Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-30- Monstertown: Become Cop

~Dust~

Mój urlop z dwóch tygodni przeciągnął się na dwa miesiące. Nie moja wina, że szef, który teoretycznie może mnie zwolnić (w praktyce oczywiście tego nie zrobi) też poszedł na zwolnienie. Po prostu wolałem zadbać o to, żeby Blue był w pełni sił i spokojnie mógł sobie poradzić z dwójką dzieci. Mimo, że jednak zdecydował się wziąć te tabletki od doktora Jason'a jego organizm nadal był osłabiony. Jakiś czas temu nawet poszliśmy z tym do szpitala, ale Sci zalecił jedynie przychodzenie co jakiś czas na kontrolę i nieodstawianie leków. Mówił, że niedługo Blue wydobrzeje, więc chyba nie muszę się o niego martwić. Poza tym już czuje się zdecydowanie lepiej. Ma czasami lekkie zawroty głowy, ale w razie jakby mu się pogorszyło ma do mnie dzwonić. Nie jestem nadopiekuńczy. Po prostu się martwię, dobra? Dzisiaj Ganz wraca do pracy, więc ja teoretycznie też powinienem. Dlatego właśnie zmierzam w stronę komendy.

Kiedy zacząłem zbliżać się w stronę mojego miejsca pracy, zauważyłem dwa potwory stojące przy budynku. Po paru dalszych krokach dostrzegłem w nich Ganz'a i... nie wierzę. A przynajmniej nie uwierzę do póki się nie upewnię.

-G?- zapytałem kiedy byłem już wystarczająco blisko.
-Dust?- podszedłem do wysokiego szkieletu, który od razu, kiedy tylko się zbliżyłem, poklepał mnie po plecach- Siemka młody! Jak ja cię dawno nie widziałem. Ale wyrosłeś.
-Ale z tobą nadal nie mogę się mierzyć.
-Przynajmniej nie sięgasz mi już do miednicy.- zaśmiał się.
-Znacie się?- Ganz wtrącił się, przy okazji dogaszając spalonego papierosa i odpalając nowego. Oho, widzę że ktoś tu się stresuje powrotem do pracy.
-Yhym. Poznaliśmy się w- G szturchnął mnie łokciem w ramię. No tak, przecież nie mogę zapominać, że Ganz jest gliną... I ja też jestem gliną. W ogóle to rozmawiamy koło komendy policji-... zabawnych okolicznościach. Kiedyś go okradłem.
-W sumie nadal wisisz mi te pięć dych.- G postanowił wczuć się w kłamstwo, chociaż Ganz nie za bardzo to łyknął, co wnioskuję po tym, że pokręcił głową z lekkim uśmiechem na ustach.
-Już myślałem, że zaczepiasz wszystkich swoich klientów.- zaraz... czyli ta taksówka to G? Największy mafioza dziewięćdziesiątego dziewiątego roku podwozi potwory. No tego jeszcze nie grali.
-Dobra, ja już muszę wracać. Obowiązki wzywają.- zaczął iść w stronę samochodu, postanowiłem iść za nim.
-Dlaczego to robisz?- oparłem się rękami o miejsce z którego wysuwa się (aktualnie otwarta) szyba- Nie wierzę, że dla pieniędzy.
-Teraz jesteś psem tak? Całe Podziemie o tobie huczy.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Kiedy masz już pieniądze i siłę jedyne czego ci brakuje to dobra zabawa. Widzę, że aktualnie gramy w tę samą grę.
-Co?
-Nie tylko ty chodzisz na wystawy psów.- włączył guzik do zamykania szyby, co zmusiło mnie do odsunięcia się. Kiedy wszystko było już zasłonięte, nachuchał na szkło i palcem narysował symbol trefla. Nie zdążyłem się nad tym nawet zastanowić, bo pojechał.
-Ganz?- kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że źrenice lekko mu drżą. Wiedziałem, że nam się przygląda, ale napewno przez ten hałas nie mógł słyszeć o czym rozmawialiśmy. Ta sytuacja jest strasznie dziwna.
-Jak tam na urlopie rodzicielskim?- a ten jak zwykle zmienia temat od tak sobie- Małe szkielety są takie rozczulające, ale też strasznie męczą.- powiedział, dogaszając kolejnego papierosa. Yhm... on ma z tym ewidentny problem. Szkielety uzależniają się jedynie psychicznie od wszelakich używek, ale chyba dla niego tyle wystarczy.
-Nawet nie mów. Szczerze to na tym „urlopie" wymęczyłem się dziesięć razy bardziej niż w pracy. Dzidziusie to tylko krzyk, butelki, rzygi, pranie i nieprzespane noce.
-Większe dzieciaki to też spory kłopot.- zaśmiał się po czym wskazał ruchem czaszki na drzwi, sygnalizując mi, że powinniśmy już wejść do budynku.
-No tak, przecież ty też zostałeś ze swoimi dziećmi.
-W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy Sansy specjalnie namówił ich, żeby dawali mi większy wycisk niż swoim opiekunkom.- w sumie to do niego podobne.
-Serio, aż tak źle?
-Dzień dobry.- Jenna powitała nas zza biurka, na co Ganz skinął głową.
-Cześć Jenna.- rzuciłem, bo chociaż pewnie było to skierowane bardziej do Ganz'a trochę głupio jest tak przejść i nie odpowiedzieć.
-Tak.- kontynuował, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu- Zwłaszcza kiedy trzeba zapamiętać co który najchętniej je, w co lubi się bawić i jakie bajki najbardziej lubi. Wtedy kiedy Siren chciał się bawić Snazzy'emu się odechciało, kiedy Snazzy'emu się zachciało Swifty'emu się odechciało i tak w kółko. A najgorsze było kiedy jeden podprowadził drugiemu klocka z zestawu Lego. Normalnie więcej krzyku niż kiedy Undyne trafi się wyjątkowo twardy kryminalista na przesłuchaniu.
-Nigdy więcej dzieci.- podsumowaliśmy obaj.
-Ganz. Dust.- o Boże, jeszcze tego tu brakowało. Góra lodowa na północy. Powtarzam, góra lodowa na północy. A ja czuję się jak jebany Titanic- Ganz muszę przekazać ci wszystkie informacje i całą piapierologię z prawie pół roku, więc musimy przejść do twojego biura. To trochę zajmie.
-Okej.
-A ty Dust dostajesz instrukcje. W sumie sprawa nie jest poważna. Przynajmniej niczego nie spierdolisz.- to dodał szeptem- Ludzie z bloku w dzielnicy Waterfall skarżą się na głośnego sąsiada. Byliśmy już tam u niego nie raz, ale chyba nie dociera. Ty i Kris musicie przemówić mu do rozsądku.
-Dlaczego Kris?- dlaczego znowu on? Zawsze po urlopie na niego trafiam.
-Red jest aktualnie zajęty sprawą morderstwa. Pracują nad tym razem z Ralsei'em, więc Kris został bez partnera.
-Niezłe przywitanie.- rzuciłem od niechcenia.
-Pracujesz na komendzie policji, a nie w przedszkolu.- za to Sansy rzucił wzrokiem opierdolu numer dwadzieścia siedem- Przykro mi, jeżeli takie banalne rzeczy są dla ciebie za trudne.
-Czy ja kiedykolwiek powiedziałem, że to dla mnie za trudne? Poluzuj trochę gumkę w gaciach, bo widzę, że za bardzo cię ciśnie.
-Zdajesz sobie sprawę, że jestem dobre pare stopni nad tobą?
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdybym mógł awansować, wygryzłbym cię w niecały miesiąc?
-Możecie przestać?- Ganz się wtrącił- Rozumiem, że się nie lubicie, ale w odróżnieniu od tamtej bandy- oczywiście, że chodziło mu o Red'a- od was wymagam chociaż odrobinę profesjonalizmu.
-Ganz, idź już do swojego biura.- Sansy syknął.
-Rozumiem, że skoro w pracy autorytet nie działa, do akcji wkracza wściekła żonka.
-Dust, jeszcze słowo.- tym razem to Ganz spiorunował mnie wzrokiem.
-Dobra, dobra.- rozumiem, że niektórzy mają tu większe przywileje.

***

Sansy powiedział, że Kris jest już na komendzie, ale jak zwykle ciężko mi go znaleźć. Skoro nie ma przy nim Ralsei'a, wiadomym było, że nie znajdę go na stołówce. Ehh... dlaczego ja nie mam jego numeru telefonu?

Zawędrowałem aż pod sam wybieg dla psów policyjnych. Zazwyczaj nie zapuszczam się w te tereny, bo postanowiłem się nie bawić w posiadanie psa jako „partnera". Red mi zdecydowanie wystarczy. Nawet nie wiem jak większość z nich się wabi. Wiem, że któryś z nich nazywał się Aleks, bo Ganz stwierdził, że to będzie śmieszne. Jest jeszcze jakiś Sumo. Ale reszty kompletnie nie znam.

-Aria siad!- usłyszałem znajomy głos, dochodzący z podwórka- Nie, nie łapę. Siad.- oparłem się plecami o framugę drzwi i przyglądałem się z uśmiechem na ustach jak Kris nie radzi sobie z niesfornym szczeniakiem.
-A próbowałeś po niemiecku?- w końcu postanowiłem się odezwać.
-Dust?- lekko się speszył.
-Ta. W sumie szukam cię już od dłuższego czasu.- młody owczarek przyczepił się do mojej nogawki i zaczął ją szarpać- Nie na za dużo sobie pozwalasz, szczeniaku?- uniosłem swoją nogę lekko do góry, ale skubaniec zamiast puścić postanowił sobie powisieć.
-Narazie jest bardzo rozbrykana. Ale myślę, że jeżeli będzie się wychowywać wśród policyjnych psów, jakoś się ją wychowa.
-W ogóle jakim cudem mamy w załodze szczeniaka?
-To była mała wpadka.- no ja akurat w pełni rozumiem- Jak się urodziła, nie mieliśmy co z nią zrobić, więc została moim partnerem. Chociaż to jak narazie decyzja wstępna, bo musi przejść wszystkie testy i przede wszystkim podrosnąć.- odczepił ją od mojej nogi, a następnie położył koło prawdopodobnie jej mamusi (prawdopodobnie, bo z wyjątkiem szczeniaka mamy jeszcze trzy owczarki niemieckie)- Narazie niech zostanie tutaj. Słyszałem, że pracujemy razem. Sansy przekazał informacje?
-Idziemy do Ruperta.- na jego twarzy dostrzegłem taki sam entuzjazm jak w moim głosie, czyli zerowy.

***

Rupert to stary wariat z bardzo niepokojącym zamiłowaniem do gołębi. Nie wnikam w niczyje zainteresowania, ale to naprawdę jest chore. Byłem u niego już dwa razy i w ciągu tych odwiedzin jego mieszkanie w ogóle się nie zmieniło. To między innymi karmy dla ptaków, klatki dla ptaków, ptasie pióra, ptasie kupy i oczywiście same ptaki, a konkretnie gołębie. Pełno krzyczących gołębi. Ja się nie dziwię, że sąsiedzi dostają przy nim pierdolca.

-Halo, tu policja!- Kris krzyknął przy okazji bardzo nachalnie pukając do drzwi- Chyba go nie ma.
-Ta pewnie.- wyciągnąłem swoją spluwę, na wszelki wypadek i dla lepszego efektu- Na jego miejscu też nie otwierałbym policji. Odsuń się.- kiedy Kris przesunął się za mnie, kopniakiem wywarzyłem drzwi. Ha! Jednak czasami kocham tę robotę- Hm... jednak nikogo nie ma.
-Ja bym rozejrzał się po pomieszczeniu, skoro już tu jesteśmy.
-Jak chcesz.

Zaczęliśmy szukać czegokolwiek, co pomogłoby nam zlokalizować obecną kryjówkę defe... znaczy poszukiwanego. Podczas gdy ja strzepywałem pióra z regału na książki, Kris zdzierał jakiś plakat ze ściany. Nie będę mu przeszkadzał. Aktualnie bardziej interesuje mnie w jakich książkach gustuje ten szajbus.

-Znalazłeś coś?- postanowiłem w końcu zapytać.
-Nie wiem...- spojrzałem na niego- To jakiś dziennik, ale nie mogę odczytać co jest w nim napisane.
-Dobra, przejdźmy dalej.

Zaczęliśmy kierować się w stronę łazienki. Kiedy tylko tam weszliśmy pierwsze co rzuciło się w oczy były oczywiście gołębie (a właściwie nie rzuciły się tylko w oczy ale i na całą twarz) i jakieś dziwne literki i cyferki narysowane na ścianie, najprawdopodobniej markerem.

-Jak myślisz co to oznacza?- Kris przerwał ciszę.
-Nie wiem i mnie to nie obchodzi.- podszedłem do umywalki, ale jedyne co tam było to niebieska farba i jakaś dziwna lampeczka- Yyy... Kris? Z twoją łepetyną wszystko w porządku?- zapytałem, kiedy zamoczył palce w tym czymś i próbował je polizać.
-Ym... za bardzo się wczułem.- wytarł palce w spodnie- Mam pisak.- podał mi go do rąk- Był otwarty i ani trochę nie zasechł, więc musiał być używany niedawno.- wróciliśmy do głównego pokoju- Poza tym niepokoi mnie ta leżąca na ziemi klatka. Poszukiwany mógł usłyszeć jak pukaliśmy, wybiec z łazienki i przy okazji ją strącić.
-Sugerujesz, że nadal jest tu w środku?
-Tak mi się wydaje.- podszedł do drzwiczek prowadzących na strych, kiedy tylko nacisnął na klamkę, coś spadło nam prosto na głowy. Po chwilowym szoku doszło do mnie, że to nie coś, tylko ktoś. I właśnie zmierza w kierunku wyjścia.
-I co się gapisz?! Goń go!

Po tym jak krzyknąłem Kris zerwał się do biegu, a ja za nim. Przemierzaliśmy strasznie zarośnięte pola, szklarnie, a Krzysiu nawet postanowił pobiegać sobie po dachach. Mimo braku płuc i mięśni ten pościg zaczął mnie już męczyć, bo ciągnął się już zdecydowanie za długo. Jednak finalnie okazało się, że mimo wszystkich skrótów jakie zastosował Kris, mi udało się pierwszemu złapać podejrzanego. No przynajmniej wtedy myślałem, że go złapię. Ale skubany okazał się silniejszy niż myślałem. Zaczął się szarpać, a ja niefortunnie stanąłem naprawdę blisko krawędzi dachu budynku, na którym się znajdowaliśmy, co umożliwiło temu pojebusowi wypchnięcie mnie. Oczywiście, że skorzystał z okazji i to zrobił. Przez chwilę wisiałem nad przepaścią, kolejny raz przypominając sobie wszystko co zrobiłem w swoim życiu i za co będę się smażył w piekle. Jednak pomoc nadeszła nieoczekiwanie. Kris złapał mnie za obie ręce i wciągnął z powrotem na dach.

-Uciekł nam!- krzyknął- Gdybym był szybszy, dogoniłbym go.
-Nie, to moja wina.- położyłem mu rękę na ramieniu- Tak czy siak dzi- szczekanie psa i krzyk potwora przerwały moją wypowiedź w połowie wyrazu.
-Idziemy tam?
-No ba.

Kolejny raz dzisiaj zerwaliśmy się do biegu. Kiedy tylko udało nam się dotrzeć na miejsce, zauważyliśmy Ruperta leżącego na podłodze i stojącego na nim psa. Ha ha! Karma wraca. I to dosłownie, bo zwierze pewnie było głodne i rzuciło się na karmę pokitraną w jego kieszeniach.

-I co, Rupert? Powiesz nam dlaczego uciekałeś?- pytałem, przy okazji zakuwając jego ręce w kajdanki.
-Cholera. Tym razem mnie złapali.- syknął pod nosem.
-Kto cię wcześniej gonił?- Kris się wtrącił.
-Pan w średnim wieku od którego waliło gorzałą i bardzo seksowny android.
-Co?
-Dust, on jest ewidentnie na haju.- Kris poklepał labradora, który bardzo nam dzisiaj pomógł, po głowie- Zabieramy go do radiowozu i wyciągamy od niego informacje na komendzie... Ale dobrze go trzymaj, bo mam wrażenie, że mógłby zeskoczyć z dachu.- w sumie nigdy nie wiadomo co takiemu strzeli do łba.

***

Psychol ładnie zapakowany do samochodu, a Kris zajmuje się pieskiem. Głupio było go teraz samego zostawić, w końcu uratował nas przed opierdolem od Ganz'a. Na początku postanowiliśmy poszukać jego właścicieli i im podziękować, ale szybko okazało się, że nasz bohater uciekł z pobliskiego schroniska (co w sumie źle o nim świadczy, skoro psina poszła szukać jedzenia na własną rękę, w dodatku zawędrowała taki kawał).

W końcu Kris'owi zrobiło się szkoda tego czworonoga i rzucił tekstem, czy żaden z nas nie mógłby go wziąć ze sobą. Ja po prostu nie wierzę w tego człowieka. Wiem, że ma słabość do puchatych zwierzątek, ale nie przesadzajmy. Ma już w swoim małym mieszkaniu dwa owczarki niemieckie i Susie, a to zdecydowanie wystarczy. Ja za to mam dwójkę dzieci i nie uśmiecha mi się dodatkowe sprzątanie. Nie po to tyle się cieszyłem, że szkielety nie robią kupy.

-Kris, przestań się dąsać. Nie weźmiemy tego pieska, pogódź się z tym.- powiedziałem, siadając za kierownice- Też widziałem jakim smutnym wzrokiem się na nas patrzył, ale pies to duża odpowiedzialność.
-Nie wiesz jak to jest być w schronisku.-burknął pod nosem.
-A ty niby wiesz?- postanowił mnie zignorować, a właściwie to nie odzywać się do mnie przez całą drogę. Niezręczną ciszę przerwał mój telefon. Hm... dlaczego Blue do mnie dzwoni? Powinienem się martwić? Dobra, Dust spokojnie. Możliwe, że dzwoni, żebym zajechał do sklepu po pracy. Dlaczego od razu tak panikuję?- Halo?- odbierając najprędzej dowiem się co się stało.
~Halo? Tatusiu?- o dziwo zadzwonił do mnie Blueprint. Tylko... coś się nie podobało w jego głosie. Brzmiał jakby ostro się czegoś wystraszył.
-Printy? Wszystko gra? Coś się stało?
~Hym! J-ja muszę... p-pomoc.- w tle słyszałem także płacz Sprinkle.
-Spokojnie skarbie. Powiedz co się stało.- włączyłem tryb głośnomówiący i odłożyłem telefon, bo Kris dziwnie się na mnie patrzył, kiedy kierowałem jedną ręką.
~B-bo tatuś... ja chyba nie wem... Tatuś poszedł po butelkę dla Sprinkle i było takie głośne bum i się wystraszyłem. I-i ja pobiegłem do kuchni i tatuś leży na podłodze i na podłodze jest dużo kfi. I-i ja siem bojem.- w tym momencie trochę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Z jednej strony byłem wręcz przerażony, z drugiej wiedziałem, że trzeba uspokoić Printy'ego, a z kolejnej tak jakby nie dochodziło do mnie to co powiedział.
-Dust cholera jasna!- Kris krzyknął, kiedy prawie przywaliłem radiowozem w bankierki. To mnie trochę rozbudziło, więc w końcu mogłem ruszyć miednicę i coś zrobić.
-Printy, skarbie nie rozłączaj się.- zjechałem na pobocze- Kris, teraz ty kierujesz. I podaj mi swój telefon.- skinął głową. W międzyczasie, kiedy zamienialiśmy się miejscami, wybrałem na telefonie Kris'a numer na pogotowie. Po takich podstawowych rzeczach jak przestawienie się, podanie adresu i rasy poszkodowanego potwora doszliśmy do konkretów- Słuchaj Printy, teraz musisz powiedzieć wszystko co się stało i w jakim stanie jest teraz tatuś. To bardzo ważne.
~Tatku wróć już do domu.- powiedział przez łzy.
-Już jadę, za chwilę będę. Ale teraz musisz się skupić.
~Yhym.- przełożyłem oba telefony bliżej siebie.

_________

Hej, mam dwie sprawy!

Pierwsza:
Tak, to było jawne nawiązanie do Detroit XD
Na początku ten rozdział (właściwie środek tego rozdziału) miał wyglądać całkiem inaczej, ale mam teraz taką fazę na te grę, że po prostu nie mogłam się powstrzymać. Zwłaszcza, że wątek Connora wpasował się w ten fanfik idealnie XD
Stwierdziłam, że kiedy po latach zachce mi się wrócić do tego fanfika i zapomnę kompletnie fabułę, będzie to niezła pamiątka.

I druga:
Czyli kolejna chamska reklama.
Od jakiegoś czasu na moim koncie dryfuje sobie komiks, czyli coś co tak na poważnie robię pierwszy raz w życiu. Polecam zajrzeć, jeżeli nie dla moich jakże ehm... amatorskich umiejętności malarskich, to dla samej historii.
Plus jeżeli ktoś zastanawia się kim jest Cruel z „Watahy" to ta tajemnica w końcu rozwiąże się po latach XD

Jakże piękne strzałki wskażą drogę, żebyście na pewno się nie zgubili XD

Plus standardowo ciekawostka dla wytrwałych:
Wszystkie policyjne psy noszą imiona (oczywiście poza Sumo XD) psów, które znam z prawdziwego życia.

Bayo~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro