Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

— Cóż za żałosne to miejsce, nawet jak na standardy tego państwa. — Hipolit z czystą, nieskażoną niczym pogardą wpatrywał się w sypiące z góry płatki śniegu. Topniały one w chwili, gdy tylko znajdowały się kilka centymetrów od sierści kota, przemieniając się w parę, by nawet odrobina wilgoci nie zrosiła gęstego futra barwą przypominającego piekielne płomienie.

— Mówiłam, zostań w zamku albo idź do mojego domu na Ziemi, to nie, uparłeś się jechać z nami. Teraz cierp. — Dexla przewróciła oczami. Słuchała tego już po raz sześćset sześćdziesiąty piąty. Jeszcze jeden, a mogłaby zabawić się w łowczynię demonów i udusić marudzącego towarzysza, a jego sierść przerobić na nowe rękawiczki. Uniosła dłoń, na której osiadł delikatny niczym koronka płatek śniegu, przypominający skomplikowaną, ażurową gwiazdę, jedną z tych, które czasem ozdabiały co bogatsze domy z okazji Yule.

Płatek po zetknięciu się z zaskakująco ciepłą dzięki magii skórą rękawiczki szybko przeobraził się w kroplę wody, taką samą jak wszystkie inne. I tyle z jego wyjątkowości – koniec końców każdy kończył tak samo i nie szło ich rozpoznać wśród setek identycznych roztopionych śnieżynek.

— Z wody powstałaś, w wodę się obrócisz — mruknęła pod nosem z uśmieszkiem i ścisnęła mocniej udami boki konia, pospieszając go odrobinę. Widziała, jak z tyłu Natalie kręci się odrobinę w siodle, próbując przyzwyczaić się do jazdy w długiej sukni, bladoniebieskim, choć dość głębokim, podobnym do wody w jeziorze odcieniem pasującej do aury dookoła. Dziewczyna mocniej naciągnęła kaptur na głowę, zakrywając całkowicie ciemnobrązowe, gęste pukle sięgające jej niemal do ramion. Niewiele kobiet w Araluenie decydowało się na krótkie fryzury, ale te, które walczyły, gotowały lub pracowały często na zewnątrz, robiły to chociażby po to, by długie pasma nie przeszkadzały oraz nie grzały dodatkowo karku oraz pleców podczas letnich żniw.

Zresztą również u szlachcianek fryzury tego typu stały się bardziej popularne od czasu, kiedy to królewna zaczęła regularnie obcinać włosy na długość karku. Tak jak i szermierka – cokolwiek tylko Evanlyn robiła, cały dwór to naśladował, a potem zaskakująco szybko roznosiło się po całym Araluenie. Szkoda, że normalne wieści nie docierały do odległych zakątków kraju tak szybko, jak plotki oraz nowe mody.

Zaśmiała się cicho, gdy Alyss wyciągnęła dłoń ku jednej z gałęzi i zrzuciła z niej odrobinę śniegu. Szare oczy kurierki z zachwytem wpatrywały się w opadający ku ziemi biały pył. W Redmont oczywiście również mieli normalne zimy, jednak nie zmieniało to faktu, że w Norgate wszystko wyglądało inaczej, bardziej magicznie. Kraina spowita bielą kryjącą w sobie złote i niebieskie plamy, ze zwisającymi z gałęzi śmiertelnie ostrymi soplami odbijajacego światło lodu, a także pokrytymi szronem pajęczynami sprawiającymi wrażenie przedziwnych nici kryjących za sobą inny, dziki, pradawny świat niedostępny dla zwykłych śmiertelników.

— Powinienem podbić Araluen i zlikwidować Norgate — mruknął Hipolit, mocniej zakopując się wśród tkanin w torbie. — Zniszczyć do cna, spalić, zburzyć irytujące góry i postawić z nich jeden porządny wulkan, który raz na stulecie oblałby okolicę lawą, oczyszczając ją ze wszystkich zbędnych istnień i tego żałosnego mrozu.

Dex westchnęła ostentacyjnie, zamknęła torbę i odwróciła się w stronę Marwina.

— Tak, on tak zawsze — odparła na niewypowiedziane pytanie starszego kuriera. — Niestety — dodała półgębkiem.

Odpowiedziało jej oburzone prychnięcie z torby.

Przewróciła oczami i wymieniła z mężczyzną znaczące spojrzenia.

— Jakieś podejrzenia co do tego, co spotkało Syrona? — zapytał ten lekkim tonem. Przechylił odrobinę głowę, odsłaniając odrobinę kryjących się pod kapturem opończy szpakowatych włosów. Jego ciemnobrązowe oczy błyszczały zainteresowaniem.

— Pewnie ktoś go otruł. — Wzruszyła ramionami. — Niezbyt wierzę w tę historyjkę z Malkallamem.

Jasne, magia istniała, to oczywiste. Płynęła w żyłach Dexli, mruczała w powietrzu, przenikała wodę, wibrowała w ziemi, strzelała w ogniu, otaczała każdą żywą istotę, stanowiąc jej część bardziej lub mniej. Jednak nie oznaczało to, że magów było wielu, wręcz przeciwnie. Ludzie w tym świecie, z wyjątkiem Obdarzonych, nie mieli dostępu do tej konkretnej energii, chyba że w ograniczony sposób, wykorzystując nie własne zasoby, a to, co krążyło w okolicy. Mogli wykonywać zaklęcia i rytuały, które i tak nie zawsze działały.

No i mało kto posuwał się do rzucenia na kogoś klątwy prowadzącej do choroby. Zwyczajnie się to nie opłacało, bo skuteczność wynosiła około połowy przypadków, a ile się trzeba było narobić... No i jeśli Dex nauczyła się czegoś na Ziemi, to tego, że zazwyczaj, gdy oskarżano kogoś o czary, w grę wchodziła zwykła infekcja lub, w tych gorszych przypadkach, otrucie. Zwyczajnie ludzie woleli wierzyć, że palce maczały nie do końca określone, nadnaturalne siły, niż że wśród nich chodzi truciciel.

— Bardzo prawdopodobne — zgodził się Marwin, również sceptycznie nastawiony do całej sytuacji z czarnoksiężnikiem. Kurierzy już tak mieli, że przejawiali skłonność raczej do wierzenia tym racjonalnym rozwiązaniom, a wiara stanowiła dla nich sprawę drugorzędną. I dobrze, ktoś w tym kraju musiał odznaczać się zdrowym rozsądkiem. Inaczej dopiero tworzyliby normalne królestwo, tak jak Picta, znacznie dłużej opierająca się głoszeniu nauki niż Araluen oraz Celtia. I przez to Scottowie nadal kształtowali się jako państwo, a większość ludzi wciąż żyła w porozrzucanych po różnych częściach lądu klanach.

— Pytanie tylko, kto — orzekła i zwolniła odrobinę, gdy konie weszły na wąską, krętą ścieżkę między górami. Ściszyła odrobinę głos. — Najbardziej prawdopodobni są krewni Syrona.

— Syn? — Marwin uniósł brwi, zaraz jednak pokręcił głową, odrzuciwszy tę myśl. — Chociaż nie, po co, i tak dziedziczy wszystko po ojcu — zauważył słusznie.

— Plus podobno nie garnął się nigdy do rządzenia — zgodziła się Dexla. — Słyszałam, że to raczej typ uczonego. Może bratanek?

— Z tego co wiem, jest lubiany. Z jednej strony też nie ma zbytnio motywu, chyba że chce zlikwidować stryja i kuzyna, by przejąć władzę. — Kurier potarł palcami podbródek.

— Ewentualnie jeden z dworzan, jakieś prywatne porachunki — wtrąciła jedna z kurierek udających pokojówki, Victoria. Jej niebieskawe oczy zmrużyły się lekko, gdy myślała nad tą sprawą.

— Mamy za mało informacji, na razie to celowanie na ślepo. Równie dobrze lord mógł się po prostu pochorować. Mimo wszystko jest już dość sędziwy — dodała Sandra, druga, młodsza „pokojówka". Była może rok czy dwa starsza od Alyss oraz Natalie, ale drobna sylwetka i otaczające głowę gęste, ciemnoblond włosy nadawały jej wrażenia młodszej, złudnie niewinnej.

Dexla wiedziała, że to tylko pierwsze wrażenie, na własne oczy widziała, jak celnie Sandra potrafi dźgnąć ukrytym pod suknią sztyletem i rzucić nim w przeciwnika – zresztą to właśnie dlatego sir Tristan wytypował ją na jedną z kurierek biorących udział w zadaniu. Victoria nie miała tak dużych umiejętności w walce, posiadała jednak spore jak na swój wiek doświadczenie i doskonale znała wszystkie procedury, z których potrafił kreatywnie korzystać. Przynajmniej na to wskazywały raporty z jej misji i ostatnie testy. Sprawdziany te były obowiązkowe co trzy lata dla każdego członka Korpusu Dyplomatycznego, by kontrolować ich umiejętności oraz wiedzę i przydzielać tam, gdzie najlepiej pasowali.

— I dlatego jedną z pierwszych rzeczy, które zrobimy, będzie zapytanie Willa, jak mają się sprawy.

— Żeby mieć lepsze zorientowanie w relacjach między mieszkańcami zamku? — upewniła się Alyss, zwolniwszy nieco, by wiedzieć, o czym reszta rozmawia.

— I sprawdzić, czy ma już jakiegoś podejrzanego. — Natalie popatrzyła na pozostałych. — Może będzie miał i okaże się, że za tydzień wrócimy do domów?

— Nie oczekuj cudów, co? — zaśmiała się Sandra. — Zawsze kiedy sprawa wydaje się łatwa, jakiś drań musi zrobić nam na złość i ją skomplikować.

— Taa, zauważyłam — przyznała przyszła zwiadowczyni z krzywym uśmiechem. — Nigdy nic nie może pójść, jak w planie. — Westchnęła.

— Patrzcie! — zawołała Jane, jedyna prawdziwa służąca w ich grupie, dziewczyna mająca jakieś siedemnaście lat, zajmująca się głównie uczeniem Victorii i Sandry, jak powinny zachowywać się pokojówki. Wskazała dłonią na widok przed nimi, a dokładniej na widoczne w oddali mury zamku.

Normalnie nikt nie wysłałby tak młodej i niezbyt wyszkolonej do walki służki do podobnego zadania, ale potrzebowali osób dyskretnych i bystrych – a Jane niewątpliwie się do nich zaliczała. Zresztą cały czas trzymała się obok kurierek, a gwardziści traktowali ją praktycznie jak młodszą siostrę, więc gdyby nie oddalała się zbytnio w niebezpieczne miejsca sama, nic by jej się nie stało. Zresztą również Dexla obiecała sobie, że będzie miała oko na dziewczynę. Tak na wszelki wypadek.

— Co to za szkaradztwo! — Hipolit wystawił łeb z torby tylko po to, by z obrzydzeniem schować się z powrotem po kilku sekundach. — Zniszczę to.

— Nawet się nie waż — westchnęła Dexla, mimo że jej twarz na widok twierdzy mimowolnie wykrzywił wyraz zniesmaczenia.

Zamek Macindaw wyglądał tak, jakby od chwili wybudowy, prawdopodobnie kilkaset lat wcześniej, nikt go nie poprawiał ani nie próbował dostosować do obecnych standardów. Tak, jakby zatrzymał się w czasie, w przeciwieństwie do reszty państwa, która starała się jak najbardziej rozwijać. Nawet wiekowe Redmont przeszło od momentu powstania kilka porządniejszych przebudów, które wpłynęły zarówno na jego wygląd, jak i możliwości obronne. Przecież lord Syron, z tego, co udało się kobiecie dowiedzieć, nie należał do najbiedniejszych, na pewno było go stać na lekki nawet remont, którym pokazałby jednocześnie, że cokolwiek znaczy – a na pewno, że znaczy więcej niż pozostali namiestnicy aralueńskich hrabstw, którzy gnieździli się jedynie w niedużych dworkach, zamiast posiadać zamki z prawdziwego zdarzenia.

— Nie dziwię się, że ludzie uważają to miejsce za koniec cywilizacji — zaśmiał się słabo jeden z gwardzistów. Również nie sprawiał wrażenia zachwyconego widokiem. Z tego, co pamiętała Dex, pochodził z lenna Meric, gdzie zresztą stacjonował Gilan. I chociaż dzięki obserwacjom fae nie pałała do tego miejsca sympatią (a przynajmniej nie lubiła tamtejszego barona, uprzedzonego do zwiadowców głupca), to widziała tamtejsze zabudowania, naprawdę wysokiej jak na Araluen jakości.

— Mogło być gorzej — pocieszył go drugi, uważnie przyglądając się zamkowi. — Nieco stary, pewnie nieco zimny, ale przynajmniej stoi i chroni przed Scottami.

— Chciałabym mieć tak niewygórowane wymagania — mruknęła Natalie.

— To przeprowadź się do Highcliff. Tam to dopiero jest zaścianek — odparł mężczyzna z krzywym uśmiechem. — Po mieszkaniu tam to nawet to zadupie jest bogate.

— Nie, dzięki, aż tak nie oszalałam — odparła czeladniczka zwiadowcy.  Nie miała najmniejszej ochoty, by wyprowadzać się z lenna Araluen, chyba że z powrotem do Redmont. Albo ewentualnie chwilowo na Ziemię, tam, gdzie pomieszkiwała często Dexla wraz z Hipolitem.

— Nikt tak nie oszalał. — Demon wyglądał na naprawdę obrzydzonego. — To się samo prosi o zburzenie.

— Wiem — westchnęła Dex, przeczesując włosy z odrobiną zmęczenia. Doskonale rozumiała niechęć reszty, sama nie była szczęśliwa tym, gdzie najwyraźniej mieliby spędzić czas, ale wolałaby nie musieć dodatkowo pilnować chcącego wszystko rozwalić Hipolita. — Dobra, miejmy to już z głowy. — Wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu, patrząc na pozostałych.

Na pierwszy rzut oka naprawdę wyglądali na młodą szlachciankę i jej świtę. Idealnie. Naprawdę cieszyła się, że Gwendolyn zgodziła się im pomóc i zaaranżować „swój" wyjazd do narzeczonego przez Macindaw. Może i ta droga nie miała większego sensu, ale wszyscy wiedzieli, jak ekscentryczna to kobieta. W dodatku jej rodzice znali się bardzo dobrze z Syronem, jednak ona sama Ormana oraz Kerena, syna i protegowanego lorda, widziała ostatni raz we wczesnych latach nastoletnich. Przez to szansa, że zorientują się w podstępie, znacznie malała.

Szkoda tylko, że biedna Gwen musiała przez to przełożyć swoje odwiedziny u ukochanego, by nikt przypadkiem nie dojrzał jej w pobliżu Norgate w chwili, gdy podobno miała przebywać w Macindaw. Dexla naprawdę współczuła dziewczynie, sama nie czułaby się zbyt szczęśliwa na jej miejscu. A poznała Gwendolyn podczas swojej pracy w Araluenie i zapałała do niej pewną sympatią, nawet swoistej mimo ekscentryczności młodej szlachcianki. Spotykała dziwniejszych ludzi, gdy wykonywała najemne zlecenia w różnych światach, przy nich ta panna była po prostu urocza i nieco roztrzepana, bujająca w obłokach.

Zresztą skoro ten cały Ferrell darzył Gwen uczuciem mimo jej drobnych dziwactw, to opinia nikogo innego na temat kobiety nie liczyła się zbytnio. Najważniejsze, żeby tej dwójce się dobrze powodziło i Dexla naprawdę trzymała za to kciuki. Gwendolyn zdecydowanie zasługiwała na szczęście i w końcu się do niej uśmiechnęło, po ponad dwudziestu pięciu latach niezbyt wesołego życia. Teraz zostało tylko czekać na wiosnę, do jej ślubu z baronem z Eisel. Ślubu, na który szlachcianka bez zastanowienia zaprosiła już Cassandrę, Williama, Natalie i Dexlę, wyrażając przy tym naprawdę dużą nadzieję, że w wezmą udział w uroczystości.

A Dex uwielbiała przyjęcia, jak mogłaby się nie zgodzić? Szczególnie dla Gwendolyn?

Przecież to brzmiało jak bardzo dobra zabawa.

Z ledwo słyszalnym słyszeniem odgoniła te dość przyjemne myśli i skupiła się ponownie na drodze przed nią. Niestety, nadchodzące śluby nadchodzącymi ślubami, ale najpierw musieli odkryć, co doprowadziło do choroby Syrona i co, do diabła, w ogóle dzieje się w mroźnym, skutym lodem Macindaw, pełnym śniegu sięgającego tak wysoko, że momentami ludzie musieli się przez niego przedzierać.

Dexla wyprostowała się odrobinę w siodle. Ścisnęła nieco udami boki swego konia, pozwalając mu na lekkie przyspieszenie. Przemierzali wijącą się wśród gór drogę, coraz bardziej zbliżając się do ponurego, wyłaniającego się spomiędzy szczytów czarnego zamku, którego ciężka bryła zdawała się czarną plamą na tle wszechobecnej bieli.

Jako łączniczka planowała, co prawda, wjechać z resztą do zamku, by nikogo jej obecność tam nie zdziwiła, ale jej głównym celem było przycupnięcie w najbliższej osadzie. Całe szczęście potrafiła się teleportować, zazwyczaj z wyjątkową łatwością. I a umiejętność bardzo jej się teraz przydawała, pozwalając jej się wszędzie kręcić. W końcu kto w Macindaw zwróciłby uwagę na zwykłą członkinię gwardii, nawet jeśli lubianą przez lady Gwendolyn? Raczej nikt.

Ich plan był tak dobry, jak tylko mógł. To nie tak, że dostali dużo czasu na uformowanie go.

Cholera, czy Syron nie mógł trochę dłużej słabo się czuć, zanim chwyciła go mocno ta choroba? Przynajmniej dostaliby kilka dni więcej na to, by jakoś sensownie zadecydować, jak działać. A tak, gdyby nie nadnaturalne zdolności i zaskakująco dobre wyszkolenie większości z nich, musieliby kombinować naprawdę mocno, by coś wymyślić.

Cóż, nie miała co się martwić, na szczęście byli tym, kim byli i to, mimo sporej ilości niedoświadczonych osób w grupie, sprawiało, że niemal na pewno doskonale by sobie poradzili.

I dobrze, bo niezbyt podobało jej się to miejsce. Coś w nim sprawiało, że włoski na karku stawały jej dęba, a z gardła chciało wydobyć się nerwowe warczenie. Mimo to chwilowo odsunęła na bok to uczucie i skupiła się na drodze. Nie mogła już się doczekać, by dowiedzieć się, czy Will coś odkrył. Miała nadzieję, że znalazł jakiś ślad godny podążania za nim, wystarczająco interesujący, aby badanie go coś im przyniosło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro