Ostatni.
Otworzyłem oczy i zacząłem odwracać głowę w obie strony.
-Co się stało? Wyglądasz jak...
...SŁABO?!!
Przerwałem jej agresywnie. Czułkowa się przestraszyła.
-Tak! Wiem! Daj mi święty spokój!
-Hej! Nie musisz się tak na nią wydzierać. Chciała dobrze.
Bronił ją brunet. Nie dawałem za wygranął.
-Dajcie mi wszyscy spokój!!
-Bo co. Zabijesz nas? Sądzisz, że będziemy się przed tobą korzyć?
-A żebyś wiedział.
Zmieniłem swój kolor skóry na niebieski, a oczy miałem czerwone. Mężczyzna odszedł ode mnie. Dotknąłem jeden z jego obrazków i po chwili cały zamarzł.
-Dobra. Przepraszam ok?
Czułkowa i brunet sobie poszli, zostawiając mnie samego w pomieszczeniu. Kiedy ich już nie było, stałem się sobą.
BELINDA
Przez długi czas siedziałam w kącie i czekałam, aż wszystko się skończy. Wiem, że szybko to nie nastąpi, ale zawsze trzeba mieć cierpliwość i nadzieję.
-Moja droga. Niestety będziemy musieli Cię wyrzucić z naszego statku.
Odparł Tony.
-Z jakiej racji?
-Żartuję. Hahha.
-Jesteś okropny.
-Chyba Zajebisty.
Podszedł do nas po chwili Stephen.
-Nie rób sobie jaj Tony. Za chwilę londujemy. Znalazłem małą planetkę, na której możemy wylondować.
-Myślisz doktorku, że tym złomem da się cokolwiek zrobić?
-Panie Stark. Dr. Strange ma dobre chęci.
Powiedział Peter. W chwili, kiedy właśnie chciałam wstać z ziemi, rozległ się głośny odgłos otwieranych drzwi. Znalazłam stary koc, którym mogłabym się przykryć, chowając się przed nadchodzącym złem.
Usłyszałam jednak znajomy głos. Czy to jest Star Lord? Powoli odkrywałam się i zza kartonów, patrzyłam na poszczególne osoby. Nie było jednak tej zielonej panny.
Szłam w ich stronę.
-Belinda? Co Ty tu robisz?
Spytała Mantis.
-Chciałam się Was spytać o to samo.
-To Ty ich znasz?
Wtrącił się Stark.
-Tak. Pomogli mi.
Odpowiedziałam.
-Gdzie jest Loki? Bezpieczny?
Spytałam z nadzieją bruneta.
-Wszystko z nim....
-On niestety przestał oddychać.
Powiedział Star Lord, przerywając Mantis. Podszedł do mnie i przytulił od tyłu.
-Przykro mi.
Goszkie, małe zły zakleiły mi oczy.
-Ale...
Chciała coś powiedzieć czułkowa.
-Nie martw się.
Usłyszałam TEN tembr głosu.
-Zawsze z Tobą będzie.
Popatrzyłam kontem oka na osobę zza pleców. Postać ta zaczęła się śmiać. Odwróciłam głowę do tyłu.
-Cześć Kochanie.
Loki uśmiechnął się do mnie.
-Mogłam się domyślić. Dobrze, że żyjesz.
-To twoja zasługa. Przez cały czas czułem twoją obecność.
Również się uśmiechnęłam.
-A gdzie jest prawdziwy Star Lord?
Spytał szary mężczyzna.
-Zamknięty w toalecie.
Przyznał się Loki. Po chwili podbiegł do nas prawdziwy brunet.
-Ten wariat już nigdy nie postawi nogi na moim statku.
-Chciałbyś.
Odparł Kłamczuszek. Pocałował mnie w policzek i mocniej przytulił.
-Dobra ludzie. Znalazłem postój. Szykujcie się do londowania.
Odparł Strange. Nie wiem jak, ale udało mu się wylądować tą ogromną maszyną. Wszystcy z łatwością mogliśmy wyjść. Nie wiem jednak gdzie znajdował się statek kumpli z kosmosu.
-A co jeśli Thanos nas tu znajdzie?
Rzekł trochę przestraszony Peter.
-Nie wiem. Jednak powinniśmy ustalić jakiś plan działania na wszelki wypadek.
-Łał. Nikt by na to nie wpadł geniuszu.
Odpowiadział Dr. Stephenowi Tony.
-Hej. To było nie na miejscu.
-O co ci chodzi ciężarówko?
-Zachowujesz się jak jakiś niedorozwój. Odbija Ci z tego strachu przed Thanosem?
-Słuchajcie wszyscy. Od dzisiaj wszystkie kobiety, oprócz mojej Peper, będą dla mnie nie istniały, ponieważ ta oto Pani mówi mi, że jestem niedorozwojem i potrzebuje recepty na głupotę.
-Hej. Koloryzujesz Stark. Belinda...
Próbował obronić mnie Loki, ale Tony mi przerwał.
-...Jest dobra w łóżku. No i? Nie wiem. Nigdy nie kożyształem.
Nie nawidzę, kiedy mówi się o kobietach przedmiotowo. Zrobiłam się tak zła jak osa, że nie ręczyłam za siebie. Wyciągnęłam swój miecz i ruszyłam w stronę Tonego.
-Za chwilę będziesz miał prawdziwy powód, dla którego wylądujesz u lekarza.
Już miałam go zaatakować, kiedy to poczułam objęcia Lokiego.
-Loki. Puść mnie.
-Denny czarodzieju. Już!
Usłyszeliśmy po chwili głos Thanosa. Był bardzo blisko nas.
Zauważyłam pod sobą, małe, żółte kułeczka. Po chwili, razem z czarnowłosym zaczeliśmy spadać.
Po jakimś czasie pojawiliśmy się na dachu wielkiego budynku, pałacu. Mogłabym to tak nazwać. Czy to jest Wakanda? Tak. Znam to miejsce. Kiedyś tu byłam na zwiedzaniu. Nie pytajcie z kim.
-Po co mnie tu zabraliście?!
Zaczęłam na niego krzyczeć.
-Belciu. Spokojnie. Wszystko jest dobrze. Nie musisz już się denerwować. Schowaj ten miecz, bo mnie zabijesz.
Popatrzył na miasto.
-Thanos nadchodzi. Nie dałabyś rady nic zrobić.
Schowałam miecz.
-Co Ty gadasz. Ze mną jest wszystko dobrze....Aaaaaa. KOPIE. BOLI MNIE!
Złapał mnie za rękę i zaprowadził do klapki na dachu. Zszedliśmy drabiną na dół. Po długim czasie byliśmy już na dolę. Zauważyliśmy Avengersów i Króla Wakandy. Otoczyli nas strażnicy. Podszedł do nas Kapitan Ameryka.
-Loki. Co ty tu robisz?
-Thanos nadchodzi.
-O czym Ty mówisz?
-Zaatakował statek, w którym razem z Asgardczykami i Thorem lecieliśmy na Ziemie. Nie wiem gdzie jest mój brat, gdzieś zniknął.
Wytłumaczył czarnowłosy.
-Banner też z nami był.
Dodał.
-A ona?
Spytał Kapitan zwracając się do niego.
-Ona...jest moją ukochaną i...jest w ciąży.
-AAAAAAAAAŁ! Cholera! Jeżeli dzisiaj urodzę, to....
Nie zauważyłam, kiedy brzuch mi urósł. To wszystko przez ten eliksir. Normalne kobiety czekają na urodzenie dziecka 9 miesięcy, a ja tydzień. Czuję jednak cały ten ból, który odczuwałabym pewnie przez te miesiące.
-...nie dobrze.
Dokończył Kapitan. Przybiegł do nas Król Wakandy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro