Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zakończenie alternatywne

Hejo.

Jak nazwa wskazuje, jest to alternatywne zakończenie do fanfika „Wataha - wersja alternatywna".
Akcja zaczyna się od momentu, w którym odbywa (a w zasadzie to kończy) się walka Ganz i Killer vs brat Ganz'a vs Dust.
Także zapraszam do odkrycia tego, jak jedna zmiana może zmienić całe życie.

____________

[Perspektywa - Dust]

Otrząsnąłem się z tego strasznie dziwnego stanu dopiero w momencie, w którym zauważyłem ciało Killer'a leżące pod moimi stopami.

—Killer!— krzyknąłem, po czym uklęknąłem przy nim. Wyglądał okropnie, jego całe ciało miało na sobie masę dziur— Błagam nie umieraj mi teraz. Nie umieraj. Przepraszam. Tak cholernie przepraszam.— podczas wypowiadania tych słów łzy ciekły po moich kościach policzkowych.

—D...Dust...— podniósł rękę, jednak szybko opadła z powrotem na ziemię.

—I to jest dopiero wielki finał!— usłyszałem za plecami głos Bety, który w tamtej chwili strasznie mnie zdenerwował.

Kolejny raz poczułem w sobie ten dziwny przypływ magii. Nie wiedziałem jak używać magicznych ataków, jednak instynktownie utworzyłem wokół mnie i Killer'a klatkę z kości, po czym położyłem dłonie na czaszce i krzyknąłem. Zabiję ją! Zabiję ich wszystkich! Nienawidzę ich! Tak strasznie ich nienawidzę!

—Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę. Nienawidzę.— zacząłem powtarzać w kółko ten sam wyraz— Killer też mnie zdradził.— wziąłem do ręki nóż, który wypadł temu zdrajcy z rąk— Zabiję cię.

—D...Dust...— Killer znowu próbował wyciągnąć dłoń w moją stronę.

—Nie.— powiedziałem, po czym opuściłem broń— Muszę cię uratować. Walczył z Ganz'em! To mój przyjaciel! Zabij!— podniosłem broń do góry, jednak zamiast wbić nią w niego, wcelowałem w swój oczodół.

Pamiętam... straszne uczucie bólu... i krzyk w mojej głowie. A później ciemność.

Kiedy ponownie otworzyłem oczodoły, ciemność zastąpiła biel. Widziałem światło, które się ruszało, falowało. Z każdej strony dochodziły do mnie głosy, które były zagłuszane, szumiały. Szybko z tego wszystkiego wyłoniło się pikanie. Pik pik.

—Dust? Dust. Kochanie.— po chwili doszedł do mnie kolejny dźwięk oraz uczucie ściskania za dłoń— Kochanie? Doktorze. Chyba jest przytomny.— pochyliła się nade mną niebieska sylwetka, jednak w dalszym ciągu była ona rozmazana.

—Hej, Dust. Słyszysz nas?— nowy głos.

—Tak, pacjent się wybudza.— kolejny głos— Przykro mi, ale musicie wyjść na chwilę z sali, nie wiemy jak zareaguje.— osoba, która mówiła pochyliła się nade mną— Parametry w normie. Słyszysz mnie? Odpowiedz.

—Tak.— odpowiedziałem, jednak zauważyłem, że mój głos był bardziej stłumiony od głosów, które słyszałem już wyraźnie. Położyłem dłoń na twarzy i wyczułem coś dziwnego pod palcami.

—To maska. Nie ściągaj jej narazie. Próbujemy wdrożyć do twojego organizmu tyle sztucznej magii, ile jesteśmy w stanie.— położyłem dłoń z powrotem na miejsce, po czym wróciłem do wpatrywania się w światło— Uległeś wypadkowi. Budynek, w którym byłeś zawalił się. Przechodzień powiadomił ekipę ratunkową.

—Znowu?

—Zdażyło ci się to już?

—Raz. Jestem policjantem. Wie pan.

—W takim razie i teraz miałeś sporo szczęścia. Z całego budynku przeżyły tylko trzy osoby.— odwróciłem głowę w bok i zwróciłem wzrok w stronę doktorka, który grzebał coś przy komputerze.

—Trzy?

Lekarz poprzypinał do mojej duszy jakieś ustrojstwa, znowu sprawdził te swoje parametry, po czym stwierdził, że wszystko jest w porządku, powiedział, że mam wołać, kiedy poczuję się źle i wyszedł. Kiedy to zrobił wpuścił do pomieszczenia osoby, które zostały wcześniej wyproszone. Jedną z nich był mój ukochany wraz z dzieckiem, które jeszcze siedziało w brzuchu. Pchał on Killer'a, który siedział na wózku inwalidzkim. Mój przyjaciel był cały w bandażach i opatrunkach.

—No proszę śpiąca królewno.— Killer się zaśmiał— Obudziłem się szybciej niż ty, a patrz jak wyglądam.— odrzekł wskazując palcem na swój opatrunek na oczodole— Nieźle mnie urządziłeś tak w ogóle.

—Boże... myślałem, że jesteś martwy.— odrzekłem, wbijając głowę w poduszkę i dusząc w sobie łzy— Przepraszam.

—Luz.— odrzekł beztrosko— Kiedy będę mógł już chodzić, skopię ci miednicę i będziemy kwita.

—Nie możesz chodzić?

—Tak, ale to mało istotne. Lekarz mówił, że to chwilowe, dwa dni temu nie miałem też władzy w rękach.—Berry przystawił go do mojego łóżka, a Killer położył ręce na moich nogach— Mamy teraz ważniejsze rzeczy do obgadania.— ściszył głos— Uzgodniliśmy z Blue i z Horror'em plan, więc powinniśmy też powiedzieć to tobie. Stwierdziliśmy, że kiedy tylko ci się polepszy, uciekamy z tego szpitala. Nie mamy pojęcia kto tu jest naszym wrogiem, więc lepiej nie ryzykować.

—Nie rozumiem.— przyznałem po chwili przetwarzania informacji.

—Sci podtruwał Blue i wywoływał u niego te wszystkie objawy, aby trzymać go w szpitalu i na nim eksperymentować. Bardzo mocno uszkodziłem go te dwa tygodnie temu, w ten sam dzień, w którym odbijaliśmy cię z psychopatycznych rąk brata psychola, więc sam Sci aktualnie nie jest zagrożeniem, ale nie wiemy kiedy mu się polepszy. Mamy mało czasu. Musimy czym prędzej stąd wiać.— zamilkł na chwilę, jednak widziałem, że chciał coś powiedzieć, więc mu nie przerywałem— Albo go zabić.

—Killer, nie.— Blue od razu się aktywował— Nie róbmy tego w ten sposób.

—Nie możemy wrzucić go do więzienia?— zapytałem— Za to na pewno idzie się siedzieć. Może i mam teraz sprzeczkę z Ganz'em, ale jestem gotów się poświęcić, jeśli ma to uratować Blue.

—Rozmawiałem z Ganz'em. Jednak ciężko mu znaleźć dowody.

—Toksykologia?

—Myślisz, że podpisywał tę trutkę imieniem i nazwiskiem i będzie to napisane w wynikach?

—Ale na pewno powinien zrobić jakieś badania wykrywające narkotyki we krwi czy coś i zgłosić sprawę na policję.

—W jego papierach dalej szukał co tak naprawdę dolega Blue. Nic nie znalazł. Partoli swoją robotę, ale nie jest to nielegalne.

—Cholera...— westchnąłem— Musimy uciekać.

***

Wystarczyło mi parę dni by dojść do siebie na tyle, aby oderwać się od łóżka szpitalnego. W tym czasie opracowywałem plan, jak ma to wszystko wyglądać. Z tyłu głowy szumią mi cały czas moje własne problemy, koszmary dni, które wydarzyły się niedawno, jednak w tamtym momencie dobro mojej rodziny było dla mnie najważniejsze. W tajemnicy przed Blue umówiliśmy się z Killer'em, że ten kto pierwszy wstanie na nogi, wykończy doktorka dopóki nie jest jeszcze sprawny. Wiem, że obiecałem swojemu narzeczonemu, że już nigdy nikogo nie zabiję i mimo iż wcześniej łamałem tę przysięgę jako Murder, w tej sytuacji zrobiłbym to w pełni świadomie, z całkowitą odpowiedzialnością za swoje czyny. Jednak jeśli on będzie żył, nigdy nie będziemy bezpieczni. Wybacz mi Blue, robię to dla twojego dobra.

Uciekłem ze szpitala przez okno dalej będąc w tej specjalnej piżamce oraz chwytając jedynie bluzę, która została mi przywieziona z domu. Dlatego w tak dziwnym stroju, stoję o północy na dworze w całkowitym zimnie oraz wietrze i patrzę w okno domu jednej z osób, która próbowała zniszczyć mi życie. Włożyłem dłoń do wewnętrznej kieszeni w bluzie i w niej przeładowałem broń. Następnie podszedłem do drzwi jego domu i kopnięciem otworzyłem zamek. Z wyciągniętą bronią zacząłem przemierzać korytarze.

—Sci.— usłyszałem cudzy głos, kiedy znalazłem się ku drzwi sypialni— Słyszałam hałas, to z twojego pokoju?

—Nie.— odpowiedzieliśmy z Sci równocześnie, po czym wszedłem do środka.

—Dust?— doktorek bardziej zdziwił się moim widokiem niż tym, że trzymam w dłoniach pistolet. Za to kobieta, która stała do mnie tyłem, aż się wzdrygnęła— Ty...

—Zmartwychwstałem? Tak. Mam nadzieję, że ty nie masz takiej umiejętności.— otworzył szerzej oczodoły— Wiem o wszystkim. Dlatego w ramach zapłaty za podtruwanie Blue, ty zdechniesz.— jego koleżanka odwróciła się w moją stronę, więc to na nią skierowałem broń— Zdziwiona, że twój kolega jest taką szują?

—W zasadzie to pracujemy razem.— pisnęła.

—Głupia!— Sci krzyknął, jednak zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, przestrzeliłem jej głowę— Dust, słuchaj.— zaczął nerwowo— Przecież możemy się jakoś dogadać. Zostawię Blue w spokoju, przysięgam.

—Hm... Dobra. Dam ci szansę. Uciekaj w tej chwili.— odrzekłem, po czym założyłem ręce na klatce piersiowej— A no tak. Killer poharatał ci kręgosłup. Tak mi przykro, że z tego nic nie będzie.— podszedłem do jego łóżka, kiedy miałem już na wyciągnięcie ręki jego kroplówkę, pociągnąłem za rurkę i wyrwałem igłę z jego duszy. Krzyknął z bólu— Nie masz czucia w nogach.— odrzekłem, po czym przestrzeliłem mu obydwie kończyny— Nie przydadzą ci się.— następnie przestrzeliłem mu ręce— A to taki gratis. Zapewne dużo zabuliłeś za tą trutkę, musiałeś się dużo dla nas wykosztować.

—Dust, błagam cię.— wydukał przez łzy.

—Żałosne.— położyłem palec na spuście, aby oddać ostatni strzał, jednak w tamtym momencie usłyszałem dźwięk syren— Czyżby policja? Heh... masz czujnych sąsiadów.— parsknąłem pod nosem.

Przez chwilę przypatrywaliśmy się sobie nawzajem, ja patrzyłem na niego z lekkim znudzeniem, zaś on z wielkim przerażeniem w oczodołach. Stałem tak do momentu, w którym przez drzwi przebiegli Ganz i Red ze spluwami w rękach.

—Policja! Ręce do góry!— kiedy Ganz krzyknął, odwróciłem się w stronę „moich przyjaciół"— Dust?— powiedział moje imię, po czym opuścił broń.

—Dziękuję za pomoc panie policjancie.— po powiedzeniu tych słów, wystrzeliłem trzy strzały w stronę Sci, cały czas wlepiając wzrok w twarz komendanta. Zerknąłem tylko na chwilę, aby upewnić się czy po doktorku został jedynie proch, a kiedy otrzymałem swoje potwierdzenie, zacząłem iść w stronę wyjścia— Tak właśnie załatwia się sprawy w miejscu, do którego należę.— wypowiedziałem te słowa, kiedy minąłem Ganz'a, przy okazji szturchając go ramieniem o ramię.

—Dust.— znowu wypowiedział moje imię, a następnie chwycił mnie za nadgarstek, jednak ja wolną dłonią przyłożyłem mu pistolet do skroni.

—Dust, co ty odwalasz?!— Red krzyknął.

—Tak bardzo chciałeś zrobić ze mnie mordercę.— zwróciłem się w stronę Ganz'a.

—A ty nie chciałeś być mordercą.— Ganz odpowiedział smutno— Przepraszam.— puścił mój nadgarstek.

—Powtarzasz się.— zacząłem ponownie iść w stronę wyjścia— Jeśli chcesz odpokutować, zamknij tą całą bandę. Wiem, że zabiłem ci głównego podejrzanego, ale chyba sobie poradzisz.— powiedziałem na odchodne— Jak już ci się uda, możesz do mnie przyjść. Będę chuj wie gdzie.

***

Spakowaliśmy wszystko co potrzebne do kartonów w zaledwie dwadzieścia minut. Blue nie mógł wypisać się ze szpitala na żądanie, ponieważ „jego stan jest zbyt poważny", więc uciekliśmy. Musimy się śpieszyć. Nie wiadomo ile zostało nam czasu. Nie wiadomo kto jest wrogiem.

—Dust, Horror przyszedł!— Blue krzyknął z dołu.

Wziąłem do rąk tyle kartonów ile się dało, po czym zacząłem schodzić z nimi po schodach. Postawiłem je na korytarzu, tam też wpadłem na Horror'a.

—To wasze paszporty i wiza.— podał mi kopertę z podrobionymi papierami do rąk.

—Dzięki.

—Kurcze, to takie straszne, że wyjeżdżacie.

—Ty i Lust będziecie jedynymi osobami, które wiedzą gdzie, nie dramatyzuj.— otworzyłem kopertę, aby sprawdzić czy wszystko się zgadza— Horror, dlaczego tutaj są pieniądze?

—Miałeś tego narazie nie otwierać.— przyznał, po czym podrapał się po karku— Słuchaj Dust, przydadzą wam się teraz o wiele bardziej. Masz dwójkę dzieci, jedno w drodze i niepełnosprawnego Killer'a na utrzymaniu.

—Horror, ja nie mogę tego przyjąć. Odkładaliście pieniądze na własny biznes.

—Potraktuj to jako alimenty na Killer'a.

—Czy możecie przestać się ze mnie śmiać?! Ja to wszystko słyszę!— wytrącił się krzyk z salonu.

—Kiedyś mi oddasz. Kiedy znajdziesz już kolejną pracę, obiecuję, że się po to zgłoszę.— podniósł jedno pudło z ziemi— Pomogę ci przenieść to do samochodu.

Upchaliśmy cały bagażnik, a torbę z rzeczami dla maluchów położyłem na samym wierzchu, aby w razie czego była pod ręką. Zostało jedynie przenieść dzieciaki i Killer'a do samochodu. Pożegnaliśmy się z rodzinką Horror'a, przekazałem mu klucze do starego domu, aby mógł je oddać Ganz'owi, po czym wyruszyliśmy w podróż w nieznane. Przez kolejne dwie godziny Killer zabawiał dzieciaki na tylnym siedzeniu, Blue wpatrywał się w okno, a ja skupiałem się na drodze oraz na tym, co będzie jutro.

—Dust, nie odzywałeś się od momentu, w którym wsiedliśmy do samochodu.— Berry poruszył temat, kiedy stanęliśmy na kolejnym czerwonym świetle.

—Myślę.

—Dust, wszystko będzie dobrze.

—Dobrze? Nic nie jest dobrze. Uciekamy z miasta, a jedynie co ze sobą mamy to lewe papiery i trochę gotówki. Killer dalej nie odzyskał władzy w nogach. Ty możesz urodzić w każdej chwili. Mamy dwójkę dzieci, które na pewno źle zniosą tą podróż. Nie wiadomo czy wypuszczą nas za granice Monstertown. Nie wiemy ile Sci ma swoich wspólników.— położyłem głowę na kierownicy— Tak dawno nie zmrużyłem oka, bojąc się, że obudzę się jako ktoś inny, bo ten pierdolony Ganz zrobił mi sieczkę z mózgu. I kiedy do cholery zapali się to zielone światło?!

—Dobrze, masz racje.— Blue odpowiedział— Nie jest dobrze. Jest źle. Ale jakkolwiek źle by nie było, jesteśmy w tym razem i razem damy sobie z tym radę.— położył swoją dłoń na mojej, która spoczywała na kierownicy.

—W ogóle dlaczego ten Sci tak się ciebie uczepił?— westchnąłem.

—Jestem wilkołakiem.

—Możesz powtórzyć?— poprosiłem, chcąc się upewnić, że nie dopadły mnie jakieś omamy słuchowe spowodowane stresem i niewyspaniem.

—Jestem wilkołakiem.

—Printy też!— usłyszałem krzyk młodego, który po chwili wyślizgnął się z fotelika, wspiął się na kolana Killer'a i przednimi łapkami oparł się o podłokietnik.

Patrzyłem ze zdumieniem jak mały szczeniaczek wystawia swój niebieski język i macha ogonkiem. W tamtej chwili dosłownie odebrało mi mowę, całkowicie nie wiedziałem jak na to zareagować. Zwróciłem wzrok na Blue, który w tamtej uśmiechał się nerwowo.

—I ty tak... ty zapomniałeś mi o tym wspomnieć?

—Przepraszam Dust. To nie tak, że ci nie ufałem, ale twoja praca była bardzo niebezpieczna i dla dobra Printy'ego wolałem nie ryzykować. Jesteś zły?

—Nie, nie. Po prostu muszę to trochę przetrawić.

—Zielone.— powiedział, co jeszcze bardziej mnie skołowało.

—Co?

—Zielone światło. Samochody z tyłu na nas trąbią.

—Stary, tak długo czekałem na ten moment, w którym dowiesz się, że jesteś zoofilem.— Killer oczywiście nie powstrzymał się od złośliwej uwagi— Dobra mały, wsuwaj się do fotelika, bo taka jazda na kolanach może być niebezpieczna.

Printy postanowił posłuchać się wujka i wpełznąć z powrotem. Kiedy już usiadł na miejscu, zmienił się w chłopca, a Killer zaczął pomagać mu z pasami, w które się zaplątał. Nie no ja walę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro