Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział dwudziesty drugi 🌴

Słońce wisiało wysoko nad głowami dwójki mężczyzn, kiedy przedzierali się przez gęste i bujne krzaki. Długie i ostre krawędzie co chwilę raniły odsłonięte ramiona Louisa, jednak szatyn nie komentował tego w żaden sposób. Obiecał, że przestanie marudzić i starał się dotrzymać słowa. Było to cholernie trudne, ale wkładał w to całą swoją energię.

Dodatkowo czuł się wykończony. W jego głowie nadal panował chaos związany z ich wypadkiem, a pragnienie i głód tylko pogłębiały jego zły nastrój. Z każdym krokiem zdawał sobie sprawę, że naprawdę utknęli na wyspie i były małe szanse na ratunek. Tomlinson musiał się ogarnąć i okazać chociaż trochę zimnej krwi.

Louis zbyt mocno zatopił się w myślach i nie zauważył momentu, w którym Harry zatrzymał się tuż przed nim, przez co szatynek wpadł na plecy Stylesa.

- Ja przepraszam, nie zauważyłem, że - zaczął niebieskooki, jednak zanim zdążył dokończyć, Harry mu przerwał.

- Cii.

Louis zmarszczył brwi, ale posłusznie zamilkł. Nie wiedział czego Harry nasłuchuje, bo do jego uczu docierała sama głucha cisza.

- Słyszysz? - zapytał cicho Styles po chwili i odwrócił się przodem do Louisa. Na jego twarzy pojawił się leki uśmiech, przez który szatyn stał się zdezorientowany. Tomlinson pokręcił głową i otworzył usta, żeby dopytać się o co chodzi loczkowi, ale Harry po raz kolejny go ucieszył. - Szum wody.

Oczy niższego mężczyzny rozszerzyły się na słowa Harry'ego i jeszcze bardziej skupił się na odgłosach. Dopiero po chwili wyłapał cichy dźwięk, którzy dochodził z daleka. Jednak w jego głowie zapaliła się zielona lampka, która uruchomiła nadzieje ma znalezienie słodkiej wody. Może w końcu udało im się znaleźć źródło. Najważniejsza była woda.

Louis bez słowa wyminął Harry'ego i szybkim krokiem ruszył w kierunku źródła dźwięku. Mijał kolejne drzewa i krzewy, które nawet nie próbowały być rzadsze i w dalszym ciągu kaleczyły nogi i ręce dwójki.

- Nareszcie - westchnął Harry, kiedy ich oczom ukazał się wąski strumyk, na którego brzegach zatrzymały się kamienie i trochę błota. Mogli dostrzec piaszczyste dno z drobnymi kamieniami. Gdyby Harry wziął mały rozbieg, mógłby ze spokojem przeskoczyć na drugi brzeg. Loczek wyminął Louisa i kucnął przy wodzie. Całkowicie zignorował fakt, że całe jego nogi będą w błocie i powoli zanurzył dłoń w zimnym strumyku. Na jego twarzy pojawił się blogi uśmiech, kiedy jego skóra spotkała się z chłodną powierzchnia potoku.

- Jak myślisz, gdzie jest Sam? - zapytał Louis, kiedy podszedł do wody i zanurzył swoje dłonie. Nie powinien ponownie poruszać tego tematu, ale zwyczajnie nie umiał zignorować nawet tak dziwnego faceta, jak Sam. Po prostu byli w tym gównie razem. - Wiem, że masz to gdzieś, ale sam mówiłeś, że musimy trzymać się razem - dodał, kiedy mył ręce. 

- Chodziło mi o ciebie i mnie, nie o niego. - Styles wzruszył ramionami i powoli nabrał wody w dłonie, żeby chociaż w małym stopniu ugasić swoje pragnienie. W głowie notował sobie miejsce położenia strumyku, żeby następnym razem trafić do niego bez problemu. - Musimy jakoś oznaczyć to miejsce i wytyczyć ścieżkę. To może być jedyny strumień ze słodka wodą i głupioby było gdybyśmy go zgubili. - Styles podniósł się z ziemi i powoli rozejrzał się po okolicy. Chciał w jakiś sposób wyznaczyć ścieżkę od potoku do plaży. Mogli też poszukać jakiegoś miejsca w lesie, jednak bezpieczniej było znajdować się na plaży. Gdyby ktokolwiek by ich szukał, w co Louis i Harry nie wątpili, byliby bardziej widoczni przy brzegu.

Louis zmarszczył brwi na słowa Stylesa i jakoś nie mógł pogodzić się z decyzja loczka. Szatyn wstał na równe nogi i wytarł ręce o brudne spodnie, po czym pokręcił głowa.

- Tak nie można, Harry. - Postanowił choć trochę zaprotestować. Miał okazać trochę rozumu i udownodnić, że nie jest dzieckiem, ale czułby się źle sam ze sobą gdyby zignorował osobę, która oprócz ich przeżyła katastrofę. - Jeżeli ciebie nie interesuje co z nim jest, to chociaż pójdę sam i spotkamy się na plaży, w porządku?

Harry zmarszczył brwi, kiedy usłyszał słowa Tomlinsona. Nie mógł się na to zgodzić. Mógł, ale wtedy miałby wyrzuty sumienia, że puścił szatyna samego. Jednak z drugiej nie chciał mieć nic wspólnego z Samem. Było w nim coś, co sprawiało, że Styles nie potrafił mu zaufać. Coś w wyrazie twarzy Sama, mówiło Harry'emu, że mężczyzna ma złe zamiary.

- Nie, to nie jest w porządku, Louis. - Styles pokręcił ponownie głową i odwrócił się tyłem do szatyna, zastanawiając się jak wytyczyć ścieżkę przez masę gałęzi bez pomocy jakiegokolwiek narzędzia.

Louis otworzył usta, żeby powiedzieć coś, jednak twardy i stanowczy głos Stylesa sprawił, że słowa zamarły w gardle szatyna. Westchnął cicho, z poczuciem złości, która strasznie namieszał w jego głowie. Nie mógł zrozumieć dlaczego Harry nawet nie chce spróbować znaleźć w Samie sojusznika.

- Chyba będziemy musieli ręcznie połamać większe gałęzie i w jakiś sposób oznaczyć niektóre miejsca - mruknął Harry, kiedy odgarnął włosy z czoła. Wilgoć panująca dookoła była irytująca, kiedy Styles musiał co chwile odgarniać mokre włosy. Żałował, że nie znalazł swojego bagażu, w którym miał bandamkę. Jednak to nie teraz było najważniejsze. Wiedział, że był niesympatyczny i niezbyt przyjemny dla Louisa, ale starał się zrobić wszystko, żeby udało im się przetrwać do czasu ratunku. Zayn na pewno dostał wiadomość o katastrofie lotniczej i z pewnością już zorganizował pomoc. Harry znał go naprawdę krótko, ale wiedział, że ich szef jest rozsądny i dba o pracowników. Tym bardziej, że Louis był jego przyjacielem i na sto procent bał się o niego.

Louis wzruszył tylko ramionami, myślami będąc daleko od Harry'ego. Nie miał zamiaru słuchać się Harry'ego.

- Chyba nie ma innego wyjścia - wymamrotał szatyn i wzruszył ramionami. Ponownie kucnął i napisał się zimnej wody, która ukoiła jego pragnienie.

- Jak twoja kostka? - zapytał Styles, kiedy kucnął obok Louisa i spojrzał na niego z boku. Jego głos stracił na sile i brzmiał nawet trochę czule, kiedy patrzył ma zmęczonego szatynka. Wiedział, że Louisowi jest ciężko i wiedział jak słaba psychikę ma szatyn. Pamiętał z czasów szkolnych jaki Louis był i mimo, że minęło pare lat, wiedział że ciężko zapomnieć koszmarny czas spędzony w liceum.

- W porządku, a twoje ramie? - Louis przemył twarz i zerknął na loczka. Wiedział, że podczas katastrofy zielonooki nabawił się brzydkiego i bolącego rozcięcia na ramieniu, które nie chciało przestać krwawić.

Harry pokiwał tylko głowa i posłał Tomlinsonowi lekki uśmiech. Przez moment zapatrzył się niebieskie oczy szatyna, które wpadały w odcień szarości i Harry zawsze był oczarowany pięknymi tęczówkami Louisa. I w tamtym momencie przypominały mu o tym, że jest szansa na odnalezienie drogi do domu.

- Chyba czas wziąć się za szukanie drogi - mruknął Styles, kiedy podniósł się na równe nogi i pomógł wstać szatanowi. - Pójdę pierwszy.

Louis pokiwał tylko głową i poczekał aż Harry oddali się od niego na kilkanaście kroków. Widział jak zielonooki łamie pare gałęzi, żeby wyraźnie zaznaczyć linie ścieżki. Z każdym krokiem Harry oddalał się od Tomlinsona coraz bardziej, a mężczyzna stał i patrzył. Bił się z myślami i nie wiedział czy iść za głosem swojej intuicji, która czasami była bardzo mylna, czy może polegać na rozumie Stylesa.

Jednak po krótkiej chwili postanowił zaufać sobie i najwyżej ponieść konsekwencje swojej lekkomyślności. Po rzuceniu ostatniego spojrzenia na Harry'ego, odwrócił się i ruszył w głąb wyspy.




___________________________

Hejka!

Wieje nudą, ale spokojnie... właśnie się zaczyna trochę dziać, a potem będzie jeszcze lepiej!

Miłego wieczoru xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro