Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział trzydziesty pierwszy 🏝

Zimny wiatr, który nadchodził znad wody sprawiał, że na ciele Louisa pojawiła się gęsia skórka. To był pierwszy taki moment, podczas którego zrobiło się naprawę zimno i szatyn po raz kolejny zamarzył o powrocie do domu. Zapragnął zwinąć się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty i dobrym filmem lub książką. Ewentualnie nie pogardziłby paroma odcinkami Sherlocka, którego w końcu musiał dokończyć. Troszeczkę brakowało mu gadatliwego Nialla i złowrogo wyglądającego, ale mającego dobre serduszko Zayna. Jedynym plusem wylądowania na wyspie był fakt, że jego rozmowa z Liamem odsuwała się w czasie coraz bardziej. Tego chciał jak najbardziej uniknąć. Wiedział, że nie może uciekać w nieskończoność, ale on naprawdę obawiał się tego, co powie mu Payne. Brał pod uwagę zdradę, jednak nadal było mu ciężko o tym pomyśleć. Nie potrafił sobie wyobrazić życia z kimś, kto go zdradził, ale nie wyobrażał też sobie życia w samotności.

Westchnął cicho i podniósł się z piasku. Jakiś czas temu odkleił się od Harry'ego, który musiał iść w las i załatwić swoje potrzeby. Sam gdzieś zniknął i Louisa naprawdę nie interesowało gdzie był. Po ciuchu miał nadzieję, że może nadeszła zbyt wielka fala, których praktycznie nie było, i może całkowicie przypadkiem porwała go woda. Wiedział, że nie powinien nikomu tak życzyć, ale mężczyzna naprawdę go przerażał i sprawiał, że w jego towarzystwie czuł się naprawdę mały i kompletnie tracił pewność siebie. Szybko pozbył się swoich butów, które były naprawdę w opłakanym stanie, po czym wolnym krokiem skierował się na brzeg. W jego głowie huczało i szatyn nie mógł nic poradzić na lekkie zawroty głowy. Podejrzewał, że mogły to być skutki stresu lub czegoś podobnego, jednak postanowił się tym nie przejmować. Miał inne problemy na głowie i jego chwilowe złe samopoczucie nie było jego priorytetem.

Syknął cicho, kiedy jego skóra spotkała się z zimna wodą. Delikatne fale uderzały o jego nogi, kiedy zatrzymał się i zapatrzył w horyzont. Naprawdę chciał wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć lub obudzić się z tego idiotycznego koszmaru, ale wiedział, że już nigdy nie spojrzy tak samo na niektóre sprawy. Był pewny, że już nigdy nie wsiądzie do samolotu. Gdyby go żywcem przypalali lub stosowali różne inne nieprzyjemne rzeczy, Louis był pewny, że jego noga nigdy nie stanie na pokładzie.

Podskoczył lekko, kiedy poczuł dużą dłoń na swoim ramieniu. Oderwał spojrzenie od wody i odwrócił głowę w kierunku osoby, która zatrzymała się obok niego. Kąciki jego wąskich warg uniosły się lekko w górę, kiedy napotkał zielone oczy Harry'ego.

- Wszystko w porządku? - zapytał i drugą ręką zaczesał krótkie loki do tyłu. Louis obserwował uważnie jego ruchy zastanawiając dlaczego Styles ściął włosy.

- Bywało lepiej - mruknął szatyn i zerknął na dłoń Harry'ego, która w dalszym ciągu spoczywała na jego ramieniu. Było to całkiem przyjemne uczucie ciężkości na jego skórze i nawet nie chciał, aby dłoń zielonookiego znikła. - Mogę mieć pytanie? - zapytał i ponownie podskoczył, kiedy większa fala zaatakowała jego nogi. Woda stawała się coraz bardziej chłodna, ale nie na tyle, żeby szatyn miał zrezygnować.

- Pytaj śmiało. - Harry uśmiechnął się, przez co w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Cholerne dołeczki, które powinny być zakazane.

- Czemu ściąłeś włosy? - Szatyn uśmiechnął się nieśmiało i spuścił wzrok, kiedy czuł, że spojrzenie zielonych oczu wypalało dziurę w jego twarzy. - Pamiętam, że w liceum miałeś takie długie i ładne loczki. - Louis poczuł jak czerwone plamy wpływają na jego policzki, kiedy zdał sobie sprawę, że skomplementował wyższego mężczyznę.

Harry zachichotał cicho pod nosem, kiedy zobaczył zmieszany wyraz twarzy szatynka. Jego chwilowa nieśmiałość była naprawdę urzekająca i Harry chciał ucałować rumiane policzki chłopaka.

- Oddałem na cele charytatywne i zaczęły mnie lekko denerwować. - Zielonooki wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. - Ciagle wypadały spod gumki lub bandamki i straciłem cierpliwość. Jednak wiesz, zawsze odrosną i nie ma się czym przejmować. A co, źle wyglądam? - dodał rozbawiony i zabrał dłoń z ramienia szatyna, przypominając sobie, że nadal ją tam trzyma.

- Co? Nie, nie. - Tomlinson uśmiechnął się lekko, a jego rumieńce przybrały szkarłatny odcień. - Tak naprawdę, to wyglądasz jeszcze lepiej niż wtedy. O ile to możliwe - dodał cicho i przestąpił z nogi na nogę, czując że jego nogi zaczęły odrobine sztywnieć od zimnej wody. Louis nie wiedział czy Harry usłyszał ostatnią cześć wypowiedzi, bo wymamrotał to tak cicho, że sam ledwo siebie zrozumiał.

Harry poczuł dziwny ścisk w żołądku, kiedy usłyszał drugą część wypowiedzi Louisa. Nie chciał wprawiać szatynka w jeszcze większe zakłopotanie i postanowił nic nie odpowiadać, jednak przyjemne trzepotanie nie zniknęło z jego brzucha.

- Dziękuje, że mi zaufałeś i powiedziałeś wszystko, Lou. - Harry uśmiechnął się szczerze do Tomlinsona, kiedy niebieskooki ulokował na nim swoje spojrzenie. - I zabrzmi to dziwnie, ale zawsze możesz na mnie liczyć.

Louis otworzył buzie, żeby cokolwiek powiedzieć, jednak nie zdążył. Brwi szatyna zmarszczyły się lekko, kiedy do jego uszu dotarł dziwny dźwięk. Od razu spojrzał w górę, dokładnie przeszukując niebo w poszukiwaniu źródła nieznanego odgłosu.

- Też to słyszysz? - zapytał Louis Harry'ego i zerknął na niego kątem oka na loczka.

Styles pokiwał głową i przybliżył się trochę do szatyna ze wzrokiem wbitym w lekko szare niebo. Nie wiedział skąd pochodzi ten dźwięk, ale bardzo przypominał helikopter.

- Nie przypomina to tobie - zaczął powoli, a jego ręka automatycznie powędrowała na talie szatyna. Nie zdążył dokończyć, kiedy w zasięgu ich wzroku pojawił się helikopter. Louis zamrugał zdziwiony i poczuł, że jego serce przyspieszyło swój rytm, a każdą komórkę zalała fala ulgi. Natychmiast wyrwał się uścisku Harry'ego i zaczął podskakiwać u machać rękoma, mając nadzieje, że pilot helikoptera zauważy ich.

Harry tylko stał obok Tomlinsona i obserwował, jak śmigłowiec zniża swój lot. Niekontrolowana radość i ulga zaczęły przejmować kontrole nad jego umysłem. Pomimo, że nigdy nie wątpił, nie mógł uwierzyć, że zostali odnalezieni. Dopiero w momencie, w którym mocny wiatr rozwiał ich włosy, a fale gwałtownie przybrały na sile, Harry złapał Louisa za rękę i poprowadził w głąb plaży, aby helikopter mógł wyładować. Po całej wyspie rozniósł się okropny hałas, przez co Harry musiał krzyczeć aby Louis go usłyszał.

- Nie zapomnij o butach! - krzyknął w ucho szatyna, na którego twarzy istniał szeroki uśmiech, a w niebieskich oczach pojawiły się iskierki ulgi. Tomlinson pokiwał tylko głową i natychmiast podbiegł do swojego obuwia i złapał go w dłonie. Wrócił do Harry'ego, kiedy helikopter wylądował kawałek od nich i obydwoje poczekali aż pilot wyłączy silnik.

Kiedy śmigła zatrzymały się, Louis jako pierwszy zerwał się do biegu w stronę pojazdu i Harry musiał stawiać naprawdę duże kroki, żeby dogonić szatyna. Styles odczuwał naprawdę duża ulgę, kiedy zobaczył jak ze śmigłowca wysiada pilot w ciemnej kurtce. Brwi Harry'ego zmarszczyły się lekko, kiedy Tomlinson rzucił się na szyje nieznajomego faceta z szerokim uśmiechem i widoczna ulgą na twarzy.

- Dziękuje, dziękuje - wymamrotał Louis, kiedy w dalszym ciągu ściskał szyje pilota, który stał z lekkim uśmiechem i zdezorientowaniem wymalowanym w oczach. Widać było, że jest zmieszany, ale radość Louisa była niewyobrażalnie duża i Harry postanowił odciągnąć rozhisteryzowanego szatyna od mężczyzny.

- Jest już w porządku, Lou - oznajmił Styles i położył dłonie na ramionach szatyna. - Wracamy do domu - dodał i siłą odciągnął Tomlinsona od pilota.

- Jesteście ranni? - zapytał mężczyzna i przyjrzał się im uważnie. - I jest ktoś jeszcze czy tylko wy?

- Mamy małe zadrapania i Louis ma coś z nogą. Jest jeszcze jeden mężczyzna, ale nie wiem gdzie - wyjaśnił szybko i mocno objął Louisa, który stał obok niego z lekkim uśmiechem i zamglonymi oczami. Był wykończony, a przybycie ratunku pomogło mu się uspokoić i zdać sprawę z całej sytuacji. - Jednak nie ma szans, żeby nie usłyszał helikoptera, więc jeżeli mu zależy, niedługo się zjawi. - Szczerze mówiąc, Harry'ego nie interesował Sam. Narobił naprawdę dużo zamieszania i sprawił, że Louis niejednokrotnie czuł się źle i według Stylesa mężczyzna mógłby zostać na wyspie. Jednak jego marzenia były tylko marzeniami, kiedy zobaczył Sama, który wychodził z lasu.

- Mam nadzieje, że szybko się pojawi, bo pogoda zaraz może się zepsuć i będzie problem z powrotem do Anglii. - Pilot założył dłonie na klatce piersiowej i zmierzył spojrzeniem dwójkę rozbitków. - Macie szczęście, że ostatnie dni były dosyć pogodne. Inaczej zostalibyśmy tutaj jeszcze długo, długo przez słabą widoczność.

- Już jest - mruknął Harry i wskazał podbródkiem na Sama, który biegł w ich kierunku. Jednak nawet Sam nie mógł zniszczyć poczucia ulgi Stylesa.

Pilot odwrócił się przodem do biegnącego mężczyzny i zaklaskała. Miał już zamiar coś powiedzieć, jednak Sam go wyprzedził.

- Nareszcie. Ile można czekać? - krzyknął oburzonym głosem i zatrzymał się przed pilotem, który miał szerokie ramionami i niezbyt przyjemną minę. - Zgłoszę skargę, kiedy tylko będziemy w Londynie.

- O ile do niego wrócisz - mruknął mężczyzna. - Jeżeli jeszcze dalej będziesz tak narzekał wezmę tą dwójkę, a ciebie zostawię i dopiero będziesz miał powody do marudzenia - warknął i odwrócił się przodem do Harry'ego i Louisa.

Tomlinson wyglądał jakby zaraz miał zasnąć z nadmiaru wiadomości i ulgi, a na twarzy Harry'ego widniał zadowolony uśmiech. W końcu ktoś dogryzł Samowi.

- Wsiadajcie i zapnijcie pasy - oznajmił i wskazał palcem na helikopter. - Wracamy do Londynu.

Twarz Louisa rozświetlił szczęśliwy uśmiech i odsunął się od Harry'ego. To były jego wymarzone słowa, których usłyszenia potrzebował. Odwrócił się do Stylesa i spojrzał mu w oczy.

- Miałeś racje. Trzeba mieć nadzieje. - Louis przez moment wpatrywał się w oczy Stylesa, po czym złapał go za rękę i pociągnął w kierunku śmigłowca, kompletnie ignorując Sama, który mamrotał coś pod nosem. - Wracamy do domu, Hazz.





____________________________

Hiii...

Ten rozdział to totalny flop i przepraszam. Obiecuje, że następne będą ciekawsze (zacznie się dziać już poważnie między Larrym) i lepiej napisane. Czy wy też macie takie beznadziejny i gówniany humor?

Miłego wieczoru! x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro