Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział dwudziesty siódmy 🌴

Szatyn otarł kropelki potu, które pojawiły się na jego czole. Pomimo tego, że słońce było już bardzo blisko zniknięcia za linią horyzontu, w powietrzu utrzymywała się ogromna wilgoć. Czuł się naprawdę zmęczony i ciężkie powietrze utrudniało mu złapanie oddechu.

Louis wyprostował się z rękoma ułożonymi na biodrach. Zmarszczył lekko brwi, kiedy krytycznym okiem spoglądał na wielkie „H", które jak dotąd udało mu się ułożyć ze znalezionych gałęzi. Nie był pewny czy jest wystarczającej wielkości, ale postanowił zostawić. Gdyby zaczął kombinować, wpadłby na jeszcze gorszy pomysł i w akcie desperacji, rzuciłby się w morze.

- Twoja kreatywność mnie dobija.

Do uszu Tomlinsona doszedł nieprzyjemny głos Sama, który niespodziewanie pojawił się obok niego. Szatyn zmarszczył brwi i odsunął się od mężczyzny. Oderwał spojrzenie od kupki gałęzi, po czym zerknął na Sama.

- Oh, zapomniałem, że lepiej usiąść i nic nie robić - mruknął sarkastycznie pod nosem i wzruszył ramionami. W dalszym ciągu starał się zrozumieć o co chodzi Samowi, jednak dzięki zajęciu, zapomniał o całej sprawie.

Sam odwrócił się przodem do szatyna i spojrzał na niego. Widział, że szatyn spiął się pod jego spojrzeniem. Zastanawiał się czy to odpowiedni moment na zdradzenie niebieskookiemu całej sprawy. Wiedział, że ciekawość zżera go do szpiku kości, ale z drugiej strony bawiło go zachowanie Louisa, który z całych sił starał się nie zwracać na niego uwagi. Z marnym skutkiem, ale jednak się starał.

- W sumie, to całkiem niezły jest ten twój Liam. - Sam uśmiechnął się złośliwie, kiedy zobaczył jak Louis wciągnął powietrze. - To trochę smutne, ze potraktował cię jak... - Zanim zdążył dokończyć, szatyn odwrócił się na pięcie i odszedł. Jego krok był szybki i Sam zaśmiał się pod nosem. Nie mógł zepsuć sobie takiej zabawy.

Tomlinson delikatnie odwrócił się i spojrzał na Sama. Obawiał się, że brunet w dalszym ciągu przeszywa go swoim czujnym spojrzeniem, jednak odetchnął z ulga, gdy zobaczył odchodzącego mężczyznę. Louis pokręcił głowa i przetarł zmęczone oczy dłońmi. Czuł, że powoli wariuje.

Wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie, sprawiło że niebieskooki nie wiedział co myśleć. Nigdy nie sądził, że w związku jego i Liama nadejdzie kryzys. Tym bardziej nie myślał, że będzie on spowodowany pracą szatyna i bezmyślnością Payne'a, który wrócił z malinką na szyi. Dla szatyna było to jak zdrada. Całe zaufanie do Liama pękło niczym bańka mydlana. Potem wyjazd służbowy i katastrofa, która nadal nie docierała do umysłu szatyna. Nie mógł zrozumieć jakim cudem on i Harry przeżyli i nawet nie chciał myśleć o tych wszystkich osobach, które były razem z nimi na pokładzie. Od razu czuł, jak na dnie jego żołądka osiada się ciężkie uczucie winy i beznadziejności. Nie chciał wiedzieć co czują lub co poczują rodziny tych ludzi. I teraz doszedł jeszcze Sam, który zna Liama i twierdzi, że nie bez powodu pojawił się na pokładzie samolotu. Louis z całych sił starał się połączyć fakty, jednak jego umysł przysłonięty był mgiełką nieświadomości i po prostu nie mógł wpaść na żaden pomysł.

Po prostu wiedział, że jeszcze pare dni na wyspie i straci zmysły. Nie wiedział dlaczego zawsze, kiedy panikuje, ucieka.

Zanim się obejrzał, już przekraczał próg lasu. Nie zwrócił na to uwagi, będąc zatopiony w swoich myślach. Czuł, że coś jest nie tak i to nie dawało mu spokój. Nie poczuł, kiedy jedna z gałęzi zaczepiła się o jego skóre i sprawiła, że pojawiło się głębokie rozcięcie ma łydce.

Czuł się strasznie przytłoczony przez wszystkie wydarzenia i nie wiedział co robić. Znowu. Wiedział, że nie minie mu to do czasu, aż nie trafi do swojego domu i nie zobaczy swoich przyjaciół, którzy okażą mu wsparcie i sprawią, że zapomni o wszystkich wydarzeniach.

Szatyn zatrzymał się dopiero po paru minutach, kiedy zabrakło mu powietrza i był zbyt zmęczony, żeby zaczerpnąć tchu. Oparł się o szeroki pień drzewa i przymknął oczy. Jego klatka piersiowa opadała i podnosiła się w niewiarygodnie szybkim tępie. Kiedy unormował swój oddech, zrozumiał co znowu zrobił. Po raz kolejny oddalił się od Harry'ego, który znowu się na niego wkurzy i będzie chłodny w stosunku do niego. Powoli osunął się po pniu i usiadł na ziemi. Nie chciał, żeby mężczyzna był dla niego zły. Nie teraz, kiedy mniej więcej udało im się dogadać i zapomnieć. Przyłożył dłonie do twarzy i głośno westchnął. Pech i głupota go nie opuszczały.

Szatyn przez moment siedział w ciszy i starał się zmobilizować do wstawania i odszukania Harry'ego. Musiał znaleźć sposób, w jaki przeprosi Stylesa. Niebieskooki oddalił dłonie od twarzy i rozejrzał się. Nie zobaczył nic nowego. Pełno drzew, gałęzi i panującego półmroku. Jęknął cicho, kiedy ruszył nogą, żeby wstać. Skierował swoje lekko rozkojarzone spojrzenie na łydkę, na której dostrzegł ranę. Delikatnie przejechał po wrażliwym miejscu i zamknął oczy, kiedy zadał sobie jeszcze większy ból.

Rzucił ostatnie spojrzenie na ranę, po czym pokręcił głową i zebrał w sobie wszystkie siły, kiedy powoli podniósł się z ziemi i stanął na równe nogi. Przez krótką chwile opierał się o drzewo z przymkniętymi oczami. Modlił się, żeby bez problemu odnalazł drogę na plaże. Małymi krokami ruszył w kierunku, z którego wydawało mu się, że przyszedł. Każdy krok sprawiał mu mały ból. Rozcięcie było na tej samej nodze, z którą szatyn miał problem zaraz po katastrofie i miał nadzieje, że wszystko z nią w porządku.

- Louis! - Szatyn zastygł w bezruchu, kiedy usłyszał głos Harry'ego. Z początku miał wrażenie, że dopadły go omamy słuchowe, które mogły być wynikiem przemęczenia. Jednak po chwili znowu usłyszał głos Stylesa i odetchnął z ulgą. - Tomlinson!

Louis już otwierał usta, żeby zawołać Harry'ego, kiedy krzaki niedaleko niego zaczęły się gwałtownie poruszać. Szatyn cofnął się o dwa małe kroki, kiedy spomiędzy gałęzi wybiegł Harry. Tomlinson mógł dostrzec na jego twarzy wymalowaną złość, a jego zielone oczy wydawały się być znacznie ciemniejsze niż zazwyczaj. Policzki pokryte były lekkimi rumieńcami, które mogły pojawić się przez bieg. Zielonooki zatrzymał się pare kroków od Louisa i odetchnął z ulgą. Złapał dwa duże wdechy, po czym wyprostował się i podszedł do Louisa z wściekłością wymalowana na całej buzi.

- Co ty sobie myślisz, Tomlinson? - zapytał cicho i zatrzymał się przed niższym mężczyzną, który wzrok utkwionym miał w Harrym. Nie mógł nic na to poradzić, ale widok złego Harry'ego sprawiał, że przez całe jego ciało przechodziła fala gorąca. Nie mógł nad tym zapanować i fakt, że po głowie chodziły mu wszystkie problemy, nie potrafił wrócić myślami na ziemie. Louis był zbyt zafascynowany wzburzonymi oczami loczka i napiętymi mięśniami, które odznaczały się pod zerwana koszulką. - Nie będę cię szukał następnym razem i gówno mnie obchodzi co się z tobą stanie, jasne? Mam dosyć latania za tobą jak za dwuletnim dzieckiem. - Harry ułożył dłoń na ramieniu niebieskookiego i delikatnie go popchnął.

Louis wykonał jeden krok w tył i poczuł, jak jego plecy stykają się z twarda korą drzewa. Czuł, jak zielone oczy Harry'ego czujnie wpatrują się w niego i miał wrażenie, że za moment jego spojrzenie wypali mu dziurę w twarzy. Na policzkach niższego pojawiły czerwone rumieńce, nad którymi kompletnie nie mógł zapanować.

- Przepraszam - burknął cicho pod nosem i zmusił się do opuszczenia wzroku na swoje nogi i ziemie. Nie mógł zrozumieć dlaczego Harry zawsze sprawiał, że czuł się taki mały i słaby.

- Nie masz mnie ciagle przepraszać, Tomlinson. - Harry zatrzymał się przed szatynem, który starał się wtopić w korę i spojrzał na niego. - Masz mnie chociaż jeden raz posłuchać i nie zostawiać samego z Samem, bo prędzej czy później, zrobię mu krzywdę. Jasne? - zapytał głosem, który dał do zrozumienia szatynowi, że nie zniesie sprzeciwu.

Zanim jednak Louis zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł długie i szczupłe palce Harry'ego, który złapał za jego podbródek i zmusił do spojrzenia w zielone oczy. Tomlinson nieśmiało zerknął na twarz Stylesa i otworzył buzie, żeby coś powiedzieć, jednak przerwał mu Harry, który nagle przycisnął swoje usta do wąskich warg szatyna.

Louis był zbyt zaskoczony, żeby od razu oddać pocałunek, jednak duże i ciepłe usta Stylesa, przerwały jego zdziwienie. Szatyn przymknął oczy i powoli oddał pocałunek. Z początku nieśmiało poruszał swoimi wargami, nie będąc przekonanym czy dobrze robi, ale dłonie loczka, które znalazły się na jego talii i przycisnęły do drzewa, zmusiły go do zapomnienia. Z coraz większym zapałem i pasją poruszał swoimi ustami, a ręce zarzucił na szyje zielonookiego i powoli wplątał palce w krótkie loki mężczyzny.

Harry zacisnął dłonie na talii Tomlinsona i westchnął w jego wargi. Kochał uczucie jego cienkich ust na swoich własnych. Jęknął cicho, kiedy drobny szatyn pociągnął za jego włosy. Czuł, jak w jego podbrzuszu pojawia się znajome ciepło i wiedział, że musi przerwać ten moment. Powoli i z niechęcią, odsunął się od szatyna, który jęknął cicho i zacisnął mocniej dłonie na włosach loczka. Nie chciał, żeby przyjemne pocałunki zniknęły. Nie chciał, żeby Harry przestawał go całować.

- Długo na to czekałem - mruknął Harry zanim otworzył oczy i przyjrzał się twarzy Louisa. Był piękny.




__________________________

Hejka! Nie wiem czy nie zrobię sobie małej przerwy od tego ff. Rozdziały są coraz gorsze i chyba potrzebuje przemyśleć co dalej 🙊

Ale w szkicach mam ff o Larrym i byłby ktoś chętny na przeczytanie?

I dziękuje za tyle gwiazdek i wyświetleń, jeju! Nie spodziewałam się tego!

Miłego wieczoru! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro