Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 2 3 szukasz ty!

-Czekaj młody kapitana ściągamy! Zaraz powinna przyjść Wanda i Vison oraz Bruce! - rzekła Natasha.

-Dużo osób będzie.. -zamyślił się. -A nie będziemy przeszkadzać?

-Czym niby przeszkadzać? - spytał Clint -Każdy gra!

-Właśnie! - powiedział Rhodey.

-No, ale wszyscy wszyscy będą grać? -do pytał nie pewny.

-Bałwan będzie szukał! -powiedziała rudowłosa.

-Jesteśmy już! -powiedział Vision przynosząc Wandę w rękach.

-Tak sądzę! - odparł Clint.

-Mam nadzieję - dodał Falcon.

-Ktoś widział Tony'ego? - spytał Rhodes.

-Tony jest niedostępny, niech se odpoczywa. -powiedziała Tasha z cichym niesmakiem wiedzy na jego temat. -A ktoś idzie zobaczyć za Steve'm?

-My pójdziemy po Kapitana! -uśmiechnął się Bucky zakładając rękę przez ramię Rhodey'a.

-Mogę z tobą pójść - prychnął i przewrócił oczami.

-Dobra to czekamy na was, a między czasie wytłumaczymy zasady Peter'owi! - rzekł Sam.

-To jak tam sierściuch? W końcu kuleje na swoją rękę, a nie na Steve'na co? -zaśmiał się Zimowy Żołnierz kierując się do windy z czarnoskórym.

-Ale wiem na czym polega zabawa w chowanego. -wy marudził Pajączek.

-Sam jesteś sierściuch - prychnął, ale grzecznie szedł z nim.

-Wiem Peter, ale nie wiesz na jakich my zasadach gramy! - stwierdził Clint.

-Jak to, ja jestem sobą i nie mam tych dzikich fikuśnych kocich dodatków. -prychnął.

-No dobrze więc tłumaczcie.

James prychnął cicho i pokiwał sprzecznie głową.

-Dobra chyba Falcon ci mówi, że to nie wygląda jak normalny chowany - rzekł Clint, a do salonu przyszedł Banner.

-No tak, że możemy używać swoich mocy.. -ziewnął młody i spojrzał na wszystkich w salonie.

-A więc można używać mocy do użytku są dwa piętra, które zostaną wylosowane przez Jarvisa! Na każdy piętrze co innego. Można się przemieszczać nawet i uciekać puki szukający nie złapie osoby ta nadal może się chować.

-Zbyt skomplikowane i szalone od razu przegram. -westchnął zrezygnowany. -Nie nadaje się do niczego.

-Nie mów chop póki nie zagrałeś! - wtrącił się Sam.

-Więc na schowanie jest 2 minuty, a szukający ma 10 minut aby znaleźć jak największą liczbę chowających się! - wytłumaczył łucznik. -Na pewno ci się spodoba skoro możesz chodzić po ścianach itp Peter.

-Tak schowam się i pójdę spać to najlepsze rozwiązanie. -uśmiechnął się krzywo.

-Cóż można się też chować w parach - dodała Wanda.

-Racja zapomniałem prawie o tym!- stwierdził Clint. Peter rozglądnął się po pomieszczeniu.

-Poczekam na Steve'a.

-Hm to jak reszta się ustawia? -do pytał. -Jak trudne będą pary?

-Peter może chować się z Falconem, Steve'a zostawimy na poszukiwania, bo nie ma Tony'ego do pary. -zaproponowała Tasha.

-Dobry pomysł - stwierdził Falcon.

-Chyba Steve się nie urazi, że szuka skoro jest mistrzem w szukaniu- rzekł Clint.

-Racja nie obrazi się, ale to znaczy też że dwie osoby będą szukać? -zastanowił się Vision i patrzył na zgromadzonych.

-No teraz tylko trzeba czekać na pana Bucky'ego i pana Rhodey'a. -mruknął Peter. -Jeśli przyjdą z panem Steve'm.

-Przyjdą - stwierdziła Wanda - to jest pewne.

-Poza tym chwila zabawy wszystkim dobrze zrobi - stwierdził Clint. Natasha wybuchła śmiechem po słowach Bartona.

-Więc i tak czekamy too może usiądziemy? -zapytał zmieszany i zrezygnowany Pete.

-Jasne młody - rzekł Falcon i usiadł na kanapie. -Tylko Natasha i Clint nie ma oszukiwania!

-Sam jesteśmy mistrzami w tą grę! My nie oszukujemy! - zaśmiał się Sokole oko.

-W końcu wygrali mistrzostwa... - stwierdziła cicho Wanda.

-Jakie mistrzostwa? -spytał ciekawy Parker. -Co za oszukiwania?

-My nic nie wiemy. -uśmiech na twarzy Romanoff zajmował pół twarzy. -Ta gra jest bardzo łatwa!

-Pamiętam jakby to było wczoraj, łatwo nie było. -mruknął Vision. -Ale i tak ktoś z niższej półki musiał się nazwać mistrzem.

-Z niższej! Wypraszam sobie! Wygraliśmy uczciwie te zawody! - oburzył się Clint.

-Cóż ma rację - dodała Wanda - wygrali dzięki temu, że są szpiegami i zajebiście się schowali!

-To prawda to była czysto teoretyczna uczciwa gra -powiedziała również urażona ruda kobieta. -Tym razem też wygramy!

-Ale jakie te mistrzostwaaaa! -spytał Peter.

-Mistrzostwa w chowanego! - odparł Clint i wstał z fotela. -Rozgrywały się na kilka rund! Ludzie z miasta też mogli grać! Jednak to my byliśmy mistrzami!

-Ale nie wolno nam wychodzić z wieży teraz więc.. -zaczął Pajączek.

-Znowu oni wygrają. -wy marudził Vision.

-No, bo Peter to organizował Tony.... Mistrzostwa były w obrębie miasta! - wyjaśnił Clint.

-A żebyś wiedział, że wygramy! - powiedziała Natasha.

-Rooooozumiem -kiwnął głową młody.

-A może tym razem ja i Wanda wygramy? -uniósł brew Vision.

-Nie macie szans! - rzekł Clint.

-Mamy tak jak każdy ma szanse! -prychnął mag.

-No i czego się kłócicie! -powiedział Bucky klaskając w dłonie. -Gramy czy nie? Kapitan postawił na rewolucje i upartość i stwierdził, że ma gdzieś zabawy. -powiedział pewny siebie, ale po chwili wybuchł śmiechem. -Oczywiście, że go wyciągnęliśmy z tej ciemnoty!

-Jeeeej! - ucieszył się Clint - To będzie wyzwanie!

-To dobrze, że będzie grać! - rzekła Wanda.

-No, a jakże! -mruknął Vision i przytulił Wandę.

-Nie gram, sami grajcie. -wy marudził Cap kierując się do swojego pokoju.

-Ale kapitanie! - wy marudził Clint.

-Nie mamy szukającego teraz - stwierdziła Wanda.

-Właśnie! - wtrącił się Sam.

-Nie mam dziś zbytnio humoru. -warknął blondyn.

-Panie Steve, niech pan z nami gra! -wy marudził również Peter.

-Właśnie! Tony nie zagra, bo pewnie śpi u siebie - rzekła Wanda.

-Więc brakuje nam zawodnika - stwierdził Sam.

-A po co mi wiedzieć co robi Stark! -zatrzasnął za sobą drzwi.

-Um to będziemy grać bez nich kogoś się wymyśli do szukania. -powiedział Bucky w zastanowieniu.

-Są wkurzeni - stwierdził Rhodey.

-Ja będę szukać - zaproponował Sam - jeśli nie ma nikogo chętnego, a wszyscy chcą chować się - stwierdził. - teraz tylko wybrać przez Jarvisa dwa piętra.

-Przez was są pokłóceni! -wy warczał Pajączek na Zimowego Żołnierza i War Machine. -Gdyby nie wy to Steve i Tony normalnie, by rozmawiali! -schował twarz w dłonie zły sfrustrowany i smutny.

-Będzie dobrze na pewno się pogodzą za niedługo i wrócimy do normy. -Nat pogłaskała po głowie młodego. -Ale skoro ty będziesz szukał to kto będzie w parze z Peter'em?

-Nie chcieliśmy aby tak to wyglądało - rzekł James.

-Hmm z Bruce'm! Bruce nie ma pary, bo nie ma Strange'a! - stwierdził Falcon.

-W sumie racja - rzekł naukowiec i uśmiechnął się do Petera.

-A może jednak przyjdzie doktor i co wtedy? Wtedy ja nie będę miał pary. -wyburknął Parker.

-Będzie dobrze, składy mamy, więc grę rozpocznijmy! -uśmiechnęła się Natasha.

-Teraz my wygramyy! -uśmiechnął się Vision.

-Ey, a ja jeszcze nie mam pary! -powiedział oburzony Bucky.

-Ty jesteś z Rhodey'em  - rzekł Clint - więc radzę wam się dogadać!

-Jarvis?

-Już wybieram panie Wilson... Piętro 34 i 35 - odezwał się Jarvis.

-Z tym czymś?! Ha! Nie śmieszne -przewrócił oczami mężczyzna z metalową ręką.

-Chill out'owe te piętra! -zaśmiała się Wdowa.

-Zobaczymy po tym jak ja i Wanda wygramy! -pochwalił się Vision.

-Nie macie szans! - stwierdzi Clint.

-Jak przegram przez ciebie wylecisz przez okno - stwierdził Rhodey.

-Właśnie! - poparła ukochanego Wanda.

-Dobra zbieramy się na owe poziomy, bo pewnie nie dajemy spać Stark'owi. - stwierdził Sam.

-Oczywiście, że ich nie mają! -uśmiechnęła się juz zwycięsko Nat.

-Dupa! -prychnął Bucky.

-Wygramy tylko dla mojej Ukochanej - uśmiechnął się mag.

-Tak dajmy odpocząć panu Stark'owi i panu Steve'owi tak będzie najlepiej. -powiedział cicho Peter.

-No wiem Nat! - poparł kandydaturę i ruszył do windy łuczniczk.

-Peter ma racją - poparł Bruce.

-To idziemy! - stwierdził Sam i wstał z kanapy.

Wszyscy harem skierowali się do windy Peter trzymał się za Falconem, a reszta szła swoimi parami. Każdy przygotowywał się mentalnie do zwycięstwa bądź przegranej. Z jednym mieli rację, Tony nie mógł przez ich darcie odpocząć tylko męczył się z wszystkim. Trzeba było się trochę odstresować wszystkimi sytuacjami w ostatnim czasie, które ich spotykały, ale też po prostu zjednoczyć drużynę bez spin. Wspólna gra była bardzo dobrym pomysłem na to aby zjednoczyć drużynę. Tony również z chęcią, by zagrał gdyby nie to, że ledwo kontaktował z światem i musiał zebrać siły aby dokończyć jedną sprawę żeby zająć się kolejną, i dopiero pozwolić sobie na chwilę odpoczynku przy reszcie. Jednak najpierw musiałby wyspać się mniej więcej co ostatnio było bardzo problematyczne. Teraz kiedy nie miał przy sobie Kapitana spanie było lekko koszmarne, a przy nim mógł naprawdę dobrze się wypocząć, bo Tony wtedy wiedział, że ktoś o złotym sercu czuwa nad nim i nie krzyczy i niekazuje robić tego czego się nie chce. Teraz nie mógł sobie pozwolić na głębszy sen bojąc się tego, że może nie wybudzić się z niego przez swoje koszmary. Skulony pod łóżkiem, wtulony w koc starał się usnąć na nowo. Chociaż naprawdę nie było to zbyt łatwo, niby teraz chołota poszła się bawić zostawiając dla Stark'a ciszę to i tak jakoś było tak nie swojo. Obawiał się snu, ale naprawdę był wymęczony, a jego kocie ja pragnęło snu bez którego nie mogło się obejść.
Niestety, ale zwierzęce instynkty też potrzebowały swoich rzeczy aby mogły poprawie funkcjonować.

Tony nawet nie zamknął drzwi tylko miał je uchylone, a że nie było go widać pod łóżkiem to widział kto miałby wejść do środka. Miauknął cicho i skulił się gdy serce zabolało go.
Jednak nikt ani nic nie zamierzało na razie odwiedzać milionera, większość była na piętrach gdzie bawili się w chowanego, a Steve leżał u siebie zwinięty w kłębek nerwów smutku i kocu. Miliarder z jednej strony cieszył się z samotności, ale z drugiej strony nie chciał być samotnym. Po dłuższej chwili usnął. Właśnie na tym polegała samotność z jednej strony ona była właśnie dobra, ale z drugiej strony czasami przeszkadzała aż za bardzo.
Jednak jego sen nie był spokojny, a z niego wydobywało się ciche popiskiwanie, które starał się zdusić w kocu. Chociażby chciał kogoś prosić o pomoc to szczerze nikt nie był w stanie mu, bo każdy był zajęty. Nawet jeśli poprosiłby to w ostateczności, a nawet gdy często byłoby za późno.
Niestety musiał być silny i wytrwać sam. Jak zwykle robił wszystko sam więc i teraz musiał się obejść sam ze swoimi sennymi problemami. Czasami kilka nie potrzebnych słów sprawiło, że samotność będzie dokuczała jeszcze bardziej, bo do nikogo nawet nie mógł przyjść i poprosić o pomoc, jedyną osobą, która potrafiła się dobrze opiekować był sam Steve, ale z jego strony nie mógł liczyć przez jakiś czas na nic. Był zostawiony na pastwę losu jak zwykle sam. Spał niespokojnie i nieświadomy tego, że popiskuje cicho tulił się do koca. Nikt nie miał szczerze pojęcia co dzieje się ze Stark'iem nikt też nie miał pojęcia co zrobić aby do nich wyszedł i z nimi porozmawiał, Tony w oczach reszty był taką jedną małą 'kocią' niewiadomą. Gdy reszta bawiła się na dolnych piętrach. Wanda martwiła się o miliardera, bo naprawdę ciężko było do niego dotrzeć, a teraz potrzebował naprawdę pomocy.

Nie tylko Wanda miała smutne zamartwienia o Stark'a, Natasha też była lekko rozkojarzona mimo, że uwielbiała grać w chowanego na zasadach przez nich wymyślonych. Tony był im teraz naprawdę potrzebny, bo musieli raz, a porządnie zrobić porządek z Hydrą wydostać Wade'a i przywrócić Fury'ego i TARCZĘ na nogi. Wiedziała, że bez kompromisu między drużyną nie zdołają nic zrobić. Jednak najpierw musieli być uważni na to co się dzieje wokół nich gdyż w każdej chwili wróg mógł zaatakować wieżę bądź któregoś z nich. Fury starał się jakoś animowo napisać do Triskelionu aby uważali lecz nie wychodziło mu to. Musiał poza tym dowiedzieć się kto z nich jest zdrajcą, a tych nie było tak mało, na każdym kroku czaiło się zło, zdrajcy, anty sojusznicy mścicieli. Hydra była trudnym przeciwnikiem od niepamiętnych czasów II wojny światowej gdzie to wszystko zaczynało się rozrastać pod władzą Red Skulla, aż po teraz gdy władze przejął inny szaleniec chcący zaspokoić wolność ludzką wybijając co do ostatniej żywej duszy. Tylko Agencji Hydry wiedzieli kto jest tak naprawdę głównym władcą Hydry. Goodman miał tylko pilnować głównej bazy gdy tak naprawdę organizacja inflintorowała Tarczę.
Wszystko działo się jak w matrixie spowolnione tępo czas, ale tak naprawdę z drugiej strony jedynie znacznie przyspieszało wszystko i dobijało do godziny śmierci. W wieży czas leciał powoli gdy w Hydrze wszędzie wszystkich było pełno, a czas leciał nieubłaganie. Jedynymi w wieży, którzy praktycznie nic nie robili byli Rogers i Stark jeden spał, a drugi zadręczał się własnymi myślami. Kapitan mimo iż nie powinien to miał wrażenie, że przez niego właśnie wszystko idzie nie tak jak trzeba, że są nie potrzebne kłótnie i, że rozmowa z Tony'm wcale już rozmową nie jest i nie będzie, tak bardzo chciał na dobrze reszcie, że przypłacił ogromną ceną ponownego ładu z dawnym przyjacielem, kochankiem teraz traktowali się jak powietrze mimo iż bardzo tego nie chcieli. Sam Stark potrzebował teraz kogoś przy sobie aby nie upaść niżej, ale nie chciał robić więcej nikomu problemów skoro nawet w własnej wieży go nie chcą. Jak zwykle spać dłużej już nie spał tylko męczył się z swoją przeszłością i przyszłością, a trzeba będzie jeszcze wytłumaczyć Cioci May dlaczego Peter nie wróci do szkoły czy do niej. Rogers podchodził do drzwi miliardera wielokrotnie lecz za każdym razem uciekał szedł po prostu dreptał gdzieś z dala, chciał go przeprosić, ale z drugiej strony jakoś nie potrafił przeszkadzać zwłaszcza Tony'emu mógł mieć przecież milion rzeczy na głowie, mogło go nie być w pokoju w ogóle, ale jedynej rzeczy której żałował było to, że po tym jak już zaczęli się dogadywać, znowu wszystko się zepsuło. Miał rację na głowie miliardera było pełno problemów rozwiązań i zagwostek. Leżał pod łóżkiem starając się jak najsensowniej dobrać wszystko tak aby zdążyć ze wszystkim. Słyszał, że ktoś podchodzi do jego pokoju dzięki kocim dodatkom, ale wolał nie brać byka za rogi. Po sensownych długich minutach Steve postanowił zajrzeć do pokoju Stark'a po cichu. Jedyne co ujrzał to skopaną pościel i pustkę oraz ciemność.

-No tak mogłem się spodziewać -westchnął cicho pod nosem zawiedziony i wyszedł z pokoju. Jednak nim Steve wyszedł Tony mruknął cicho gdy usłyszał, że ktoś wchodzi, a nie potrafił uspokoić swojej drugiej połowy. Dla Kapitana jednak miauknięcie było mało słyszalne więc go nie usłyszał.

-Czy kogoś pan Rogers szuka? - spytał Jarvis - Wszyscy są na niższym poziomie oprócz pana Stark'a.

-Nie Jarvis. -kiwnął głową i poszedł do kuchni z ponownym westchnięciem.

-Rozumiem - odparła sztuczna inteligencja. Tony mruknął i dość niechętnie wyszedł spod łóżka gdyż brzuch zaczął go boleć, a wolał nie pogarszać niczego.

-J. Mogę tak do ciebie mówić? Czy nie bardzo ci to pasuje? -Steve stanął przed lodówką.

-Może pan się do mnie zwracać jak chce - odparł Jarvis.

-Dzięki. Pomógł byś mi J? Wybierać się na wakacje, gdzie byś mi proponował, ale na taki dobry wypoczynek. -mruknął i wyciągnął parę produktów na blat kuchenny.

-Zależy gdzie pan chciałby się wybrać - odparł.

-Dokąd chcesz się wybrać? - wy marudził cicho Antoś. W czasie gdy blondyn czekał na odpowiedź od sztucznej inteligencji schylił się po mąkę do niższej półki, ale kiedy otrzymał odpowiedź jeszcze od kogoś innego uderzył z impetem w szafkę.

-N-nigdzie..

-Wybacz nie chciałem abyś się uderzył - mruknął cicho. Jego ogon był obwinięty wokół nogi, a uszy opadnięte na rozczepane włosy.

-Nic mi nie jest. -wyciągnął potrzebne rzeczy do omleta. -J, takie ciepłe miejsca jakieś mi zaproponuj i opowiedz trochę jak tam jest.

-Yhym - mruknął i popatrzył w stronę windy czy uciec bądź zostać.

-Hawaje są dość obiecującym miejscem. - stwierdził Jarvis.

-Mam tam wyspę - wy marudził Tony.

-Floryda również jest dość przyjemna jednak duże zagrożenie ze strony zwierząt.

-Mam tam wille - stwierdził.

-W Meksyku jest dość ciekawie, ale upał może doskierać.

-Mam ranczo...

-Brazylia Rio to bardzo piękne miasto pełne atrakcji.

-Wykupiłem coś tam.

-Pan Panie stark wszystko wszędzie praktycznie wykupił.

-Racja Jarvis. - odrzekł, a Steve przysłuchiwał się wymianie zdań SI i Tony'ego.

-Więc gdzie ty byś mi proponował fajne wakacje Tony? -dopiero teraz spojrzał na mężczyznę.

-Nie wiem - powiedział cicho - jest dużo fajnych i miłych miejsc gdzie można się wybrać - mruknął i niepewnie wszedł do kuchni.

-Pierwsze lepsze miejsce wybieraj. -zaczął wszystko przygotowywać po kolei na jedzenie.

-Hm... Hawaje - odparł dość niepewnie - dobry alkohol, klimat niedaleko aż tak. - rzekł i otworzył lodówkę.

-Hawaje..-mruknął w za myśleniu. -A to nie było tam gdzie było tyle ładnych pań?

-Ta - mruknął i wyciągnął mleko zamykając lodówkę - głównie ciekawa kultura i zachowanie.

-Mm dobrze rozumiem. J, a ty jakie byś wybrał miejsce? -spytał i pichcił pyszności.

-Ranczo to też dobry wybór - rzekł Jarvis. Tony tylko mruknął na słowa sztucznej inteligencji i odkręcił nakrętkę butelki.

-Ranczo lubisz jeździć na bykach albo koniach? -prychnął cichym śmiechem pod nosem.

-Umiem jeździć konno - rzekł Stark - to dość przyjemny sposób przemieszczania.

-Czyli Meksyk, mm okej rozumiem, ale chyba te Hałaje będą lepszym wyborem. -zmyślił się.

-Twój wybór - mruknął i zaczął pić z butelki.

-Ta mój wybór. -mruknął pod nosem potwierdzająco, a po chwili na dwa talerze wyłożył po połowie omletu.
Jeden talerz położył na stoliku, a drugi wziął do rąk i nie wiedząc co ze sobą zrobić skierował się na taras. Tony popatrzył zdezorientowany na Steve'a i upił kolejnego łyka z butelki z mlekiem. -Hawaje.. -mruknął pod nosem Kapitan i oparł się o barierkę patrząc w niebo zajadając się swoim jedzeniem. Filantrop jeszcze napił się raz i odłożył butelkę z mlekiem do lodówki nie wiedząc co ze sobą zrobić. -J, będziesz tak miły i powiesz tej ciamajdzie żeby wziął to jedzenie ze stołu i je zjadł, albo przyszedł do mnie i to zjadł? -westchnął Cap widząc kątem oka co wyrabia Tony.

-Oczywiście - odparł Jarvis - Pan Rogers mówi aby pan zjadł jedzenie albo przyszedł do niego i zjadł razem z nim.

-Ehh - Tony westchnął i popatrzył na omlet. Gdy Steve stał spokojnie i jadł posiłek spoglądając w niebo i co jakiś czas na mężczyznę, który niechętnie wziął talerz i poszedł na taras. -Dlaczego zrobiłeś dla mnie posiłek? - spytał cicho i stanął niedaleko jego.

-Jeszcze marudzisz, że masz co jeść? Fajne podziękowanie.

-Przepraszam - mruknął - po prostu myślałem, że mamy się unikać tak jak chciałeś - rzekł, a każde jego zdanie było wypowiedziane cicho i bez jakiekolwiek chęci.

-Dotykam cię? Pożaram cię wzrokiem? Przeszkadzam twojej sferze osobistej? -zaczął się zastanawiać i wymieniać.

-Nie, nie i nie  - odparł - po prostu powiedziałeś jasno, że mamy się omijać. - westchnął.

-Więc się omijamy, ale nie chciałem tego przeze mnie. Chciałem aby w końcu Rhodey i Bucky przestali się kłócić jak małe dzieci i postarali się być w zgodzie wybacz, że znowu wszystko zepsułem gdy próbowałem naprawić, naprawdę nie chciałem aby nasza przyjaźń..wszystko było wystawione na próbę aż tak bolesną, uwierz to bardzo boli.

-Wiem Steve, że boli... Sam to odczuwam - mruknął cicho - i rozumiem jako Kapitan musisz wszystkich trzymać w rygorze... Jednak po prostu to oni i ich nie zmienisz. Skoro już rozmawiamy co powinienem zrobić z ciociom May Peter'a.

-To jest bardzo naprawdę bardzo trudne do przeżycia, gdy nie mogę ani chwili z tobą posiedzieć, a bardzo bym chciał. -westchnął. -Zadzwoń powiedz żeby się nie martwiła Pete jest w dobrych rękach i po prostu ma wcześniejsze wakacje czy coś takiego może. -zaproponował.

-Rozumiem i ciężko z tym będzie Steve... Chłopaka nie ma praktycznie od tygodnia nie komunikuje się z ciotką dla bezpieczeństwa jej, a ona nie za bardzo wie, że on jest Spidermanem.

-Mam tylko nadzieję, że ta męczarnia minie szybciej niż się zaczęła, bo przysięgam wyskoczę przez tę barierkę. -trzymał pusty talerz i patrzył w chmury. -Ale jest na staży u ciebie więc możesz ją chyba zapewnić, że wszystko w porządku.

-Egh... Jest, ale to Peter. Boje się, że w końcu go nie upilnuję i stanie się coś złego. To tylko niewinny dzieciak który cierpi przez złych ludzi.

-Czemu myślisz, że go nie upilnujesz? Przecież gdy siedzi w wieży chyba bardziej jest bezpieczny. Tak?

-Wymknie się to jest pewne. Sami nie wiemy co planuje Hydra jesteśmy odcięci od informacji, a Triskelion nam nie pomoże.

-Ale zapomniałeś, że mamy zwartą grupę i damy sobie wszyscy razem radę!

-Nie zapomniałem po prostu boje się tego - westchnął - to co widziałem i to co wiem. To nie będzie zabawa.

-Ja też dużo wiem na co są zdolni w Hydrze, ale zawsze zapominają, że można im zrobić jeden błąd i popadają wszyscy. -zerknął na Tony'ego, a później z powrotem na niebo.

-Jeden błąd... A co jeśli my go popełnimy? - westchnął i popatrzył w talerz.

-Nie zrobimy -przez chwilę Rogers nie wiedział co począć ze sobą, ale w ostateczności położył wolną dłoń na ramieniu Tony'ego. Spojrzał on na niego zmęczonym wzrokiem i dość szybko go spuścił.

-Trzymam za słowo - wyszeptał.

-Więc trzymaj nawet jeśli musielibyśmy się kłócić -wziął dłoń i westchnął, odwracając głowę w drugą stronę.

-Nie chce się kłócić. - stwierdził - za długo się kłóciliśmy.

-Zjedz to co ci przygotowałem. -powiedział spokojnie. Tony ponownie spojrzał na talerz i westchnął, bo nie wziął tabletek aby coś jeść. -Nie wziąłeś sobie widelca? Dać ci? -popatrzył na Tony'ego.

-Mam widelec - odparł cicho i poruszył niespokojnie nosem.

-Myślałem, że moje jedzenie jak robię jest dobre, a nie odstraszające.

-Twoje jedzenie jest dobre... Po prostu - nie wiedział czy powiedzieć czy też nie - nie wziąłem leków na żołądek.

-Przyniosę, coś jeszcze przynieść? - kiwnął głową na nie. Widać było po mężczyźnie zmęczenie i brak siły nawet jego kocie dodatki nie poruszały się tak energicznie. Rogers wepchnął w drugą dłoń Antosia swój pusty talerz i podniósł go na ręce i wszedł do środka Wieży. Tony dopiero po chwili zrozumiał co się dzieje, ale nie szamotał się nie mając nawet na to siły. Cap odstawił miliardera na stół w kuchni zostawiając go na moment samego, by pójść po tabletki o które prosił Tony, a raczej tak zdefiniował to Steve. Pół kot nie ruszył się oprócz tego, że odłożył talerze na ladę. Nie rozumiał dlaczego on tak bardzo chciał mu pomagać. -Już jestem -powiedział Kapitan stojąc nieco dalej od Tony'ego i podał mu leki aby później wziąć swój talerz i po prostu posprzątać po sobie. Antoś podziękował cicho i połknął lek, który nie był zbyt dobry. Zatrząsł się z obrzydzenia i zmarszczył nos.
Między nimi zapanowała cisza i to bardzo dręcząca no bo i w sumie gdyby nie ona byłoby o wiele milej ale nie mogli na to nic poradzić, mieli się unikać.. W końcu po chwili Tony wziął się delikatnie za zjedzenie dziś czegokolwiek.

-Smakuje ci? -spytał przez ramię Kapitan.

-Nigdy nie narzekałem na twoją kuchnie Steve.

-Miło to usłyszeć, ale to jest najzwyklejszy w świecie omlet żadna kuchnia i filozofia.

-Ja nawet jajecznicy nie umiem zrobić - mruknął.

-Poprawka twoje grzanki co wystarczy chleb włożyć do tostownicy wychodzi jak węgiel. -uśmiechnął się pod nosem.

-Hahahaah ta grzanki robią się same czarne - powiedział ówcześnie śmiejąc się.

-Ale jakim cudem skoro wszystko jest ustawione i tylko poczekać aż wyskoczą same, a później posmarować czym się chce!

-Nie wiem Stevii jak one tak się robią po prostu mnie nie lubią - mruknął.

-Nic cię nie lubi, patelnie spalone po jajecznicy nie mówię o dziurach w niektórych garczkach po wygotowaniu i spaleniu ziemniaków. -wymieniał.

-Nie umiem gotować jedyne co umiem to zrobić jeszcze kanapki.

-Pepper cię nauczy gotowania.. -uśmiechnął się chociaż same słowa, które powiedział go zabolały przez co odwrócił wzrok.

-Jak to ona stwierdziła mam ręce sam się naucz gotować.

-Niektórzy nie mają do tego talentu i tyle. Wiesz żałuję wielu rzeczy, ale na pewno nie tej, że cię poznałem.

-Ja tego też nie żałuje kapitanie  - rzekł i zjadł niecałe pół omleta z połowy.

-Tony. -popatrzył na niego z uniesioną brwią.

-Tak? - spytał cicho i popatrzył na niego.

-Do końca. -wskazał na talerz, a później na jego osobę. -Nie odpuszczę ci!

3794 słów!!!

Jak myślicie kto jest zdrajcą w Triskelionie?
Co postanowi Fury?
Kto wygra chowanego?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro