak na poważne.

-Co ty wyprawiasz?!- Dust krzyknął. A może to Murder. Po tym jak rozmawiał ze sobą, nie jestem już pewny- Przecież mieliśmy umowę!
-Nie zgodziłem się! Powiedziałem, że się zastanowię. Zastanowiłem się i odrzucam propozycję. I tak wiem, świat nie lubi zdrajców. Już to słyszałem.
-Więc zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli nie jesteś ze mną, jesteś przeciw mnie.
-Coś podobnego też dzisiaj słyszałem.

Dust strzelił w niego laserem, ale Killer'owi udało się tego uniknąć. Już miałem biec mu na pomoc, ale usłyszałem strzał z pistoletu i poczułem okropny ból w okolicy lewego ramienia. Zapomniałem, że mój brat też tu jest. I zapomniałem też, że chce mnie tak bardzo zabić, jak chce tego Dust. Czeka nas ciekawa walka.

Nie będąc dłużny swojemu bratu również wyciągnąłem swoją broń i oddałem strzał. Jak mogłem się spodziewać, uniknął tego. Lata treningu wprowadziły jego zwinność na całkiem nowy poziom. W dodatku jego atak „pazurami" mógłby mnie zabić w jednym momencie. Z czystym sercem muszę przyznać, że w równym pojedynku, nie miałbym z nim szans. Dlatego muszę zrobić to, w czym jestem najlepszy, a mianowicie w kombinowaniu. Nieznane mi otoczenie nie wpływa na moją korzyść. Mój brat porusza się tak szybko, a jego ruchy są tak chaotyczne, że gdyby nie ostrzeżenia Mel'a, z której strony nadciąga cios, już dawno bym się pogubił. Jego styl walki jest perfekcyjny i niesamowicie brutalny, co bardzo pasuje do jego osoby. Nie dziwię się, że po rozbiciu mafii masek, postanowił zostać ich liderem, a nie wtrącić ich do więzienia. Po cichu kierował grupą zabójców. Czyli w sumie wpadliśmy na ten sam pomysł, tylko że ja wykonałem to lepiej. Murder jest armią liczącą tysiące, w dodatku posiada magiczne ataki. Mój brat mi go pozazdrościł, dlatego wysyłając swój nielegalny oddział, śledził Dust'a na każdym kroku i zbierał informacje. Zapewne myślał, że kiedy powie Dust'owi, że wywołałem u niego rozdwojenie jaźni, ten mnie znienawidzi i dołączy do niego. Jednak w jednym się przeliczył. Mimo tego wszystkiego, Dust jest lojalny. Czuje też, że ma do mnie wielki żal, ale nie chce mnie zabijać, to akurat wola Murder'a. Eh... doszło właśnie do tego, czego się tak obawiałem. Ich osobowości zaczęły się ze sobą ścierać po tak nagłym szoku, jakiego doznał Dust. Jeżeli tego nie powstrzymamy, może całkowicie oszaleć.

Odskoczyłem od kuli, która leciała w moją stronę i tym samym nadziałem się na szpony mojego brata. Korzystając z okazji, którą sam stworzył, wykonał gwałtowny ruch ręką i poharatał mi żebra. Kiedy krzyknąłem Killer, który również nie miał lekko w swojej walce, obrócił się w moją stronę i rzucił w mojego brata swoim sztyletem. Mój napastnik się odsunął, a ja korzystając z jego chwilowego zachwiania się, popchnąłem go łokciem, tym samym wpadając do otwartej szafy. Lekko spanikowałem i zamknąłem go w środku, zamykając ją na klucz, który siedział w zamku. Dobrze. Za jakieś pięć sekund rozwali tę szafę od środka, co mam robić?

Przed moimi nogami znalazł się Killer. Dostał laserem, a strzał odepchnął go tu. Koszulka, którą miał na sobie była już w strzępach, przez co udało mi się zobaczyć jego popalone kości. Poza tym ten smród nie wskazywał na nic innego.

-Nóż to jedyne wyjście?- zapytał, a ja niechętnie przytaknąłem- Dobra!
-Nie, czekaj!- krzyknąłem, ale on nie miał zamiaru mnie słuchać.

Rozmawialiśmy wcześniej o tym, że przekłucie czymś ostrym oczodołu Dust'a na pewno by go unieszkodliwiło, ale on nie może sobie tak po prostu do niego podejść. W tym przekonaniu utwierdziło mnie to, że zobaczyłem znajomy gest rękami u Murder'a. Wszystko co następne, działo się tak nagle. Wskoczyłem na półkę i odbiłem się od niej, żeby złapać się żyrandola. Dosłownie czułem jak te wszystkie ostre kości, które wyszły z ziemi, śledzą mnie. Jednak nie były na tyle długie, żeby mnie dosięgnąć. Zwłaszcza, że ostatkami sił próbowałem się podkulić.

Szybko zwróciłem wzrok na szafę, w której zamknąłem swojego brata. Oczywiście tam też wsunęły się kości. Dopiero po chwili udało mi się zauważyć, że ze szpary wylatuje krew. Nie...

-KILLER!!- usłyszałem straszny krzyk, a po chwili wszystkie kości zniknęły. Korzystając z tego zeskoczyłem z lampy. Dopiero wtedy udało mi się zauważyć ciało Killer'a leżące na podłodze, a właściwie jego przednią część, bo nogi wraz z miednicą leżały gdzieś dalej- Killer, ja nie... Killer... Proszę- Dust uklęknął koło niego- P-przepraszam.- wydusił przez łzy.
-N-nie... j-już spokojnie.- ostatkami sił podniósł rękę do góry i położył ją na kości policzkowej Dust'a- T-to nie ty... t-to zrobiłeś... P-prawdziwy D-Dust by tego... n-nie zrobił. J-ja cię... k-kocham. Chciałem... umrzeć z-za ciebie. Ale p-pilnuj... Blue... bo...
-Bo co? Killer!- krzyknął kiedy na jego rękach przyjaciel zmienił się w proch- Killer! Proszę! Nie!
-I to jest dopiero wielki finał!- jakaś dziewczyna w różowych włosach zaczęła się śmiać. Dust zdenerwował się na te słowa, zacisnął mocniej w rękach bluzę Killer'a i wysłał kolejne kości w stronę dziewczyny. Jednak ten różowy glut, o którym mówił Killer zablokował wszystkie ataki. Zacząłem iść w kierunku Dust'a z nożem w ręce, jednak dalej trzymając się ściany, żeby w razie czego zrobić unik.

Dust stanął w miejscu, zaczął krzyczeć jakby ktoś obdzierał go ze skóry i kolejna fala kości zalała całe pomieszczenie, jak nie budynek tym razem. Kiedy tylko zobaczyłem co się święci, wziąłem nogi za pas i zacząłem biec w stronę okna, niewiele myśląc, po prostu wyskoczyłem, ale na tyle ostrożnie, żeby złapać się parapetu. Wisiałem tak przez dłuższą chwilę. Wszystkie kości strasznie mnie bolały, ale udało mi się wytrzymać ból.

Zacząłem wspinać się z powrotem, kiedy przez okna w dalszej części budynku, zauważyłem, że pociski zniknęły. Kiedy znalazłem się już w środku, lekko mi ulżyło, mimo tego, że każdy z wyjątkiem Dust'a, który był w tym budynku, najpewniej był już martwy. Sprawca tej całej siepaniny leżał nieprzytomny na podłodze z nożem wbitym w oczodół. Sam się unieszkodliwił. Już po wszystkim. Kiedy adrenalina opadła, poczułem że za chwilę zemdleję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro