XIV
Klacz z westchnieniem wystawiła łeb z boksu. Kiedy wrócę do treningów?, pomyślała. Minął już tydzień odkąd siedziała w boksie, brakowało jej tego swojego żałosnego cwału. Wiedziała, że nie jest dobrym koniem wyścigowym i pewnie nigdy nie zajmie 1 miejsca.
Pewnie będę jak Dona Chepa...
- Derset! - Usłyszała ciche parsknięcie.
Zastrzygła uszami.
- Cześć Kovu.
Za moment kasztan już zniknął w stajni.
***
- I co z Luizą?
- Jest w śpiączce.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowało milczenie.
- Cholera...kiedy się wybudzi?
- Nie wiemy, może za miesiąc, może za rok, dwa, cztery...
Peter rozłączył się.
***
Właściciel Wild Derset krążył w kółko po pokoju.
- Widzisz co narobiłeś? Luiza jest przez ciebie w śpiączce, a Derset ma zerwane dwa ścięgna! Wróci do treningów za dwa tygodnie!
Art westchnął.
- Ostatnio mam problemy z sercem...wiek robi swoje, już dawno powinienem przestać trenować konie i przejść na emeryturę.
- To ma być ostatni raz, rozumiesz?! Myślałem, że jesteś porządnym trenerem, myślałem, że Derset coś osiągnie.
- Kiedy noga się zagoi, niech znowu wystartuje w Allowance.
Peter pokiwał głową.
- Ale ją dobrze przygotujesz?
- Oczywiście.
***
Tydzień za tygodniem mijały, a Wild Derset coraz rzadziej widywała Kovu i swoich przyjaciół. Ciężko westchnęła. Noga już się prawie zagoiła, a weterynarz prawie codziennie odwiedział gniadą klacz. Za 6 dni miała wrócić do treningów...
------
Akcja trochę szybka, ale nie chcę tak przedłużać książki, żeby miała 50 rozdziałów :v Chciałabym się zmieścić w 25-30.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro