-1- Ostatnie zlecenie
~Dust~
Od ośmiu lat moje życie staje się ciągłą rutyną. Chowam się, uciekam i wykonuję zlecenia od różnych potworów, a czasami nawet ludzi. Wszystko to po to żeby zarobić na ucieczkę z tego powalonego miasta. Kiedy byłem młodszy okradałem innych, żeby zdobyć trochę pieniędzy, ale bycie mordercą na zlecenie jest o wiele bardziej opłacalne. Dla mnie to już i tak wszystko jedno. I tak wszyscy rodzimy się po to aby umierać, tak przynajmniej sobie tłumaczę, żeby uspokoić poczucie winy, które dopada mnie w formie koszmarów. Jednak wierzę, że to piekło rozpoczęte jedenaście lat temu skończy się w momencie w którym wraz z przyjaciółmi odejdziemy z tego miejsca na dobre i będziemy mogli żyć w spokoju. Ale najpierw trzeba przejść przez to wszystko i nie zwariować, chociaż jestem już tego bliski.
-Horror!- krzyknąłem.
- No sory! Chciałem to zrobić, kiedy jesteś zamyślony.
-Sam umiem się opatrzeć.- powiedziałem pod nosem.
- Tak, a później bandaż spada ci co dwie minuty. Daj mi to zrobić pożądanie.- przewróciłem oczami- Jak to się w ogóle stało?
-Wyskoczyłem z okna, źle upadłem i kość piszczelowa mi strzeliła. Możesz to opatrzyć tak, żebym mógł chodzić?
-Postaram się to jakoś usztywnić, ale pewnie nadal będzie cię boleć.
-Spoko.- oparłem głowę o ścianę i przymknąłem lekko oczodoły. Jeżeli chcę szybko zarobić nie mogę pozwolić sobie na żadną kontuzję, nigdy nie wiadomo kiedy jakaś robota się nawinie.
-Chłopaki!- Killer wbiegł do naszej szopy- Nie zgadniecie kogo spotkałem w mieście.- i się zaczyna- Idę sobie, żeby obczaić teren a tam jakiś koleś wciąga mnie w krzaki i mówi, że ma dla nas robotę.
-Czyli co mamy zrobić?- zapytałem.
- No cóż... załatwić jednego takiego bosa mafii narkotykowej.
-Ty sobie chyba jaja robisz. Mówiłem, że nigdy więcej się nie bawię z mafią. Ostatnio zabiliby mnie gdyby nie to, że Dust wpadł w szał.
- Mi też się to nie uśmiecha, ale dużo płacą... A może zajmiemy się handlem potworami, co? Tam to dopiero można zarobić!
-Weź ty się lepiej puknij w mózg, którego nie masz. To już przekracza wszelkie zasady moralności.
- No przecież tylko żartowałem.
-Pójdę sam.- obydwie pary oczodołów spojrzały się na mnie z szokiem i lekkim zmartwieniem.
-Nie ma mowy. W trójkę było nam ciężko ostatnio, a co dopiero w pojedynkę. W dodatku jesteś ranny.- Killer zwrócił uwagę na moją prawą nogę.
- Nie pytałem was o zdanie. Idę sam.- wstałem i na początku wolnym krokiem szedłem w kierunku Killer'a, żeby zabrać mu kartkę na której najprawdopodobniej napisane są wszystkie rzeczy które mamy zrobić.
-Dlaczego?- ponieważ jesteście moją jedyną rodziną, a ja nie mam zamiaru narażać was na tak duże niebezpieczeństwo. Tak pomyślałem, za to powiedziałem...
-Bo tak. I ani mi się ważcie iść za mną, bo pożałujecie.- z mojego oczodołu zaczął ulatniać się dym, a to utwierdziło ich w przekonaniu, że mówię prawdę.
Podszedłem jeszcze do torby, żeby wziąć pistolet i różne rodzaje broni białej. Hm... kończą nam się naboje, może uda mi się zwinąć coś jak już tam będę. Muszę jeszcze rozchodzić tą nogę i przyzwyczaić się do chodzenia z dwoma obandażowanymi patykami przy kości. Horror miał rację, boli cholernie, ale da się przeżyć. Najważniejsze to zabić bosa i przynieść jego jakąś część ciała na dowód. Na kartce jest napisane, że gościowi, który dał nam te zlecenie zabito córkę, więc to pewnie zemsta. Mogę się założyć, że koleś ma też coś za uszami, dlatego nie powierzył tego zadania psom. Dobra, nie będę się nad tym rozwodził, to nie moja sprawa.
Wychodząc z szopy zamknąłem drzwi na cztery spusty i jeszcze zabarykadowałem to beczkami z jakimś gównem w środku. Jestem pewny, że ci dwaj kretyni mi tak łatwo nie odpuszczą.
Szedłem leśną ścieżką według instrukcji na kartce, aż dotarłem do dużego budynku otoczonego drzewami. Przed nim znajdowało się pare osób, które najprawdopodobniej chroniły wejścia. Czyli pistolet jak na razie marnie się tutaj zda, bo narobi sporo hałasu i potwierdzi moje przybycie. Sprawdzę jak dobry będzie ulubiony sztylet Killer'a, zawsze go zachwalał.
Przy tylnym wejściu było ich dwóch, dlatego postanowiłem zająć się na początku jednym. Wypróbujmy coś klasycznego. Chwyciłem do ręki średnich rozmiarów kamień i rzuciłem w pobliskie krzewy, jednak żadnego z nich to nie ruszyło. No trudno, plan B. Kolejny raz wziąłem do ręki kamień, tylko tym razem wycelowałem jednemu z nich w głowę. Po moim celnym strzale upadł na podłogę, a ten drugi powiedział coś w stylu: "Steve, co ci?". Jednak nie dane było mu się dłużej nad tym zastanawiać, ponieważ zaszedłem go od tyłu i zakryłem mu buzię ręką, żeby nie krzyczał, a następnie wbiłem sztylet pomiędzy jego łopatki. Upadł na ziemię, jednak nie mogłem go tak zostawić, bo zwrócił by uwagę reszty, więc po tym jak dobiłem tego drugiego rzuciłem obydwóch w krzewy. Ubabrałem się ich krwią... fu!
Otworzyłem drzwi tak cicho jak się dało i uciekłem w kąt pomieszczenia. Wszędzie panuje półmrok, więc nie będzie mi trudno się ukrywać, chyba że zapalą mi się źrenice, kiedy się zdenerwuję. Wtedy to umarł w butach. Starałem się chować za różnymi skrzynkami, lub tym podobnym. Nie miałem wybijać całej mafii, tylko ich przywódcę, więc lepiej będzie kiedy zostanę w ukryciu. Trzymałem się tego planu dopóki po całym budynku rozniosła wieść o dwóch martwych potworach znalezionych w krzakach. Wtedy wszyscy zrobili się czujni i zaczęli wypatrywać wroga, którym byłem ja.
Mój strach nasilił się, kiedy do szafki za którą się ukryłem ktoś podszedł. Był to zdecydowanie pies... ten który potrafi wyczuć zapach kości. Zacząłem cofać się w panice, aż nie natrafiłem na ścianę. Teraz zostało mi tylko jedno. Albo czekać tutaj aż mnie zastrzelą, albo odbezpieczyć swoją broń. Chyba wiadomo co postanowiłem zrobić.
Kiedy postać się do mnie zbliżyła wycelowałem pociskiem prosto w jego głowę. Krew rozlała się brudząc wszystko dookoła. To dziwne... wydaje mi się, że kiedyś też tak kogoś zabiłem, ale bardzo dawno. Nie pamiętam kto to był. Ktoś... mi bliski? Zabiłem go... zabiłem! Zabiłem brata! Zabiłem Papyrus'a. Hahaha. Tak, nie żyje! Tak jak ten pies! Tak jak wszyscy tutaj za chwilę! Czas rozpocząć prawdziwy taniec śmierci...
Z uśmiechem na ustach zacząłem celować w jeszcze zdezorientowane potwory. Padali jak muchy! Haha! Kiedy zorientowali się gdzie jestem ja byłem już w połowie drogi do najbliższych schodów. Pierwsze strzały w moją stronę padły, jednak ja zdołałem je ominąć, chociaż parę razy lekko mnie musnęły robiąc dziury w mojej ulubionej bluzie. Szkoda... podobała mi się kiedy była niebieska, teraz jest czerwona. Wchodząc na schody drogę próbował zasłonić mi kolejny potwór, jednak szybko pożegnał się ze swoim życiem. Może mi się przydać jako tarcza, te pociski zaczynają mnie już denerwować. Złapałem go w swoje ręce i pobiegłem na pierwsze piętro.
Potworów na nim było jeszcze więcej, a moja tarcza wyglądała już jak ser i powoli zmieniała się w proch. Rzuciłem nim przed siebie i wyciągnąłem sztylety ze środkowych kieszeni mojej bluzy, i rzuciłem nimi w pierwszy rząd potworów. Hahaha! Wyglądałem teraz jak Killer.
Tak mniej więcej wyglądała cała moja droga, biegłem, unikałem strzał i torowałem sobie drogę i tak aż nie dotarłem do ostatniego piętra, na którym znajduje się biuro ich szefa. O dziwo to piętro było puste, ale ja mało myśląc po prostu wbiegłem do gabinetu. Okazało się, że w nim też nikogo nie było. Przynajmniej tak myślałem, dopóki drzwi same się przede mną zamknęły i stanął przed nimi facet, którego szukałem. Jedyny człowiek w tym budynku, mężczyzna w średnim wieku, opis był wyraźny. Stał przede mną z wystawioną w moją stronę bronią.
-Proszę, proszę. Widzę, że udało ci się dojść już tak daleko, chociaż naprawdę jesteś zmęczony, prawda?
-Papy, braciszku, mam zabić tego człowieka? Nie lubię ludzi, oni bawią się cudzym losem. Mogę zabić... taką osobę. Czy zabicie mordercy sprawi, że będziesz mordercą? Papy, dlaczego nic nie mówisz?- zacząłem się śmiać.
-Hm... jesteś intrygujący.- podszedł do mnie bliżej, ale nadal zachowywał bezpieczną odległość- Szkoda mi, że muszę cię zabić.
-A mi nie.- kolejny raz uśmiechnąłem się szeroko. Był w trakcie naciskania spustu, kiedy ja schyliłem się, następnie go wyminąłem i przyłożyłem lufę swojego pistoletu do jego głowy.- Dobranoc... Papy.- wystrzeliłem.
Ciekawe czy resztki jego mózgu też wyleciały! Hahaha! To by było takie zabawne! Muszę wziąć jakąś część jego ciała na dowód. Ręka będzie dobra! Wyciągnąłem nóż z kieszeni i jednym szybkim ruchem odciąłem kończynę. Ale fajnie! Teraz można ją ruszać bez jego udziału! Nadal ścieka z niej krew, która tworzy plamę na podłodze. Za chwilę będzie taka wielka, że będzie można zobaczyć swoje odbicie. Moją twarz... całą brudną od czerwonej cieczy. Nie mojej tylko tych osób... które... zamordowałem. Z zimną krwią.
- Co ja zrobiłem?- oparłem się plecami o ścianę i zjechałem na podłogę- Nie chcę być mordercą. Chara, co ty ze mną robisz? Błagam... skończ to w końcu. Błagam, błagam, błagam.- położyłem ręce na twarzy- Nie łam się Dust, musisz dokończyć zadanie. Dlaczego teraz ten amok mnie opuścił? Zabiją mnie jeżeli ja nie zrobię tego pierwszy. Pap, co mam robić? Co ty byś zrobił w takiej sytuacji? Dlaczego w ogóle... gadam do siebie?- chwyciłem nóż do ręki i starłem z niego krew- Jeżeli naprawdę nie żyjesz Chara i błąkasz się po tym świecie, musisz mieć teraz niezły ubaw patrząc na mnie. A może już terroryzujesz piekło?
Podniosłem się z ziemi i schowałem całą broń, którą tutaj zostawiłem. W tym pomieszczeniu znajdują się plany całego budynku. Wystarczy tylko je znaleźć i poszukać jakiegoś bezpieczniejszego wyjścia. W takim stanie nie dam rady się przedrzeć przez tych tam na dole, chociaż mało ich już zostało. W dodatku ta noga zaczęła mi jeszcze bardziej przeszkadzać bandaż się trochę obluzował i coraz ciężej mi się chodzi.
-Cholera.- syknąłem pod nosem kiedy teczki z półek zaczęły spadać mi na czaszkę przykrytą kapturem.
Jednak wyszło mi to na dobre, bo z jednej teczki, leżącej koło zwłok bosa wyleciał plan budynku. Ja to jednak czasami mam szczęście. Jednak zanim jeszcze sięgnąłem po tą kartkę moją uwagę przykuły lekko uchylone drzwi, które szybko się zamknęły, kiedy na nie spojrzałem. Chwyciłem swój pistolet do ręki i zacząłem iść powoli(częściowo spowodował to ból nogi) w stronę drzwi. Jednak zanim zdążyłem do nich dojść one same się otworzyły, ale nikogo za nimi nie było. Nadal wolnym krokiem wychyliłem się za korytarz, który też był pusty. Jednakże kiedy tylko w nim stanąłem obydwie drogi ucieczki zostały zagrodzone przez potwory w mundurach.
- Stać, policja!- krzyknął mierzący do mnie z broni szkielet.
- No kurwa mać.- powiedziałem cicho, ale na tyle żeby słyszeli.
-Rzuć broń.- A mam jakiś inny wybór? Nie mam żadnej drogi ucieczki, a samobójcą nie jestem.- Słyszałeś?
-Dobra, dobra. Pomyśleć nawet nie dadzą.- położyłem na ziemię pistolet i kopnąłem w ich stronę.
-Wszystko.
- Eh...- i teraz to trochę żelaza poleci na ziemię.
Kiedy już byłem rozbrojony ktoś złapał mnie z tyłu za ręce i przycisnął do ściany. Później były już te wszystkie procedury z kajdankami i wprowadzeniem do radiowozu. O tyle dobrze, że udało im się wyłapać(albo pozabijać, w to nie wnikam) resztę mafii, więc nie było problemu z wydostaniem się z budynku.
Chcieli mnie wrzucić do radiowozu, razem ze złapanymi bandytami, ale w ostatniej chwili jakiś potwór do mnie podszedł. I chwała mu za to, bo nie wiem jakbym skończył sam na sam z tamtymi.
-Cześć, jestem Ganz.- powiedział do mnie, co mnie lekko zaszokowało.
-Hej?
- Jesteś Dust, tak?- przytaknąłem- Pojedziesz ze mną i moim partnerem Sansy'm.- zaczęliśmy iść w obcym kierunku- A tak w ogóle to ile masz lat?
- Za jakiś tydzień lub dwa będę miał osiemnaście.- widać było, że ta wieść go ucieszyła, tylko nie mam bladego pojęcia dlaczego.
- Co ci się stało w nogę?- to jego wypytywanie zaczyna mnie już irytować.
-Upadłem i pękła.- chyba muszę być bardziej uważny, jeżeli chodzi o te pytania.
Wsadzili mnie do tego auta. O dziwo siedziałem na przednim siedzeniu, chociaż byłem przypięty do niego na wszystkie możliwe sposoby. Siedzę tutaj pewnie dlatego, że Pan Policjant chce zadać mi więcej pytań. Jaki on ma w tym interes, co? Boję się, że wkrótce dostanę odpowiedz na moje pytanie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro