Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział piętnasty 🌴

To miał być krótki i szybki przelot do Paryża. Miliony ludzi w ciagu roku lata samolotem i naprawdę rzadko zdarzały się jakiekolwiek komplikacje. Jednak teraz, kiedy samolot był niczym marionetka w niewidocznych rękach, Louis nie mógł w to uwierzyć.

Po ciele Tomlinsona rozchodziły się fale paniki. Na jego kraku i rękach pojawiła się gęsia skórka i szatyn mógł poczuć, jak wzdłuż jego kręgosłupa przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz czuł się tak bardzo przerażony i naprawdę nie wiedział co ma ze sobą zrobić.

Samolot coraz częściej zaczynał niekontrolowanie się trząść i ręce Tomlinsona automatycznie powędrowały do pasów. Jego dłonie drżały z zdenerwowania, kiedy z głośników wydobył się głos pilota, który spokojnym głosem informował pasażerów o braku komplikacji i zapięciu pasów, przez nagłe turbulencje.

- Harry - Louis spojrzał na zielonookiego mężczyznę, który posłusznie wykonał polecenie pilota i zapiał pasy. Kiedy wzrok Stylesa zatrzymał się na Louise, który siedział skulony na swoim fotelu. Styles starał się zachować spokój, chociaż w jego głowie panował totalny chaos. Był cholernie spanikowany, ale gdyby to pokazał, Louis byłby w jeszcze większym szoku.

- Spokojnie - mruknął Harry i podniósł się lekko z fotela, żeby zobaczyć coś ponad siedzeniami. - Nie masz się czym przejmować. - Styles miał nadzieję, że jego głos nie drżał z nerwów. Turbulencji było o wiele za dużo i teraz już u większości pasażerów widać było zdenerwowanie. Niektórzy nie posłuchali rady pilota i wstawali ze swoich miejsc i podchodzili do stewardess, które uspokajały niektórych pasażerów.

Louis jęknął cicho, kiedy samolot kolejny raz zatrzęsł się i przymknął oczy. Miał nadzieję, że liczenie do dziesięciu, choć trochę pomoże mu w uspokojeniu myśli. Czuł jak, własne paznokcie wbijają się w skórę wewnętrznej części dłoni, jednak nie zwracał na to uwagi. Był zbyt przestraszony i zdezorientowany, żeby przestać.

- Ej, spokojnie. - Harry zmarszczył brwi i złapał za dłoń Louisa, tym samym powstrzymując szatyna od mocniejszego ranienia swojej ręki. - Nie bój się. - Styles miał nadzieję, że jakimś cudem uda mu się uspokoić szatyna, który wyglądał na spanikowanego do granic możliwości. - Byłeś kiedyś na wieży Eiffla? - zapytał nagle i spojrzał na Louisa, który nadal ciężko oddychał. Harry zignorował fakt, że samolot przechylił się w prawą stronę aż za mocno.

Louis otworzył jedno oko i przyjrzał się zielonoookiemu. Czy zbyt duża wysokość zaszkodziła Stylesowi i wpłynęła na jego tok myślenia?

- Porąbało cię? - Louis otworzył też drugie oko, aby mógł spojrzeć na Harey'ego. - Zaraz możemy zginąć, niewiadomo co jest z samolotem, a ty mi się, do cholery, pytasz czy byłem na pieprzonej wieży Eiffla?! - Louis ścisnął dłoń Harry'ego i posłał mu gniewne spojrzenie.

Harry syknął cicho, kiedy poczuł jak drobna dłoń Louisa zaciska się na jego własnej. Szatyn miał sporo siły i Styles właśnie się o tym przekonał, ale jeżeli to miało pomóc chłopakowi, to jakoś to zniesie.

- Może już nie być okazji - wymamrotał pod nosem Harry, mając nadzieje, że szatyn tego nie usłyszy. Sam też był zdenerwowany całą sytuacja i był równie mocno przerażony co Louis.

- Co? - Louis zmarszczył brwi i odpiał pasy. Jeżeli do tej chwili w jego głowie panował chaos, to teraz naprawdę nie wiedział jak nazwać stos nieuporządkowanych myśli. Jeszcze nigdy nie był tak przerażony.

- Co ty robisz, Louis? - Harry szybko odpiął swoje pasy i stanął przed szatynem. - Siadaj na miejsce i nie wstawaj. - Ziekonooki ułożył swoje dłonie na ramionach Tomlinsona i delikatnie popchnął go na fotel. Szatyn jednak nie poddał się i ponownie wstał. W jego żyłach krążyło zbyt dużo adrenaliny i zdenerwowania, żeby teraz miał siedzieć i czekać na śmierć.

- Wychodzę stąd - oznajmił twardo i przepchnął się pomiędzy Harrym a fotelami.

Starsza pani, z którą jeszcze niedawno rozmawiał ze Stylesem, teraz próbowała zachować spokój przy pomocy stewardessy. Jednak kiedy obsługa samolotu zobaczyła jak Louis próbuje wejść w głąb pokładu, zwróciła na niego uwagę. Na jej młodej twarzy widać był duże zdenerwowanie, które wywołane było zamieszaniem wśród pasażerów i faktem, że z samolotem było coś nie tak.

- Proszę zająć miejsce i zapiąć pasy. - Kobieta starała się mówić jak najbardziej spokojnym głosem, jednak jej wzrok mówił Louisow dużo więcej niż powinien.

- Nie, ja muszę - zaczął, ale nie skończył mówić, kiedy samolot gwałtownie przechylił się w lewo. Louis poczuł jak stracił równowagę i poleciał do tyłu. Z jego gardła wydostał się cichy okrzyk zaskoczenia, ale został on zagłuszony przez panikę, która rozbrzmiała w samolocie.

Tomlinson upadł na podłogę z cichym jękiem. Od razu zakrył sobie oczy dłońmi, kiedy samolot w dalszym ciągu przechylony był na lewo. Po chwili poczuł parę dużych dłoni na swoich ramionach, które pociągnęły go w górę.

- Chodź tutaj. - Harry posadził spanikowanego szatyn na fotelu i przypiął pasami. Zielonooki miał wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy albo zatrzyma się z przerażenia, jednak widok wystraszonego szatyna zmusił go do pomocy mu. - No dalej, kochanie. Trzeba ci zapiąć pasy. - Styles z trudem przypiął niebieskookiego i chwycił go za rękę. - To tylko chwilowa awaria, zobaczysz. Niedługo wylądujemy w Paryżu i zobaczysz, że będziesz cały i zdrowy. - Harry ścisnął dłoń szatyna. Starał się jakimikolwiek słowami uspokoić Louisa, chociaż sam nie bardzo wierzył w to co mówił. Wiedział, że coś jest nie tak, bo samolot coraz bardziej opadał w dół. Harry to czuł. Kciukiem gładził zewnętrzną część dłoni szatyna i rozgladał się nerwowo. Stewardessy ledwo trzymały się na wysokich szpilkach, kiedy chodziły i uspokajały pasażerów. - Wdech i wydech, Lou. Dokładnie tak. - Styles pochwalił niższego mężczyznę, kiedy zobaczył jak Louis zaczął mieć problemy z oddychaniem.

Louis pokiwał głową i spojrzał na Harry'ego. Panika przyćmiła jego myśli i nie wiedział co miał robić ani jak się zachować. Po prostu chciało mu się płakać, ale Harry i jego opanowanie, które było niemal niemożliwe w tej chwili, było dla niego zbawienne.

Do czasu, aż poczuł jak samolot zaczyna gwałtownie szybować w dół. Nie trwało to dłużej niż minutę, kiedy przed oczami Louis widział tylko ciemność i słyszał krzyki jakby zza grubej szyby.






_______________________________________

Rozdział bardzo krotki i beznadziejny, za co przepraszam, ale męczyłam się z nim. Za to jutro wrzuce kolejny i dłuższy 🙈

Miłego wieczoru x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro