Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-29- Być rodzicem

Rozdział dedykowany dla mojego brata, który jest dzisiejszym sponsorem XD. Gdyby nie to, że pożyczył swoje pieniądze na nowy telefon (poprzedni zaliczył bliskie spotkanie z sensem) rozdział pojawiłby się za kolejny miesiąc. Dziękuję i obiecuję, że oddam jak uzbieram. XD

_____

~Dust~

Blue zaczął wiercić się na swojej części łóżka, co obudziło mnie kolejny raz w ciągu tej nocy. Eh... ta jego ciąża jest męcząca dla nas wszystkich, zwłaszcza teraz, ponieważ zbliża się termin. Lada moment poczta przyjdzie, na co z jednej strony bardzo czekam, a z drugiej wolałbym, żeby Sprinkle jeszcze sobie posiedział w środku. Chociaż chyba powoli oswajam się z wizją bycia rodzicem. Kiedy na ostatnich badaniach lekarz powiedział nam, że na prawie sto procent będzie to chłopiec i już możemy wybierać dla niego imię, poczułem swego rodzaju dumę. Stwierdzenie „zostanę tatą" napawa mnie bardziej szczęściem niż strachem.

Blue z powrotem wrócił do łóżka, bo wyszedł z niego kiedy prawdopodobnie nie byłem jeszcze na tyle przytomny, żeby to zauważyć. Poleżał sobie spokojnie jedynie z jakieś pięć minut.

-D-Dust?- szturchnął mnie w ramię.
-Yhm...- odrzekłem z nadal zamkniętymi oczodołami.
-Ja mam pewien... problem.
-Jesteś głodny?- odwróciłem twarz w jego stronę.
-Nie. To raczej poważne.- zapaliłem lampkę nocną, co w pierwszej chwili mnie oślepiło. Wtedy zauważyłem, że nasza kołdra jest przesiąknięta jakąś cieczą- Chyba wody mi odeszły.
-C-co?!- od razu mnie to rozbudziło- A-ale jak się czujesz? Nie boli cię nic?
-No właśnie nie. Czy to źle? Coś jest nie tak?
-Nie. Nie wiem. Na pewno nie!- dosłownie wyskoczyłem z łóżka- Ale szybko musimy jechać do szpitala.- zacząłem w pośpiechu zmieniać piżamę na codzienne ubrania- Printy! Wstawaj!- podbiegłem do łóżka, na którym nadal leżał Berry, który z uśmiechem na ustach patrzył jak panikuję- Możesz sam wstać?
-Spokojnie, mogę.- zaśmiał się- Dojdę sam do samochodu, a ty obudź Printy'ego i nie zapomnij wziąć wyprawki.
-Ale na pewno?- przytaknął skinieniem głowy- Printy!

Pobiegłem do pokoju malucha i zapaliłem u niego światło. Może to trochę brutalna pobudka (zwarzywszy na to że jest trzecia w nocy), ale mi zależy na czasie, a muszę go jeszcze przebrać. Printy usiadł na łóżku i przetarł rączką swoje oczodoły, po czym ziewnął. Mimo tego, że był niesamowicie zaspany, współpracował, kiedy próbowałem go przebrać. Oczywiście nie zwracałem uwagi na to jakie ubrania wybierałem, dlatego założyłem na niego pierwsze co wpadło mi w ręce, w tym przypadku akurat niebieski sweterek i żółte spodnie, przez co wyglądał jak flaga Ukrainy. Żeby oczywiście nie było za pięknie, ubrałem mu też dwie różne skarpetki. W tamtym momencie miałem gdzieś jak wyglądał, byleby mu nie było zimno.

Wziąłem go na ręce, przy okazji zahaczając jeszcze o mój pokój, żeby wziąć wcześniej wspomnianą przez Blue wyprawkę. Zbiegłem z nich po schodach, a przy drzwiach wejściowych spotkałem Blue, który nadal czuł się zadziwiająco dobrze. Lust za każdym razem darł mordę i wyzywał wszystko co popadnie, a Blue może jedynie jest trochę zdenerwowany. Nie rozumiem, ale nie będę narzekał.

Przez całą drogę nikt nie odzywał się do siebie. Ja próbowałem skupić się na drodze i na tym, żeby moje drżące ręce jakoś trzymały się na kierownicy, Blue był już tak zestresowany, że nawet się nie odzywał, a Printy przyciął komara na tylnym siedzeniu. Jednak jakoś udało nam się dojechać. Na parkingu wyciągnąłem młodego z samochodu, a następnie pomogłem wyjść Blue, którego chyba jednak coś brało, i razem weszliśmy do szpitala.

-Dzień dobry.- podszedłem do recepcji.
-Dzień dobry. W czym problem?- ona tak kurwa serio? Wskazałem ręką na Blue, którego zaczynały już brać skurcze- Sally, przyprowadź wózek do poczekalni.- powiedziała do słuchawki swoim piskliwym głosikiem, po czym się rozłączyła- Doktorze Jason!- krzyknęła- Miałam do Pana dzwonić, pacjent będzie rodził.- zaczepiła lekarza, który przechodził obok.
-A-Au!- Blue jęknął.
-Już już, spokojnie.- lekarz do niego podszedł i pomógł wejść na wózek, kiedy tylko Sally przyjechała- Chce pan być przy porodzie?
-Oczywiście. Ale muszę jeszcze coś załatwić.- spojrzałem na Print'a, który leżał na dwóch krzesłach i smacznie spał. To, że Blue zaczął rodzić w nocy, bardzo utrudniło niektóre sprawy.
-Rozumiem. W międzyczasie przygotujemy pacjenta do porodu. Jeżeli nie wie pan gdzie znajduje się porodówka, pielęgniarki pana zaprowadzą.
-Dobrze.

Na szczęście wiem gdzie jest porodówka (dzięki Lust). Ale została jeszcze kwestia dzieciaka. W pierwszej kolejności zadzwoniłem do Horror'a, ja opiekowałem się jego dzieciakiem kiedy żona mu rodził. Ale stary pryk jak zwykle wyciszył swój telefon. Lust'a pewnie też, bo go irytował. Super. W takim razie co mam zrobić. Przyszło mi przez myśl nawet dać go na chwilę (dłuższą chwile) pod opiekę Ganz'a ale w jego obecnym stanie nie jest to dobrym pomysłem. Na szczęście moje rozwiązanie w formie karłowatego dinozaura samo do mnie przyszło.

-Alphys!- krzyknąłem, a ona lekko odskoczyła- Błagam cię, żadnej z pielęgniarek nie ufam na tyle, aby zostawić jej Blueprint'a. Czy mogłabyś się nim na chwilę zająć? Wiem że to nie leży w twoich kompetencjach, ale on będzie głównie spał. Naprawdę nie mam co z nim zrobić, a aktualnie rodzi mi się dziecko i chciałbym przy tym być.- powiedziałem to wszystko na jednym oddechu, czym chyba jeszcze bardziej ją oszołomiłem.
-O-O-Okej! A-a-ale...
-Alph, jesteś kochana!- przekazałem jej dzieciaka na ręce- Na pewno ci się jakoś odwdzięczę! Wrócę po niego za jakiś czas!- i zacząłem biec w stronę porodówki.

Jestem tak cholernie zestresowany. Blue pewnie też. Dlatego muszę być teraz przy nim. Nie mam pojęcia jak ja to przeżyję. Boże...

***

Poród trwał do bardzo późnego ranka, prawie południa. To było wiele godzin pełnych krzyku, płaczu (mojego też) i bólu, ale i mi i Blue wynagrodziło to wszystko, kiedy tylko usłyszeliśmy płacz dziecka. Berry popłakał się jeszcze bardziej, kiedy Sprinkle wyszedł na świat. Może ze szczęścia, może z ulgi. Tak czy siak, później szybko szło sprawnie, urodzenie łożyska poszło już z górki. A zanim się obejrzeliśmy było już po wszystkim. Położna pomogła Blue ogarnąć się z tego całego syfu i przenieśliśmy się na kolejną salę, na której mógł już spokojnie leżeć i odpocząć.

-To było ciężkie.- powiedział z zamkniętymi oczodołami.
-Ale bardzo dobrze sobie poradziłeś.- złapałem go za rękę i pocałowałem w jej wierzch.
-Gdzie jest Sprinkle?
-Spokojnie. Niedługo go zobaczymy.

W sumie nie musieliśmy na to długo czekać. Zaledwie parę, albo paręnaście minut po tym jak to powiedziałem, pielęgniarka weszła do sali z dzidziusiem na rękach. Był zawinięty w fioletowy rożek, który przynieśliśmy ze sobą z domu. Przekazała go na ręce Blue, który znowu popłakał się, kiedy tylko go dotknął. Nasza kruszynka jest już z nami na świecie. Nie wiem czy jestem w stanie opisać szczęście, które poczułem w tamtym momencie.

-Kocham go.- Blue szepnął, wtedy nasz synek w końcu uchylił na tyle oczodoły, abym pierwszy raz mógł zobaczyć kolor jego źrenic. I przyznam, że byłem w niemałym szoku, kiedy je zobaczyłem. Obydwie były dwukolorowe. Jego prawa źrenica była żółta z niebieską obwódką, a lewa czerwona również z niebieską obwódką. Oho, nieźle się wymieszał. Nie wiem czy mam się zacząć bać- Chcesz go potrzymać?
-Nie, nie, nie.- odsunąłem się lekko- Nie widzisz jaki jest mały... delikatny? Boję się, że coś mu zrobię.
-No nie mów mi teraz, że nie będziesz go brał na ręce dopóki nie urośnie.- taki miałem plan- Dasz radę. Jesteś jego tatą?
-Jestem jego tatą.- po dłuższej chwili wyciągnąłem ręce w ich stronę i po lekkim instruktarzu od Blue, wziąłem niemowlaka na ręce.

I w tym momencie zrozumiałem dlaczego Blue popłakał się, kiedy wziął go na ręce. Momentalnie  uderzyła we mnie fala różnych emocji. Byłem szczęśliwy i przerażony równocześnie. Jednak było w tym też coś dziwnego. Jakbym mógł wyczuć jego malutką duszę, która była częścią mojej. Można mnie uznać za jeszcze większego wariata niż jestem, ale autentycznie poczułem jak powstała pomiędzy nami jakaś więź.

-Tak słodko razem wyglądacie.- Blue się zaśmiał. Mój mały skarb. Nie chcę go już nikomu oddawać- Dust, on chyba- zanim Blue dokończył, Sprinkle wybuchnął płaczem.
-A-aa, weź go ode mnie.- dobra, zmieniłem zdanie! Przekazałem go Blue. Co jak co, ale przy mamie najbezpieczniej.

Siedziałem przy nich, dopóki i Blue i Sprinkle nie poszli spać. Z Berry'm to akurat poszło dość szybko, bo jak już wspomniałem był wykończony. Za to nasz synek trochę jeszcze poskrzeczał, zanim poszedł w kimono. Po pierwszym wrażeniu wydaje mi się, że z charakteru też mocno się wymieszał. Ciekawe jaka mieszanka wybuchowa powstanie ze mnie i z Blue.

Postanowiłem szybciutko i bardzo po cichu wycofać się z sali i pójść po Blueprint'a. Pomyślałem, że jeżeli obieca, że będzie cichutko, może będzie mógł przywitać się z bratem. Jednak szybko okazało się, że podpierdzielili mi dzieciaka ze szpitala. Okazało się że zostawiłem swój telefon na korytarzu i Alphys go znalazła. A że znalazła go dlatego, że Horror postanowił łaskawie oddzwonić, powiedziała mu wszystko. Już wcześniej umawialiśmy się, że Printy ląduje u nich, kiedy Blue zacznie rodzić, a Alphys zna mojego przyjaciela, także postanowili zabrać stąd Print'a i zostawić go z całą masą pytań.

Czyli moje plany tak trochę się zmieniły i nie mam co ze sobą zrobić. Może korzystając z tego, że jest już godzina popołudniowa, a ja nie jadłem śniadania, skoczyć po coś do jedzenia. Blue też bym coś przyniósł. W sumie to dobry plan. Tylko, że nie jest aż tak późno, a Jagódka będzie spał jeszcze długo. Już wiem co zrobię! Pójdę do Ganz'a. W sumie to nawet tak głupio, że w ogóle go nie odwiedzałem. W gruncie rzeczy się kolegujemy czy coś tam.

Ganz trzy miesiące temu trafił do szpitala w stanie krytycznym. Nikt za bardzo nie wiedział co się stało, z wyjątkiem samego Ganz'a i Kris'a. Krzychu mówił, że Ganz wziął go do pomocy przy rozwiązaniu jakieś grupy przestępczej, ale niestety w ciągu tej akcji został bardzo zraniony. Napastnik dźgnął go trzydzieści siedem razy nożem. Jednak w to co mówi mój współpracownik za bardzo bym nie wierzył. Susie mówiła, że Kris nie mógł w tym czasie być z Ganz'em, bo pół godziny wcześniej widziała go razem z Sansy'm koło biura Ganz'a. Jednak, kiedy Kris został oskarżony o kłamstwo, po prostu rzucił swojego asa, czyli krótko mówiąc przestał się odzywać. Czuję, że tylko od Ganz'a będę w stanie dowiedzieć się prawdy.

Także postanowiłem się do niego udać. Zapytałem Alphys gdzie leży. Okazało się, że ma swój prywatny pokój (burżuj jebany), który jest pierdyliard kroków stąd... I on się dziwi, że nikt go nie odwiedza.

Kiedy tam do niego wszedłem (standardowo bez pukania), pielęgniarka była w trakcie ubierania go w tą szpitalną piżamkę. Nie będę udawał, że mnie to ruszyło, bo jak już wiele razy mówiłem, widziałem go już półnago. Bardziej przeraziła mnie ilość bandaży na jego rękach, nogach i jak dostrzegłem też żebrach. Czyli ilość dźgnięć jednak nie była ściemą.

-Cześć Dust.- powiedział z uśmiechem na ustach, kładąc się z powrotem do wyra- Co cię do mnie sprowadza?
-Za chwilę przyniosę ci obiad i tabletki przeciwbólowe.- powiedziała pielęgniarka.
-Dziękuję Sally.- również z uśmiechem na twarzy wyszła z pomieszczenia- Złota kobieta.
-Jak na kogoś kto otarł się o śmierć, jesteś bardzo wesoły.- usiadłem na krzesełku koło łóżka.
-Odpoczynek od pracy dobrze mi zrobił. Mam tutaj czas, żeby pomyśleć. Tak w ogóle to jak Sansy radzi sobie jako mój zastępca? Komenda nadal stoi? Od niego nie dostanę obiektywnej opinii.
-Jest okej. W sensie pracuje nam się dobrze, nie wiem jak radzi sobie z papierkową robotą.
-Jesteś troszeczkę zestresowany, czy mi się wydaje?- zapytał lekko się śmiejąc.
-Sorki, to przez emocje.- westchnąłem, po czym oparłem się lekko o ścianę. Dopiero kiedy tutaj usiadłem, poczułem jak bardzo mam ochotę iść spać- Jestem też trochę zmęczony. Siedzę tutaj od w pół do czwartej.
-Rano?- przytaknąłem- Coś się stało?
-Nic złego.- naciągnąłem bardziej kaptur na głowę- Zostałem ojcem.- spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczodołami. W sumie nie miałem okazji powiedzieć mu, że Blue jest w ciąży, jedynie poinformowałem Sansy'ego, że przez jakiś czas nie będzie mógł przychodzić opiekować się dzieciakami.
-Ale co? Czekaj, nie chodzi ci o Blueprint'a, prawda?
-Nie. Ma na imię Sprinkle.
-Dust.- położył mi rękę na ramieniu- Gratuluję!- uśmiechnął się do mnie- I jak się czuje świeżo upieczony tatuś?
-Dziwnie... nie wiem. Jestem... szczęśliwy?
-No ładnie.- przeniósł się z pozycji siedzącej na leżącą- Nie spodziewałem się tego po tobie. Zwłaszcza przez twoją niechęć do rzeczy dla dorosłych.
-Robiliśmy to jeden raz.- lekko się zarumieniłem, tak jak zwykle przy takich rozmowach. Czy to świadczy o tym, że jestem niedojrzały? Zostałem ojcem do jasnej cholery!
-No to zdolny jesteś. Boisz s-się?- zapytał lekko łamiącym się głosem. Najwidoczniej coś go zabolało.
-Trochę. Mam nadzieję, że dam radę jako ojciec.
-Dasz. Z twoim charakterem na pewno dasz.- prychnąłem śmiechem, kiedy to usłyszałem- No co?
-Pamiętasz, że jestem byłym seryjnym mordercą, który słyszy głosy?
-To nie jest twoja jedyna cecha charakteru. Jeżeli oczywiście można nazwać to cechą. A to, że się przejmujesz pokazuje, że ci zależy.

Pogadaliśmy sobie jeszcze przez chwilę, aż przerwał mi mój telefon. W sumie był to niezły pretekst, żeby sobie pójść i sprawdzić czy moje dwa skarby dalej śpią, także tak postanowiłem zrobić. Kiedy tylko wyszedłem z pokoju Ganz'a, odebrałem.

~Aaww! Chcę zobaczyć dzidziusia!- Lust krzyknął do słuchawki.
-Możecie za jakiś czas przyjść.
~Aaalee ja chcę teraz!
-Weź spadaj, masz swojego. A jeżeli będziesz tak darł mordę to prędko mojego nie zobaczysz.
~Jesteś okropny.
-Tak, wiem.- zacząłem iść w kierunku wyjścia- A jak się ma nasze drugie dziecko?
~Cześć tatusiu.- Lust przekazał Printy'emu telefon- A ciocia Lust mówi, że pojechaliście po braciszka, bo skrzynka była pełna. I wy jesteście tak dajeko? Bo ciocia mówi też, że dzidzia będzie za dfa dni dopiero.
~A wyślij chociaż zdjęcie.- usłyszałem w tle Horror'a.

~Ganz~

Eh... Nareszcie nadszedł koniec tego nudzenia się i marnowania czasu. Muszę przyznać, że z każdym dniem Murder robi się coraz sprytniejszy i coraz bardziej brutalny. Nie ukrywam, że czuję się dumny z tego powodu. Myśl, że udało mi się dokonać lepszy rezultat, niż się spodziewałem, jest dosyć satysfakcjonująca. Początkowo miał być po prostu maszyną do zabijania, ale dzięki swoim zdolnościom jest w stanie osiągnąć więcej, dużo więcej.

Po okrzyczeniu Dust'a za dotykanie moich rzeczy, postanowiłem na poważnie porozmawiać z Murder'em. Zdaję sobie sprawę z tego, że jako jego podświadomość próbuje się z nim jakoś skontaktować, ale nie sądziłem że mu się to uda. Tak czy siak Dust'owi wcisnąłem kit o tym, że to tajny projekt, który dotyczy mojego brata, więc mam nadzieję, że długo nie będzie się tym interesował. Za to z Murder'em nie poszło tak gładko. Kiedy tylko straciłem czujność, wyczarował tę swoją kość i... no wiadomo jakie krwawe sceny działy się później, skoro właśnie wychodzę ze szpitala. Na moje szczęście Kris chciał coś ode mnie i jak tylko usłyszał krzyki, wparował do gabinetu. Tego co zobaczył nie da się już odzobaczyć, ale zagroziłem mu, że jak to się wyda, straci pracę, także tą kwestią też nie muszę się martwić. Następnym razem definitywnie będę musiał przyczepić tamtego psychopatę do krzesła i zanim go obudzę wstrzyknąć Dust'owi dragi, które zastopują na chwilę nadmiar magii. Inaczej mogę skończyć jeszcze gorzej.

Tak czy siak ja się nie zrażam tak łatwo. Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze, a ja wracam do domku. No może nie do domku, bo w pierwszej kolejności postanowiłem zajrzeć na komendę. Jest bliżej (no dobra, może tylko kiedy jedzie się okrężną drogą pod mój blok), poza tym taką niezapowiedzianą wizytą łatwo sprawdzę jak radzili sobie kiedy mnie nie było.

-Dzięki, G. Do zobaczenia kiedyś tam.- pożegnałem się z taksówkarzem, po czym zacząłem próbować wygramolić się z auta.
-Nie chcesz pomocy?- zapytał, mimo, że już wyszedłem.
-Spokojnie, sam sobie radzę.- wyciągnąłem torbę z tylnego siedzenia i założyłem sobie ją na plecy, po czym złapałem pewniej kule.
-To do następnego razu panie komendancie.

Ta, wracam na stare śmieci. Podczas tych trzech miesięcy rehabilitacji, bardzo stęskniłem się za tą robotą. Jest niesamowicie ciężka i pracochłonna, ale ją lubię. Heh, ciekawe jak mój mąż poradził sobie na moim miejscu.

Pierwszym miejscem do którego się skierowałem była oczywiście stołówka, bo jakże by inaczej. Kiedy usłyszałem znajome darcie mordy, niekontrolowanie wkradł mi się na twarz lekki uśmiech.

-Undyne to nie jest zabawne!- Red krzyknął, przy okazji goniąc Undyne, która biegała po pomieszczeniu z jakąś butelką w rękach.
-Ja się dobrze bawię!
-Pf... dzieciaki.- powiedziałem na głos i wszystkie spojrzenia zostały skierowane w moją stronę.
-Ganz, ty stara cholero! Wróciłeś!- Undyne się zatrzymała, a Red wpadł prosto na jej plecy.
-Dlaczego nie uprzedziłeś nas?- Ralsei wychylił się zza rogu.
-Bo nie zachowywalibyście się naturalnie.
-No to przynajmniej jednego zagubionego w akcji mamy.- Susie prychnęła- Nie ma jeszcze Dust'a.- odpowiedziała na moje nieme pytanie.
-A no tak.- zaśmiałem się- Jego jeszcze nie będzie przez krótki czas. Dostał urlop.
-A to niby z jakiej okazji?- Undyne się oburzyła.
-Został tatą.- wszystkim momentalnie zrobiły się oczy wielkości talerzy- To ja was teraz zostawiam z masą pytań i idę sprawdzić co u mojego zastępcy.- odwróciłem się plecami i z lekkimi trudnościami, zacząłem iść w kierunku swojego gabinetu.

Kule miały pomóc mi się poruszać, ale nadal jest to ciężkie. Murder kierował jak największą ilość uderzeń kością w mój kręgosłup, więc znowu był dość poharatany. Na szczęście nie udało mu się przerwać żadnego przepływu magii. Chociaż mało brakowało, a skończyłbym na wózku inwalidzkim. Jednak nic złego się nie stało i dzięki mojej zdolności szybkiej regeneracji (po raz kolejny, dzięki tato) w miarę krótkim czasie doszedłem do siebie. Mimo tego, przy zbyt dużym wysiłku rany mogą na nowo się otworzyć. Dlatego praca przy biurku jest idealna.

-Red, ile razy mam ci mówić, że nie wywalę Undyne z pracy, bo cię zdenerwowała?!- krzyknął, kiedy tylko zapukałem do drzwi swojego biura.
-Cześć skarbie.- powiedziałem przy okazji otwierania drzwi.
-Ganz? Co ty tu robisz?
-Przyszedłem was odwiedzić.
-W takim stanie?- odszedł od biurka i podszedł do mnie. Kiedy był już wystarczająco blisko pocałowałem go w kość policzkową- Miałeś jeszcze siedzieć w szpitalu.
-Wypisałem się na własne żądanie. Jeszcze chwila i dostałbym tam na łeb.- chociaż ja już dawno dostałem na łeb. Mel by potwierdził, gdyby nie to, że postanowił się do mnie nie odzywać.
-Byłeś w domu, czy od razu przyjechałeś tutaj?- odwróciłem lekko wzrok, na co on położył dłoń na mojej kości policzkowej i przekręcił moją głowę w swoją stronę- Oboje znamy odpowiedź na to pytanie.
-Tęskniłem za tobą.
-Za mną czy za swoim biurem?
-Na to pytanie też znasz odpowiedź.
-Znam. I ta odpowiedź wcale mi się nie podoba.
-Błagam cię, czy możemy chociaż jeden dzień się nie kłócić. Przez to, że jesteś moim zastępcą i przejąłeś moje obowiązki, widzieliśmy się jedynie dwa razy w ciągu tych trzech miesięcy, a ty na powitanie wszczynasz awanturę.
-Ja?- zanim zdążył się odpalić, przerwał mu dzwoniący telefon- Dust? No w końcu raczyłeś się odezwać. Zdajesz sobie sprawę z tego, że zaniedbujesz swoje obowiązki, prawda?- postanowił przelać całą swoją złość na biednego chłopaka- Jeśli tak dalej będziesz się zachowywał, to wylecisz z roboty!- zacisnął mocniej pięści. Jestem pewny, że Dust rzucił „Ty mi akurat gówno możesz zrobić", czy coś podobnego. To akurat bardzo w jego stylu- Wiesz ty co?!
-Sansy, skarbie.- zabrałem mu telefon z rąk- Dust to ja.
~Dzięki Bogu. Chyba znowu natrafiłem na okres u Królowej Lodu. Tak czy siak, nie mogę wrócić teraz do pracy. Jutro Blue i Sprinkle przyjeżdżają do domu, poza tym nie zostawię teraz Berry'ego samego. Musi dojść do siebie po porodzie, nie da rady sobie sam z dzieckiem.
-Spokojnie, rozumiem to. Narazie dostaniesz dwa tygodnie urlopu, a jeżeli to będzie za mało, daj mi znać.- Sansy spiorunował mnie wzrokiem- Berry naprawdę potrzebuje teraz twojej pomocy. Poza tym byłbyś tak rozkojarzony w pracy, że najpewniej przyniósłbyś więcej szkód niż pożytku.
~Dzięki Ganz.
-Nie ma sprawy. Pozdrów ich ode mnie.- podałem Sansy'emu jego telefon. Szybko schował go do kieszeni, a potem znowu posłał mi wściekłe spojrzenie- Chłopak Dust'a urodził mu syna, daj mu trochę luzu.- i w tym momencie mina mu zrzedła.
-Pomijając już fakt, kiedy on w ogóle znalazł tego chłopaka, nie uważasz że mogłeś mnie o tym poinformować, zanim odjąłeś mi autorytet?
-Oj przepraszam.- oparłem jedną kulę o biurko i objąłem go wolną ręką.
-Nie dotykaj mnie.- odsunął mnie od siebie.
-Co znowu?- zapytałem lekko poddenerwowany. Na co on jedynie skrzyżował ręce na klatce piersiowej- O co tym razem się na mnie obraziłeś?
-Wiesz ty co?- furknął.
-No właśnie nie wiem. Tak rzadko mamy dla siebie chwile sam na sam, a ty za każdym razem się na mnie obrażasz.
-Dobrze powiedziane, wiesz? Bardzo rzadko mamy dla siebie chwile sam na sam! Tak się składa, że w ciągu twojej nieobecności ja przejąłem wszystkie twoje obowiązki. Ta praca jest trudna, ale nie na tyle czasochłonna, żeby wracać do domu raz na parę tygodni! To wygląda tak, jakbyś w szukał wymówki, żeby nie wracać. Czy tobie w ogóle na mnie zależy?!
-Oczywiście, że tak! Ja po prostu...- westchnąłem- Nie zrozumiesz tego.
-No pewnie. Tak jak zawsze.
-Jak ty sobie to wyobrażasz? Ja teraz zrezygnuje z mojej dobrze płatnej pracy, bo ty pragniesz atencji!
-To chyba normalne, że chcę spędzać czas ze swoim mężem! I w ogóle tu nie chodzi tylko o mnie! Czy ty pamiętasz w ogóle jak wyglądają twoje dzieci?! Kompletnie się nimi nie interesujesz! Jesteś ich ojcem do jasnej cholery!
-Przecież nie chciałem ich zrobić, to była wpadka!- w tym momencie Sansy'emu puściły nerwy i strzelił mi liścia. Na początku w ogóle nie doszło do niego co zrobił. Najpierw spojrzał na swoją rękę, a później na mój już lekko zaczerwieniony policzek.
-Przep- w kącikach jego oczodołów zaczęły gromadzić się łzy- Albo wiesz co? Zasłużyłeś. To było po prostu chamskie.- nie czekając na moją reakcję, po prostu wybiegł z pomieszczenia.

Ja za to stałem w miejscu i przez dłuższy czas jedynie patrzyłem na zamknięte drzwi. Nie wszystko poszło tak... jak to planowałem.

~Dust~

Dzisiaj jest ten wielki dzień, w którym Blue i Sprinkle wracają do domu. Cały wczorajszy wieczór szykowaliśmy się z Printy'm na przybycie dzidziusia, czyli głównie sprzątanie pełną parą. Za to aktualnie postanowiliśmy wpaść na chwilę do sklepu po coś na śniadanie. I właśnie w tej chwili zastanawiam się, co będzie smakować Blue. Może kupię mu po prostu jakąś drożdżówkę czy coś. Wiem, że połączenie cukier plus Blueberry zazwyczaj kończy się eksplozją, ale trochę dodatkowej energii mu się przyda.

-Tatku, a moglem to?- Printy podskoczył, żeby wskazać na bagietki.
-Tą z czosnkiem czy warzywami?
-Warzywkami!- zapakowałem bagietkę do papierowej torby i mu ją podałem- Dziękuję.- sięgnąłem po kolejną torbę, żeby tym razem zapakować śniadanie dla Berry'ego- O! Tata!
-Co?- obejrzałem się w bok i zauważyłem, że Blueprint'a nie ma na swoim poprzednim miejscu. Lekko zakłopotany zacząłem się rozglądać, aż w końcu odnalazłem go wzrokiem przy regale z zabawkami- Printy, nie uciekaj mi tak.
-Tatku!- wziął w rączki małego, białego, pluszowego pieska.
-No, bardzo ładny piesek.
-To wilk! Grrr!- zaczął nim majtać, żeby owarczeć wszystkie inne zabawki- Kupimy go?- wlepił we mnie swój wzrok szczeniaczka. O nie, nie. Nie ze mną takie numery.
-Słonko, masz już dużo zabawek, którymi i tak się nie bawisz.
-Ale to nie dla Printy'ego!- tym mnie lekko zaszokował- To dla braciszka. Będzie mógł się tulać do małego tatusia, kiedy prafdzify tatuś nie będzie go tulał.- przytulił się do zabawki- Jest bafdzo milaśny.- no i jak ja mu mam teraz odmówić? Nie wiem o co chodzi z tym małym tatusiem, ale to naprawdę urocze, że myśli o swoim młodszym bracie. Dobra... niech stracę trochę na autorytecie.

Po skończonych zakupach (tak, pieska też wzięliśmy) udaliśmy się do samochodu. Zapiąłem Printy'ego w foteliku, następnie sam usiadłem za kierownicą, po czym ruszyliśmy. Mały przez całą drogę opowiadał o tym jak się cieszy, że tata wraca do domu i jak bardzo chce już zobaczyć swojego brata.

Kiedy stanęliśmy na już dobrze znanym przez wszystkich parkingu, wyciągnąłem Print'a z samochodu i razem weszliśmy do szpitala. Mały aż skakał w miejscu z ekscytacji, kiedy rozmawiałem z recepcjonistką. Postanowiłem dłużej go już nie męczyć, więc złapałem go za rękę i zacząłem prowadzić w stronę sali na której leżał jego tatuś. A właściwie to nie do końca leżał, tylko stał przy łóżku i pakował rzeczy do torby.

-Tatuś!- Printy wyrwał mi swoją rękę i zaczął biec w stronę Berry'ego.
-Printy, nie tak gwałtownie, bo- nie zdążyłem dokończyć zdania, bo dzieciak już przylepił się to nóg taty.
-Cześć słoneczko.- Blue pogłaskał go po czaszce, a następnie go objął. Korzystając z tego, że aktualnie ta dwójka zajmuje się sobą podszedłem do Sprinkle, który leżał w tym dziwnym szpitalnym „łóżeczku". Maluszek spał sobie w najlepsze mimo wcześniejszego krzyku Blueprinta'a.
-Tęskniłem bafdzo.
-Przecież to były tylko trzy dni.
-To dużo!- Printy odkleił się od jego nóg i spojrzał na mnie. Za to ja aktualnie trzymałem palec na ustach, a drugim wskazywałem na Sprinkle. Młodemu aż normalnie się źrenice zaświeciły, kiedy przypomniał sobie o młodszym braciszku- On tam siedzi?- zapytał szeptem.
-Sam zobacz.- wziąłem go na ręce, żeby mógł być na wysokości łóżeczka. Przez chwilę obserwował bobasa w milczeniu.
-Ale on jest małi.- w tym momencie Sprinkle postanowił się obudzić. Printy lekko się przestraszył, kiedy maluszek delikatnie uchylił swoje oczodoły- Cześć. Jestem Blueprint, twój starszy braciszek.- znowu chwilę siedział w milczeniu, jakby czekając na jakąś odpowiedź- On chyba nie kuma.
-Jest jeszcze za malutki.- Blue do nas podszedł- Poza tym nie umie jeszcze mówić.
-Lux też nie mówi. Mówi tylko aaa i eee. Sprinkle też?
-Jeszcze będziesz miał okazję się przekonać.- zaśmiałem się trochę nerwowo- Słyszałem, że cała papierologia już załatwiona.- tym razem zwróciłem się do Blue.
-Miałem sporo czasu, kiedy Sprinkle spał.- postawiłem Blueprint'a na łóżku, żeby nadal mógł popatrzeć sobie na brata. Wlepiał w niego ślepia jak w jakiś obrazek, także ciężko było mi postawić go po prostu na ziemi- Sci przekazał mi jeszcze jakieś tabletki, które mają mi pomóc szybciej dojść do siebie po ciąży. Wziąłem je, ale nie jestem pewny czy chcę je brać.
-Dlaczego Sci ci je dał?
-Mówił, że doktor Jason nie miał czasu, żeby dać mi je osobiście.
-Jeżeli nie chcesz brać tabletek, to nie bierz. Lust co prawda też coś musiał łykać, ale on przez całe dwie ciąże brał tabletki na podtrzymanie.
-Popytam go o to później. A ty nie dasz o sobie zapomnieć, co?- zapytał, kiedy Sprinkle zaczął płakać- Nie udawaj, że jesteś głodny, karmiłem cię pół godziny temu.- wziął go na ręce i zaczął delikatnie bujać. Po czasie dzieciak postanowił się uspokoić.
-Już za chwilę będziemy w domku.- pogłaskałem go delikatnie po czaszce.
-Nie mogę się doczekać.- Blue uśmiechnął się delikatnie.
-Ej a dlaczemu bocian nie wrzucił braciszka do skrzynki?
-Bo tata Dust nie wyciągnął wszystkich listów i bocian musiał improwizować.- ej, dlaczego to mnie wkopał?!
-A kominek?
-Bocian chyba widział dym w zimę i wolał nie ryzykować.- dodałem.
-A Printy mówił, żeby nie palić w kominku, bo bocian się przestraszy.- młody skrzyżował ręce na żebrach.

~Ganz~

Już od godziny siedzimy z Sansy'm w wannie. On odkaża moje rany, a ja zwijam się z bólu. Jak mówiłem, mam sporą tolerancję na ból, ale przez naszą dzisiejszą kłótnie mój mąż postanowił darować sobie bycie delikatnym.

-San-SY!!- położyłem głowę na jego ramieniu i zacząłem głośno sapać- Mam... już d-dość.
-Dasz radę. Prawie skończyłem.- powiedział głosem bez emocji. Mógłby mi chociaż trochę współczuć, albo przynajmniej postarać się aż tak mnie nie torturować. Trzydzieści siedem ran ciętych do odkażenia z mężem sadystą to naprawdę ciężka sprawa.- Skończyłem.- powiedział przy okazji sięgając po bandaż- Wiesz, że zdaję sobie sprawę z tego, że Dust ci to zrobił, prawda?
-Nikt z naszej komendy nie może się o tym dowiedzieć.- zacisnął mocniej bandaż- A-ah!
-Tak wiem. Już kiedyś groziłeś mi, że mnie zabijesz, jeśli ktoś się dowie. A jeżeli tak bardzo zależy ci żeby nikt się nie dowiedział, najpierw każ Kris'owi zmyć dokładnie szpik kostny z podłogi w biurze, a później puść ściemę o gangsterach.
-S-Sansy z-za mocno.- jeżeli jeszcze bardziej zaciśnie ten bandaż, coś mi połamie.
-Jeżeli to dla tego dupka nie chcesz wracać na noc do domu, możesz mi powiedzieć to prosto w twarz.
-Tak.- odwróciłem głowę za siebie- To dla tego dupka nie mogę być w domu tak często jakbym chciał.
-Okej, rozumiem. Resztę bandaży sobie sam zawiniesz.- wyszedł z wanny, a następnie z łazienki, przy okazji trzaskając drzwiami. Eh...

Co poradzę na to, że chcę uwolnić ten świat od przestępców? Rozumiem, że wiele będę musiał dla tego poświęcić, ale czy to znaczy, że jestem taki strasznie zły? Przecież cel uświęca środki... Właśnie przeżywam kolejny kryzys egzystencjalny. Mel, gdzie ty do cholery jesteś?

Zawiązałem (nieudolnie, ale w trakcie spania pewnie i tak wszystko się rozwali) resztę bandaży, posprzątałem po sobie i udałem się do swojej sypialni. Sansy leżał tam już od jakieś pół godziny, odwrócony twarzą do ściany. Położyłem się koło niego i cicho westchnąłem.

-Przepraszam.- powiedziałem po dłuższej chwili- Kiedy dopracuję Dust'a do końca, napewno znajdę dla was więcej czasu.
-Gówno warte są te twoje przeprosiny.- odburknął pod nosem- A to co robicie z Dust'em jest chore. Trzeba było zostawić go w tym więzieniu tak jak ci mówiłem.
-Chciałbym świata, w którym nie ma żadnego przestępcy. W którym nasze dzieci będą mogły wyjść na ulicę z gwarancją, że nic im się nie stanie.
-Chcesz osiągnąć to Dust'em? Psychopatą. Mordercą, który odbiera dziesiątki żyć od tak sobie?
-Cel uświęca środki.
-Yhm... Ty masz na rękach krew ofiar Dust'a, bo zamiast zostawić go w więzieniu, postanowiłeś go sobie zatrzymać. A to i tak gówno daje. Za każdym razem jak eliminujesz jakiś przestępców pojawiają się kolejni. I zawsze będą się pojawiać. Bo ty w pojedynkę nie jesteś w stanie zbawić całego świata. Ale ty oczywiście masz to gdzieś. Lepiej poświęcić swoją rodzinę dla jakiegoś nielegalnego projektu, który i tak nie wypali.
-Sansy...- położyłem mu rękę na ramieniu.
-Nie dotykaj mnie.- odsunął się bardziej pod ścianę.
-Sansy.- przybliżyłem się do niego, objąłem i złożyłem pocałunek na jego kręgach szyjnych. To ewidentnie jeszcze bardziej go rozzłościło. Kolejny raz się odsunął, jednak tym razem dodatkowo skopał mnie jeszcze z łóżka.
-Wypad stąd. Dzisiaj śpisz na kanapie.- odrzekł ze złością w głosie, kiedy ja zwijałem się z bólu na podłodze.
-Jesteś okrutny.
-Twoje miejsce i tak już długo było puste. Przyzwyczaiłem się do samotności.

Doczołgałem się do szafki o którą oparte były moje kule. Przy okazji jeszcze wspiąłem się po niej, żeby wstać na równe nogi. Czuję, że niektóre rany znowu się otworzyły, ale czuję też że na to zasłużyłem. Może faktycznie trochę go zaniedbałem. Jego i dzieci. Za bardzo gnałem za swoją karierą i nie zauważyłem tego co tracę. Ale co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Stało się. Tak czy siak są na mnie wściekli.

Usiadłem na kanapie w salonie i nałożyłem na siebie koszulkę Sansy'ego, która leżała na fotelu. Była świeżo wyprana, ale mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe. I tak jest na mnie wściekły, więc w sumie nic nie stracę. Położyłem rękę na swojej kości policzkowej, przypominając sobie moment, w którym Sansy mnie uderzył. Nigdy wcześniej, żaden z nas nawet nie myślał o tym, żeby podnieść na drugiego rękę. Zasłużyłem? Powiedziałem coś naprawdę głupiego, chociaż nie chciałem żeby to tak zabrzmiało. Naprawdę kocham swoje dzieci. I chciałbym być dobrym ojcem... Nie sądziłem, że to będzie takie trudne.

Kolejny raz wziąłem do rąk swoje kule i tym razem powędrowałem aż pod pokój chłopców. Narazie mieszkają razem, ale jak podrosną trzeba będzie znaleść jakieś większe mieszkanie. Oparłem się plecami o framugę w połowie otwartych drzwi i przypatrywałem się im jak śpią. Snazzy ma łóżko pod oknem, a Siren i Swifty śpią na piętrowym, koło przeciwległej ściany. Rzadko bywam w ich pokoju i dopiero teraz widzę jaki mają tutaj syf. Główny wystrój zapewniają oczywiście porozrzucane klocki Lego, pluszaki i zabawkowe radiowozy. Widzę, że nowa opiekunka nie za bardzo potrafi ich okiełznać.

-Tato?- nie zauważyłem nawet, że przyglądają mi się małe, żółte źrenice.
-Siren? Nie możesz zasnąć?- zapytałem szeptem.
-Yhm.- przytaknął- Ty też?- dokuśtykałem do niego, a następnie usiadłem na jego łóżku- Słyszałem jak ty i tata się kłócicie. Dlaczego znowu jesteście dla siebie niemili?- pogłaskałem go po głowie, a tak właściwe po kapturze z kocimi uszami od jego piżamy.
-To sprawy dorosłych.- podsunął się bliżej mnie i bardzo delikatnie się we mnie wtulił- Tata się na mnie trochę złości... I w sumie ma do tego prawo.
-Ale nie rozstaniecie się prawda? Ja nie chcę mieć jednego tatę tak jak Printy. Bardzo bym tęsknił.
-Spokojnie.- też go objąłem, mimo tego, że czuję, że moje bandaże zaraz znowu przesiąkną szpikiem kostnym- Ja i tata bardzo się kochamy. Znasz temperament tatusia i wiesz, że on nie daje sobie w kaszę dmuchać.- przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Tatuś mówił, że jest zły, bo nie wracasz do domu. Myślę, że jest zły bo tęskni.
-Tak wiem.
-My też tęsknimy.
-To też wiem... A co wy na to, żebym został na jakiś czas w domu?- Siren spojrzał mi prosto w oczodoły.
-Na serio?- usłyszałem cichy głos z góry, co znaczy, że kolejny z moich synów się obudził.
-Na serio. Odwołamy opiekunkę i będę się wami zajmował dopóki nie wyzdrowieję do końca.
-I będziemy się razem bawić?- Swifty zeskoczył z górnego łóżka i usiadł po mojej drugiej stronie.
-Będziemy się bawić w co tylko chcecie. Tylko oszczędźcie trochę ojca, dobrze?
-Może to trochę niemiłe- zaczął Siren- ale chciałbym, żebyś długo zdrowiał.
-Co się dzieje?- Snazzy postanowił jeszcze do nas dołączyć, czyli już mamy komplet. Przetarł lekko swoje oczodoły, po czym położył się znowu.
-Kocham was.- przytuliłem tamtą dwójkę- Ciebie też śpiochu.
-Yhm...- wymamrotał.

Po ułożeniu ich z powrotem wszystkich do spania (bardziej Siren'a i Swifty'ego, ze Snazzy'm nie było kłopotu), postanowiłem sprawdzić czy Sansy już zasnął. Nie chcę kończyć dnia w takiej nieprzyjemnej atmosferze, poza tym muszę go jeszcze poinformować o swojej decyzji. Może tak faktycznie będzie lepiej. Nadal nie jestem w najlepszej formie, a mój mąż radził sobie całkiem nieźle na moim stanowisku. Poza tym, kiedy Sansy wspomina o tym, że dzieciaki za mną tęsknią, nie wywiera na mnie to takiego poczucia winy, jak kiedy sam to od nich usłyszę. Nie będę w stanie zwrócić im tego całego czasu, ale coś zrobię. Przynajmniej przez chwilę będą szczęśliwi.

-Puk puk.- powiedziałem, mimo, że już wszedłem do pokoju.
-Kto tam?- na szczęście mi odpowiedział.
-Idiota.
-Jaki idiota?
-Twój mąż.
-Jesteś słaby w opowiadaniu kawałów.- położyłem się koło niego- Chyba jasno przekazałem ci gdzie dzisiaj śpisz.
-Byłem u dzieci.- postanowił tego nie komentować- Porozmawiałem z nimi dość poważnie i wyciągnąłem kilka wniosków.
-A to ciekawe.
-Chciałbyś jeszcze chwilę pozostać komendantem?- odwróciłem się do niego przodem, mimo tego, że on dalej leżał twarzą do ściany- Ja zostałbym w domu dopóki rany mi się nie zagoją.- postanowiłem podjąć ryzyko i znowu go przytulić- Zasypialibyśmy razem, będę robił ci codziennie śniadanko i dawał buziaki przed pracą, a później będę czekał na ciebie z obiadem. Będziemy mogli usiąść sobie wieczorem na kanapie z dziećmi i poodpoczywać.
-Zbyt piękne żeby było prawdziwe.- przerwał mi.
-Pokażę ci, że mogę być mężem na jakiego zasługujesz.
-Na dwa tygodnie?
-Zaczniemy od tego. A kiedy już wrócę do pracy będę dawał wam dziesięć razy więcej uwagi, niż dawałem teraz. Nie zrezygnuję z projektu z Dust'em, ale zrobię wszystko żeby pogodzić pracę z domem.- w końcu odwrócił się do mnie twarzą- Kocham cię. Ciebie i nasze dzieci.- niespodziewanie wtulił się w moje żebra.
-Dlaczego tak bardzo kocham takiego idiotę jak ty?

~Dust~

Mówiłem wcześniej, że bardzo boję się rodzicielstwa. Że jest trudne i w ogóle. I muszę przyznać, że w ogóle się nie myliłem. Od jakiegoś tygodnia moje życie to ciągła gonitwa od podgrzewacza do mleka, do pralki. Do dzisiaj nie było takiego snu, którego nie przerwałby płacz Sprinkle. Jednak czego nie robi się dla swojego dziecka? I dla swojego ukochanego. Robię wszystko co mogę, żeby odciążyć Blue, chociażbym miał wstawać pięćdziesiąt razy jednej nocy. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? Mam szczęście, że dzieci tak szybko rosną.

Aktualnie leżę sobie w łóżku, cieszę się spokojem i czekam aż Blue się obudzi. Chociaż w sumie nie muszę długo czekać, bo już zaczął kręcić się na łóżku, co daje mi sygnał, że stanie się to za chwilę.

-Mhm... Sprinkle śpi?- powiedział, kiedy już całkowicie się rozbudził.
-Yhm. Sprawdzałem.- pocałowałem go w czoło- Historyczny dzień, co?
-Wynagrodził to, że chyba dziesięć razy wstawałeś do niego w ciągu tej nocy.- wtulił się w moje żebra- Czuję się źle z tym, że tylko ty do niego wstajesz.
-Odpoczywaj tyle ile możesz skarbie. Za jakiś czas będę musiał wrócić do pracy, więc będzie ciężej. Ale póki co- pocałowałem go w usta- jesteśmy tylko ja ty i dzieci.
-Kocham cię.- szepnął.
-Ja cie- nie dokończyłem zdania, ponieważ przerwał mi je płacz Sprinkle- A było tak pięknie.- Blue się ode mnie odsunął, a ja zlazłem z łóżka i podszedłem do łóżeczka- Panicz pewnie głodny, co?- wziąłem go delikatnie na ręce i przekazałem Blue, żeby go trochę polulał- Zajmij go trochę, zanim przyniosę butelkę.
-Obydwoje wiemy, że nie przestanie krzyczeć dopóki czegoś nie zje.- Blue się zaśmiał.
-Już biegnę.

Zszedłem po schodach i udałem się prosto do kuchni. Mamy szczęście, że w centrum jest jeden sklep, które ma specjalne mleko dla szkieletów (sprawdzone przez Lust'a i to dwa razy). Generalnie szkielety nie mają jak wyprodukować pokarmu dla niemowlaków. No bo skąd? Nasze ciała to jedynie kości i magia. Ectobody to magia sama w sobie, także jest to fizycznie niemożliwe. Dlatego istnieją specjalne mleka, które właśnie w tej chwili wlewam do butelki i zaraz je podgrzeję, żeby miało odpowiednią temperaturę.

-Tatku...- nawet nie zauważyłem, kiedy Printy zszedł na dół.
-Cześć Printy. Co robisz tutaj o szóstej rano? Sprinkle cię obudził?- wylałem pare kropel mleka na swoją rękę, żeby sprawdzić czy już jest gotowe.
-Yhm... Ale i tak śnił mi się zły sen. Gonił mnie duży lew a ciebie i tatusia nie było.- pogłaskałem go po czaszce.
-Skoro w twoim pokoju i tak słychać Sprinkle, możesz spać dzisiaj z nami, jeżeli się boisz.
-Ale ja się nadal bojem! A jeśli lew wyskoczy z szafy?
-Na pewno tak się nie stanie.
-Dust, czy to mleko już jest gotowe?- usłyszałem krzyk Blue z góry. Chociaż to było ciężkie, bo mały jest w stanie zagłuszyć wszystko jeżeli się zdenerwuje.
-Już biegnę!- wziąłem do ręki butelkę i pobiegłem na schody- A nawet jeżeli się pojawi, ja i tatuś na pewno przyjdziemy cię obronić.- stanąłem na chwilę i zwróciłem się do Printy'ego, który poszedł za mną- Ale wracaj jeszcze do łóżka, bo jest zbyt wcześnie.
-Yhm.- wydusił z siebie lekko smutnym tonem.

Wbiegłem do naszej sypialni, rzuciłem lamerski tekst „Bohater powrócił" i podałem Blue klucz do naszego zbawienia, czyli flaszkę z mlekiem. Kiedy tylko mój ukochany przybliżył butelkę do naszego dziecka, mały od razu zamilkł i się do niej przyssał. Chwila spokoju. Nareszcie. Żeby nie było, kocham całym sercem tą małą kosteczkę, ale on potrafi wytworzyć tyle decybeli, że zaraz szyby zaczną pękać.

Usiadłem koło nich na łóżku i ręką objąłem Blue, który trzymał małego i nadal go karmił. Jeszcze jakiś czas temu w ogóle nawet przez myśl by mi nie przeszło założenie własnej rodziny, a teraz mam przy sobie mojego ukochanego i dwójkę dzieci, z czego jedno z moich genów. W sumie pewnie przez te geny Sprinkle to taka mała paskuda.

-E-eee-e!- mały skrzeknął, kiedy Blue odsunął butelkę.
-Skończyło się, nic na to nie poradzę.- podał mi wyzerowaną flachę a ja z kolei odłożyłem ją na etażerkę.
-No to teraz chodź do taty.- po wzięciu go na ręce postanowiłem od razu przenieść go do łóżeczka. Następstwem karmienia jest paw, a ja nie chcę prać trzeci raz piżamy.
-Miło patrzeć jak się tak starasz.
-Postanowiłem robić wszystko co mogę, żeby być najlepszym ojcem.- oparłem się rękami o łóżeczko- Postaram się wychować go tak, żeby był jak najbardziej podobny do ciebie. Żeby nie popełniał tych samych błędów co ja. Chociaż... zastanawiam się czy to wystarczy.
-Dust, nie musisz martwić się teraz o takie rzeczy.
-Jak nie teraz, to kiedy? Mój tata wychował mnie najlepiej jak potrafił. Myślałem, że jestem dobrym potworem. Ale popełniłem tyle okropnych błędów. Jak mamy ochronić przed tym Sprinkle i Printy'ego?
-Nie jesteśmy w stanie.- w końcu postanowiłem obrócić się twarzą do Blue- Jedyne co możemy zrobić, to pokazać im dobro. Postępować w godny sposób. Nic tak nie przemawia do dzieci jak obserwowanie zachowania rodziców. A jeśli los postawi przed nimi jakieś trudności, to oni będą musieli się z tym zmierzyć.- usiadłem koło niego na łóżku- Nie smuć się. Przecież wiesz, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeżeli los potraktował cię tak okrutnie, po to abyś mógł dojrzeć pewne kwestie, nie uważasz, że było warto?- oparł czaszkę o moje ramię.
-Może masz rację. Los sam zdecyduje co czeka nasze dzieci. Zamartwianie się tym teraz w niczym mi nie pomoże.- przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, które przerywały jedynie bliżej nieokreślone dźwięki, które wydawał Sprinkle.
-Pierwszy raz powiedziałeś coś o swoim tacie. Dlaczego o nim nie wspominasz? Może mógłby nas odwiedzić. Na pewno ucieszyłby się z wnuka.
-Raczej ciężko wyjść zza grobu.- westchnąłem.
-Przepraszam.
-Nie wiedziałeś, nie masz za co.- zaczął mnie głaskać po wierzchu dłoni- A twoi rodzice?
-Nie mam pojęcia. Może Honey coś wiedział, ale tą tajemnicę zabrał ze sobą. Tak czy siak brat zastępował mi rodziców, także nie mogę narzekać.
-Cieszę się, że cię mam, wiesz?- wtulił się we mnie jeszcze bardziej.
-Jeśli będziesz chciał szczerze porozmawiać, pamiętaj że jestem przy tobie. Nie jesteś sam ze swoimi problemami.- uroczą chwilę przerwał znajomy dźwięk bełta. Gdyby ktoś się jeszcze zastanawiał dlaczego Sprinkle po jedzeniu śpi na boku, oto odpowiedź.

***

-Dust, błagam się, przynieś mi z góry nowe body.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Uroki bycia tatusiem. Ciągłe bieganie po ciuszki i kosmiczne rachunki za wodę, bo pralka chodzi dwadzieścia cztery na siedem. Szczerze, już mam tego dość, a to dopiero dwa tygodnie. Przynajmniej mam szczęście, że nie muszę zmieniać pampersów. I że nie będę musiał później uczyć korzystania z nocnika. Jednak bycie szkieletem to zajebista sprawa. A ja kiedyś martwiłem się tym, że nie mam nosa.

Ostatnio z ciekawości przeczytałem dlaczego małe szkielety tyle wymiotują. Zastanawiało mnie to, bo ja wielu zapewne wie, nie tylko nosów nie mamy, ale też organów wewnętrznych, w tym żołądka. Odpowiedź okazała się prostsza, niż myślałem i utwierdziła mnie w przekonaniu, że jednak jestem debilem. Dorosłe szkielety wymiotują, kiedy w ich organizmie jest za dużo magii (dlatego kolor wymiocin jest w kolorze magii danego potwora), czyli na przykład od przejedzenia, bo jedzenie reguluje HP. Albo drastycznemu obniżeniu HP, bo magia równie szybko próbuje nadążyć z regenerowaniem się. Szkielety niemowlaki głównie zaliczają się do pierwszego przypadku. Tyle, że one są w stanie przejeść się nawet najmniejszą porcją, bo ich magia nie jest jeszcze na tyle wyćwiczona. Wyczytałem to w internecie, więc teraz będę udawał, że jestem mądry i się na tym znam.

Moje niesamowicie mądre wykłady z samym sobą przerwał mi dzwonek w telefonie.

-Co jest Lust?
~BŁAGAM POWIEDZ, ŻE DESIRE JEST U CIEBIE!!-wykrzyczał do słuchawki. Ała.
-Nie ma go. A co się stało?- jedyne co usłyszałem w odpowiedzi to płacz- Lust, no weź.
~Dziecko nam zwiało z domu.- Horror przejął słuchawkę- Naszym pierwszym pomysłem było to, że poszedł do Printy'ego.
-Z tego co wiem, nikt nas nie odwiedzał. Ale zapytam młodego, może coś wie. Jakby co dam wam znać.
~Byłbym wdzięczny. W razie czego to oddzwoń. Ja muszę uspokoić tego histeryka a później popytać sąsiadów.
~Jakiego histeryka?! Twoje dziecko chodzi samo po mieście po zmroku! On ma niecałe cztery lata!!- po tym krzyku postanowiłem się rozłączyć.
-Printy, zejdź na chwilę na dół!- odpowiedziała mi cisza- Printy!- nadal cisza- Blueprint!

Postanowiłem sam osobiście pójść do niego do pokoju. To jakaś zemsta, że nie przeczytałem mu wieczorem bajki czy co? Musi zrozumieć to, że nie do końca mam siłę na zabawę z nim. I tak staram się jak mogę.

Lekko wbiło mnie w podłogę, kiedy okazało się, że nie ma go w pokoju. Jednak postanowiłem nie panikować tak od razu i posprawdzać inne pokoje w domu. Ale po przeszukaniu wszystkich kryjówek i obydwu łazienek, zrobiłem się trochę zaniepokojony. Trochę bardzo.

-Coś się stało?- Blue zapytał, kiedy wbiegłem do salonu, czyli ostatniego miejsca, w którym mógłbym znaleźć młodego- Szukasz czegoś? Jakby co te body są w naszej sypialni.
-Błagam, cię nie panikuj.
-Dust, o co chodzi?
-Ale nie będziesz panikować?
-Nie. Powiedz w końcu.
-Blueprint chyba wyszedł z domu, kiedy byliśmy zajęci.
-CO?!- aż normalnie wstał z kanapy.
-Miałeś nie panikować!
-Jak mam nie panikować?!- Blue i Sprinkle wybuchnęli płaczem. Nie wiem czy mały zrobił to dlatego, że zaczęło mu się robić zimno (Blue go rozebrał, a ja dalej nie mam tych bodów) czy dlatego, że jakoś przez duszę wyczuł, że Berry jest niespokojny.
-Blue, ja go znajdę. Obiecuję.- objąłem go- Na pewno nic mu się nie stanie. Poszukam go na ogrodzie, a jak go nie znajdę pójdę do sąsiadów.- sięgnąłem ręką po telefon Blue, który leżał na stoliku- A ty zadzwoń jakby wrócił do domu.- przytaknął i kiedy trochę się uspokoił, podszedł do Sprinkle.

Dlaczego Printy miałby uciekać z domu? Przecież już dawno nauczył się, żeby nie wychodzić tak sobie, jak to miał w zwyczaju, kiedy mieszkali w dzielnicy Złotych Kwiatów. Może to wina Desire. Zgadali się razem i poszli na jakiś plac zabaw czy coś. W sumie wczoraj Lust z rodzinką nas odwiedzali.

Popytałem wszystkich sąsiadów, ale niestety nawet te wścibskie stare baby nie widziały nigdzie dwóch samotnych dzieciaków, albo chociaż jednego dzieciaka. Co powinienem zrobić w takiej sytuacji? Jestem policjantem do jasnej cholery. Może to jest jakiś sposób? Mógłbym zadzwonić do swoich kumpli, żeby pomogli mi poszukać. Ralsei to pewnie pierwszy się do tego zgłosi. Horror już szuka w Waterfall, więc może zadzwonię do Red'a, w końcu mieszka w dzielnicy Hotland.

Kiedy byłem w trakcie wybierania numeru, na chodniku zauważyłem coś bardzo dziwnego. Killer szedł chodnikiem z dwójką dzieci i jedno z nich było moje. Prowadził Printy'ego za rękę, a Desire niósł pod pachą. Od razu zerwałem się z miejsca i do nich odbiegłem.

-Killer!- krzyknąłem, żeby upewnić się, że mnie zauważy.
-No w końcu.- usłyszałem, kiedy byłem już wystarczająco blisko- Dobrze wiesz, że nienawidzę dzieci. Zwłaszcza niewdzięcznych bachorów.- warknął na Desire, który w odwecie postanowił ugryźć go w rękę- Cholera jasna! Pieprzony dzieciak jebanego kanibala! Chcesz spaść na ziemię?!
-Printy.- ignorując tamtą dwójkę, młody podbiegł do mnie i wtulił się w moje kolana. Schyliłem się, żeby przytulić go już tak normalnie- Słońce, nie możesz tak uciekać, przecież już o tym rozmawialiśmy. Tak się martwiliśmy o ciebie z tatą. Blue siedzi teraz w domu i płacze.
-Płaka?- w kącikach oczodołów Printy'ego też zaczęły gromadzić się łzy- Ja przeplasam. Nie chciałem żeby tatuś był smutny.- gadaliśmy ostatnio z Blue o dobrym wychowaniu. Nie powinienem teraz na niego krzyczeć, muszę podejść do tego na spokojnie.
-Spokojnie, nie płacz. Najważniejsze, że nic ci się nie stało. W domu pogadamy o tym wszystkim, ale narazie wracajmy do domu, bo jest zimno.- dopiero teraz zauważyłem, że Blueprint nie ma na sobie żadnej kurtki ani nic. Dlatego zdjąłem swoją i nałożyłem na niego. Leżała na nim jak sukienka, ale najważniejsze, żeby mi się teraz nie pochorował, chociaż boję się, że na to za późno.
-Horror, to ja.- zadzwoniłem, kiedy zaczęliśmy iść w stronę domu- Killer przyniósł dzieciaki. Przyjedź pod mój dom.
~Dasz mi Desire do telefonu?- bez wahania wykonałem polecenie.
-No wem... Ale możesz przyjechać. Wolę być w domu niż z tym głupim panem.
-Sam jesteś głupi!- Killer krzyknął.
-Ty jesteś głupi!
-Chcesz się bić?!
-Tak!
-Jednym palcem cię zmiotę gówniarzu!- zabrał Desire mój telefon- Weź ty lepiej wychowuj tego bachora bo ma niewyparzoną mordę!- krzyknął do słuchawki- Ale ja jestem starszy i mi wolno.- rozłączył się, a ja mimowolnie się zaśmiałem- A ty co?
-Nie miej nigdy dzieci, dobra?
-Załatwione.

Kiedy tylko weszliśmy do domu, Blue rzucił się na Print'a i zaczął go przytulać. Ja korzystając z ich chwili sam na sam, podziękowałem Killer'owi za pomoc, bo gdyby nie on, mogłoby się stać nieciekawie. Zwłaszcza, że wychodząc sprzedał mi informację o tym, że znalazł dzieciaki zaledwie parę metrów przed wejściem do dzielnicy Złotych Kwiatów. Kiedy wypytaliśmy o to Blueprint'a, powiedział, że nie wiedział gdzie iść, więc poszedł do drugiego domu.

-Ale słoneczko, dlaczego ty w ogóle uciekłeś?
-Bo było mi smutno. Desire mówił, że kiedy bocian dał Luxath'a rodzice przestali go kochać i że wy mnie też przestaniecie. I wy naprawdę nie chcieliście się ze mną bawić i cały czas jesteście koło Sprinkle. I Desire powiedział, że jak pójdziemy to wy będziecie mnie szukać. A ja chciałem, żeby było jak dawniej.- w tym momencie trochę mnie zatkało, z resztą Blue też. To chyba jedna z tych rzeczy, które mogłem zwalić jako rodzic, prawda? Blue, błagam aktywuj teraz swoją mądrą gadkę i nas uratuj z tej sytuacji.
-Printy.- dobra, zaczął. Jestem uratowany- Sam mówiłeś, że Sprinkle nie za bardzo kuma, nie?
-I co?
-I to, że Sprinkle jest teraz za malutki, żeby sam sobie radzić. Nie umie robić takich rzeczy jak ja i Dust albo ty. Dlatego musimy mu pomagać.
-A dlaczemu nie umie?
-A dlaczego ja i Dust umiemy pisać, a ty nie? Jesteś jeszcze za mały na takie rzeczy, ale kiedyś się ich nauczysz. Sprinkle też nauczy się jeść, przebierać i kłaść się sam spać, ale na to potrzebujemy troszkę czasu. Stopniowo, tak jak ty uczysz się pisać. Na tą chwilę musimy mu pomagać.
-Printy był siamolubny?
-To normalne, że teraz czujesz się trochę samotny.- wtrąciłem się- Sprinkle teraz potrzebuje nas trochę bardziej, ale to nie znaczy, że mniej cię kochamy. Nowy dzidziuś wprowadza bardzo duże zamieszanie. Następnym razem jeżeli będziesz czuć się źle, porozmawiaj z nami, okej?
-Okej! Źle się czujem teraz, że uciekłem. Sprinkle będzie zły? Pomyśli, że go nie lubiem? Bo ja bym tak nie chciał.
-Myślę, że nie będzie miał ci tego za złe.- jak na zawołanie Sprinkle zaczął płakać. Spodziewam się, że to dlatego, że jest głodny, ale to zabawny zbieg okoliczności- Tak, wiem co mam robić.- powiedziałem, kiedy tylko zauważyłem wzrok Blue.

W sumie mogłem spodziewać się tego, że Printy będzie zazdrosny. Sam nie byłem zadowolony, kiedy pojawił się Papyrus (po części nie lubiłem go na początku bo wtedy mama umarła, ale sam fakt), poza tym u dzieci to chyba normalne. Mamy o tyle szczęście, że Printy jest bardzo mądrym dzieckiem i ma wielkie serduszko. Za to Horror i Lust powinni przeprowadzić poważną rozmowę ze swoim dzieciakiem. Podbuntował nam młodego mały skubaniec. W sumie też prawie pobił się z Killer'em, który swoją drogą zachował się dzisiaj po rycersku. Muszę wymyślić jakiś dobry sposób, w jaki mogę mu podziękować.

Kiedy wszedłem z powrotem do salonu Blue siedział z Sprinkle na rękach na kanapie. Podałem mu elegancko flachę a mały chyba podjarał się kiedy wyczuł jedzenie, bo znowu zaczął skrzeczeć.

-A moglem potrzymać?- Printy oparł się lekko o kolana Blue.
-Butelkę?
-Yhym.
-Tylko nie przechylaj za bardzo.- ułożył się wygodnie koło Blue i złapał w jedną rączkę butelkę.
-Będziemy się razem bawić zabawkami i rysować.- zaczął mówić do Sprinkle- Ale musimy na to poczekać. Ale teraz też cię kosiam.

________

O jeju, w końcu się udało.
W ramach wynagrodzenia za to czekanie i sporą przerwę techniczną mam taki jakby bonus.
Chociaż nie wiem czy mogę to tak nazwać.
Ostatnio z bratem (który jest na bieżąco z tą książką a nawet z wyprzedzeniem) rozmawialiśmy na temat tego fanfika i tak jakoś zeszło na temat miasta, w którym dzieje się akcja. Więc złapałam za tablet i zaczęłam rozrysowywać wszystko o co mnie zapytał. Więc postanowiłam to tu pokazać. Bo czemu nie?
Plan nie jest prawdziwym planem. I w stu procentach nie oddaje wyglądu miasta(np centrum jest o wiele większe a odległości pomiędzy opisanymi budynkami też są sporo większe niż się wydaje) ale tak czy siak.
Z góry przepraszam jeżeli coś jest niewidoczne. Jak was to interesuje możecie w komentarzach dopytać się co jest gdzie napisane. Może się dogadamy XD

A i jeszcze taka mała ciekawostka, dla tych co wytrwali i czytają dopiski na dole.
Kiedy Printy mówił o „drugim domu" nie chodziło mu o dom w dzielnicy Złotych Kwiatów, tylko o las. Szli w tamtym kierunku, bo to jedyna droga, którą Printy pamiętał.

Bayo~

PS Zgadnie ktoś do czego nawiązuje dzisiejszy tytuł?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro