-13- Powrót brata
~Dust~
Za chwilę wybije południe. Myślę, że to już odpowiedni czas, żeby sprawdzić jak radzi sobie „mój przyjaciel" w nowej pracy. Ganz zgodził się zatrudnić go jako opiekunkę, pod warunkiem, że będę go sprawdzał przez jakiś czas. Wiem, że zostawienie potencjalnego przestępcy z trójką małych dzieci jest czymś nieodpowiedzialnym, ale ja już się nimi opiekowałem i to przeżyły, więc teraz też dadzą radę.
Zapukałem do mieszkania Sansy'ego i drzwi otworzyła mi niania. Trzymał któregoś tam z nich na rękach. Tego takiego żółtego. Ja na serio ich nie rozróżniam. Nie znam nawet ich imion, wiem, że wszystkie zaczynają się na S, bo Ganz uznał, że tak będzie śmiesznie. Kątem oka dostrzegłem też pozostałą dwójkę, która bawiła się z Printy'm. Tak, młody też tu jest. Ganz stwierdził, że jeżeli dzieciak Blueberry'ego też z nim będzie, będzie czuł się spokojniejszy.
-Cześć Dust.- Blueberry się do mnie uśmiechnął- Co tutaj robisz?
-Wpadłem sprawdzić jak sobie radzisz i czy nie potrzebujesz pomocy. Wiesz, czwórka dzieci to w sumie sporo.
-Dajemy sobie radę, ale skoro już tu jesteś mógłbyś się nimi zająć na chwilę, a ja zajmę się obiadem.- eh... wkręcił mnie w swoją robotę.
-W sumie czemu nie.- nic nie poradzę na to, że muszę być dla niego miły.
-Świetnie.- przekazał mi dzieciaka- W razie jakiś problemów, wołaj mnie.- no i poszedł do kuchni.
Dobra, jak mus do mus. Posadziłem dzieciaka na kanapie i puściłem jakieś bajki, mając nadzieję, że się tym jakoś zainteresują. Niestety się przeliczyłem. Cała czwórka postanowiła mnie zignorować i zajmować się sama sobą. Chyba coś tam malowali, jednakże skoro trzymają się z daleka od ścian, mogę być spokojny.
-I jak wam się podoba dzień z nowym opiekunem?- postanowiłem wypytać o to dzieci.
-Jest super! Pani Gilda była niefajna. Nie chciała się z nami bawić, a wujek Berry chce.
-I powiedział, że dostaniemy ciasteczka jak zjemy cały obiadek!
-I opowiadał nam historie!- przekrzykiwali się jedni przez drugiego- A Printy uczy nas rysować.
-No właśnie, Printy rysuje tak ładnie. Printy, pokarz motylka.
-Ta dam!- dał mi do ręki rysunek. Faktycznie ładnie mu to wychodzi, oczywiście jak na dziecko, które chyba nawet nie ma dwóch lat.
-I umiemy już rysować świnki. Trzeba narysować tylko pare kółek.
Dzieciaki zaczęły pokazywać mi jak rysuje się świnkę. Później Printy uczył nas wszystkich jak narysować pieska. Nagle naszczą lekcję przerwał mi głośny huk. Blueprint pobiegł od razu do kuchni, a ja za nim. To co tam zastałem lekko mnie rozśmieszyło. Bluberry siedział na podłodze, obok wywróconego krzesła i miał durszlak na głowie.
-Chciałem dosięgnąć do szafki, heh.- podałem mu rękę, żeby wstał.
-Może jednak ty potrzebujesz pomocy w kuchni, co?
-A co z dziećmi?
-Pomożemy!- krzyknął jeden z trojaczków i reszta stanęła za nim w rządku. Właśnie ukazało się wojskowe wychowanie, które stosuje Sansy.
-Faktycznie z taką pomocą uwiniemy się szybciutko i bez większych strat.
Dzieciaki starały się jak mogły. A ja tak szczerze byłem Berry'emu potrzebny jedynie do tego aby ściągać rzeczy z wyższych półek. Jestem okropny w gotowaniu, ale o wiele lepszy niż Ganz. Przynajmniej tak myślę, bo jeszcze nie zdażyło mi się przypalić wody w garnku. Ostatnim zadaniem jakie zostało mi powierzone było odcedzenie makaronu, a właściwie to trzymanie durszlaka nad zlewem.
-Przepraszam!- krzyknął Blueberry.
-Ale...co?
-Wylałem na ciebie wrzątek. Nie poczułeś?- był lekko skołowany.
-Hm?- faktycznie moja ręka była mokra. Ale... dlaczego nic nie czułem?- Dziwne.- powiedziałem na głos.
-Panie Dust.-Swifty(chyba) podał mi mój telefon.
-Halo?- zapytałem po odebraniu. Dzwonili z pracy.
~Dust. Na komendę. Już. - i się rozłączył.
-Muszę lecieć. Dzwonią z pracy.
-Do zobaczenia!- Blueberry mi pomachał, a później dzieci zaczęły go papugować.
Jestem ciekawy o co znowu chodzi. Z Ganz'em to nigdy nie wiadomo. Czasami wzywa mnie w takich sprawach jak napad na bank, a czasem wtedy kiedy trzeba posegregować jakieś durne akta. Także nie wiem czego mam się spodziewać.
-Zakładaj.- bez żadnego przywitania, po prostu wcisnął mi w ręce kamizelkę kuloodporną, kiedy tylko otworzyłem drzwi. Czyli jednak coś się dzieje- Broń jest w radiowozie, idziemy.
-Tylko ja i ty?
-Reszta jest na miejscu. Ale potrzebują wsparcia, więc idziemy.- zaczęliśmy biec w stronę radiowozu.
-Dzieje się coś złego?- zapytałem wchodząc do wozu.
-Myśleliśmy, że to zwykły rozbój, ale okazało się że mamy zbiegłego więźnia. Jest uzbrojony i bardzo niebezpieczny.
-Pf... tylko jeden koleś.
-Nie jest sam, poza tym nie lekceważ go. Po udowodnieniu jego większości zarzutów mieli przenieść go do więzienia o zaostrzonym rygorze. Skorzystał z okazji i zbiegł. Bez żadnej broni pozabijał większość policjantów, którzy go pilnowali. Teraz czeka nas naprawdę niebezpieczna akcja. Nie ważne czy złapiemy go żywego, czy nie, nie możemy pozwolić aby wydostał się za tereny miasta.
-Rozumiem. Dlatego potrzebujecie mnie.
-Właśnie. Dzisiaj nie musisz się hamować, ale w miarę możliwości nie rób mu krzywdy. Może mieć ważne informacje.- skinąłem głową, a później zacząłem wpatrywać się w widoki za oknem. A poranek zapowiadał się tak spokojnie- A jak radzi sobie moja nowa niania?
-Dzieciaki go uwielbiają.- rzuciłem obojętnie.
-Doprawdy?
-Jest super! Wujek Berry chce się z nami bawić i opowiada nam historie!- zacząłem cytować dzieciaki piskliwym głosem.
-Skoro nazwały go wujkiem, musiały go bardzo polubić.- Ganz się zamyślił.
-Na serio myślisz, że on mógłby być przestępcą? Psy i dzieci wyczuwają czy potwór jest zły czy nie.
-Nie twierdziłem, że jest przestępcą. Ale może mieć ważne informacje, które ja chcę zdobyć. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą, nie będzie chciał nam ich tak po prostu wyjawić. Dlatego potrzebuję jego zaufania.- nagle samochód gwałtownie zahamował i aż odrzuciło mnie do przodu. Jak na policjanta Ganz jest strasznym piratem drogowym- Jesteśmy. Dokończymy rozmowę później.
Uzbroiliśmy się we wszystko co potrzebne i razem z Ganz'em zaczęliśmy biec w stronę Dzielnicy Waterfall. Już od samego początku dało się wyczuć zapach dymu i świeżo rozlanej krwi. Dookoła panował straszny hałas. Strzały z broni i krzyki przerażonych cywili, którym odpowiednie służby próbowały zapewnić jak największe bezpieczeństwo, zagłuszały całkowicie wszystkie dźwięki. Tylko popierdoleniec, albo policjant chciałby znaleźć się w takim miejscu. Ja niestety zaliczam się do obydwu tych grup.
Pierwszą osobą którą spotkałem była wiecznie zdenerwowana Undyne, która opatrywała Red'a.
-Jak sytuacja?-podbiegliśmy do nich.
-Nieciekawie.- wszyscy zwróciliśmy wzrok na Red'a, który zwijał się z bólu- Wytrzymasz to stary.
-Jak... z tego... w-wyjdziemy... idziemy na... piwo.- dobra, z nim w porządku.
-Gdzie Sansy i reszta?- Undyne spuściła wzrok na podłogę- Undyne, mów!- Ganz się wściekł.
-Podzieliliśmy się w pary. Dogamy i Dogaressa zginęli razem. O Doggo i Sansy'm jeszcze nie wiemy. Ta sytuacja wygląda naprawdę nieciekawie. Może powinniśmy zastosować odwrót. Okazało się że jest ich więcej, nie damy rady. Poza tym wróg doszedł już do końca dzielnicy, a może już jest w wiosce. Z tamtąd już bliska droga do innego miasta, wystarczy tylko przejść przez las.
-Damy radę!- Ganz położył mi rękę na ramieniu- Dust wyruszy prosto na wroga. Ja dołączę do Sansy'ego i Doggo i będę go ubezpieczał. Jeżeli już nie żyją, zrobię to sam. Ty Undyne zajmij się Red'em i kiedy będzie już bezpieczny dołącz do nas. Kiedy dołączyłaś do policji, wiedziałaś z jakim ryzykiem się to wiąże. Nie mów mi, że teraz speniałaś.
-Oczywiście, że nie!- wzięła Red'a na plecy- Ochronimy moją dzielnicę!
-Do dzieła!- pobiegliśmy w swoje strony.
Kolejny raz powodzenie tej misji zależy tylko ode mnie. Nie żeby coś, ale jestem przezajebisty i nikt mi nie powie, że jest inaczej. Mam tylko nadzieję, że dzisiaj mi nie odwali i nie zrobię krzywdy Ganz'owi oraz komuś z moich. Nadal nie umiem panować nad sobą. Z tego co wiem tylko Ganz potrafi mnie jako tako okiełznać. Przede wszystkim nauczyłem się reagować na hasła, ale niestety nie zna ich nikt poza moim szefem. Na serio, nawet ja je zapominam zaraz po tym jak je usłyszę. Nie wiem od czego zależy, ale Ganz mówi, że tak jest nawet bezpieczniej, więc chyba po prostu mu zaufam. Mimo tego przeraża mnie to, że jeden wyraz potrafi wprowadzić mnie w psychopatyczny stan oraz z niego wybudzić.
Widok, który zastałem, kiedy znaleźliśmy się u celu mało nie zwalił mnie z nóg. Ktoś trzymał pistolet przy czaszce Sansy'ego, ale pewnie nawet nie zdążył pomyśleć o strzeleniu, ponieważ została wbita w niego siekiera. Ja nie wierzę! Co robi tutaj Horror?!
-Siemka Dust!- złapał mnie za rękę i wciągnął za samochód.
-Czy ty musisz dosłownie wszędzie za mną łazić?!-krzyknąłem.
-To był przypadek! Idę do warzywniaka i nagle znajduję się w samym środku największej strzelaniny tego roku. A mogłem lepić pierogi w domu razem z Lust'em.- przewróciłem oczodołami- W ogóle wiesz, że osoba z którą walczymy to nasz były szef?
-Sprecyzuj. Było ich od cholery.
-Hm... to chyba nasz trzeci, ten co dawał najwięcej zleceń i cały czas miał problemy z policją.- rozumiem. Czyli te potwory, które go bronią też zostały wynajęte. Chyba kojarzę typka, to dobrze. Pomoże mi to lepiej ocenić z kim walczę, a on może mnie nie rozpozna.
-Dust, koniec pogaduszek.- Ganz odciągnął mnie jak najdalej się dało od reszty- Pamiętaj, że masz skupić się na celu. Uważaj na jego ochronę, ale cel jest dla ciebie najważniejszy.- zakrył częściowo usta ręką i powiedział ten wyraz, który sprawił, że poczułem się strasznie dziwnie. Oddech mi przyśpieszył, a w czaszce szumiało. Co się dzieje? Gdzie jestem? Miałem coś zrobić?- Murder, słyszysz mnie? Co miałeś robić?
-Cel.
-Co z nim?
-Zabić.
-Biegnij.- odszedł ode mnie na kilka kroków.
Ruszyłem przed siebie, przy okazji przeskakując maski samochodów. Nie miałem bladego pojęcia co się dzieje i czemu kule lecą do mnie ze wszystkich stron, ale unikałem je najlepiej jak tylko mogłem. Gdzie biegnę? Po co? Nie rozumiem. I chyba... nie muszę. Nie chcę. Chcę zabić! Tak! Ha! Zabiję ich wszystkich! Ale najpierw muszę... muszę... złapać. Kogo? Cel. Chronią go. Zabiję wszystkich, którzy go chronią.
Jakiś potwór wyskoczył mi przed twarzą, a zanim następni. Mam w rękach coś ostrego, muszę ich przeciąć. Zacząłem biec slalomem, przy okazji machając sztyletem i podcinając im tętnice. Strasznie się przy tym śmiałem. To zabawne, jak tak padają jeden po drugim, topiąc się we własnej krwi, tylko po to aby za chwilę zmienić się w proch. Cieszy mnie to! Hahaha! Tak!
Kula nadleciała z kolejnej strony, ale ja ją uniknąłem. Poszarpała lekko bok mojego kaptura od bluzy, ale finalnie wbiła się w czaszkę innego potwora. O jak ładnie! Ej! Ja też mam pistolet w kieszeni! Teraz będzie o wiele zabawniej. Wyciągnąłem go i dalej w biegu zacząłem strzelać. Muszę się skupić! Mój cel ucieka, a ja już prawie znalazłem się w wiosce. Obrońców jest już mało, umierają bez mojej pomocy. Dlaczego? To ja chciałem ich zabić. Zabierają mi zabawę.
Wskoczyłem na jakiś murek i zacząłem biec z góry. Hm... widzę cel! Ale jest ukryty, muszę podbiec bliżej. O, jednak trzeba trochę się natrudzić. I tak wszyscy umrą. A ja się będę śmiał. Będę się mocno śmiał, bo to zabawne. Tego nauczyła mnie brązowowłosa dziewczynka! Heh, czuje kolejne ofiary.
Zeskoczyłem na prostą ścieżkę, która biegła przez główny rynek. Wszyscy pochowali się po domach, później tu jeszcze wrócę. Póki co muszę wycelować w jednego potwora. Stanąłem na dosłownie sekundę, żeby odpowiednie wymierzyć. Oni też mogą mieć kamizelki, więc trafię w sam środek czaszki. Po udanym strzale poczułem silne uderzenie. Nie tak silne, abym stracił przytomność, ale wystarczające abym się przewrócił. Automatycznie odwróciłem się na plecy i miałem zamiar wstać, ale jedyne co zobaczyłem to spadające na mnie martwe ciało potwora.
-Wstawaj debilu.- podniosłem głowę wyżej i zauważyłem szkielet, który stał przede mną z wystawioną ręką. Miał puste oczodoły i czarne paski na twarzy, które wyglądały jakby się z nich wylewały. Powinienem go znać? Podniosłem pistolet z ziemi i zacząłem w niego mierzyć- To nie mnie miałeś atakować kretynie!- fakt. Muszę biec dalej. Zestrzeliłem tylko jednego z jego trzech obrońców.
Wstałem z ziemi i z powrotem ruszyłem do biegu. Szkielet podążał za mną. Na początku próbowałem go zestrzelić, ale tego unikał, więc stwierdziłem, że nie będę marnował na niego amunicji i zabiję go później. Najpierw mój cel. Po drodze udało mi się zabić kolejną dwójkę potworów i mój cel został sam. Gorsze było dla mnie to, że znajdujemy się już w lesie. Chcesz się bawić w chowanego? Dobrze, możemy. Ale ja szukam...
Irytujący szkielet mnie zostawił, albo po prostu go zgubiłem. Później go znajdę. Jak narazie chodzę po lesie i zostawiam krwawe ślady. Po tym wszystkim jestem już cały w czerwonej posoce. Podoba mi się jak wyglądam. Szkarłat jest moim ulubionym kolorem! Hahaha! Kocham to. Kocham za wygląd i zapach. Moje zachwycanie się przerwały szmery w krzewach. Bez wahania tam strzeliłem, a po chwili usłyszałem ciche: „O kurwa.". Mam cię! Gra skończona! I to ja ją wygrałem.
Wszedłem w krzewy i zobaczyłem postać, która próbowała uciekać na jednej nodze. Wykonałem kolejny strzał, żeby trafić też w tą drugą. A następnie kolejny, żeby wytrącić mu z ręki pistolet. Stanąłem nad potworem leżącym na ziemi i popatrzyłem na niego z wyższością.
-Stój! J-ja zapłacę ci!
-Żałosne.- powiedziałem z uśmiechem na twarzy, a następnie wyciągnąłem sztylet i zacząłem wycierać go rękawem od bluzy. Dam mu tą przyjemność i zadźgam go czystym.
-Jesteś Dust! - przerwałem wcześniej wykonywaną czynność i przekręciłem lekko głowę na bok.
-Kto?
-Nie udawaj! Pamiętam cię i trójkę twoich przyjaciół! Pracowaliście dla mnie! Mogę znowu wam zapłacić i to dwa razy więcej!- zanim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, złapałem go za język i go odciąłem.
-Wkurzasz mnie. Ja nie chcę pieniędzy. Chcę cię zabić. I będę robił co chcę.- sztyletem rozciąłem jego brzuch. Chcę poznać jego anatomię.
Zacząłem bawić się jego organami, a kiedy to już mi się znudziło, zrzuciłem jego ciało z klifu, który znajdował się blisko. Patrzenie na jego upadek było ciekawe. Widziałem, że dopiero przy upadku zmienił się w proch. Będę musiał tak robić częściej, podoba mi się to. Uh... właśnie zrzuciłem z klifu zabawkę.
Kiedy myślałem, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy, ktoś złapał mnie od tyłu. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, zrobiło mi się ciemno przed oczodołami.
~Ganz~
Zacząłem głośno dyszeć, kiedy Dust wpadł prosto w moje ramiona. Zawsze tak reaguje, kiedy usłyszy hasło, które sprowadza go na ziemię. Dzisiaj wymknął mi się spod kontroli i to bardzo. Szczerze, to była jego pierwsza akcja, w której pozwoliłem mu swobodnie działać. W końcu nie często dostajemy pozwolenie na zabijanie. Jednak Dust zrobił to w dość okrutny sposób. Sansy nadal stoi za mną i ledwo może się pozbierać, Undyne jakoś poradziła sobie z tym widokiem. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu zbiegły więzień był już praktycznie martwy, więc zakazałem przeszkadzania Dust'owi w „zabawie" i czekałem na odpowiedni moment, żeby go wybudzić. Będę musiał jeszcze popracować nad kontrolowaniem go. To, że potrafię wywołać u niego ten stan, nie znaczy, że mogę nad tym zapanować. To co robię jest cholernie złe i nieodpowiedzialne, ale nie mogę się już wycofać.
-Szefie.- Sansy zaczął niepewnie.
-Co to miało do cholery być?!- skończyła Undyne.
-Coś co zostanie tylko pomiędzy naszą trójką. Jeżeli cokolwiek co dzisiaj widzieliście wyjdzie na światło dzienne, nie będę wahał się aby was zabić. Nawet ciebie Sansy.- starałem się brzmieć tak groźnie jak tylko potrafiłem. Widać, było, że zrobiło to na nich wrażenie- Znacie mnie prawda?- to powiedziałem już łagodnie. Oboje przytaknęli- Więc mi zaufajcie. Dzięki Dust'owi o wiele skuteczniej będzie nam utrzymywać porządek w mieście. Chcę dopilnować, żeby więcej żaden cywil nie ucierpiał.
-A czy to w porządku wobec Dust'a?- Undyne zadała jedno z najbardziej niewygodnych pytań.
-On tu akurat ma najmniej do gadania.- wziąłem nieprzytomnego szkieleta na ręce i zacząłem z nim iść w stronę wioski- A i jeszcze jedno. W raporcie napiszę, że jedynym wyjściem z tej sytuacji było zastrzelenie więźnia, a pod wpływem strzału spadł do klifu. Wy to potwierdzicie jakby co.
-Dlaczego mielibyśmy potwierdzać twój raport?
-Bo nie jesteście jedynymi osobami, które przestały mi ufać.
Ruszyłem na przód, a dwójka moich pracowników za mną. Z wielkim poczuciem winy patrzyłem na twarz Dust'a, która wydawała się być teraz taka spokojna, mimo tego, że cała pokryta była w szkarłatnej cieczy. Usprawiedliwiam się tym, że wszystko co robię jest w dobrym celu. Dbam tylko o to aby moja rodzina czuła się bezpiecznie, wychodząc na ulice miasta. Cokolwiek będę musiał poświęcić, zrobię wszystko aby osiągnąć swój cel.
~Nie zrobiłeś dzisiaj za dobrego wrażenia na swoim ukochanym. To co... rozwodzik?- zamknij się Mel- Próbowałem rozładować jakoś atmosferę... sztywniak.
***
~Dust~
Szybko zerwałem się do siadu i zacząłem gwałtownie łapać powietrze w płuca, których nawet nie mam. Co jest? Gdzie jestem? W łóżku. Swoim łóżku, w swoim domu. Nie śniło mi się to, prawda? Nie, to niemożliwe. Sen, zwykły sen. Spojrzałem na swoje ręce, nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się przez chwile, że są czerwone. Co się ze mną dzieje? Nigdy nie reagowałem tak na koszmary. Z resztą, mimo tego, że przed chwilą się obudziłem, jestem strasznie zmęczony.
W pokoju było strasznie ciemno. Światło zostało zgaszone, a rolety zasłonięte. Postanowiłem wpuścić do mojego pokoju chociaż światło księżyca. Kiedy wstałem z łóżka, poczułem się jak po pokonaniu paru kilometrów na piechotę. Uh... dlaczego jestem taki zmęczony? I wszystko mnie boli. Jakoś udało mi się doczłapać do okna. Uchyliłem też je trochę, żeby wpuścić świeże powietrze do pokoju. Przez chwilę wpatrywałem się w widoki miasta nocą, zastanawiając się co się do cholery stało. Mam mętlik w głowie. Czuję się jakbym powinien o czymś wiedzieć, ale to wszystko umyka mi między palcami jak zwyczajny sen. Eh... mam nadzieję, że Ganz mi w końcu wszystko wytłumaczy. Ostatnie co pamiętam to ukrywanie się za samochodami przed strzałami, a później tak jakby urwał mi się film. Zrobiłem coś złego? To w sumie pewne, ale na jaką skalę.
Moje przemyślenia przerwało mi coś, czego najmniej się spodziewałem. Momentalnie odsunąłem się kilka kroków od okna i zacząłem się w nie wpatrywać z otwartą buzią. Znacie to uczucie kiedy oglądacie jakiś horror i nagle jakaś morda wyskakuje wam przed twarzą? Ja przeżyłem to w realu.
-Wpuść mnie do środka!- zaczął pukać w szybę. Nadal w wielkim szoku, postanowiłem otworzyć okno.
-Co ty tutaj robisz?- nieproszony gość położył się na moim łóżku.
-Mhm... wygodne.- oparł się rękami o poręcz i wpatrywał się we mnie- Nie cieszysz się na mój widok? Horror był szczęśliwy.
-Znikasz na prawie trzy lata, a później oczekujesz ciepłego przywitania?
-To nie ja zniknąłem, tylko wy.- przytulił się do poręczy- Byłem taki samotny.
-Killer, czy ty coś piłeś?- niemiłosiernie wali od niego alkoholem.
-No przecież mówię, że na początku byłem u Horror'a.- wskazał na mnie palcem- Gadaliśmy o tobie. Bez alkoholu nie miałbym odwagi żeby tu wpaść. Zostawiłeś mnie, bo zachciało ci się bawić w pieska.- wstał z łóżka i zaczął chwiejnym krokiem iść w moją stronę- Dust, kocham cię, ale ty stąd spierdalaj.- położył się na mojej klatce piersiowej- Dlaczego ty jesteś taki głupi?
-Mogę być. Po prostu robię to co uważam za słuszne.- westchnął- Jak będzie ci się chciało rzygać to mów.
-Aż tak się nie schlałem. Nie ufaj im, bo zrobią ci krzywdę. Ja wiem co mówię. Ten twój szef, nie ufaj mu.
-Ufam mu i nie zmienię zdania.- Killer podniósł wzrok na mnie- Ganz wiele razy uratował mi życie. Dał mi pracę. Nie muszę zabijać, żeby zarobić na życie.
-Nadal zabijasz. Ale teraz udajesz, że tego nie robisz. Tydzień temu zabiłeś tyle osób.- nie, on plecie od rzeczy, przecież jest piany- Dust, wróć do mnie. Weźmiemy też Horror'a i będziemy rodziną.- on płacze- Oni cię skrzywdzą, a ja tego nie zrobię. Uratowałem cię tydzień temu, gdyby nie ja tamten potwór by cię zastrzelił. Ja zrobię dla ciebie wszystko, ale wróć ze mną. Ja nie chcę żebyś cierpiał.- wtulił się w moje żebra i zaczął moczyć mi piżamę. Objąłem go delikatnie i czekałem aż się uspokoi. Pierwszy raz widzę jego fazę po alkoholu i przyznam, że jestem trochę zmieszany. Killer zachowuje się jak ciota, Horror za to jest agresywny(dlatego Lust dał mu karę na picie), a ja jeszcze nie próbowałem.
-Killer, ja nie cierpię. Jestem szczęśliwy. Kiedy byłem płatnym mordercą byłem nieszczęśliwy. Ja naprawdę nie lubiłem takiego życia, Horror też. Tak jest o wiele lepiej. Możesz zamieszkać razem z nami, wtedy będziemy znowu rodziną. Tylko warunki się zmienią.- zacisnął swoje ręce na materiale mojej koszulki.
-Jaki ty jesteś głupi! Nie będę żył tutaj z tobą jak pies, który jest zdany na łaskę swojego pana!- to mnie trochę uraziło- Jak możesz być szczęśliwy żyjąc w ten sposób?!- znowu spojrzał mi w oczodoły.
- Mamy różne poglądy odnośnie szczęścia, wiesz?- otarłem jego czarne łzy- Ganz jest moim przyjacielem i Undyne i Red, nawet Cross czy Sansy. Nie chcą dla mnie źle. A to, że słucham swojego szefa jest normalne, kiedy się gdzieś pracuje. Nie martw się o mnie. Ale jeżeli nie chcesz żyć w taki sposób jak ja i Horror, ja to zaakceptuję. Tylko odwiedzaj nas czasem.
-Zawsze chodzę za wami, ale wy mnie nie widzicie, bo nie chcę się pokazywać. Postanowiłem kiedyś, że zawsze będę cię chronił i nie ważne, że jesteś głupi, ja i tak dopnę swego.- teraz trochę mnie zatkało. On przez trzy lata bawił się z nami w jakiegoś chorego chowanego, tylko dlatego, że na trzeźwo bał się zagadać. I to ja zachowuję się jak dzieciak, tak?- Dust...
-Hm?
-Ja chyba jednak będę rzygał.
-Nie na mnie!- odepchnąłem go od siebie. Oparł się o szafę i zrzygał mi dywan. Nie ma mowy, ja nie będę tego sprzątał! Zrobię mu izbę wytrzeźwień i rano sam się tym zajmie- Lepiej?
-Nie.- i znowu...
-No Killer!
-Uh...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro