Czy pocieszysz i mnie?
-Ale 20 bym ci nie dał.
-Taka mocna 18-stka się panu należy. -zachichotał Pete.
-Oooo dziękuję, chodź młody w takim razie my młode 18-stki idziemy napić się. - Tony zaśmiał się i uśmiechnął kiwając głową na boki.
-Um. Jeszcze nie mam 18-stu, czekam kilka miesięcy, ale może kiedyś z panem chętnie wy będę. -uśmiechnął się lekko do Bucky'ego.
-Ha! Dzieciak wie co mówi, nie bój nic Bucky cię nauczy mieszanek, dosyć ciekawych smaków poznasz, Wade też je zna więc damy radę!
-Nie uchlejesz mi dzieciaka. Ja tylko mogę to zrobić.
-Proszę? -Peter popatrzył w niedowierzaniu na Stark'a.
-A uchleje! Podobno ty też jesteś łatwy i padasz pijany. Pfy.
-Pfff to ty nie wiesz ile mogę wypić i nie paść.
-Boże. Kłótnie o alkohol. -przewrócił oczami Pajączek i zaszył się pod kocem.
-Żadne kłótnie Pete.
-Idę, już idę poszukać ptaszka. - powiedział cicho Barnes, a Tony uśmiechnął się rozbawiony. Bucky tylko wyszedł z pokoju Parkera i głośno krzyknął. -Ptaszku gdzie jesteś!- Stark zaśmiał się i popatrzył na Peter'a.
-Naprawdę pan James będzie męczył..drugiego pana James'a i ty nie masz nic przeciwko temu?
-Mam, ale nic nie zrobię nic z tym fantem.
-Czemu nie? Przecież możesz powiedzieć Zimowemu Żołnierzowi żeby zostawił twojego przyjaciela.
-Może i bym powiedział, ale co mi to da Pete? Skoro chcą tego oni obydwoje nie będę stawał pomiędzy nimi.
-Czej, czej, czej. Chcą obydwoje. A skąd ma pan taką pewność?
-Wygadało się?
-Które się wygadało? Bo widzę, że pan Barnes gada jak najęty i gdyby przymknąć oko to znam jego poczucie humoru z kimś innym. -mruknął cicho.
-On - odparł - przecież sam zauważyłeś, że gada jak najęty.
-A rozumiem, ale czy ten drugi pan James też go coś ciągnie do Winter Soldiera.
-Cóż chyba też. Nie jestem pewien, ale nie płacze mi więc jest dobrze.
-Nie płacze, o boże to zabrzmiało jakby pan Rhodney miał być molestowany przez Bucky'ego i żeby się nic nie wygadał bo go zgwałci. - zatkał sobie twarz dłońmi.
-Eeeeeeee - Tony nie wiedział jak to ubrać w słowa.
-Proszę pana niech pan więcej nie podsyła mojej głupiej wyobraźni tak okropnych rzeczy.
-Przepraszam Pete nie chciałem - rzekł
-Nnic się nie stało -zachichotał.
-No dobrze?
-Tak, jest lepiej.
-Okej - kiwnął głową.
-Ale nadal czuje sie winny.
-Nie masz czego. Wydarzyło się i trudno.
-A pan już się nie czuje winny, zrobi pan tak jak powinno być, razem uratować ich?
-Czuje, ale nic w ten sposób nie pójdziemy w przód.
-Dobrze, zróbmy tak aby ich uratować żywych.
-Tak racja.
-Tęsknię bardzo za Wade'm.
-Będzie dobrze.
-Mam nadzieję, że będzie dobrze.
-Damy radę odbijemy ich.
-I będzie lepiej niż było, będziemy normalnie żyć.
-Tak - kiwnął głową z uśmiechem.
-Dobrze niech tak będzie.
-Nie martw się i odpoczywaj Pete - powiedział wstając z łóżka.
-Pan też musi odpoczywać trochę. Dziękuję.
-Musimy wszyscy odpocząć.
-Tak zgadzam się aby nabrać sił.
-Jak coś to będę w pokoju.
-Dobrze, jak coś będę potrzebował to przyjdę. - Tony uśmiechnął się delikatnie do niego i wyszedł z jego pokoju. Pete położył się chcąc również trochę odpocząć i trochę się zdrzemnąć. Bucky w tym czasie złapał Rudiego i zaczął go moleścić i obmacywać pod pretekstem szukania ptaszka. Tony również położył się spać u siebie. Reszta była spokojnie w salonie.
-Weź nie mów tak! - powiedział urażony Rudi.
-Czyli jak? Daj mi ptaszka dotknąć, podobno jest fajny.
-Weź mnie nie wkutwiaj - powiedział.
-Czemu nie? Tonego już zmacałem, z jego synem się umówiłem na picie. Luz bluz.
-Tony'ego?
-Tak właśnie tego Tony'ego.
-Jesteś zdrowy?
-Absolutnie tak. -masował jego krocze.
-W-właśnie widzę.
-A co nie jestem ptaszku?
-Dobierasz się do mojego chuja.
-Au co tak ostro Rudi? -ścisnął lekko dłoń.
-M-mówię po ludzku - miauknął.
-Za ostrych słów używasz. -włożył dłoń w spodnie czarnoskórego.
-N-nie wiem czy nie ostrych.
-Co tam szepczesz? -masował jego męskość przez materiał.
-N-nic - miauknął.
-Chłopaki! Nie na środku salonu! -wy marudziła Wdowa przdchodząc obok nich do kuchni po wodę.
-Nie? To gdzie mamy sobie takie rzeczy robić? -wyciągnął dłoń zza spodni Rhodney'a.
-Gdzieś indziej - rzekł Clint. Rhodney westchnął cicho zażenowany.
-Co wzdychasz ptaszku? To nie koniec namacanka. -podniósł go na styl panny młodej i niósł go do pokoju.
-Nie koniec? - zarumienił się delikatnie.
-A chcesz żeby był koniec? -spojrzał na niego.
-No nie wiem - odparł.
-Nie uznaje tego za odpowiedź.
-Dlaczego nie?
-Bo to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Nie jest?
-Bo odpowiedź albo jest tak, albo jest nie, a nie nie wiem.
-To może tak ?
-Może. Pfy też mi odpowiedź. -wszedł do swojego tymczasowego pokoju i położył Rhodneya na łóżku i zawisł nad nim.
-A ty mi odpowiesz w takim razie?
-Na co ptaszku mam ci odpowiedzieć? -zniżył twarz do jego brzucha.
-Wpierdole Ci zaraz za tego ptaszka i będziesz latał przez okno.
-Uuuuuaaa jakie groźne słowa, bez swojej zbroi jesteś takim chuderlawym ptaszkiem. -podwinął jego pod koszulek i ugryzł go w podbrzusze.
-Ał nie jestem ptaszkiem.
-Na jakie pytanie mam ci odpowiedzieć?
-A jakie zadawałeś?
-Dużo zadawałem pytań. Na co mam odpowiedzieć?
-Pomyśl - zaśmiał się.
-Że nie chce aby to był koniec?
-No jesteś blisko - odparł patrząc się w jego oczy.
-To nie wiem. Po prostu nie chce aby to był koniec jeszcze.
-Tak czy nie?
-Z czym tak czy nie? -uniósł brew i wlepił w niego swój głodny wzrok.
-Oj Buło będzie z tobą do specjalisty iść aby przypisał ci urządzenie do lepszego słuchu.
-Yh? No dobra odpowiem ci. Tak. Nie wiem na co się zgadzam, ale masz moją odpowiedź tak. Tak. Tak. - mruknął cicho.
-No to możemy tego nie kończyć - odparł ciekawy jak zareaguje mężczyzna.
-No dobra. -położył się na nim, przygniatając go do materacu.
-Ale l-lekki to ty nie jesteś - wyszeptał.
-No wiem, przydałoby się zwalić parę kilo. -mruknął.
-Będziesz w końcu chyba nas trenował więc je zwalisz.
-Aha, czyli uważasz że jestem gruby. O ty ptaszku nie dobry. -jeszcze bardziej na nim się rozłożył i wsadził twarz w zagłębienie jego szyi.
-N-nie twierdzę, że jesteś gruby tylko ciężki.
-Ciężki, ja ci dam. -zaczął kręcić biodrami.
-J-jesteś c-ciężki - powiedział ledwo przygryzając wargi.
-No i trudno. -uśmiechnął się ale wypuścił go spod swojego cielska i położył się obok. Rhodney mógł w końcu złapać powietrze w płuca i uspokoić serce. -No i co aż tak bardzo nie chciałeś dokończyć pieszczot?
-Zgodziłem się przecież.
-Nie zgodziłeś, więc uszanowałem to.
-Powiedziałem, że możemy tego nie kończyć. Serio jesteś głuchy - stwierdził i po pukał mu w głowę - Halo jest tam Buła?
-Możemy tego nie kończyć, czyli nie ma zgody. Nie ma mnie tam. - przymknął oczy i zaśmiał się.
-Nie ma cię? To ja idę do Tony'ego.
-Idziesz do..a niech będzie, to twój przyjaciel. -obrócił się na drugi bok.
-Nie no Tony musi odpocząć - stwierdził - rola lidera nie jest łatwa, a jeszcze do tego jego reaktor.
-No tak, liderem nie jest być łatwo. Ale przecież każdy potrzebuje wsparcia od swojego przyjaciela. Nie zabraniam ci z nim rozmawiać. - popatrzył na niego.
-Może później - odparł i wtulił się w mężczyznę - należy mu się odpoczynek skoro stracił partnera.
-N-nie stracił przyjaciela, on żyje. Steve da rade, nikt mu nie podskoczy.
-Może, ale Hydra to też nie salon spa.
-Rudi wiem ale on musi dać radę, nie wybaczę mu jak nie przeżyje.
-Zobaczysz on ich tam od środka rozpierdoli.
-Mam taką cichą nadzieję. -zamknął oczy. -Ale jednak Hydra to nie Tarcza. Hydra cię szkoli tak że jak nie wytrzymasz kilku zabiegów automatycznie zdychasz.
-Steve jest silny psychicznie i fizycznie poza tym jego serum go delikatnie będzie ratować co nie?
-Wiesz powinno go ratować, ale ile też coś może mieć zdrowe składniki gdy wstrzykują w twoje ciało milion różnych substancji szkodliwych?
-Ehhh nie myślmy o tym tak - powiedział.
-Nie byłeś pod rękami Hydry więc nie wiesz tyle ile ja.
-Wiem nie byłem Bułko.
-Więc mam prawo tak myśleć, a nie inaczej. -westchnął i objął mocno czarnoskórego mężczyznę.
-Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
-Ja też. Po cieszyłem dzisiaj Tony'ego, Pajączka, a mnie. Mnie kto pocieszy?
-Ja cię po cieszę cię Bucky - powiedział.
-Po cieszysz mnie? -spojrzał na niego.
-A czemu nie? Ty też straciłeś przyjaciela. - Przyciągnął jego buzie do swojego policzka. -To pociesz mnie. - Rhodney zaczął się zastanawiać w jaki sposób mógłby go pocieszyć. -Hm? Co tam jeszcze myślisz? Nie po cieszasz mnie?
-Chce cię pocieszyć - burknął i niepewnie pocałował go w usta.
-Om. Tego się nie spodziewałem. -zarumienił się lekko.
-Ne?
-Bo myślałem,że dasz mi buzi w polik, przytulisz, czy coś, a ty tak niespodziewanie. -przejechał palcami po swoich wargach.
-No widzisz potrafię zaskoczyć - powiedział i uśmiechnął się do niego.
-Jeszcze raz. Proszę. -popatrzył na niego dużymi oczkami. Mężczyzna nie odpowiedział tylko ponownie zbliżył swe usta do jego ust. Natomiast Bucky złapał jego buźkę w obie dłonie i zaczął go zachłannie całować, a mężczyzna odwzajemnił zachłanne pocałunki. -Przepraszam, ale jesteś taki słodki. -wy mruczał w jego usta.
-Nie przepraszaj głupku.
-Będę. -szepnął i dalej go całował.
-Za c-co? - odpowiedział mu gdy tylko na chwilę przestali się całować.
-Bo cię tak całuje szybko i mocno.
-T-trudno - miauknął biorąc powietrze w płuca. Pociągnął Rhodneya na swoje biodra i położył mu ręce na tyłek a później skradł mu kolejnego buziaka. War machine nie opierał się w ogóle gdyż było to dość przyjemne.
Zimowy Żołnierz nie potrafił się oprzeć teraz James'owi. Przedtem byli wrogami, że skakali sobie do gardeł, a teraz do gardeł do oni sobie językami sięgają. Kłócili się o błahe rzeczy chociaż nikt nie mówi, że kłócić się nie będą w ogóle. Zawsze znajdzie się coś co spowoduje kłótnie, a to kłótnie bywają zawsze o byle co, zdarzają się o nawet błahostki ale szybko się ludzie godzą ze sobą. Tak też było między Avengersami, którzy traktowali się jak rodzina i chociaż nie zawsze było kolorowo to starali się stać murem za każdym. Próbowali się wzajemnie wspierać nawet w najcięższych sytuacjach, po stracie kogoś bliskiego dla nich. Więc i tym razem tak było tylko że forma słowa przeszła w formę ustną. Zdarzało się właśnie, że forma wsparcia była przekazywana 'inaczej', ale nawet to nikomu nie szkodziło zwłaszcza dwóm odwiecznym wrogom na przykład. Którzy teraz zachłannie wymieniali się ślina niczym słowami.
Każdy lubi co innego, nikt im na razie nie przeszkadzał, byli zamknięci w pokoju więc mogli se pozwolić.
Podczas gdy reszta siedziała w salonie. Trochę przybici, ale wiedzieli że Stark chce być pomocny, ale jeśli reaktor tak dalej będzie działał to dla niego będzie to ciężkie. Musieli jakoś sobie dać radę, a że teraz mieli utrudnione zadanie po stracie Kapitana to humor nie był najlepszy.
Avengers nie mieli zbyt dobrych humorów chociaż starali się myśleć pozytywnie to negatywne rzeczy nie pozwalały na to. Po dobrej godzinie ciszy napiętej ciemnej atmosferze Buła i Rudi wyszli z pokoju cali wylizani i szli do kuchni po coś do pićka nie wiedzieli jednak, że gromadka jak była wcześniej zwołana tak tu siedziała.
-Ohoho! Widzę że dzieci na bajkę się zebrały! -klasnął w dłonie Winter Soldier.
-Sam se bajkę oglądaj - warknął Falcon.
-Nie kłócić się - rzekła Natasha.
-Przyjdzie taki cwel, z bananem na ryjcu i będzie się rządził. -również w nie najlepszym humorze odpowiedział Clint.
-Ouh. -złapał się za serce. -Wbiliście mi nóż w serce, to bolało. -burknął teatralnie Bucky.
-Dobra Bułko nie denerwuj reszty - upomniał go mężczyzna obok niego.
-Do Sądzicie się czy będziecie tak stać? - zapytał Vision.
-Kurde, gdybym jeszcze to specjalnie robił to rozumiem gniewać się na mnie, ale kiedy ja jestem absolutnie grzeczny? -westchnął i pociągnął za sobą czarnoskórego do kuchni.
-Będzie stać aż się komuś w końcu nie przyda! -krzyknął z zadziornym uśmieszkiem.
-Jesteś szalony Buło - stwierdził War Machine.
-Czemu tak uważasz? Spytał czy będziemy tak stać, pomyślałem w nieco innym kierunku stania. -szepnął mu do ucha. -Siadaj i powiedz mi ile tam było ludzi w salonie plus my. -podszedł do szafki.
-Ty, ja Falcon, Wdowa Sokole oko, Vision, Scarlett Witch chyba wszyscy więc głównie 7 osób.
-7 osób. -burknął pod nosem zamyślony i zaczął wyciągać pucharki z szafki. -7 dobrze. -sięgnął po chwili do zamrażarki po puszkę lodów. James oparł się o blat i na spokojnie patrzył się na zimowego żołnierza jak wyciąga z zamrażarki lody. -No to będzie 6 misek z lodami, bo ja sobie wezmę jednego na wynoś na ciepło do pokoju. -uśmiechnął się pod nosem i szukał w szufladzie łyżki do nakładania lodów.
-Na wynos? - spytał i przygryzł delikatnie wargę domyślając się o co chodzi.
-Oj taak na wynos na wynos. W sumie mogę z resztą zjeść tego lodzika, ale no, wolę aby nikt nie patrzył proste. -wzruszył ramionami.
-Lepiej nie - mruknął i odwrócił głowę w bok.
-Hm? -zerknął na niego przez ramię. -Czemu uważasz, że lepiej nie?
-Lepiej aby nikt nie patrzył -mruknął.
-A może chciałbym aby popatrzyli jak jem ciepłego lodzika. -James nie odpowiedział tylko starał się nie myśleć o niczym związanym z propozycjami Bucky'ego. -Co tak zamilkłeś? -podał mu pucharek z lodami z łyżeczką i popatrzył uśmiechnięty w jego oczy.
-A tak tylko jestem cicho - odparł i z przyjemnością wziął od niego loda.
-A tak tylko jesteś cicho? -uniósł brew i wskazał palcem na swój policzek. -Zapłata. - War machine przewrócił oczami, ale zrobił ową zapłatę..
-Każdy tak będzie musiał zapłacić?
-Tak każdy jeden z osobna, za siebie. A co zazdrosny? -uśmiechnął się gdy dostał swojego upragnionego buziaka w polik.
-Może? - odparł, ale i tak skupił się na lodzie w pucharku.
-O co znów? To tylko nie winne buziaki w policzek. Za loda. - powiedział poważnie, chociaż gdzieś w głębi chciało mu się śmiać okropnie z tego. Poszedł układać na tackę miseczki z chłodnym jedzeniem i poszedł do salonu. -Lody, lody dla ochłody!
-Lody? - spytali wszyscy i spojrzeli na Bucky'ego jak na kosmitę.
-Wszystko z tobą w porządku? - spytał Falcon.
-No chyba nie ściągnę spodni i nie każe każdemu z osobna robić mi dobrze do chuja wafla. -przewrócił oczami i podszedł do Wandy i Visiona. -A teraz zapłata. -wskazał na policzek jeden, a później drugi.
-Jesteś nie możliwy - stwierdziła Wdowa - i nieokrzesany, a raczej nikt nie da ci całusa w polik.
-N-no cóż. -spuścił głowę w dół i westchnął. - No trudno, to przynajmniej smacznego na poprawę humoru wam. -rozdzielił wszystkim po jednym pucharku i wrócił do kuchni, chowając po sobie rzeczy, które przygotował. -Smacznego Rudi. -
Każdy oczywiście mu podziękował za lody gdy Rhodney był w połowie swoich. -No i daj tu frajdę innym, a ty dostajesz nic. No Bucky nic tu po tobie. -burknął cicho sam do siebie wycierając wodę na blacie kuchennym.
-Nie przejmuj się nimi w końcu ich znasz nie są jacyś chętni dziś do wszystkiego.
-Przeze mnie nie są chętni. Przecież co im zaszkodziło przyłożyć usta do czyjegoś policzka, a jak już nie to to z liścia ażebym oberwał nic, lenie się zrobili.
-Zapewne nie są w nastroju na takie rzeczy.
-No pewno tak. -podszedł na chwilę do niego, wszedł pomiędzy jego nogami i wtulił się w jego brzuszek. -Dokończ na spokojnie i idź do reszty do salonu. -pomasował jego plecki i prostując się cmoknął go w nosek.
-A ty co planujesz za ten czas robić? - spytał ciekawy. Nabrał loda na łyżeczkę i podstawił pod usta zimowego żołnierza.
-Ja. Hm, pewnie zresztą mało ważne rzeczy, jak zawsze. -mruknął i wziął do buzi loda, a później delikatnie wpił się w usta Rhodneya i dał mu na języku kawałek właśnie loda.
-Miał być twój - wymamrotał w jego usta.
-Myślałem, że mam cię tym pokarmić heheh. -odsunął się lekko od niego z uśmiechem.
-Umiem sam jeść głuptasie - odpadł i uśmiechnął się delikatnie do niego.
-To dobrze, że umiesz ja cię tylko do karmiłem i skosztowałem. -powiedział jak niewiniątko.
-Zauważyłem Bułko - odpowiedział i skończył lody.
-To dobrze ptaszku, że zauważyłeś, a teraz zmykam na chwilę.
-No dobrze i nie nazywaj mnie ptaszkiem!
-Czemu nie ptaszątko? -uniósł brew.
-Nie lubię tego!
-Ale czemu nie pisklaczku? -mruknął cicho z uśmiechem i zbliżał się do jego ust.
-Bo tak wkurwia mnie to, bo nie jestem żadnym ptaszkiem.
-Latasz jak ptaszek, nosisz strój ptaszka. Masz ptaszka. -wymieniał.
-A ty zaraz stracisz ptaszka - warknął.
-Spytał bym skąd wiesz, że nie jest metalowy jak ręka, ale...no. Zresztą nie ważne. -zaśmiał się cicho. -Cii birbuś. -musnął jego usta.
-Nawet gdyby był to i tak bym odciął - powiedział, a po chwili poczuł jego usta na swoich.
-Bo cię ptaszkiem nazywam? -nie odsuwał się od jego ust.
-Yhym - potwierdził.
-Zostawił byś mojego maluszka w spokoju, zero ucinania. Przecież dobrze ci było nie wierze, że nie.
-Może i było, ale nie waż się mówić do mnie ptaszku - odparł oburzony.
-Może? -popatrzył na niego. -Może było? Jest za mało wystarczalny? Jeszcze ci się większy marzy?
-Jak na moją dupę to ty masz za dużego.
-Co ma dużego bo nie usłyszałam? -spytała Nat opierając się o próg.
-Ja już pójdę. -szepnął Bucky i chciał się wycofać w tył.
-Dużego guza na łbie Nata - odparł - i ty nigdzie nie idziesz.
-Guza? -spytała Tasha i Bucky na raz.
Kobieta wybuchła śmiechem a mężczyzna się zmieszał trochę. Rudi mrugnął okiem w stronę Bucky'ego gdyż nie chciał aby Wdowa za dużo wiedziała.
-Co cię sprowadza do kuchni?
-Przyszłam odnieść puste miski i podziękować. -mruknęła z uśmiechem nadal patrząc na dwójkę mężczyzn. -No daj mu misiaczka chociaż zrobię, chodź Bucky ty stary zimowy zgredzie. -zamknęła go w niedźwiedzim uścisku.
-No to jeszcze buzi rosyjska małpko. -zaśmiał się brunet, a Rhodney zaśmiał się również z nimi i uśmiechnął się radośnie.
-Dobra nikt nie patrzy. -zrobiła tak, że wyglądało jakby cmoknęła go w usta, a jednak tak naprawdę położyła rękę na jego ustach i pocałowała swoją rękę, chciała ujrzeć ich reakcje.
-Woah to było ostre! -zaśmiał się Barnes. Rudi nie mógł uwierzyć, że kobieta to zrobiła i to przy nim. Naburmuszył się i odwrócił wzrok w bok. Obydwoje zaczęli się głośno śmiać z reakcji czarnoskórego.
-Daj jeszczczczcz.. -nie mógł się wysłowić, bo aż płakał ze śmiechu.
-No nie mogę jakie to słodkieee! - piszczała kobieta.
-Co słodkie? - burtnął cicho i poparzył na nich kontem oka.
-Twoja zazdrosność aż kipi z daleka! -wytarła łezki. -Gdzie ja takiego buca bym wy całowała, gdyby jeszcze było za co, a tak to weź se to coś. -zaśmiała się.
-Ey ey ey ty pindo głupia, ja i buc? -fuknał na nią przez śmiech.
-Nie jestem zazdrosny -prychnął i przewrócił oczami.
-Czyli mogę go cmoknąć? -uniosła brew i swoimi szponami złapała w dłoń buzię Buck'a.
-Beż przeszady Taszu. -burknął poszkodowany z uśmiechem.
-Idź pocałuj se Clint'a - warknął ciemnoskóry.
-Zazdrosny o mnie? -metalowo ręki sięgnął do dłoni Rhodney'a i wyswobodził się od Natashy. Jednak mężczyzna nic nie odpowiedział.
-Nie potrzebnie jesteś zazdrosny jeśli jesteś Rudi.
-N-nie jestem!
-To dobrze, że nie jesteś. Jak mówię nie ma potrzeby, jestem tym kim jestem. Jestem psem na baby i o mnie nie trzeba być zazdrosnym. -wzruszył ramionami. -Patrz jak obracam kobietami. -złapał Tashe i obrócił ją wokół jej osi i złapał ją w talii.
-Rozumiem - kiwnął głową jednak był zazdrosny w jakimś stopniu o mężczyznę.
-To dobrze, że rozumiesz. -wypuścił Nat, wcisnął się pomiędzy nogi Rhodney'a i musnął jego wargi, a mężczyzna mruknął zaskoczony.
-Niech cię nie korci o zazdrosność wiesz czemu? Bo jakby się coś stało ty i ty będziesz cierpiał, bo wtedy będziesz się bardzo martwił, a nie chce tego, wystarczająco masz swoich problemów na głowie. -wytłumaczył mu cicho.
-Nie mam dużo problemów na głowie - odparł również cicho.
-Jeszcze się znajdą. -złapał w obie dłonie jego twarz. -Problemy zawsze się znajdą a po co do tego dokładać oliwy do ognia?
-To lepiej żyć w tedy na ostro czyż nie?
-Nie, wtedy pozbywasz się najcięższego problemu z życia i tyle. -powiedział w domyśle o swojej osobie i zamknął milimetry pomiędzy ich ustami.
-Na pewno nie - mruknął oburzony.
-Cichaj. -wy marudził i zaczął cmokać jego wargi.
-Nie - wymamrotał w jego usta.
-Co nie znowu. Masz być cicho masz się pozbyć za dużego problemu jak ci będzie dokuczał i co jeszcze masz być grzecznym Rudim. -popatrzył w jego oczy.
-Nie jesteś problemem Bułko.
-Nnie powiedziałem o sobie. -zerknął w bok. -A teraz idę pilnuj towarzystwa.
-Gdzie idziesz? - mruknął.
-A daleko sobie idę a daleko, nie mogę? -pogłaskał go po policzku.
-Nie zabraniam niczego - odparł.
-No to idę na jakieś laseczki popatrzeć czy stoją za rogiem. -uśmiechnął się.
-Aha? - mruknął aż brew mu się podniosła do góry.
-Niczego mi nie zabraniasz, nie rozumiem twojego zdziwienia. Stark tu jakieś paniusie powinien mieć. - odsunął się od niego i wzruszył ramionami.
-A czy powinienem ci zabronić?
-Możesz mówić jak grochem o ścianę.
-W jakim sensie?
-No możesz mi zabraniać, a ja nie posłucham.
-To dlatego też nie zabraniam, bo wiem, że zrobisz to co będziesz chciał.
-A co chcesz mi niby zabraniać? Słucham. -założył racę na biodra.
-Nie wiem sam wymyśl coś.
-To ty mi chcesz złożyć zażalenia na mnie. Ja nie widzę w sobie żadnego błędu więc, skoro nie masz nic do zatrzymania mnie to se pójdę.
-Zażalenia? - nie zabardzo rozumiał do czego chce dość mężczyzna.
-Bo chcesz mi zabraniać, czyli robię coś nie tak. Logiczne. -westchnął ciężko i skierował się do wyjścia z kuchni do windy.
-Nic nie robisz źle - odparł i szedł za nim.
-Po co idziesz za mną? Idę na laski, nie potrzebuje ochroniarza.
-A ja idę na dół tylko.
-Na dole nikogo nie ma, poza tym słyszałem, że masz iść do Tony'ego.
-A ja mówiłem, że on powinien odpoczywać.
-A no niech robi co uważa za słuszne. -wzruszył ramionami i otworzył sobie windę. Natomiast Rudi również do niej wszedł. Chciał zobaczyć coś w pracowni Stark'a. -Gdzie pędzisz? -zerknął na niego i stanął tuż obok.
-A gdzieś na pewno - odparł.
-Gdzieś na pewno. -podrapał się po brodzie. -Jestem przewoźnikiem powiedz gdzie to cię odwiozę..
-Pracownia Stark'a - odrzekł.
-Nie wiem czy to najlepszy pomysł, ale proszę cię bardzo. -wcisnął odpowiedni przycisk i winda powoli ruszyła.
-Tak wiem wiem zapewne jest zdewastowana w sumie to nie jest pierwszy raz.
-I będziesz sprzątał? Jako dobry kolega? -popatrzył na niego.
-Nie tym zajmuje się zapewnie Jarvis - odpowiedział.
-To po co ty tam idziesz? -mruknął nie rozumiejąc.
-To już tajemnica.
-Czemu mi nie powiesz?
-A bo to nie jest do powiedzenia.
-Do pokazania? -przyparł go do ściany w windzie.
-A co cię to tak interesuje? - spytał i uśmiechnął się niewinnie.
-No czysta ciekawość. -podniósł go na swoje biodra i położył ręce przy jego głowie. Oczywiście Rhodney nie opierał się.
-Widzę właśnie.
-Co widzisz? Chce tylko wiedzieć po co tam chcesz iść.
-Tego nie mogę odpowiedzieć - odparł.
-No dobra nie będę nalegać. -zsunął go na ziemię lekko łapiąc go za dupę. Na co James uśmiechnął się delikatnie.
-Zaraz będziemy na miejscu. -zerknął na liczbę która schodziła w dół.
-To dobrze.
-To dobrze? Pozbędziesz się mnie?
-Nie mam zamiaru się ciebie pozbywać.
-Czemu nie? I tak idę gdzieś indziej.
-A gdzie ty idziesz?
-A no to tajemnica?
-No okej?
-Zresztą nie lubisz 'dziewczynek',a ja se na nie idę, więc. -wzruszył ramionami. -Ci nie mówię gdzie idę.
-Nie będę wnikać, bo nie rozumiem twego tokowania.
-No i prawidłowo. -ścisnął lekko jego pośladek.
-A ty gdzie z tą łapą?
-Ja? Nigdzie. -powiedział grzeczny jak aniołek.
-Oczywiście.
-Nie widzisz aureolki nad moją głową?
-Widzę tylko różki.
-Różki? Chcesz aby serio różki były?
-No nie wiem...
-Czemu nie wiesz?
-Bo jak je naprawdę pokażesz to będzie dla mnie za nieciekawie?
-Dlaczego tak uważasz, że będzie dla ciebie nie za ciekawie? -włożył rękę pod jego bluzkę i zaczął masować jego brzuch.
-No nie wiem jesteś zdolny do wszystkiego.
-Jestem? Gdzie tam ja zdolnych do wszystkiego. -podniósł wyżej dłoń na jego pierś i ścisnął jego sutka.
-Ahhh jesteś- mruknął i z piorunował go wzrokiem.
-Co tak jęczysz? -uśmiechnął się niewinnie.
-Weź mnie nie denerwuj Buła.
-Nie denerwuje tylko macam. -po masował jego plecki i wyciągnął dłoń.
-Wiem, że mnie macasz.
-Jesteśmy na miejscu ptaszku. -powiedział gdy winda się zatrzymała.
-Widzę Bułko i nie nazywaj mnie tak.
-Shh, jak masz iść cały to lepiej idź bo cię nie wypuszczę. -za czesał grzywkę w tył i wystawił do niego język.
-A mam nie wyjść cały?
-No jest taka możliwość. -uśmiechnął się niewinnie.
-To może wyjdę chce wyjść cały. - Dopadł go jeszcze zanim wyszedł i namiętnie pocałował. Rudi oczywiście odwzajemnił pocałunek dość niepewnie, ale odwzajemnił.
-Dobra pędź gdzie masz pędzić. -odsunął się delikatnie od niego.
-Yhym - mruknął.
-Później się spotkamy?
-Jasne.
-A chciałbyś się później wymlaskać? Albo wymasować? -uniósł brew.
-Zastanowię się.
-Nie no, przecież nie każe ci jak nie chcesz.
-Nie każesz wiem, nie znaczy że nie chce.
-Zmykaj zmykaj, później się pobawimy.
-Okej - uśmiechnął się.
-Okej. -zaśmiał się. -Będziemy się bawić.
-Możliwe - odpowiedział i wyszedł z windy. Popatrzył na niego lekko zdezorientowany i z uchyloną buzią.
-Uważaj, bo jeszcze ci mucha wleci. - Bucky miał coś powiedzieć, ale winda się zamknęła i uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową na boki.
4073 słowa
Czy dojdzie do czegoś?
Czy Tony dojdzie do siebie?
Czy Peter będzie pracować na własną rękę?
Przykro mi to mówić, ale książka zostaje zawieszona ponieważ nie ma kolejnych rozdziałów... Przez ponad rok żyłam i wystawiałam z zapasów.
Może wrócimy do pisania z Redzią, ale nie obiecuje .
Dziękuję wszystkim, którzy tu wytrzymali przez ten długi kawał czasu!
<3
Kocham was ❤ za to, że tu byliście przez ten cały czas
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro