Ulga.
Siedziałam na dachu samolotu, kiedy to poczułam dziwne turbulencje. Nawet nie porwała chwila, gdy samolot lądował awaryjnie. Po jakimś czasie, znajdowaliśmy się na małej, nieznanej mi wysepce.
Byłam trochę zestresowany, ale przecież dobrze wiem, że mogę znaleść inną podwózkę. W chwili, jak już chciałam ponownie wyskoczyć do góry, zauważyłam lekki, czarny blask. Było bo widać spod palmy.
Podeszłam do niej, by przyjrzeć się bliżej, świecącemu czymś. Okazało się, że to kamyk. Mały, malutki. Podniosłam go z piasku i zaczęłam trzymać w ręku. Był trochę brudny, więc postanowiłam bo otrzepać z niepotrzebnego brudu.
Po chwili, zauważyłam na nim małe, niebieskie oko. Zaczęło ono mrugać. Wiedziałam, że czasem zdarzały mi się ataki shizy, ale nie miałam pojęcia, że aż takie. Mrugający kamyk. Jak zacznie do mnie mówić, to zacznę lubić X-Manów.
-Witaj.
Usłyszałam to. Głos dobiegał z kamyczka. Kurna! Przecież ja ich nie lubię!!!
-Nie płacz Belindo.
-Skąd Ty znasz moje imię!??! Czemu umiesz mówić??! Ja chyba zwariuję.
-Nie muszisz. Jam jest Kamień Zagłady. Ujawniam się jedynie wybrańcom. Tylko ja mam Dar mowy, ze wszystkich kamieni.
-Jakim wybrańcom? Ja jestem wybrańcem?
-Tak. Możesz wypowiedzieć przeznaczone Ci życzenie, którym jest "odrodzenie i zgładzenie".
-Wytłumaczysz mi? Trochę jednak za bardzo nie rozumiem.
-To proste. Możesz poprosić o przywrócenie komuś życia, lecz niestety kogoś będziesz musiała zgładzić.
To nie będzie trudne. Wiem dokładnie co sobie życzyć. Po jakimś czasie, usłyszałam bardzo donośmy głos.
-Pierwszy raz widzę tą wyspę! Gdzie my jesteśmy?
Poznałam go. Jeszcze jego tu brakowało.
-Wierz, o Wielki Thanosie. Nie pochodzimy z Ziemi i to normalne, że jej nigdy nie poznaliśmy.
-Nie ma problemu. Ona się nam nie przyda, więc można ją zniszczyć.
Z kamykiem w ręce, pobiegłam się schować do lasu. Oby mnie tym razem nie znaleźli.
-Co się stało, moja droga?
Odezwał się kamyk.
-Thanos tu jest. Musimy być cicho, żeby nas nie znalazł!
-Thanos. Gdzieś słyszałem to imię. Co on chce zrobić?
-Zabić wszystkich ludzi i zniszczyć świat.
Usiadłam pod wielką palmą i czekałam, aż gigant i jego pomocnik, zniknął. Kamyk był cicho. Wiedział, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zacisnęłam pięść i obserwowałam złoczyńców zza drzewa. W chwili, gdy Thanos popatrzył w moją stronę, szybko schowałam głowę.
Myślałam, że mnie widział. Kiedy znów wychyliłam zza palmy, Thanos patrzył cały czas w moją stronę. Nic nie reagował. Jakby mnie nie widział.
-Panie. Powinniśmy sprawdzić to miejsce. Może uda nam się znaleść kamień...
-Nie!
Przerwał mu.
-Kamień Zagłady jest możliwie nie dostępny. Szukałem go wszędzie przez wiele lat.
-Thanosie. Panu się uda. Jest władca przecież najlepszy.
Zaczeli iść w stronę lasu. Szli centralnie obok miejsca, gdzie siedziałam ja. Nie zauważyli mnie. Nie wiem dlaczego. Opierając się plecami o drzewo, obserwowałam złoli. Kiedy chciałam się podrapać po głowie, nie widziałam swojej ręki.
W chwili, gdy chciałam popatrzeć na moje ciało, nie widziałam go. Ja jestem normalnie niewidzialna. Kiedy puściłam rękę z pięści, znów było mnie widać. Niesamowite.
-I jak tam nowa moc?
Usłyszałam głos kamyka.
-Nie wiedziałam, że tak potrafię.
-To co robimy?
Zmienił nagle temat.
-Muszę jak najszybciej spełnić moje życzenie, zanim będzie za późno.
Poszłam w stronę plaży, gdzie był rozbity samolot. Ludzi lecących samolotem, nie widziałam. Pewnie gdzieś uciekli.
-Kamyczku. Życzę sobie, żeby wszystkie osoby, które były dla członków Avengersów bardzo ważne, ale niestety ich już z nami nie ma, poprzez zabójstwo lub z innych przyczyn, mogły z martwych wztać. Może tam trochę ich odmłodzić.? Wszyscy mają się znajdować w Wakandzie. Wraz ze mną.
-Dobrze. A co ze zgładzeniem?
Dopytał się kamyczek.
-Chciałabym, żeby Thanos został zgłoszony, a wszystkie kamienie nieskończoności rozsypały się i żeby nikt ich nigdy nie zdołał naprawił.
-Jeśli tego naprawdę chcesz, to nie ma problemu.
-Dzięki Kamyczku Zagłady. Jesteś wporządku. Będę tęsknić.
-Poznaliśmy się nie całą godzinę temu.
-No i co? Polubiłam Cię przez ten czas.
Zobaczyłam, jak kamyk zaczyna świecić na szaro. Powoli zmieniał swoją barwę na jaśniejszą oraz zamienił się w piasek. Z mojej dłoni, wysypywał się drobny pył. Poczułam jak znikam. Wiedziałam, że za chwilkę, pojawię się w Wakandzie.
Już widziałam wielki zamek Czarnej Pantery. Niestety chwilę potem, poczułam jak coś przebiło mi brzuch na wylot. Była to bardzo długa dzida. Widziałam wszystkich Avengersów ze sobą w jednym miejscu. Był tam również Odyn, Heimdall oraz Frigga.
Stałam na nogach, lekko się gibając. Czułam jak krew leci mi z buzi. Nie byłam gotowa na śmierć. Trudno było mi zostawić syna i ukochanego, ale mogłam poświęcić życie W imię innych ludzi.
-Belindo. Nie rób nam tego. Nie zostawiaj nas. Nie zostawiaj Lokiego.
Powiedział Thor, który do mnie podbiegł i zaczął trzymać, bym nie upadła.
-...Nie...ma..za....co.
Prubowałam nie zamykać oczu. Mój oddech, po jakimś czasie zwalniał. Nic nie słyszałam co oni mówili. Zauważyłam po chwili przed sobą, zapłakanego Lokiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro