Awaria.
-Co się stało Kapitanie?
Spytał czarnoskóry.
-Ona chyba zaraz urodzi.
-Dziecko? Teraz?? Wezwijcie lekarza! Natychmiast!
Przybiegły po mnie jakieś Panie i zaniosły do zamku.
LOKI
Kobiety zabrały ze sobą Belinde.
-Loki. Skąd wierz, że Thanos atakuje?
-Zanim pojawiłem się tu z Belindą, byłem razem ze Starkiem, pająkiem i resztą na jakiejś małej planecie, którą również zaatakował.
-Widziałeś może ile miał kamieni?
-Napewno ma teserakt i kamień siły. Czasu jeszcze nie. Reszty nie jestem pewien.
-A teserakt. Skąd ma?
Nic nie powiedziałem.
-LOKI!
-Ja mi dałem.
-Co?
-To był jedyny sposób, żeby uratować Thora.
-Czekaj. Ty uratowałeś swojego brata przed Thanosem? Ty?
-Tak. Gdybyś wiedział co się nam przydarzyło, to miałbyś teraz o mnie inne zdanie, niż przedtem.
-A ten atak na Nowy York, to była twoja sprawka.
-Ale czy mój pomysł? Pracowałem wtedy dla Thanosa. On obiecał mi pełnoprawną władzę nad Midgardem w stanie USA. No dobra. Nie chcesz mi wierzyć, to nie wierz, ale musimy i tak go powstrzymać.
We trójkę szliśmy do innych Avengersów.
-Znalazł się. Kapitanie. Czego on tu chce?
Spytała Wdowa patrząc na mnie.
-Pomóc.
-I Ty mu wierzysz?
Bruce zrobił krok do przodu.
-Ja tak. Będąc Hulkiem za bardzo nie wiedziałem co się działo, ale Thor wszystko mi opowiedział. Podobno jest już z nim troszkę lepiej.
Popatrzył on również na mnie.
-Ale i tak Cię nie lubię.
Powiedział z lekkim uśmiechem.
-Loki. A gdzie jest Thor?
-Nie mam pojęcia. Jedyną osobą, która prawdopodobnie to wie jest Belcia.
BELINDA
Leżałam na łóżku lekarskim. Zbiegły się pielęgniarki i lekarz. Bolało jak cholera. Brzuch w każdej chwili mógł wybuchnąć. Dziecko było duże. Już chciało wyjść. Przez dużą ilość stresu nie byłam gotowa na poród.
-Proszę zachować spokój.
Powiedział lekarz.
-Ja mam to...AAAAAAAAA.
Wydarłam się za wszystkie czasy. Jednak pomimo bólu, prubowałam urodzić. Po jakiś 5 okropnych minutach, na rękach lekarza, pojawiło się dziecko. Chłopczyk.
Czułam ogromną ulgę i szczęście.
-Gratulacje.
Mężczyzna podał mi niemowle na ręce. Co dziwne, nie płakało, tylko spało.
-Przepraszam, ale będę musiała zważyć chłopca. Zajmie to chwilkę.
Odparła pielęgniarka. Dałam synka w jej opiekę, a ona w tym samym pomieszczeniu, zajęła się nim. 3 kg. W ciągu tygodnia, nie jedząc prawie nic przytyłam 3 kilo przez prezent od Lokiego. Niesamowite.
Pielęgniarka umyłam go, odcięła pępowinę, założyła mu pieluchę, ubrałam i owinęła kocykiem. Chłopca ponownie dostałam w swoje ręce. Widziałam na jego główce, malutkie czarne punkciki. Lekkie włoski. Przypominał mi z twarzy Lokiego.
Nagle usłyszałam strzały i krzyki na zewnątrz. Spostrzegłam wojska Wakandy, Avengesrów i jakieś dziwne stwory, walczące z nimi.
Pomimo głośnych odgłosów, mały nadal spał. Czułam bicie jego małego serduszka. Przytulałam się do niego bardzo mocno, żeby nic mi się nie stało. Zauważyłam po chwili, jak jakaś dziwna, niebieska osłonka nas ochrania.
W chwili, kiedy do pokoju weszła pielęgniarka i przybliżyła się do nas, osłonka ją odbiła do tyłu. Nie wiedziałam jak to się stało.
Pielęgniarka ze zdziwieniem mi się przygladala i gdzieś poszła. Położyłam chłopca obok siebie, a osłonka zniknęła. Do pomieszczenia, w którym byłam, przybiegł Loki.
-Belinda. Schowaj się...
Nie dokończył zdania, ponieważ przyglądał się małemu.
-Czy to...
Uśmiechnęłam się do niego.
-Tak. Chłopiec. Mały Laufeyson.
Podszedł do niego i nie odrywał wzroku od niemowlęcia.
-Mój Syn? Znaczy, że...
Nie dokończył, ponieważ zza drzwi wyłonił się potwór. Szybko złapałam chłopca w obięcia, a Loki w jednak chwili odciął mu głowę.
-Musisz stąd uciekać.
Zmienił nagle temat.
-A co z Tobą?
-Nic mi nie będzie. Nigdy się mnie nie pozbędziesz.
Zaśmiałam się. On przelotne mnie pocałował i poprzez jedno pstryknięcie, wysłał mnie do domu. Znalazłam się z małym w moim mieszkaniu.
Sory, ale nie chcę znów stracić Lokiego. Chce mu pomóc. Zadzwoniłam do Daisy, żeby szybko przyjechała, lecz się okazało, że jej nawet nie ma w stanach. Pojechała sobie do Barcelony.
W chwili, kiedy odłożyłam telefon na kanapę, chłopiec będący w moich ramionach, obudził się. Patrzył na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczkami. Kolor oczu oczywiście po mamie. Uśmiechnął się do mnie.
Po jakimś czasie, cały stres zniknął. Usiadłam razem z nim na kanapie i rozmyślałam nad jego imieniem. Tak naprawdę, to ja i Loki powinniśmy razem mu wybrać imię, ale może mi się spodoba.
-Cześć mały. Jak się masz?
Chłopiec spoglądał na mnie z wielkimi oczami. Jego buzia śmiała się od ucha do ucha.
-Oscar. Podoba Ci się? Oscar Laufeyson.
Mały przez długi czas tylko patrzył na mnie, niestety znów po jakimś czasie zasnął. Tak na prawdę, to ja powinnam spać, a nie on. Położyłam go w moim łóżku i cały czas pod tym samym kocykiem spał. Nie zamykałam drzwi na wszelki wypadek, gdyby zaczął płakać.
Była godzina 16.00. Ja postanowiłam poszperać trochę w pokoju gościnnym. W jednej z szaf znalazłam stare ubranka mojej kuzynicy. Były dla Oscara idealne. Nie było na szczęście żadnych, różowych rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro