rozdział szesnasty 🌴
Szum fal był nie do zniesienia dla bolącej głowy Louisa. Szatynek nie wiedział gdzie jest i co się dzieje, ale dziwne odgłosy, które dochodziły do jego uszu, nic mu nie mówiły.
W uszach słyszał uciążliwe dzwonienie, które z każdą chwilą robiło się coraz bardziej męczące.
Tomlinson starał się wziąć głęboki wdech, jednak nie mógł. Miał wrażenie, że na jego klatce piersiowej postawiono ciężki przedmiot, który uniemożliwiał mu oddychanie. Czuł jak ociążałe były jego powieki, przez co cicho jęknął. Nie wiedział gdzie jest, ale kiedy lekko otworzył oczy, uderzyły w niego jasne promienie słoneczne. Syknął cicho i podniósł bolącą rękę, żeby chociaż odrobinę zmniejszyć siłę rażenia. Szatyn przetrał dłonią oczy i kawałek czoła, a z jego gardła uciekł zaskoczony okrzyk, kiedy poczuł coś płynnego na swojej skórze.
Szybko odsunął rękę od twarzy i zmrużył oczy, kiedy przyglądał się własnej skórze, na której były czerwone plamy.
- Co do cholery - wydusił z siebie ochrypłym głosem i gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. Szybko jednak pożałował tej decyzji, z powodu nagłego i ostrego bólu głowy. Szatyn mógł go porównać do uczucia metalowej rury, która wbijana była w sam środek rany. - Harry - wymamrotał, kiedy z rozszerzonymi oczami przyglądał się krwawym śladom na swojej dłoni.
Louis był w szoku. Nie pamiętał nic, oprócz wszechogarniającej ciemności, kiedy samolot gwałtowanie leciał w dół, a potem...
Tomlinson podniósł wzrok ze swojej dłoni, po czym rozejrzał się dookoła. Czuł, jak jego serce przyśpiesza, kiedy dookoła zobaczył rozległy zbiornik wodny i piasek. Sam piasek i woda. Niebieskooki zignorował rosnące zdenerwowanie, które mieszało się z bólem i zerwał się na równe nogi. Chociaż powiedzenie, że zerwał się, mogłoby być dużą przesadą. Musiał nieźle się natrudzić, żeby utrzymać się na nogach, które były jak z waty.
Zdezorientowanie, które nie pozwalało Louisowi trzeźwo myśleć, wszystko utrudniało.
Czy to już był Paryż? Czy oni naprawdę wylądowali już we Francji i może Louis po prostu przespał moment lądowania? Jednak krwawiąca rana na głowie, uciążliwy ból nogi, mówiły mu, że nie jest we Francji.
Spanikowany szatyn odgarnął mokre włosy z czoła i rozejrzał się po plaży. Była pusta, a w oddali mógł zobaczyć brzeg lasu. Jedyną rzeczą, która przyciągnęła jego uwagę, był wrak samolotu który leżał w połowie w wodzie, a w połowie na lądzie.
Louis zmarszczył brwi i wypuścił drżący oddech, kiedy wolnym krokiem zaczął kierować się w stronę wraku. Powoli, naprawdę bardzo powoli, szatyn zaczynał układać sobie w głowie wszystkie zdarzenia.
Nie mógł zrozumieć jak pilot i całe lotnisko mogło dopuścić do startu samolotu, który mógł przynieść ze sobą komplikacje. Tomlinson miał nadzieję, że ktokolwiek wyszedł cało z całej katastrofy. Sam nie mógł zrozumieć dlaczego w ogóle przeżył, jednak w tamtym momencie najważniejsze było sprawdzenie, czy ktoś oprócz niego żyje. Niebieskooki czuł rosnącą panikę, kiedy był coraz bliżej wraku samolotu, który dymił w niektórych miejscach.
Dodatkowo fakt, że Louis nie wiedział czy Harry żyje, stresował go podwójnie. Jeżeli do tej pory, Harry działał mu na nerwy, teraz jedyne czego chciał, to zobaczyć Stylesa żywego z tym głupim uśmiechem. Niebieskooki odgonił męczące łzy, które powoli pojawiały się w jego oczach i syknął cicho, kiedy jego kostka kolejny raz nieprzyjemnie zabolała.
- Harry! - Louis krzyknął cicho, mając nadzieję, że Styles odpowie mu i będzie mógł mu pomóc. - Har... - Louis podskoczył w miejscu, kiedy poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu.
Niebieskooki krzyknął cicho i gwałtownie odskoczył od nieznajomego. Przy nagłym ruchu, szatyn zaplątał się we własne nogi i poleciał na ziemię. Jęknął cicho, kiedy jego twarz zderzyła się z piaskiem, jednak szybko przewrócił się na plecy, gotowy do walki z osobą, która go przestraszyła. Ból w kostce nasilił się jeszcze bardziej, niż przed upadkiem i szatyn był pewny, że jego noga jest opuchnięta i cała czerwona.
- Jezu, Harry! - Louis odetchnął z ulgą i przyjrzał się zielonookiemu, który stał nad szatynem i przyglądał mu się.
- Nic ci nie jest? - Styles kucnął przy leżącym Louisie i przyjrzał mu się. Tomlinson pokręcił głową i usiadł na piasku. Jego oczy prześledziły twarz Harry'ego, który trzymał dłoń na nodze szatyna i wpatrywał się w opuchliznę.
Louis mógł dostrzec jego pokręcone i brudne włosy, które wchodziły w zielone oczy mężczyzny. Szatyn widział w nich zmartwienie i zdenerwowanie, i po raz kolejny Tomlinson zazdrościł mu opanownaia. Na policzku Stylesa widniała długa rana, z której lekko sączyła się krew, a różowa koszula była rozdarta w niektórych miejscach.
- Bardzo cię boli? - zapytał cicho Harry i odwrócił spojrzenie od kostki chłopaka. Louis pokiwał tylko głową i pociągnął nosem. Czuł w sobie mieszankę wielu emocji i musiał dać im upust. Wiedział, że to nie jest najlepszy moment i naprawdę starał się powstrzymać, jednak to było trudne.
- Co się stało? - zapytał cicho Louis i wytarł dłonie w spodnie, które były poszarpane.
Harry wzruszył tylko ramionami i usiadł obok szatyna.
- Sam nie wiem. - Zielonooki westchnąl cicho. - Straciłeś przytomność na chwilę przed uderzeniem w wodę, a dalej nie pamiętam. Obudziłem się na fotelu w samolocie z obolałym kręgosłupem i głową. Ciebie nie było obok. Nie wiem co z innymi, nie sprawdzałem. Wiem tylko, że niektórzy odzyskali przytomność chwilę po mnie, ale - Harry zaciął się na moment spuścił wzrok na swoje czerwone dłonie, na których też znajdowało się parę rozcięć.
Louis zamrugał zdziwiony i oderwał wzrok od twarzy Stylesa. Przekierował swoje spojrzenie na wodę. Była cisza, kompletna cisza, która męczyła dwójkę. Louis widział jak słońce powoli zniża się do linii horyzontu. Louis był przerażony. W dalszym ciągu odtwarzał w głowie ostatnie wydarzenia. Nie mógł uwierzyć, że akurat jemu trafił się najgorszy scenariusz. Poczuł jak w jego oczach po raz kolejny formują się łzy, jednak nie pozwolił im wylecieć. Musi się wziąć w garść i udowodnić, że sobie poradzi.
- Chyba musimy zobaczyć co z innymi. - Louis spojrzał na Harry'ego, który pokiwał tylko głową i powoli podniósł się z piasku.
- Twoja rana nie wydaje się być głęboka, ale mocno cię boli? - zapytał Styles, kiedy stanął nad Louisem i podał mu dłoń. Głos Harry'ego był cichy i Louis wiedział, że cała sytuacja uderzyła w niego z taką samą siłą jak w niego.
- Nie jest źle. - Szatyn złapał za dużą rękę zielonookiego i podniósł się z jego pomocą. - A co z tobą? Krwawisz gdzieś? - zapytał, kiedy przytrzumał się ramienia wyższego, starając się utrzymać równowagę.
- Nic mi nie jest. Tylko parę zadrapań. - Zapewnił Styles i objął niższego mężczyznę w pasie, aby w jakikolwiek sposób doprowadzić go do samolotu.
Louis pokiwał głową ze zrozumieniem i odetchnął z ulgą. Chociaż Harry'emu nic się nie stało. Szli wolnym krokiem w kierunku wraku. Oboje mieli nadzieję, że ktoś z pasażerów przeżył wraz z nimi. Louis nie wiedział czy da radę znieść widok wnętrza roztrzaskanego samolotu.
- Myślisz, że nas uratują? - zapytał cicho Harry'ego, wyrzucając z siebie męczące myśli.
Szatyn poczuł jak mięśnie Harry'ego napinają się pod materiałem koszuli. Niebieskooki wiedział, że zadał pytanie, na które obaj nie znali odpowiedzi.
- Jestem tego pewien, Lou.
_______________________________________
Miłego wieczoru xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro