-17- Prawdziwa gwiazda!
~Dust~
-Dust, podaj mi butelkę z wodą.- wziąłem do ręki dwie butelki. Jedną rzuciłem Ganz'owi, a drugą zostawiłem dla siebie- Spodobał ci się?- zapytał z wrednym uśmieszkiem.
-Kto?- oparłem się o jedną z jego szafek.
-Dobrze wiesz o kim mówię. Naprawdę zmartwiłeś się, że może stać mu się krzywda.
-Sam mówiłeś, że pomoże w sprawie, którą prowadzisz. No może ostatnio zacząłem bardziej go tolerować, ale to nie znaczy, że coś do niego czuję.
-A jesteś w stanie mi to udowodnić?- odkręcił butelkę i wziął łyka wody.
-Nadal masz ochotę na ten romansik?- i się zakrztusił.
-Nie żartuj tak.- odkaszlnął- Chciałeś mnie udusić?
-Nie masz płuc. - podszedłem do niego bliżej, a w zasadzie to usiadłem na jego biurku- Ale wracając do Blue i tej całej misji. To się już powoli robi wkurzające. Dobrze wiesz, że nienawidzę dzielnicy Złotych Kwiatów, a jestem tam conajmniej jeden dzień w tygodniu. Za każdym razem jak się tam pojawiam, potwory zaczynają szeptać, a nie chciałbym, żeby Blue dowiedział się dlaczego nikt mnie tam nie lubi.
-W takim razie niech się do ciebie wprowadzi.- powiedział od niechcenia i wrócił do wypełniania papierków- A jeżeli się nie zgodzi, powiedz mu, że w dzielnicy Złotych Kwiatów często dochodzi do podobnych incydentów co ostatnio i jego dziecko nie jest do końca bezpieczne, nawet pod opieką.
-To w sumie jakieś rozwiązanie.
-Widzę, że ci się podoba. Dzieciak pójdzie spać, a wy zostaniecie sam na sam.- posłał mi dwuznaczne spojrzenie.
-Zamknij mordę, albo będziesz wąchał kwiatki od spodu.
-Ta pewnie.- powiedział sarkastycznie- Załóżmy najpierw, że jesteś w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę.
-Ja może i nie. Ale wiesz jak niebezpieczna potrafi być Królowa Lodu kiedy się zdenerwuje, a ja nadal mam nagrane to co robiłeś na wieczorze kawalerskim.- zarumienił się lekko i wlepił wzrok w papiery.
-Dobra, wygrałeś. A teraz spadaj.- zeskoczyłem z biurka- Jak tam twoje prawo jazdy?- zmiana tematu. I to mi się podoba.
-Dopiero zacząłem, czego ty ode mnie oczekujesz?- wróciłem na swoje poprzednie miejsce.
-Trochę za późno się do tego zebraliśmy. Teraz bardzo by ci się to przydało.- teoretycznie to ja jestem z policji, więc... nie no dobra, to by była przesada, nawet jak na mnie.
-A dlaczego akurat teraz?
-Dzisiaj przyjeżdża Mettaton.
-Że co?
***
Nie mam zamiaru niańczyć jakieś rozpuszczonej gwiazdeczki! W ogóle ile to będzie trwało, co? Mam nadzieję, że nie dłużej niż parę dni. Jak nie to się bardzo zdenerwuję.
Czekałem razem z Ganz'em na gostka przy lotnisku. To było takie nudne, że Ganz zdążył zasnąć, a ja obkleić go kolorowymi karteczkami, które kiedyś zwinąłem z jego biurka. Jako policjant powinien być bardziej czujny. Ja na przykład jako były płatny morderca, potrafię w sekundę obudzić się ze snu i zainterweniować, jeżeli coś się zbliża. No chyba, że jestem mega zmęczony i padam na stojąco. Wtedy mogą mnie nawet pokroić, ale ja się muszę wyspać.
Odskoczył jak oparzony, kiedy jego telefon zadzwonił. Okazało się, że to Sansy przekazał mu, że Mettaton za chwilę się pojawi. Poodklejał i wyrzucił do kosza wszystkie karteczki, a ja się trochę zdenerwowałem, bo poświęciłem na to dużo czasu i w sumie dorysowałbym mu jeszcze wąsy.
-Możesz przestać zachowywać się jak dzieciak?
-Możesz przestać zachowywać się jak sztywniak?- odpowiedziałem na pytanie pytaniem, a ten tylko przewrócił oczami.
-Za chwilę będzie tu Mettaton i to twoim obowiązkiem jest go pilnować, ja wam tylko robię za podwózkę.
-A później jak będę się z nim przemieszczał po mieście, skoro nie mogę prowadzić?
-Myślę, że coś wymyślisz.- aha, więc znowu jestem zdany na siebie. Teraz żałuję, że wcześniej nie dorysowałem mu tych wąsów.
-To wy jesteście moją ochroną?- wyszedł z prywatnego odrzutowca. Nie, żebym tam się znał na gwiazdach, ale od niego aż bije blaskiem... dosłownie. Czy ten gość posypał się brokatem?
-Tak, to my dbamy o porządek w tym mieście.- zaczął Ganz- Dust jest twoim prywatnym ochroniarzem. Możesz być spokojny, to jeden z najlepszych policjantów na naszej komendzie.
-Nie to mnie martwi!- położył dłonie na mojej twarzy- Mój drogi, w co ty się ubrałeś?- no nieźle... Ganz powstrzymuje się od śmiechu, a ja od tego, żeby mu przywalić. No nie założyłem munduru, ale Ganz powiedział, że tak będzie lepiej( i to wcale nie przez to, że po ostatniej akcji nie chciało mi się go prać)- Mój ochroniarz nie może chodzić w dresie! Chodźmy!- przybliżył swoją twarz do mojej twarzy- Uczynimy cię absolutnie pięknym!- za jakie grzechy? Dobra, wiem za jakie, ale na serio wolałbym, żeby ktoś mi wyciął kilka żeber.
-Ganz.- moja ostatnia deska ratunku.
-Cel na centrum handlowe.- zaśmiał się. Dziękuję PRZYJACIELU, przypomnę sobie tę sytuację, jak następnym razem będę zastanawiał się czy nie napluć ci do kawy!
***
O dziwo, to co mi wybrał, nie było złe. Bałem się, że ubierze mnie w jakieś różowe, kiczowate ciuszki, ale jedyne co wybrał, to czarne, materiałowe spodnie, biała koszula i czarna marynarka. Brakuje mi jeszcze ciemnych okularów, takiego mini telefonu zakładanego na ucho... i uszu. Ale gdybym to miał, wyglądałbym jak ci wszyscy ochroniarze na filmach.
Ganz odstawił nas pod jeden z najbardziej prestiżowych hoteli w naszym mieście. Wziąłem do ręki walizki, żeby jaśnie pan się nie przemęczał( on może w ogóle się męczyć, skoro jest robotem?) i zacząłem gadać z babką z recepcji. Bez większych problemów, dała nam karty dostępu do pokoju i gostka, który pomoże mi zatachać bagaże na samą górę. Nawet nie chcę się zastanawiać, co on może ze sobą nosić, ale jest okropnie ciężkie.
-Łał.- skomentowałem, kiedy wszedłem już do środka. W sumie czego ja mogłem się spodziewać po pięciogwiazdkowym hotelu- Masz jakiś grafik zajęć, czy coś w tym stylu?
-Tym zajmuje się mój menadżer.- powiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz w życiu- Ale wiem, że dzisiaj o dwudziestej wybieramy się na na bankiet. Będzie tam dużo potworów i ludzi, więc musisz tam ze mną być.
-A co ty tak właściwie zrobiłeś, że tak cię nie lubią?- usiadłem na łóżku.
-No cóż...- zaśmiał się mechanicznym głosem- Podczas ostatniej konferencji wypowiedziałem się dość krytycznie o sporze ludzi z potworami.
-Słyszałem, że to ludzie na ciebie polują. Szczerzę, to myślałem, że staniesz po ich stronie. W końcu roboty są chyba do nich podobne.- nabrał powietrza w... coś tam i popatrzył się na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Powiedziałem coś nie tak?
-Mogę zrozumieć twoje niedopatrzenie, w końcu ta informacja to bardziej plotka, chociaż prawdziwa, ale jestem potworem. Konkretniej duchem. Ale ciało zawdzięczam swojej drogiej przyjaciółce, która pozwoliła mi spełnić moje marzenie. No właśnie!- krzyknął i podszedł do mnie bliżej- Alphys przecież mieszka w tym mieście! Bardzo chcę odwiedzić ją jeszcze przed konferencją, ale nie mam bladego pojęcia gdzie mieszka.- złapał mnie za ramiona- Pochodzisz stąd, prawda?
-Tak, ale to nie znaczy, że znam wszystkich w mieście.- trochę posmutniał- Jednak myślę, że mogę ci pomóc, ale najpierw mnie puść.- kiedy to zrobił, wyciągnąłem telefon z kieszeni.
-Znasz ją?- wybrałem numer z nazwą kontaktu „Sushi".
-Cześć głupia rybo.
~Skąd masz mój numer?
-Ganz mi dał, ale to cię akurat powinno najmniej obchodzić. Gdzie mieszka twoja dziewczyna?
~Czuj się, że ci to powiem.
-Słuchaj, mi na tym nie zależy, ale powiedz jej, że Mettaton chce się z nią spotkać i niech sama zdecyduje czy chce mu podać adres, czy nie.- rozłączyłem się, ale po chwili dostałem sms'a z numerem telefonu i mieszkania.
***
Spotkanie Alphys i Mettaton'a, które polegało głównie na ploteczkach i wspominaniu starych czasów skończyło się tym, że jesteśmy już piętnaście minut spóźnieni na ten jego bankiet, a aktualnie stoimy w korku.
-Maddie, skarbie przecież mówię ci, że jesteśmy w drodze. Nie denerwuj się tak, przecież wiesz, że złość piękności szkodzi.- po tym tekście przewróciłem oczami i oparłem się lekko o szybę w taksówce.
-Szacuje pan, że o której tam dojedziemy?- zapytałem się kierowcy.
-Przy dobrych wiatrach, najpewniej za pół godziny. Szybciej byłoby na piechotę.
-Dobrze, tak zrobimy.- wyciągnąłem portfel z kieszeni i zapłaciłem taksówkarzowi, a następnie wyszedłem z samochodu.
Razem z Mettaton'em zaczęliśmy iść dość raźnym krokiem w kierunku naszego celu. Nie wiem po jaką cholerę, ale Mettaton postanowił założyć przebranie, żeby nikt go nie rozpoznał. Na początku pomyślałem, że to durne, ponieważ inni od razu zauważą kupę żelastwa, ale po dziesięciu minutach straciłem wiarę w potwory. Nie wiem czy przechodnie mają po prostu w dupie co się wokół nich dzieje, czy są takimi idiotami, żeby się nabrać na zwykłą czapkę z daszkiem i czarne okulary.
Wszystko szło nam w miarę sprawnie. Oczywiście cały czas miałem na oku to, żeby ta pokraka mi się nie zgubiła i nie robiła za długich przerw koło wystaw z ubraniami. Jednakże oczywiście los znowu postanowił się ze mnie pośmiać i postawił na mojej drodze jakiegoś pajaca w masce. Na początku nie zwracałem na niego uwagi, niech tam sobie nosi co tam chce, może ma wyjątkowo szpetną mordę. Jednakże po tym jak szedł za nami krok w krok, przez większość naszej trasy, zacząłem zwracać na niego większą uwagę. I dobrze, że tak postąpiłem, ponieważ w pewnej chwili wyciągnął jakąś butelkę z plecaka z zamiarem wylania jej zawartości na Mettaton'a. Na szczęście w porę zareagowałem i odepchnąłem go na bezpieczną odległość. Później rzuciłem się na kolesia w masce, co z kolei nie było najlepszym posunięciem, ponieważ w ciągu naszej szarpaniny butelka się przechyliła i jakiś niezidentyfikowany płyn spłynął mi po ręce. Momentalnie poczułem straszny ból i smród, który wydzielają palone kości. Napastnik skorzystał z mojej chwilowej nieuwagi i odepchnął mnie od siebie, a następnie uciekł. Miałem zamiar za nim biec, ale po pierwsze - nasza gwiazdeczka nie może zostać sama, a po drugie - mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Kiedy zrezygnowałem z pomysłu gonienia go, szybko ściągnąłem swoją marynarkę, a następnie do połowy koszulę.
-Jezus Maria, Dust!- Mettaton przeraził się, kiedy zobaczył w jakim stanie jest moja ręka- Musimy iść do szpitala!
-Nie.- popatrzył się na mnie, jakbym był wariatem- Ja idę do szpitala, ty na bankiet. Odprowadzę cię tam i Maddie się tobą zajmie, dopóki nie przyjdzie mój zamiennik.
-Jesteś pewny? To nie wygląda najlepiej.- a boli jeszcze gorzej. Dust, nie skupiaj się nad tym, masz robotę do wykonania. Z tą myślą wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do Ganz'a.
-Przyślij na bankiet kogoś z komendy, najlepiej rybę, bo ona wie gdzie ma iść. Każ jej się pośpieszyć, bo to pilne.- powiedziałem na dzień dobry.
~Coś się stało?
- Po prostu ją wyślij.- i się rozłączyłem- Idziemy.- ruszył za mną bez najmniejszego sprzeciwu.
Jestem zirytowany, zły, czuję że mi ramię zaraz odpadnie i w dodatku jest mi zimno, bo jestem ubrany do połowy. Pieprzyć taką robotę!!
***
- Czyli powiadasz, że był to zamach na Mettaton'a?- dopiero wyszedłem ze szpitala, dałbyś mi spokój z pytaniami.
-No raczej nie na mnie.- Ganz przewrócił oczami- Pewnie to jeden z ludzi, którzy go hejtują. Chciał, żeby kwas przeżarł się przez metal i uszkodził jego robotyczne ciało. Wtedy ciężko byłoby mu wystąpić publicznie, przynajmniej dopóki go nie naprawią.
-Człowiek miał maskę, tak? Miał jakieś znaki szczególne?
-Cała maska była biała, ale miał trefla na prawym policzku.
-Z niczym mi się to nie kojarzy. Pewnie to faktycznie jakiś człowiek, który go nienawidzi.- Ganz otworzył mi drzwi od samochodu. Mam uszkodzoną rękę, no ale bez przesady.- To teraz skoro nie ma tu nikogo, możesz mi ponarzekać na swoje życie.- powiedział, kiedy usiadł na miejscu kierowcy.
-A żebyś wiedział, że to zrobię. Dlaczego to ja muszę niańczyć Mettaton'a? Z tego co wiem Undyne sobie dobrze poradziła. Nikt przynajmniej nie poparzył jej jakimś kwasem. Dlaczego to zawsze spotyka akurat mnie? Zmuszasz mnie do jakiś dziwnych rzeczy, a ja nawet nie podpisałem żadnej umowy o pracę.
-Skończyłeś?- zapytał z chamskim uśmieszkiem na twarzy.
-Tak.- przez chwilę zapanowała kompletna cisza- A Undyne jest głupia.- Ganz prychnął śmiechem.
Przez całą drogę rozmawialiśmy ze sobą o jakiś durnotach. No może jeszcze parę razy przepytał mnie ze znaków drogowych. Tak mnie tym męczy, że teraz w koszmarach nie śnią mi się zwłoki, tylko te pieprzone znaki drogowe i te wszystkie durne zasady ruchu drogowego.
Ganz odstawił mnie pod hotelem i pojechał z powrotem na komendę. Eh... czy ja naprawdę muszę tam wracać? Przynajmniej parę godzin odpocząłem od tego blaszanego głąba. Otworzyłem drzwi od pokoju swoją kartą i oczywiście zastałem tam wyłączone światła oraz kompletną ciszę. W sumie czego mogłem się spodziewać po trzeciej w nocy?
W rogu zauważyłem Undyne, która spała na krześle. W mojej głowie zrodził się szatański pomysł, który od razu miałem zamiar wcielić w życie. Podszedłem do niej jak najciszej się dało i kiedy byłem już wystarczająco blisko, kopnąłem w krzesło, wywracając je razem z Sushi na pokładzie. Upadła tyłkiem na podłogę, przez co kompletnie się rozbudziła. Kiedy zorientowała się kto sprezentował jej taką pobudkę, miała zamiar mi przywalić, ale z niewiadomych przyczyn się zatrzymała.
-W pracy się nie śpi.- powiedziałem do niej, po czym wysiliłem się na wredny uśmieszek, którego nauczyłem się od Ganz'a.
-Mogę cię oszczędzić, bo jesteś kaleką.- prychnęła- Jak się czujesz z tym, że zawaliłeś robotę?
-Nie zawaliłem. Rozkaz brzmiał: chroń Mettaton'a, a z tego co wiem, jemu nie stała się krzywda.- chyba ją zatkało.
-Nie ważne. Ja wracam do domu. Daj znać jak znowu pokona cię pierwszy lepszy gostek z ulicy.- i z tymi słowami wyszła.
-Cholerna ryba.- powiedziałem pod nosem słysząc trzask drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro