Rozdział 42
W nowym mieszkaniu było zimniej. Dużo zimniej, niż sądziłem, że może być. Od razu po wstaniu z łóżka zapytałem o to Hayoung, która wszystko zrzuciła na ogrzewanie. Ponoć miały być z nim problemy, o czym uprzedził ją właściciel. Zaakceptowałem to bardzo niechętnie i dopiero po dwóch rozgrzewających herbatach.
- Zerwałam z Jae. - Powiedziała pomagając mi sprzątać. Rzuciła to lekko, jakby mówiła o pogodzie. Zawsze sądziłem, że kocha tego mężczyznę, ale nie mogłem wiedzieć jak jest naprawdę. Nie znałem jej wystarczająco długo.
- Dlaczego?
- Zwolnili go. - Odparła zamykając Mir'a w moim pokoju. Nie przepadała za nim.
- Przecież znalazłby inną pracę.
- To trochę potrwa. - Mruknęła zabierając ze stołu puste kubki, których sporo się nazbierało. Patrzyłem z niechęcią ma tabletki, które wyciągnęła z szuflady w kuchni. Nie miałem pojęcia czemu mają służyć, ale nie pytałem, wyczuwając, że i tak nie uzyskałbym szczerej odpowiedzi. - Wychodzę wieczorem z koleżankami. - Powiadomiła mnie wracając do pokoju, kiedy skończyłem zamiatać podłogę. Kiwnąłem lekko głową zastanawiając się nad tym co powinienem ze sobą zrobić. Pomyślałem o odwiedzeniu Kyungsoo, ponieważ na zawitanie w domu Park'a i Yuri było nieco za wcześnie. Minęły dopiero dwa dni od mojej wyprowadzki. Dziewczyna, w przeciwieństwie do Chanyeol'a, wciąż się ze mną nie skontaktowała, co nieco mnie martwiło. Chanyeol zapewniał jednak, że wszystko z nią w porządku.
- Baekhyun?
- Tak?
- W barze szukają jeszcze jednej osoby do pracy. Nie chcesz, żebym załatwiła Ci to stanowisko? Pracowalibyśmy razem. - Rzuciła przeczesując długimi palcami swoje włosy. Chwile wcześniej nałożyła na nie jakiś olejek. Chciałem o niego zapytać, ale zanim zdążyłem dziewczyna wstała i podeszła do mnie, po czym nałożyła go również na moją rozwianą czuprynę.
- Pewnie, ale co miałbym robić?
- To samo co ja. Byłbyś kelnerem. Zwykle nie ma tam zbyt dużego ruchu, więc się nie napracujesz. - Przytaknąłem uśmiechając się lekko i przeczesałem grzywkę czując, że stała się przyjemnie gładka. - Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałabym porozmawiać. - Rzuciła nieco spuszczając głowę, co mnie zaniepokoiło. Przecież nie była nieśmiałą osobą.
- Tak?
- Czy... Głupio mi o to prosić, ale czy mógłbyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? - Zmarszczyłem brwi powoli trawiąc jej pytanie. Nie miałem wielu oszczędności, ale powinienem mieć jeszcze nieco na karcie kredytowej.
- Pewnie. Masz z czymś problem ? - Zapytałem realnie zainteresowany. Chciałem, aby jej sytuacja była dobra. Nie znałem jej wystarczająco, ale miałem nadzieję, żeby w jej życiu wszystko układa się odpowiednio.
- Pożyczyłam od koleżanki i teraz chce zwrotu. Tobie też oddam jak będę miała. - Obiecała, a ja ponownie kiwnąłem głową i zacząłem zakładać buty, aby zajść do najbliższego bankomatu. - Dziękuję, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
- Zawsze. - Zaśmiałem się podnosząc z kanapy kurtkę. - Przypilnuj Mir'a, dobrze? Jest dla niego za zimno na kolejny spacer.
- Oczywiście. - Powiedziała, ale w jej głosie łatwo mogłem dosłyszeć niechęć. Mir nie został jej najlepszym przyjacielem. Miałem wrażenie, że kobieta niespecjalnie przepada za jakimikolwiek zwierzętami.
- Ile wybrać?
Na zewnątrz było zimno. Zimniej niż w zimnym domu. Panowała minusowa temperatura, a gdzieniegdzie leżały niskie górki kilkudniowego śniegu. Jedynym plusem takiej sytuacji była niewielka ilość ludzi spacerujących po ulicy. Minusem zaś to, że wszyscy śpieszyli się do ciepłego domu i niespecjalnie uważali na to, by na nikogo nie wpaść. Bankomatu szukałem przez piętnaście minut. Dopiero po dziesięciu stwierdziłem, że najprostszym rozwiązaniem będzie pójście w górę głównej ulicy. W drodze tam upadłem trzy razy, za każdym razem przez kogoś popchnięty. Raz nawet ja byłem powodem wypadku, kiedy pochłonięty myślami o pizzerii obok wpadłem na staruszkę.
Widząc bankomat miałem ochotę skakać ze szczęścia, czego oczywiście nie zrobiłem w obawie, że stracę zbyt dużo energii, której wiele nie posiadałem.
Wybrałem podaną przez współlokatorkę kwotę i odszedłem w stronę powrotną. Od jakiegoś czasu czułem się obserwowany, dlatego uznałem, że najlepszym pomysłem będzie wybranie ścieżki utrzymującej się przy głównej ulicy.Zanim jednak zdążyłem odejść poczułem jak ponownie tego dnia wpadam w śnieg. Tym razem nieprzyjemny upadek złagodziła zimna warstwa białego puchu.
- Matko przepraszam! - Zakrzyknął szczupły mężczyzna wyciągając do mnie dłoń, na co delikatnie pokręciłem głową. Nie potrzebowałem jego pomocy. - Nic Ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Mruknąłem nieco nieszczerze zważywszy na bolący łokieć, który chwilę wcześniej uderzył w chodnik.
- Nie uczyli Cię jak chodzić?! - Usłyszałem wrzask przy moim uchu, ale zanim zdążyłem się obrócić poczułem silne dłonie łapiące mnie w okolicy żeber i podciągające mnie w górę.
- Chanyeol? - Zapytałem, wcale nie taki zaskoczony. Przyzwyczaiłem się do tego, że mężczyzna jest w każdym miejscu, o każdej porze. Dodatkowo od mojej wyprowadzki zapowiadał, że wpadnie upewnić się, że wszystko w porządku i nie musi się o mnie martwić.
- Kto inny? - Prychnął patrząc wrogo na pełnego skruchy mężczyznę. Uśmiechnąłem się, ponieważ zrobiło mi się go żal.
- Nic mi nie jest, proszę się nie przejmować. - Rzuciłem, a on nie czekając dłużej odwzajemnił gest i odszedł, po czym skręcił w najbliższą alejkę.
- Nienawidzę takich ludzi. - Warknął Park, otrzepując mnie dłońmi ze śniegu. Zaśmiałem się cicho, ale tak naprawdę spowodowane to było radością, że go widzę. Oczywiście nigdy bym się do tego nie przyznał, ale zrobiło się nieznośnie spokojnie, odkąd nie mieszkamy pod jednym dachem. Niby minęło dopiero kilka dni, ale zdążyłem poczuć jego brak.
- Gdzie idziesz?- Zapytałem zmieniając temat. Odsunęliśmy się nieco, ponieważ uniemożliwialiśmy ludziom swobodne przejście.
- Do Ciebie. - Odparł, ale na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Pozostała ona spokojna i niewyrażająca żadnych uczuć. To było dziwne. Nie czułem, aby cieszył się na mój widok.
- Więc chodźmy. - Zarządziłem wznawiając wcześniej wybraną ścieżkę. Teraz już niczym się nie martwiłem, ponieważ miałem przeczucie, że Chanyeol nie pozwoli zrobić mi krzywdy. Było ono nowe, ale zdecydowanie mógłbym je polubić.
- Dotarły zaproszenia na ślub. - Wyznał rozchylając nieco kurtkę, aby ze środowej kieszeni wyciągnąć białą, prostą kopertę.
- Dziękuję. - Rzuciłem rozchylając złożony papier. Były w nim zawarte podstawowe informacje. Kto, z kim, gdzie i kiedy. Nic, czego bym się nie spodziewał.
- Jedenasty stycznia. - Westchnąłem nieco zbyt smutno. Wzrok Park'a natychmiast na mnie spoczął. - Lada dzień.
- Prawda.
- Jak zamierzasz spędzić czas, który Ci został? - Zapytałem z cichym, wymuszonym śmiechem. Oni nie pasowali do siebie. Ten związek był skazany na niepowodzenie, a w każdym razie tak sobie powtarzałem.
- Najchętniej z Tobą. - Rzucił mrugając do mnie na co parsknąłem cichym śmiechem. Szybko dotarliśmy pod blok. Przegrzebałem kieszenie w poszukiwaniu kluczy, ale nagle zorientowałem się z braku pewniej istotnej rzeczy.
- Cholera... - Mruknąłem z lekką paniką dotykając wszystkich kieszeni.
- Co?
- Gość zarąbał mi portfel.
___________________
Dwa dni temu zaadoptowałam schroniskowego kundelka. Sporo ubiegałam o jego adopcję, ale warto było ^^ Jest uroczy. Wygląda jak krzyżówka dużego ( sięga nieco niżej niż kolano osoby mierzącej 160 cm)papillon'a z wiewiórką i lisem. Nazywa się Lincoln i jestem pewna, że zakochalibyście się w nim od pierwszego wejrzenia ^ ^
Kocham was<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro