Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

— Zyskałeś tu sobie już niemałą sławę — powiedziała Alyss z uśmiechem, gdy dwie godziny później zasiedli do posiłku. Wróciła od barona wyjątkowo zadowolona, wręcz promieniała i jeszcze kilka lat, a może nawet miesięcy wcześniej Will byłby nią zauroczony. Teraz jednak jedynie poruszył się niezręcznie na krześle i nalał sobie kolejny kieliszek białego wina, które przez Delię przekazał im zajmujący się należącą do karczmy piwnicą z winami Denis. Dość ironicznie dziewczyna przyniosła chyba najlepszy trunek, jaki mieli. Wolałby wypić go z nią podczas jakiegoś święta, w przyjemnej, niemal rodzinnej atmosferze, może w towarzystwie ich rodzin… marzenia. Nic więcej niż tylko marzenia. 

Cóż, przynajmniej wino było dobre. Pomagało trochę rozluźnić się w tej niezręcznej sytuacji. Will wiedział już, że popełnił błąd, gdy rok wcześniej pod wpływem impulsu wymienił z Alyss pocałunek podczas jednej z nocy spędzonych nad płynącą w pobliżu zamku Redmont rzeką. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Próbował powiedzieć dziewczynie, że nic z tego nie będzie, że widzi w niej tylko przyjaciółkę, z którą może od czasu do czasu porozmawiać o sytuacji w lennie czy wymienić anegdotki dotyczące różnych lordów. Starał się jej to przekazać jak najbardziej delikatnie, bo mimo wszystko przez spędzone u Halta lata zdążył polubić Alyss i nie chciał zranić jej uczuć bardziej niż to konieczne. Mógł się założyć, że dziewczyna znajdzie sobie wkrótce kogoś, kto naprawdę na nią zasługiwał – o ile tylko sobie na to pozwoli. 

— Moje działania to nic więcej niż tylko odruch — odparł całkowicie szczerze. — Na świadomym poziomie to wszystko trochę mnie przytłacza. 

— Odruch? — Alyss prychnęła, patrząc na niego przenikliwie, tak, jakby próbowała zrozumieć, co kryje się w umyśle młodzieńca. — Odruchowo zaprosiłeś Skandian na ucztę? Odruchowo powstrzymałeś rozlew krwi ceną kilku zwierząt i beczek wina? Śmiem rzec, że poradziłeś sobie całkiem dobrze.

Will westchnął cicho. Powinien się domyślić, że kurierka tego nie zrozumie, choć już kiedyś tłumaczył jej, że nie analizuje wszystkiego na tym samym poziomie świadomości, co ona. Owszem, był z siebie dumny, bo udało mu się sprawnie rozwiązać pierwszy poważny problem w lennie, ale tak naprawdę nie myślał wtedy tak trzeźwo, jak zapewne zrobiłaby to Alyss czy George, ich kolega ze Szkoły Skrybów. William kierował się często instynktem i to pod jego wpływem podejmował decyzje, które potem dopracowywał w międzyczasie. Przynajmniej wtedy, gdy musiał działać szybko, tak jak podczas spotkania z załogą wilczego okrętu. 

Tak, to był odruch. To był odruch, bo Will od lat działał odruchowo. Tylko dlatego wciąż żył. 

— Gdy już pozna się Skandian, radzenie z nimi nie jest zbyt trudne — odparł delikatnym tonem i uśmiechnął się lekko. Tak, czuł dumę z tego, co zrobił, ale nie było to nic wielkiego. Wielu zwiadowców postąpiłoby podobnie, a może nawet i znalazłoby lepsze sposoby na zażegnanie konfliktu. — Zresztą było warto tylko po to, by zobaczyć tych wszystkich wyniosłych rycerzy oraz ich damy przy stole z hordą morskich wilków. — Zaśmiał się krótko i wziął kolejny łyk wina. 

Alyss odrobinę zmarszczyła brwi. Również upiła łyk trunku.

— Nie ryzykowałeś trochę za bardzo? — zapytała z odrobiną niepokoju. — Bądź co bądź, w tak… — zawahała się, szukając odpowiedniego słowa — egzotycznym gronie mogło zdarzyć się wiele.

Will pokręcił gwałtownie głową. Wziął głęboki oddech.

— Muszę się nie zgodzić — stwierdził stanowczo. — Gundar, kapitan okrętu, dał słowo sternika. Nigdy nie złamałby takiej przysięgi. Skandianie to honorowi ludzie, szczególnie, gdy w grę wchodzi taka obietnica — wyjaśnił. Spędził z mieszkańcami tego kraju wystarczająco dużo czasu, by poznać nieco ich zwyczaje. — Z kolei Norris nie ma problemów z utrzymaniem w ryzach swoich ludzi. Chociaż tyle mógł zrobić — mruknął znacząco.

Alyss uniosła brwi ze zdziwieniem, a zwiadowca westchnął. Nie chciał, co prawda, zbytnio wyciągać na wierzch brudów lenna, które dostał w przydziale. Szczególnie że mimo wszystko lubił barona oraz jego Mistrza Szkoły Rycerskiej. Z drugiej strony kurierka wysłuchiwała już znacznie poważniejszych tajemnic, a w taki sposób może lepiej zrozumiałaby sposób jego działania.

— Zarówno sir Norris, jak i baron, dopuścili się… rozleniwienia — przyznał w końcu cicho. — Ich ludzie są źle wyszkoleni i w słabej kondycji, nie mieliby najmniejszych szans w boju.

— Więc ocaliłeś ich od śmierci. Mój bohater — szepnęła Alyss z miękkim uśmiechem, a Will wzruszył ramionami z zawstydzeniem. Jego palce mimowolnie zaczęły gnieść rękaw koszuli tuż przy nadgarstku, jak zawsze, gdy był nerwowy.

To nie było nic nadzwyczajnego, pomyślał. Każdy by tak postąpił. Po prostu staram się być dobrym zwiadowcą.

Chciał tylko, żeby wszyscy byli bezpieczni. Żeby rodzice byli z niego dumni. Żeby nie zawieść Halta i Crowleya.

— Chyba tak to można ująć — odparł neutralnym tonem. — Pomogło mi to, że wiedziałem, dlaczego Skandianie tak ryzykują — westchnął ze szczerym współczuciem. — Przeprawiałem się o tej porze roku przez Morze Sztormów i nikomu tego nie życzę. Nie mieli wyboru, nie przetrwaliby zimy, a ja po prostu znalazłem wyjście, dzięki któremu nie musieli walczyć o jedzenie.

Wciąż pamiętał okropny sztorm, podczas którego mógł modlić się tylko o to, by Evanlyn i Natalie przeżyły. Ciągłe zimno, głód mimo starań Eraka o to, by ich warunki były godziwe jak na sytuację, w której się znaleźli. Ciągłe uczucie strachu, niebezpieczeństwa, bo nie wszyscy Skandianie byli aż tak honorowi i mimo wszystko mili. 

Naprawdę cieszył się, że Erak został oberjarlem. Dzięki temu wiele osób, które nie kiedyś trafiły do niewoli w Skandii, miało teraz znacznie lepsze warunki życia. Ten kraj potrzebował takiego przywódcy, jak on.

— Odpłynęli już? — zapytała Alyss lekko, jakby od niechcenia. Jednak je wzrok zdradzał, że pytanie kryje za sobą coś więcej.

William poczuł, jak dreszcz przebiega mu po kręgosłupie. Nie wiedział, co o tym sądzić.

— Nie, wciąż jeszcze kroją i wędzą mięso, by nie zepsuło się podczas podróży. Pozostaną tu jeszcze dwa, góra trzy dni, potem opuszczą Bitteroot Creek i ruszą w dalszą drogę — odparł. Wiedział, że Gundar i jego ludzie spieszą się tak bardzo, jak to tylko możliwe, jednak niektórych rzeczy po prostu nie dało się zrobić w przeciągu zaledwie tygodnia.

Kurierka zmarszczyła brwi na tę informację. 

— Więc nadal stanowią zagrożenie dla Seacliff? — zapytała sztywno, a Will gwałtownie zaprzeczył.

— W żadnym wypadku. Słowo Gundara nadal ma moc. 

Ufał, że kapitan dotrzyma złożonej obietnicy; dla Skandianina słowo sternika było świętością, a Gundar zachowywał się jak człowiek honoru. Zwiadowca poczuł do niego pewną sympatię, gdy podczas pierwszych dni pobytu załogi w wiosce pomagał im wraz z Delią i kilkoma mężczyznami z Bitteroot Creek w przygotowaniach do dalszej podróży. Wierzył, że Skandianie będą się zachowywać wzorowo. Cóż, tak wzorowo, jak mogła banda korsarzy. 

— Zresztą Gundar wie, że przyjaźnię się z jego oberjarlem. Wolałby nie ściągać na siebie gniewu Eraka — dodał z lekkim uśmiechem, świadomy tego, że zdenerwowanie przywódcy Skandian było pomysłem nawet nie tyle szalonym, ile po prostu głupim.

— Złożysz raport na temat zaniedbań w lennie, prawda? — zapytała Alyss, obserwując uważnie towarzysza szarymi oczyma. Wydawało się, że stara się odczytać coś z jego zachowania.

— Będę musiał — przyznał Will. Wiedział, że tego oczekuje od niego kurierka, w końcu Korpus Dyplomatyczny, tak samo jak zwiadowcy, był wierny przede wszystkim królowi. Poza tym ukrycie tego nie wyszłoby raczej na dobre. — Przynajmniej mogę dodać, że wziął sobie nauczkę do serca, a jego ludzie nie mają teraz chwili wytchnienia. Ćwiczą od rana do wieczora, za miesiąc czy dwa wrócą do pełnej formy — stwierdził. Wiedział, że powinien być lojalny przede wszystkim wobec wuja, ale nie chciał też robić zbyt dużych kłopotów sir Norrisowi, który pozostawał mimo wszystko sympatycznym, znającym się na swoim fachu człowiekiem, który naprawdę był gotów wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Dostał nauczkę i Will miał nadzieję, że to wystarczy.

— Czyli wszystko w lennie idzie dobrze? — rzuciła Alyss. — Rozumiem, że nie stanowiłoby to żadnego problemu, gdybyś musiał na pewien czas je opuścić? — powiedziała lekko i jak gdyby nigdy nic upiła łyk wina. Wydawało się, że obserwowanie zmieszania zwiadowcy sprawia jej pewną przyjemność.

— Wyjechać? — wydusił Will, który z zaskoczenia niemal stłukł swój kieliszek i wylał odrobinę trunku na talerz. 

Nie spodziewał się czegoś takiego. Czy coś się działo? Co on powie baronowi? Delii? 

Kurierka pokiwała głową. Tym razem z jej twarzy zniknęły ostatnie ślady rozbawienia i zrelaksowania. Była całkowicie poważna i skupiona, a to oznaczało tylko jedno. Przeszli do spraw służbowych.

— Nie przypadkiem tu przyjechałam, najdroższy. — Dotknęła palcami jego dłoni. — Oczywiście przywiozłam kilka rutynowych, niewiele znaczących dokumentów dla barona, ale Crowley oraz Halt poprosili mnie, abym przekazała ci wiadomość od nich. Przydzielają ci inne zadanie. 

Will odsunął dłoń. Nerwowo poruszył się na swoim siedzeniu. Zrobił coś źle? Czy Crowley i Halt uznali, że nie jest jednak wystarczająco dobry? Doszli do wniosku, że jest za młody na objęcie obowiązków? Cholera, na pewno musiał zrobić coś nie tak… Wiedział, że nie dorównuje w podejmowaniu decyzji dotyczących ludzi swemu ojcu, ale miał nadzieję, że poradzi sobie jako zwiadowca…

— Nie musisz się martwić, to tylko krótka misja. Crowley i Halt byli pod wrażeniem tego, jak poradziłeś sobie ze Skandianami. Szczególnie Halt — odezwała się Alyss.

William nie wiedział, czy dobrała słowa specjalnie w ten sposób, czy zrobiła to nieświadomie, ale sprawiła, że odetchnął z ulgą. Zrobił wszystko dobrze. Mało tego, jego byłemu mentorowi spodobał się sposób, w jaki działał! I dowódcy Korpusu również! 

Młody zwiadowca bardzo szanował tych mężczyzn – przez ostatnie lata byli dla niego niczym rodzina i robili wszystko, aby zapewnić chłopakowi bezpieczeństwo. Dbali o niego tak, jakby był ich synem. Crowley miał ku temu pewien powód – Will był jedynym dzieckiem jego starego przyjaciela, mężczyzny, do którego mimo długiej rozłąki Meratyn wciąż żywił głębokie uczucia. Jednak Halt i lord Morgarath, ojciec Williama, nigdy się nie dogadywali. Przeciwnie, Hibernijczyk wręcz nienawidził gorlańskiego barona. A mimo to właśnie on wyszedł z inicjatywą i zaproponował nastolatkowi termin u siebie, a co za tym szło, również swego rodzaju dom i możliwość zaczęcia życia na nowo, po swojemu. Potem przez lata starał się nie tylko zapewnić chłopakowi odpowiednią edukację, ale i ciepło oraz poczucie bezpieczeństwa, które ten stracił wraz z ojcem. Cholera, poszedł do Skandii nie tylko za Natalie, ale też za nim. Will zrobiłby wiele, żeby Halt i Crowley byli z niego dumni. 

— O jakiej misji mowa?

— Niestety nie podali mi szczegółów, wszystko ściśle tajne — powiedziała przepraszająco, choć nie wydawała się tym zmartwiona. — Chcieli, żebym dostarczyła ci wiadomość, ponieważ znamy się od lat i ludzie nie będą zbytnio spekulować, gdy znikniesz po mojej wizycie. Uznają to za coś typowego dla zwiadowców. Miejmy nadzieję, że uwierzą, iż ta wizyta będzie tylko i wyłącznie towarzyska. Szczególnie gdy twoja ukochana Delia zacznie plotkować na nasz temat — rzuciła z krzywym uśmieszkiem.

Will z trudem powstrzymał syknięcie. 

— Po pierwsze, Delia to moja przyjaciółka — obruszył się na sugestię towarzyszki. Może i nie znał córki Edwiny zbyt długo, ale ufał jej bardziej, niż wielu innym osobom. Poza tym nie wydawała się mieć skłonności do plotek. — Nie jest taka, potrafi zachować dyskrecję i na pewno nie będzie plotkować, bo nie ma ku temu powodu. Ta uwaga była nie na miejscu, Alyss, nie znasz jej — pouczył przyjaciółkę, której wyraz twarzy zdradzał jedynie irytację. — Po drugie, co za różnica, kim jesteśmy dla siebie prywatnie? Nadal pozostajesz kurierką, więc dla każdego sensowne będzie, że mój wyjazd miał coś wspólnego z tobą. — Chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak wtedy zauważył, że leżąca przy ciepłych płytach obok kominka suka się w drzwi. Uszy miała położone płasko po bokach głowy, zęby wyszczerzone. Z głębi jej piersi wydobywał się niski, dudniący warkot. 

Alyss spojrzała pytająco na WIlla i otworzyła usta, by coś powiedzieć, zwiadowca jednak przerwał jej gestem.

— Ktoś jest na zewnątrz — szepnął. 

***

— … Mam zamiar odzyskać mojego psa.

Te słowa sprawiły, że Delia przerwała na chwilę wycieranie naczyń. Uniosła głowę.

John Buttle siedział przy jednym ze stolików, otoczony przez grupę podobnych sobie, niewartych nawet odrobiny zaufania typków. Wypił potężny łyk piwa ze swego kufla, już piątego lub szóstego tego wieczora. Nie sprawiał wrażenia zadowolonego, wręcz przeciwnie.

Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę. Buttle był jedynym mężczyzną, którego się obawiała. Cała reszta nie budziła jej strachu – nie miała najmniejszych oporów przed ciśnięciem w nich naczyniem czy uderzeniem wałkiem. Raz czy dwa nawet sięgnęła po nóż, który zazwyczaj nosiła u boku, świadoma tego, jak wiele niebezpieczeństw czaiło się na samotną dziewczynę.

Buttle odsunął gwałtownie krzesło i uderzył kuflem o stół. Wyszedł szybkim, mocnym krokiem, który sprawił, że podłoga lekko się zatrzęsła. 

Znowu nie zapłacił tyle, ile powinien.

Delia zacisnęła pięści. 

Jego pies… przed oczyma stanął jej owczarek, którym zajął się Will. Z logicznego punktu widzenia wiedziała, że to Buttle powinien obawiać się zwiadowcy, a nie na odwrót. Jednak chłopak przebywał z gościem, mógł być rozluźniony bardziej niż zwykle, szczególnie po odrobinie wina.

— Zaraza — mruknęła pod nosem i rzuciła się na zaplecze. 

Chwyciła koszyk, w którym zazwyczaj nosiła jedzenie. Do środka włożyła ciężką, wytopioną z metalu maszynkę do mielenia mięsa, tą, którą jej młodszy brat wciąż z pewnym trudem unosił. Przykryła przedmiot szmatką i upewniła się, że przy boku wciąż ma swój nóż.

— Idę odebrać naczynia od Willa! — rzuciła do zajętej gotowaniem matki. 

— Pozdrów go i zapytaj, czy smakowało! Specjalnie przygotowałam tę kaczkę, którą tak lubi. — Edwina nawet nie uniosła wzroku znad deski do krojenia, na której leżały warzywa.

— Tak, mamo — mruknęła dziewczyna i przewróciła oczyma. Chwyciła mocniej koszyk i szybko wyszła tylnymi drzwiami. Chłodne powietrze jesiennego wieczoru sprawiło, że lekko zadrżała, ale bez żadnego wahania pobiegła w stronę lasu, przez który najszybciej dostałaby się do domku zwiadowcy.

Słońce zaszło jakąś godzinę temu, przez co sprint przez las nie wydawał się najlepszym pomysłem. Gałęzie drzew i krzewów zawadzały na każdym kroku, a dróżka usiana była dołkami i wystającymi z piasku korzeniami. Czasem wręcz znikała i trzeba było wędrować przez polany dzikich jagód, wśród leżących na ziemi pni wiekowych drzew, które poddały się silnym wiatrom aralueńskiego wybrzeża. Delia jednak wychowała się w tych stronach, znała las jak własną kieszeń. Nawet z zamkniętymi oczyma wiedziała, gdzie postawić stopy, gdy podążała znajomą drogą. Pamiętała, kiedy i jak przeskoczyć nad zwalonym kasztanowcem, by lekko wylądować po drugiej stronie. W którym miejscu musiała odbić trochę w prawo, by nie potknąć się o korzeń. Że za tamtym drzewem musiała nieco unieść spódnicę, by nie zahaczyć materiałem o krzak jeżyn. Lasy Seacliff nie miały przed nią tajemnic i to była jej przewaga. 

W najlepszym przypadku zdąży przed Buttle’em i ostrzeże Willa. W najgorszym… cóż, nie bez powodu wzięła ze sobą maszynkę do mięsa. 

Poza tym cholera, drań był im winien zapłatę! Dość długo już pozwalali mu ich wykorzystywać. Miała zamiar odzyskać pieniądze za piwa, które wypił Buttle tego dnia. I to ze sporymi odsetkami. Jej rodzice prowadzili karczmę, a nie lordowską stołówkę dla ubogich. 

Delia zacisnęła pięści i przyspieszyła kroku. 

***

— Mów coś — szepnął William niemal niesłyszalnie do Alyss, a dziewczyna pokiwała głową i natychmiast zaczęła gadać coś o tym, że Halt i Crowley pozdrawiają chłopaka i za nim tęsknią. 

Tymczasem zwiadowca zwiadowca podszedł do drzwi i zajął miejsce obok nich, przylgnąwszy płasko do ściany. Klamka poruszała się bardzo powoli, tak, jakby osoba po drugiej stronie sprawdzała, czy są otworzone. 

Gdy kurierka na moment zamilkła, człowiek za drzwiami od razu znieruchomiał. Jednak kiedy wróciła do opowiadania, drzwi zaczęły się powoli uchylać. Zawiasy nawet nie zgrzytnęły, przez co Will upomniał się, że musi przestać je oliwić. W końcu nawet Halt lubił, gdy nieco hałasowały i przez to nikt nie dałby rady wejść niezauważony. 

No, poza Dexlą, która zawsze na złość zwiadowcy oliwiła zawiasy przed wkroczeniem do chaty. 

Młodzieniec zacisnął dłoń na rękojeści saksy. Zmarszczył brwi, gdy owczarek zawarczał głośniej. Nie miał pojęcia, kto mógł próbować wkraść się do domu. Jedyną osobą, która go odwiedzała, była Delia. Dziewczyna jednak na pewno nie próbowałaby się wkraść do domu, a zapukałaby. Gdyby za to planowała podsłuchiwać, nie otwierałaby drzwi. Nie należała przecież do głupich. Poza tym pies nie warczałby na jej widok, bo wręcz uwielbiał córkę Edwiny. 

Nie, to musiał być ktoś inny. Raczej niemający dobrych zamiarów. 

Cholera, powinienem go wcześniej zauważyć, zganił się w myślach zwiadowca. Nie bez powodu nawet krzesła miał ustawione tak, by widzieć z nich drzwi i okna domku. Halt i Crowley nie daliby się tak zaskoczyć. Powinien brać z nich przykład, a nie popełniać każdy możliwy błąd. 

Will mógł już dostrzec na klamce od zewnątrz męską dłoń, jeśli dobrze widział, lewą. To oznaczało, że w prawej przybysz mógł trzymać broń. Na szczęście był na to gotowy, ktokolwiek stał po drugiej stronie, nie zdołałby go zaskoczyć.

W tle cały czas słyszał głos Alyss i warczenie psa. To było niemal za dużo i wręcz cieszył się, gdy drzwi otworzyły się na tyle, że mógł dostrzec już po części mężczyznę. To oznaczało, że może przystąpić do działania i odciąć się od dźwięków w tle. Zresztą wątpił, by kurierka nadal mówiła, gdy już nie będzie potrzeby utrzymywać podstępu. 

Błyskawicznie chwycił włamywacza za nadgarstek i szarpnął na tyle mocno, by wciągnąć go do środka. Jednocześnie podstawił nogę tak, że mężczyzna potknął się o nią i uderzył o podłogę jak długi. Puste krzesło, o które zawadził, upadło z hukiem zaraz potem. 

Intruz pozbierał się natychmiast, jak ktoś, kto uczestniczył już w niejednej walce. Przetoczył się na bok, zerwał na równe nogi i stanął naprzeciwko zwiadowcy tak, że jednocześnie znajdował się tyłem do drzwi. W ręku rzeczywiście trzymał broń. W dodatku nie byle jaką, bo ciężką, bojową włócznię, podobną do tych, które mieli żołnierze ojca Willa. Co prawda, nieco gorszej jakości i dość starą, jednak nadal niebezpieczną, jeśli ktoś nie wiedział, jak jej unikać. 

William po raz kolejny podziękował w myślach krewnym, którzy nauczyli go radzić sobie z tego typu bronią.  

Opryszek wysunął ostry grot włóczni w stronę zwiadowcy. Trzymał ją mocno, stabilnie, choć kołysał nieco ostrzem. Tani chwyt mający zastraszyć przeciwnika. Każdy z odrobiną przeszkolenia bojowego nie dawał się na to nabrać. A Will miał takowego więcej niż rzeczoną odrobinę, zarówno przez bycie synem barona, jak i uczniem Halta. Nie bał się ani trochę podobnych sztuczek. 

Stał prosto, gotowy do natychmiastowego działania. Nie miał, co prawda, saksy w ręce, nie wyjął jej, jednak wciąż posiadał zdolności, które wyćwiczył przez lata, w tym te mniej typowe. Może i w przeciwieństwie do swej przybranej siostry nie potrafił ciskać przedmiotami samą siłą umysłu, ale wciąż pozostawał znacznie groźniejszym przeciwnikiem, niż można pomyśleć na pierwszy rzut oka. 

Kątem oka zauważył, że Alyss wstała i dobyła cienkiego, długiego sztyletu. Wydawał się na pierwszy rzut oka niebezpieczną bronią, szczególnie w dłoniach kręcącej nim od niechcenia kurierki, jednak Will widział już podobne ostrza. Nie nadawał się do niczego poza otwieraniem listów. To już nawet noże do papieru jego cioci były bardziej niebezpieczne.

Owczarek szczekał jak opętany, tak, jakby miał lada moment rzucić się na przybysza. Dopiero gest zwiadowcy sprawił, że umilkła i jedynie powarkiwała cicho.

Od razu zrobiło się lepiej. Ciszej. Łatwiej do skupienia. 

Chłopak przyjrzał się przybyszowi. Znacznie potężniejszy od niego, ze zmierzwionymi czarnymi włosami i podobną brodą, które nadawały mu wygląd podobny do Sinobrodego – zbrodniarza z jednej z baśni, które matki opowiadały dzieciom w ramach przestrogi. Oczy miał niemal tak ciemne jak Will, jednak płonące gniewem i dzikie. Krzaczaste brwi również dodawały nieprzyjemnego wrażenia, a skrzywiony po starym złamaniu nos zdradzał, że mężczyzna rzeczywiście był już obeznany w bójkach. I chociaż zwiadowca nigdy wcześniej nie spotkał tego człowieka, doskonale wiedział, z kim ma do czynienia.

— Johnie Buttle, byłbym rad wiedzieć, czego tu szukasz — powiedział neutralnym tonem, obserwując przy tym mężczyznę tak, jak sokół spogląda na mysz, nim zanurkuje, by pochwycić ją w swe szpony. 

— A to ci heca, znasz mnie! — rzucił przybysz ze złośliwym uśmieszkiem. Głos miał ochrypły i bardzo niski, z typową dla mieszkańców wsi manierą. — Wieści szybko się rozchodzą, hę? — Błysnął w uśmiechu krzywymi, zniszczonymi zębami, które tylko dopełniały obrazu typowego zbója.

— Owszem, twoja reputacja w lennie jest bez wątpienia równie znana, co fatalna — przyznał Will spokojnie. 

To sprawiło, że Buttle parsknął.

— Niczego mi nie udowodniono. I mi nie udowodnią. — Spojrzał znacząco na zwiadowcę, który w odpowiedzi jedynie uniósł brwi. 

— Trudno, by to zrobili, skoro nie zwykłeś zostawiać nikogo przy życiu — stwierdził wręcz łagodnym głosem. — Miejmy to już za sobą, czego chcesz i dlaczego nie pukasz jak normalny człowiek?

Wydawało się, że spokojny, jednak stanowczy ton młodego zwiadowcy zaskoczył intruza. Nic dziwnego, Will miał zaledwie dwadzieścia lat, a do tego był na tyle delikatnej budowy, że praktycznie nikt nie brał go za zagrożenie. Tak rozkazujący sposób mówienia musiał zaskoczyć bandytę, który oczekiwał, że wystarczy potrząsnąć kilka razy włócznią, by przestraszyć każdego, z tym ledwo co dorosłego członka Korpusu Zwiadowców. Prawdopodobnie Buttle myślał, że bez problemu pokona młodzieńca, jeśli przyjdzie co do czego. 

— Przy­sze­dłem po sukę — oznaj­mił. — Sły­sza­łem od ziomków, żeś ją pod­wę­dził. Chcę mojego psa z po­wro­tem.

Wskazał dłonią na owczarka, który przylgnął do podłogi i cały czas warczał głęboko, gotowy do natychmiastowego ataku.

— Morda! — wydarł się w jego stronę.

Suka jak na złość warknęła gło­śniej. Wyszczerzyła błyszczące w świetle buchającego z kominka ognia kły. 

— Widzę, że doskonale umiesz radzić sobie z psami — rzucił z kpiną Will. Machnął lekko dłonią, a pies natychmiast ucichł, choć nie zrezygnował z gotowości do skoku. Jeden zły ruch, a rzuciłby się na Buttle’a. 

— Jaki sprytny dzieciak! — sarknął zbój, wręcz drżąc z wściekłości. — Dam jej lekcję i nauczy się, żeby leżeć cicho. Próbowała mnie cholerna suka ugryźć, to dostała nauczkę. — Machnął lekko włócznią w stronę owczarka, którego oczy, zarówno to niebieskie jak i brązowe, wbijały się w mężczyznę z nienawiścią. 

— Mam rozumieć, że tą wielką włócznią? — odezwała się niespodziewanie Alyss. — Jaki z ciebie bohater, jesteś wręcz niesłychanie odważny. — Uważnie obserwowała intruza, gotowa zareagować w każdej chwili, choć pozornie opierała się nonszalancko o krawędź stołu. — Mam ci może jeszcze zaklaskać? — parsknęła, sprawiając tym samym, że mężczyzna zazgrzytał zębami i zacisnął mocniej ręce na drzewcu broni.

Will przełknął ślinę. Choć cieszył się, że jego przyjaciółka zachowała zimną krew, takim zachowaniem narażała się tylko na niebezpieczeństwo. Wolałby, gdyby po prostu pozwoliła mu działać, a sama spróbowała odsunąć się jak najdalej od napastnika. Jej broń i tak do niczego by się nie przydała, ponadto szkolenie kurierów w zakresie używania ostrza było tylko powierzchowne. 

Naprawdę szanował jej odwagę, ale odnosił wrażenie, że w tym momencie mylił brawurę z głupotą i za bardzo ryzykowała. 

Na pewno bardziej niż on podczas kolacji ze Skandianami.

— Przestań zadzierać nosa, głupia dziewko! Myślisz sobie, że co, taka jesteś mądra? — wykrzyczał Buttle z gniewnym grymasem na twarzy. — Nie boję się tego nożyka do warzyw i twoich sztuczek od siedmiu boleści — parsknął z pogardą i rzucił ściszonym głosem: — Co, przywiozłaś tajne zadanie dla swojego ładnego koleżki? Mogę się założyć, że zaraz znajdę takich, co mi dużo zapłacą, żeby co nieco usłyszeć o tych waszych tajemnicach.

Alyss zbladła nieco i spojrzała na Willa, który bez większego przejęcia odwzajemnił jej spojrzenie. Miał nadzieję, że kurierka nieco uspokoi się, gdy zobaczy, że on sam nie martwi się zbytnio tym wszystkim. 

Buttle jednak dostrzegł tylko przestraszony wzrok dziewczyny, kontynuował przeto z coraz większą pewnością siebie:

— O tak, podsłuchałem cię, ślicznotko, głośno gdakasz…

— Gdaczesz — wtrącił obojętnie Will, ale opryszek się tym nie przejął, zbyt zajęty napawaniem się niepokojem kurierki.

— Znam to ci się ja na takich rzeczach. Wy, zwiadowcy i kurierzy,  cały czas czaita się gdzieś z tymi swoimi wszystkimi tajemnicami i szepczecie po kątach. Nauczycie się na drugi raz ględzić ciszej, gdy jestem w pobliżu. Oj, zapamiętacie sobie nauczkę. Szczególnie ty, dziewko.

Buttle uśmiechał się teraz szeroko. Prawdopodobnie czuł, że przejął panowanie nad sytuacją. Krusząca się obojętność na twarzy Alyss tylko go utwierdzała w tym przekonaniu. Nie martwiło go nawet to, że Will nie wyglądał na nawet odrobinę przejętego tym, iż podsłuchał ich rozmowę.

— Mamy problem. — Kurierka posłała zwiadowcy spłoszone spojrzenie. —  On słyszał naszą rozmowę — stwierdziła to, co było już dla wszystkich oczywiste.

But­tle za­re­cho­tał głośno w odpowiedzi na te słowa. Machnął od niechcenia włócznią.

—  Pod­słu­cha­łem, a jakże, wiem wszystko! I nic z tym nie zrobita!

— I co z tego? — zapytał nieoczekiwanie Will delikatnym tonem, tak, jakby prowadzili niezobowiązującą pogawędkę przy herbacie. — Każdy głupi domyśli się, że wyjechałem na misję, gdy przestanę wychodzić z domu. Ludzie mają ze mną kontakt codziennie, nie minie dzień, a każdy będzie wiedział, że zniknąłem. A wtedy sam wysnuje odpowiednie wnioski. To, co usłyszałeś, nie jest nic warte. To coś, co do końca tygodnia pozna całe lenno. Przykro mi. — Rozłożył ręce tak, jakby chciał powiedzieć: ups, co za pech!

Alyss spojrzała na niego z niezrozumieniem.

— Zna nasz sekret! — powiedziała Willowi tak, jakby był małym dzieckiem, co sprawiło, że zwiadowca miał ochotę krzyczeć.

I co z tego! To nawet nie był sekret! Nic nie wiesz o tej misji!

— Ale nic nie powie, jeśli go zabijemy — kontynuowała. Z tymi słowami poprawiła chwyt na sztylecie i odsunęła dłoń do czegoś, co najwyraźniej miało być rzutem.

Halt by się załamał, gdyby to ujrzał.

Buttle prychnął pogardliwie i odbił lecące niechlujnie ostrze grotem włóczni. Sztylet uderzył o podłogę, a jego czubek ukruszył się czyniąc go bezużytecznym do wszystkiego poza krojeniem. Mężczyzna zaśmiał się i ruszył z dzidą na kurierkę. 

Will w tym samym momencie rzucił się na napastnika i z nienaturalną szybkością przeciął wydobytą z pochwy saksą drzewce włóczni. Specjalnie hartowane ostrze nie miało problemu z drewnem, nawet tak twardym. Grot uderzył o ziemię z twardym odgłosem. 

Jednak nim zwiadowca zdołał wyprowadzić cios w skroń mężczyzny, by pozbawić go przytomności, wzrok Buttle’a stał się szklisty. On sam zaraz bezwładnie runął w stronę zwiadowcy. Chłopak odsunął się, a ciało nieprzytomnego opryszka zwaliło się z łoskotem o podłogę.

Stojąca w progu Delia uniosła brwi i od niechcenia machnęła lekko ciężką, metalową maszynką do mięsa, którą trzymała w ręce.

— Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie satysfakcja. 

***

Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo lubię Delię i chciałam nadać jej tu nieco więcej charakteru, bo uważam, że Flanagan zmarnował jej potencjał. Uwielbiam tę babkę. Do tego starałam się, żeby Alyss była trochę mniej nieomylna niż w książce. No i podczas pisania rozdziału zauważyłam, jak bardzo bezsensowne były zmartwienia Willa i Alyss tym, że Buttle dowiedział się o misji. Tak, jakby nikt nie zorientował się po dwóch dniach, że wyjechał. Buttle nie wiedział dosłownie nic i starałam się to tutaj pokazać. Mam nadzieję, że wyszło, a rozdział się wam podobał! Na razie podążamy z kanonem, ale z każdym kolejnym rozdziałem historia będzie się od niego oddalać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro