Rozdział 2. Porwanie.
Obudziłam się kiedy do pokoju weszła mi mama. Niechętnie wstałam z łóżka i biorąc plecak poszłam do dużego pokoju. Usiadłam przy stole i z zawahaniem zaczęłam jeść śniadanie. W głowie miałam widok tego ciała.
-Wiktoria. Wiem, że wolałabyś zostać w domu ale... Masz dziś klasówkę z matematyki.- Powiedziała moja mama. Westchnęłam.
-Wiem mamo. Dałaś znać mojemu wychowawcy o tym?- Zapytałam się spoglądając na nią.
-Tak powiadomiłam go. Napisał, że jeśli coś by się działo to możesz iść śmiało do domu.- Powiedziała moja mama. Wzięłam łyk kakao. Poszłam się przebrać do łazienki. Gdy się przyszykowałam do szkoły. Gdy skończyłam wyszłam z łazienki. Ubrałam buty, czapkę i kurtkę. Wzięłam plecak. Nie czekając na nic wyszłam z domu. Nie odpowiedziałam mamie na do zobaczenia. Nawet nie wzięłam drugiego śniadania. Zaczęłam zmierzać do swojej szkoły. Byłam zamyślona.
-Boże czemu... Czemu znalazłam tego trupa i... Jeszcze ten sztylet sai. Boże co się tutaj dzieje? No tak. Polska schodzi na psy. A to nietolerowanie osób LGBT, a to zakaz aborcji, a to ukrywanie książąt pedofilów. Ja pierdole. Nienawidzę tego kraju. Że też mój świętej pamięci pradziadek ratował innym dupe, a teraz jego i innych poświęcenie poszło się jebać. No zajebiście kurwa.- Pomyślałam głośno mijając szkolny internat. Gdy została mi ostatnia prosta do szkoły przed zjazdem do tylnego wejścia do sali gimnastycznej z piskiem opon zaparkował czarne auto. Chyba ciężarówka. Już miałam uciekać gdy z pojazdu wysiadło pare osób i siłą wciągnęło mnie do środka. Zostawiłam przez to plecak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro