Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII

*Rozdział może zawierać sceny, które mogą podowować dyskomfort u ludzi wrażliwych

Biegli po schodach westybulu, połykając po dwa stopnie.

Antek widząc pana domu w towarzystwie doktora Podlodowskiego, od razu otworzył mu drzwi gościnnej sypialni, w której została ulokowana Lusia, pomimo protestów jej przybranej matki, pulchnej podkuchennej Stasi.

Przysposobiła ją od czasu, jak znalazła ją w koszyczku na schodach izby czeladnej. Początkowo zajmowała się nią w ukryciu. Gdy sprawa wyszła na jaw przed panem, gotowa była odejść ze służby i wrócić do domu na wieś. Stasia, a właściwie Stanisława Stasiukowa, trzydziestopięcioletnia, świeża wdowa po rymarzu tak się przywiązała do małej, że obawiała się ją stracić. Ordynat zaś okazał się wyjątkowo łaskawy. Dał im osobną izbę, kazał stolarzowi zbić kołyskę i zgodził się, aby pozostała na posadzie podkuchennej pod warunkiem, że zostanie ojcem chrzestnym małej sierotki. Wiedzieli o tym w zaufaniu, poza Stanisławą, pani Lange, matka chrzestna Lusi, pan Cetner oraz proboszcz parafii w Kumoszkach.

Mała chowała się zdrowo wśród dzieci pałacowych, których przybywało każdorocznie, podobnie jak mogił na miejskim cmentarzu. Maciej na kilka lat zapomniał o swej chrześnicy, zajęty podróżami. Gdy znowu na dłużej osiadł w Borowicach, dziewczynka zaczynała biegać i mówić, uprzykrzając się swoim niechcianym towarzystwem, wszędobylstwem i kasztanowymi loczkami, aż uległ jej zupełnie i pokochał.

Teraz zaś patrzył na to dziecko, które skradło mu serce, nie wyobrażając sobie, że zniknie z jego życia tak samo mocno jak jej adoptowana matka.

Lusia leżała mocno schorowana pod pościelą, w wąskim łóżku, a Stasia głaskała ją uspokajająco po główce. Katerina siedziała na brzegu materaca, trzymając rączkę tej wymizerniałej kruszyny, aż dziewczynka nie wyrwała jej w napadzie duszącego, ochrypłego kaszlu.

Ksawery, dopełniwszy naprędce czynności higienicznych przy fajansowej miednicy, dopadł do dziecka, oddzielając go od matki.

- Który to dzień? - zakrzyknął pytanie doktor Podlodowski w stronę starszej z kobiet.

- Wcześniej zdrowa była, ledwie pod nosem miała smarki. Lekka sapka, ot co. Biegała z dzieciakami od Józefiaków. Kto wiedział, że tak będzie... - łkała przejęta Stasiukowa.

Maciej wskazał Stanisławie fotel, a sam stanął w nogach łóżka. Obserwował czynności badania, dysząc jeszcze ze zmęczenia po szaleńczej jeździe na oklep na Allegro, najszybszym wierzchowcu z borowickiej stajni.

Z przerażeniem przyjrzał się twarzy dziewczynki. Była rozpalona i blada. Wyglądała niemal trupio w świetle lamp gazowych.

- Który dzień?! Mówże, kobieto! - wydarł się w końcu lekarz, patrząc na matkę dziecka jak opętaniec.

- Z dwa dni taka febra ją trzyma. Mój Boże...

Ksawery pokręcił głową, a Katarzyna usłyszała jak cicho przeklinał.

Oboje pochwycili swoje spojrzenie, a wzrok lekarza nagle złagodniał. Katy pierwsza spuściła wzrok, a Ksawery wstał, sięgając po torbę lekarską.

Pomimo protestów, doktorowi Podlodowskiemu udało się przekonać Lusię do otworzenia ust. Zgodziła się, odpowiadając ochryple. Ksawery obejrzał dokładnie błony śluzowe gardła, migdałki. Wziął do ręki laryngoskop Garcii, który posłużył mu do ocenienia strun głosowych. Gdy naciskał okolice dolnej żuchwy i krtani na szyi, dziecko poruszyło się niespokojnie z bólu. Na końcu sprawdził puls i osłuchał ją stetoskopem.

Czynności lekarskie Ksawery dokonywał w zupełnym milczeniu. Katy niemal zamarła w oczekiwaniu na diagnozę, słysząc jedynie szmer przy każdym gwiżdżącym wdechu, jaki dziewczynka łapała. Wciągała szeroko powietrze powoli, z trudem, aż w końcu na chwilę zamknęła oczy i zasnęła.

Gdy lekarz odszedł od pacjentki, przybliżył się do Macieja w intymnej rozmowie:

- Miałeś rację. To trzecia doba. Ta noc będzie krytyczna - rzekł rzeczowo.

- To krup? Boże mój...- Katy przywiodła rękę do ust, a Stasiukowa rozpłakała się jeszcze głośniej.

- Plamy błoniczne zajęły całą gardziel, gruczoły limfatyczne podszczękowe nabrzmiały.

- Litości, mów jak do człowieka! - zniecierpliwił się ordynat.

- Jej gardło, migdałki, podejrzewam, że również krtań została pokryta brunatno-żółtym grubym nalotem, stąd temperatura i kaszel.

- Ale jest jeszcze nadzieja, prawda? Pan doktor uleczy to dziecko? - zapytała Katarzyna, przerzucając błagalne spojrzenie na obu mężczyzn.

Zmęczony Maciej i zrezygnowany Ksawery popatrzyli sobie głęboko w oczy. Podlodowski dyskretnie pokręcił głową.

***

Kurczowo zaciskając różaniec, kończyła ostatnią dziesiątkę zdrowasiek. Uniosła głowę znad modlitwy, przypatrując się w milczeniu obrazowi Matki Boskiej, trzymającej w ramionach zdjęte z krzyża ciało Jezusa.

- Mea culpa, mea maxima culpa - powtarzała jak mantrę, bijąc się w pierś.

Potworne poczucie winy i niesprawiedliwości przywiodło ją do kaplicy o brzasku. Nie spała całą noc, drżąc o los małej Lusi, tego nieszczęśliwego dziecka, które nagła choroba chciała zabrać z tego świata.

Powstała i aż przeszyło ją zimno, kiedy składała bukiet świeżych majowych kwiatów na ołtarzu. Zaraz potem skierowała się do mauzoleum, gdzie pochowano ciało fundatorki, Cecylii Urszuli z Czartoryskich, ordynatowej Borowskiej. Z opowieści pani Lange wiedziała, iż była to święta kobieta, którą obchodził smutny los włościan na długo przed reformą uwłaszczeniową.

Złożyła bukiecik z piwonii, szafirków i stokrotek także jej, wspominając w krótkiej modlitwie i prosząc o wstawiennictwo u Najwyższego dla małej sierotki, nad której tragicznym losem z pewnością by się pochyliła.

Odczytała na głos epitafium:

D.O.M.

Pamięci Cecylii z Czartoryskich

Maurycowej Borowskiej

Ur. 1812

zm. 1869

Fundatorce tej kaplicy

Wdzięczny mąż

Maurycy hrabia

Prokop Borowski

Prosi o westchnienie do Boga

Katarzyna niesiona emocjami, rozpłakała się rzewnie. Wyobraziła sobie, iż dziad Macieja musiał bardzo cenić swą małżonkę, może nawet kochał, że uhonorował ją w ten szczególny sposób. Ona swym niecnym występkiem na nic takiego sobie nie zasłużyła. Miała wrażenie, że sprowadziła na pałac jedynie pasmo nieszczęść.

Rozszlochała się jeszcze bardziej. Teraz płakała nie tylko nad biedną Łucją, nad całym pogrążonym w smutku pałacem, a także nad sobą, prosząc o łaskę i wybaczenie. Pożałowała nawet pana Macieja, którego tak okrutnie potraktowała. Przeżył jej udawaną przypadłość, a zaraz spadła na niego następna tragedia. Podziękowała szczerze Matce Boskiej, że hrabia nie złamał sobie karku, kiedy ruszył na najszybszym koniu, aby zawrócić doktora Podlodowskiego z drogi. Zdaniem hrabiego nie było lepszego lekarza w Królestwie. Myślała, że może zostanie jej to policzone, iż przez ten straszny ambaras, znalazł się tu przypadkiem.

Wychodząc na świeże wiosenne powietrze, Katy ocierała jeszcze łzy batystową chusteczką. Spojrzała przez opuchnięte powieki ostatni raz na kapliczkę.

Kaplica pałacowa Świętego Krzyża w Borowicach była rzadkim miejscem, które Katarzyna ostatnio odwiedzała, poza niedzielnymi mszami świętymi. Neorenesansowy budynek sakralny projektu Filipa Potulickiego wzniesiony został na planie kwadratu z nakrywającą go pozłacaną kopułą i dostawioną półkolistą absydą. Wnętrze zachwycało ozdobnymi freskami scen drogi krzyżowej z doskonale oddanymi detalami oraz marmurowym, neobarokowym ołtarzem z figurami trzech archaniołów, powstałym już po śmierci hrabiny Cecylii. Wejście do świątyni zaś stanowił piękny dwukolumnowy dorycki portyk z dwuskrzydłowymi drzwiami.

Katarzyna szła po parkowej trawie, zroszonej poranną rosą, nie przejmując się, że moczy sobie brzeg zielonej, muślinowej spódnicy. Obserwowała jak niebo stopniowo się rozjaśniało, osłaniając przykryte mdłą pola i łąki oraz czarne kontury pałacu na tle czerwono nieba.

Jej chwilowy spokój znikł jak tylko z powrotem przekroczyła próg sieni. Przed drzwiami sypialni gościnnej zastała cicho łkające pokojówki z czerwonymi oczami, w tym Dusię, które stały w nerwowym oczekiwaniu na jakiekolwiek dobre wieści. Być może powinna im kazać wrócić do służbówki, ale nie miała serca tego robić. Rozumiała ich cierpienie.

Kazali jej odpocząć, więc nie było jej godzinę. Nie słyszała już tego szczekającego, przerażającego kaszlu, co uznała za dobry znak. Nacisnęła na klamkę, ale drzwi były zawarte. Dopiero jak zaczęła pukać w nie z pięści, wyłoniła się w szparze przemęczona, spocona twarz ordynata.

- Idź spać, Katerino - poprosił zmęczonym głosem. - Matka z nią jest. To wystarczy.

Katy nie dała się zignorować i przepchnęła się.

Tak jak się spodziewała dziecko spało, a ona poczuła ulgę. Pani Stasiukowa siedziała cicho w fotelu, modląc się.

Katarzyna zaufała doktorowi Podlodowskiemu. Tak dobrze mu z oczu patrzyło, kiedy mówił, że zrobi wszystko, aby ulżyć Lusi. Uwierzyła, że zarządzone kąpiele i lodowe okłady na szyję dużo pomogą. Zmieniała je na zmianę ze Stanisławą. Pomogła kąpać dziewczynkę w wodzie o różnej temperaturze. Gdy pani Stasiukowa była już wyczerpana pielęgnacją dziewczynki, hrabina sama podawała jej kawałki lodu do ust, nie słuchając zaleceń Ksawerego, aby zachowała higienę i po każdym kontakcie z chorą przemywała dłonie karbolowym mydłem.

Dziecko jednak nie potrafiło porządnie płukać gardła. Doktor wycierał jej wargi i nos płatkiem namoczonym w płukance herbacianej z szałwii i krwawiku albo odolowej wodzie. Wreszcie Podlodowski, zezłoszczony brakiem współpracy dziewczynki, którą próbował ratować, siłą przestrzyknął jej gardło przez nos roztworem z jodoformu i magnezji, co odbyło się z ochrypłym płaczem protestu.

Nie zmniejszyło to jednak obrzmienia. Gorączka także nie spadała pomimo wszelkich prób jej zbicia. Lusia co jakiś czas zmęczona zapadała w krótki sen, przerwany napadem kaszlowym, a coraz częściej dławienia się. Nie pomogły nawet wdmuchiwanie gorących naparów z roztworów solnych czy bromu, które miałyby ułatwić jej oddychanie i wydzielanie śluzu.

„To na nic, to na nic", mówił do siebie lekarz.

Maciej widział na skroniach przyjaciela kropelki potu i szarawe cienie pod oczami. Sam w lustrze szafy nie wyglądał lepiej. Koszulę tak obaj mieli pomiętolone, rozchełstane i przylegające niechlujnie do ciała, że nie przypominali już eleganckich dżentelmenów.

Gdy kolejny atak zaduszenia wstrząsnął małym ciałkiem, Maciej uprzedził Katarzynę, przysiadając do Lusi. Przejęta obawą, trzymała się za szyję, starając się złapać mały strumień powietrza. W końcu oddało jej się wypluć kawałek szarobiałej błonki i opadła na materac, wyczerpana.

Podlodowski zbadał ponownie dziecko.

- Zut! Krtań się zwęża. Pozostała jedynie tracheotomia stiperior, ale niewykonalna w tych warunkach.

- Co to znaczy, panie Ksawery, niechże pan mi to wyjaśni? - zapytała Katarzyna, ale została zignorowana.

Stanisława coraz bledsza, która sama wymagała wlania w nią soli trzeźwiących, pozostawała obojętna i półprzytomna.

- Skoro to konieczne, to zrób to! - krzyknął hrabia, szarpiąc przyjaciela za rękaw.

- Nie natnę tchawicy tego dziecka w warunkach pozaszpitalnych! Rozpacz odbiera ci rozum!

Obaj mężczyźni zaczęli się kłócić, łypiąc na siebie groźnie.

- Taka operacja wymaga wiedzy chirurgicznej, odpowiednich narzędzi. - Ksawery pogroził Maciejowi palcem. - O nie! Mała nie zniesie transportu do kliniki, więc nawet o tym nie myśl, Macieju.

„Czy to znaczy, że to dziecię umrze?", pomyślała z bólem Katarzyna.

Hrabia zdenerwowany, zmęczony i zrozpaczony odszedł na bok. Zapaliłby papierosa, ale widok duszącej się Lusi sprawił, że jedynie zagryzł go w zębach.

Ksawery żałując, iż był tak dosadny, rzekł ugodowo:

- Mógłbym jeszcze spróbować usunąć błony rzekome z gardła. Może choroba przestanie się przenosić, otwór głośni się poszerzy i polepszy to stan dziewczynki. Ale może też pogorszyć.

Maciej, na którym ciążył teraz ciężar odpowiedzialności za tę umierającą istotę, zgodził się, poparty niemo przez Stanisławę, która sama zachowywała się tak, jakby odleciała z niej dusza.

- Ale potrzebna mi twoja pomoc - poprosił Ksawery.

Maciej zgodnie z poleceniem lekarza przysiadł na łóżku i pogłaskał Lusię po policzku. Postarał się uśmiechnąć delikatnie.

Dziewczynka popatrzyła na hrabiego przerażonymi oczami. Usta miała sinawe, ale nie bardziej niż twarz, kiedy zaczynała się dusić. Próbowała coś powiedzieć, ale straciła głos zupełnie.

- Stasiukowa niech nie patrzy - rzekł sucho do wdowy lekarz. - Przytrzymaj ją, ale mocno - powiedział z naciskiem.

Maciej usiadł zza dziewczyną i ułożył ją przed sobą w pozycji siedzącej. Doktor lekko podtrzymując głowę dziewczynki za brodę, otworzył usta dziecka, które z bólem poruszyło nawet głową. Trzymając w drugiej dłoni szpatułkę owiniętą w bawełniany płatek, zaczął mechanicznie usuwać warstwy grubego nalotu z gardła i migdałów dziewczynki, które dostało szatańczej siły i wyrywało się hrabiemu, aż ten napiął wszystkie mięśnie, aby się nie poruszyła.

Katarzyna zbladła i zakręciło jej się w głowie. Niemy krzyk dziewczynki i jej przerażone bólem oczy sprawiły, iż nie mogła dłużej na to patrzeć i musiała wyjść. Bała się, że zacznie krzyczeć albo błagać, aby przestali torturować to biedne dziecię.

Znowu się rozpłakała, podobnie jak Isia i Dusia, które jak siostry tuliły się do siebie, głośno zawodząc. Antek w kącie korytarza czyścił z mozołem buty pana domu, za to Leoś odpalił kolejnego papierosa, na co pan Cetner się zagotował:

- Panie Leonie, gaś pan tego ćmika jak pan chcesz jeszcze jutro tu pracować!

Pani Lange położyła dłoń na ramieniu kamerdynera, aż zaraz złagodniał. Westchnął ciężko. Kobieta zaś sama wróciła do kurczowego zaciskania klucza od szafy aptecznej, gdyby potrzebne były jakieś medykamenty. Reszta służby również nie spała, zgromadzona w czeladnym jak na czuwaniu za zmarłego.

W końcu korytarz przeszyło męskie, tubalne:

- Dosyć!

Katarzyna nie wytrzymała i ponownie weszła do pokoju chwiejnym z emocji i wyczerpania krokiem.

Lusia leżała już spokojnie na łóżku. Ksawery Podlodowski pochylał się zgarbiony nad miednicą z rzuconymi niedbale opatrunkami z brudnymi wrzodami błonicznymi, wydobytymi z gardzieli dziecinki, której żałował z całego serca.

Stasiukowa leżała na fotelu zemdlona. Ksawery sprawdził jedynie jej puls, gdy się ocknęła. Szok jednak odebrał jej zmysły.

- Poślijcie prędko po księdza - rzekł zrezygnowanym, słabym głosem.

Katarzyna przytrzymała się metalowej ramy łóżka i głośno zapłakała.

- Każdy kolejny napad duszności i sinicy może być ostatnim.

Maciej pozostał obojętny na słowa Ksawerego. Siedział otumaniony, wpatrzony w Lusię, jakby przestał dostrzegać wszystkich wokół.

Katarzyna padła na kolana obok łóżka dziecka i z płaczem zaczęła się głośno modlić:

Kyrie eleison, Christeeleison, Kyrie eleison.

Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.

Ordynat wziął w palce drobną, zimną rączkę dziecka. Patrzyła na niego już spokojna. Szczekający kaszel ustał. Maciej poczuł wiarę.

- Już dobrze, Lusiu. Będziesz zdrowa. Moja kochana.

Dziewczynka była jeszcze bledsza. Jej pierś, która jeszcze niedawno unosiła się szaleńszo, gasła, siły oddechowe słabły. Oddech stał się powierzchowny, a puls niewyczuwalny. Nagle z nosa dziewczynki wypłynął ostro cuchnący brunatno-szarawy płyn, który Maciej wydarł bez obrzydzenia kawałkiem ręcznika.

Nadal była śliczną dziewczynką. Nawet z posklejanymi od potu włoskami, szeroko otwartymi ustami i zamglonymi oczyma.

Lusią wstrząsnął po raz kolejny groźny atak zaduszenia. Dziecko poderwało się z łóżka gwałtownie, wyciągając rączki w powietrze. Zacharczało przeraźliwie z powiększającej się duszności. W końcu cicho opadło na łóżko, nieżywe.

Upiorną ciszę przeszyło głośne, zwierzęce wycie Stanisławy. Chciała podejść do swojej dziecinki i utulić, ale hrabia jej nie pozwolił. Przepuścił Ksawerego, który próbował jeszcze robić dziewczynce masaż serca, uderzając w jej pierś. Bezskuteczne.

- Ona ma żyć! Ma żyć! - wrzeszczał ordynat, wyzłośliwiając się na przyjaciela.

- To koniec. Dziecko umarło. Daj jej odejść, na litość boską!

Maciej szarpnął lekarzem.

Ksawery Podlodowski był dyplomowanym pediatrą i internistą. Sztuki lekarskiej uczył się w Paryżu, w Genewie, a dyplom nostryfikował w Petersburgu. Odbywał praktyki pod przewodnictwem uczonych, szanowanych specjalistów w paryskich i niemieckich szpitalach, pisywał do renomowanych kwartalników medycznych, był członkiem kilku towarzystw, w tym Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego, z którym korespondował i jeździł na zjazdy. Ale pomimo całej swojej wiedzy medycznej poczuł się kompletnie bezużytecznym.

Wyrwał się i przeklinając siarczyście po rosyjsku i francusku, wyszedł trzaskając drzwiami.

Katy spojrzała na zegar. Wybiła szósta pięć. Skończył się żywot Lusi Stasiukówny, zanim słońce wstało. Dziewczyna pożałowała, że już go nie zobaczy.

Hrabina przytuliła Stanisławę, skuloną pod łóżkiem i obie głośno płakały. Zaraz za nimi lament dało się słyszeć za drzwiami sypialni. Weszła pani Lange ze świecą i pan Cetner, blady jak prześcieradło.

Maciej zaś stał osłupiały, wpatrzony w martwe ciało dziewczynki. Miała zamknięte oczy i wyglądała, jakby spała. Wyrywając jej małe dłonie z ucisku matki i żony, wziął ją na ręce, podtrzymując głowę. Jej rączka zwisała bezwładnie.

- Duszno tu. Musi na powietrze - rzekł nieprzytomnie. - Wywietrzyć tu! - krzyknął.

Katarzyna otarła zapłakane oczy i z niemym przerażeniem patrzyła jak pan Maciej wyszedł na korytarz. Poderwała się na nogi i próbowała zatrzymać męża, ale spojrzał na nią morderczo, przekrwionymi tęczówkami, aż się cofnęła.

Cała służba pałacowa, rozstawiona po obu stronach długiego korytarza towarzyszyła panu domu w tej drodze w milczeniu. Nawet Leon zagryzał wargi do krwi tak długo, aż sam rozpłakał się Antkowi w rękaw.

Katy biegła za Maciejem, próbując przemówić mu do rozumu. Szedł w dół schodami westybulu, jakby rozum stracił. Zatrzymał ją Ksawery.

- Jest w szoku, pani Katarzyno.

- Ale... Ale - łkała, myśląc jedynie o tym, iż trzeba godnie pochować to dziecko, wezwać księdza, odmówić modlitwy. Matka nawet nie mogła przytulić swojej dziecinki na pożegnanie.

***

Hrabia Maciej cały ranek chodził z Lusią po parku. Niebo pociemniało, jakby nigdy już nie miało wzejść słońce. Z okien pałacu, wśród unoszącej się mgły oboje przypominali duchy, ludzkie straszydła.

- Panie Centner, niechże pan coś zrobi - płakała Katarzyna. - Hrabia popadł w szaleństwo. Nie chce oddać Lusi.

Kamerdyner stał zamyślony, ze smutnymi oczami. Pani Lange zaś pochlipywała już tylko nieznacznie, co jakiś czas ocierając zbierające się łzy w kącikach oczu.

- Panie Ksawciu... - Zwróciła się pieszczotliwie hrabina do pana Podlowskiego jako ostatniej deski ratunku.

Ujęła jego dłonie w swoje w błagalnym geście.

- Błagam pana. Nikogo innego hrabia nie posłucha. Kaplica gotowa na czuwanie. Ksiądz proboszcz czeka. Matka chce odzyskać swoje dziecko.

Ksawery spojrzał na ich złączone dłonie, posyłając Katy dłuższe spojrzenie.

Piękna hrabiny Katarzyny nawet opadła na policzki bladość i zmęczenie nie były w stanie zeszpecić, a jej włosy, choć wyrwane z koafiury, wyglądały jak trącone wiatrem. Zaś te szkliste, zbolałe oczy wydały się panu Podlodowskiemu jeszcze głębsze, że z uwielbieniem mógłby odkrywać ich tajemnice.

Katy, dostrzegając swój nietakt, odsunęła się, oblewając rumieńcem. Odwróciła się, słysząc w sieni kroki męża z ciałem Lusi na rękach. Jej twarzyczka nabrała już pośmiertnej woskowatości, upiornie kontrastującą z mleczką koszulką nocną.

Maciej bez słowa oddał dziewczynkę Antoniemu i z niewidzącym spojrzeniem zamknął się u siebie w gabinecie na wiele dni.

Widok ślubnego, z którym łączyła się w bólu, a który zachowywał się jak ojciec, opłakujący swoje ukochane dziecko, przerażał Katarzynę, ale bynajmniej rozumiała wszystko znacznie lepiej.

***

Żałoba jeszcze długo po pogrzebie słodkiej Lusi nie opuszczała pałacu, odziewając mury w żałobne kiry. Czerwiec powitał mieszkańców intensywnymi burzami i częstymi wahaniami w pogodzie, jakby i niebo płakało.

Łucja Stasiukowa została pochowana w atmosferze zadumy i ściskającej za wątpia aprensji w krypcie rodzinnej rodu Borowskich, zgodnie z zaleceniami higienicznymi lekarza, który nakazywał ostrożność, by nie roznieść szerzej zakaźnej choroby.

Zaraz po złożeniu ciała do kaplicy, a później do grobu, Katy wydała ordynanse, by wywietrzyć pokój, zerwać tapety, wyrzucić wszystkie przedmioty, które miały kontakt z dzieckiem, podłogę porządnie przemyć gorącą wodą z lizolem, by na koniec całe pomieszczenie wysiarkować.

Wszystkie sprawy majątku, włącznie z organizacją ostatniej drogi dziewczynki spadły na barki Katarzyny, bo hrabia prawie nie wychodził z gabinetu, a przybrana matka Lusi popadła w katatoniczny amok. Gdyby nie uprzejma pomoc pani Ludmiły i niezastąpionego Cetnera, nie miała pojęcia jak miałaby przez to przejść bez szwanku na zdrowiu psychicznym.

Katarzyna w przeciągu paru dni czuła się, jakby postarzała się o kilka lat. W południe, zaraz po pogrzebie w przypływie chwili zajrzała do dawnego pokoiku dziecięcego Macieja.

Jak przez mgłę pamiętała nadzieję, iż poleci pokojówkom posprzątać i wywietrzyć izdebkę, aby mała Lusia miała gdzie być przeniesiona, gdy tylko poczuje się lepiej. Tamta myśl wydawała jej się teraz niedorzecznie naiwna. Myślała, że dziecięce tapety i może nieco staroświecki, ale przytulny wystrój sprawią, iż szybciej wydobrzeje. Poczuła dziwny ucisk w dołku, bo ten pokój dalej będzie stał pusty, a meble kurzyć się będą pod warstwami płacht ze starych prześcieradeł.

Trzymając ręce złożone w małdrzyk na przytłaczająco ciemnej spódnicy kroczyła po pokoju jak matka, która szuka swojego nienarodzonego dziecka.

Tak zastał ją pan Podlodowski. Od śmierci Lusi stał się niezapowiedzianym rezydentem pałacu.

- Proszę wybaczyć, nie chciałem przeszkadzać - speszył się lekarz, ale Katarzyna jeno westchnęła, patrząc na laleczkę, którą Lusia uwielbiała się bawić, a której nie potrafiła wrzucić do dołu.

- To w istocie niesprawiedliwe, że Bóg zabiera tak małe dzieci... - wyznała, by zrzucić z piersi ciężar, nieważne przy kim.

Było w tym lekarzu coś miękkiego, co sprawiało, że kobieta czuła się bezpieczna, zachęcana przyjemną aurą, skłaniającą do zwierzeń.

- W zasadzie Bóg nie ma z tym nic do rzeczy - odparł sucho. - To naturalna selekcja. Tylko najsilniejsze jednostki doznają szansy stania się ogniwem rewolucji; najsłabsze prawo to eliminuje.

- Być może w pańskim fachu taka idea jest powszechną... Dla mnie oznacza jednak smutek i złość.

Lekarz speszył się jeszcze bardziej pod naporem jej urażonego spojrzenia, bowiem nigdy nie poznał tak hardej, bezkompromisowej kobiety. Nie mógł jednak nie przyznać racji, iż nie bez przesady hrabia opowiadał, iż z jego żony to była narowista klacz.

- Proszę wybaczyć, nie chciałem być niedelikatny - rzekł potulnie. - Jednakże uczucia w mojej profesji mogłyby zaburzyć lekarski osąd.

- Jest pan światłym specjalistą, doktorze. Dziękuje za to, że pan tak ofiarnie próbował ratować Lu... - urwała, by przełknąć łzy.

- Żałuję, że nie udało mi się uczynić więcej... - dodał ściszonym głosem lekarz i zajrzał hrabinie w oczy.

- Od dawna pan leczy? - spytała, by przerwać kontakt wzrokowy, który łaskotał przyjemnie jej skórę na policzkach. - Jest pan taki... doświadczony.

Chciała powiedzieć "młody, a już taki mądry", na co doktor Podlodowski uśmiechnął się pod nosem, pod którym zapuścił mały wąsik. To, że próbowała ukryć podziw do niego, schlebiało mu nie mniej niż jej ukradkowe spojrzenia, którymi go szukała, myśląc, że tego nie wiedział.

- Odkąd skończyłem osiem wiosen - wytłumaczył, a gdy ujrzał zaskoczenie w jej oczach, dodał: - Zainteresowałem się medycyną po tym, jak moja najmłodsza siostra zachorowała na krup.

Katy spaliła raka i po złożeniu nieudolnych przeprosin, utkwiła wzrok w laleczce z porcelanową główką.

- Teraz starsza szkoli się na uniwersytecie genewskim. Ma nadzieję zostać pionierką w dziedzinie położnictwa.

- Daj Bóg... - mruknęła posępnie. - Oby spotkała na drodze przyjazne kręgi, które docenią jej talenta, nie gorsze od męskich...

- Na to nigdy nie jest za późno...

Katy znów uciekła spod urzekającego spojrzenia lekarza i wróciła do losów jego rodzeństwa, by zająć myśli, które zbyt często wracały do pięknego oblicza doktora Podlodowskiego.

- A czy... udało się uratować pańską drugą siostrę? - Zaczęła nieśmiało, ale doktor pokręcił głową.

- Niestety.

To wyznanie wywołało w Katarzynie falę niepohamowanego, tłumionego szlochu. Kolejne nieszczęście małego dziecka, wobec którego nie umiała przejść obojętnie, wryło jej się w duszę.

W afekcie złożyła głowę na piersi doktora, szukając ukojenia, którego żadne ramiona, czy to Isi czy pani Lange nie potrafiły zaspokoić. Pan Podlodowski bez wahania otulił szczupłą postać Katy i ukołysał, aż przestała szlochać mu w marynarkę.

Gdy uniosła zapłakane oczy, z drżeniem w sercu zdała sobie sprawę, że doktor patrzył na nią maślanymi oczami.

Pani Katarzyna nosiła w sobie dużą potrzebę bliskości, którą Podlodowski w niej wyczuł od chwili, w której domyślił się, że symulowała chorobę. Jeszcze tak nienasycona, nieświadoma w pełni swych pragnień była dla doktora okazem niewinności. Widział w jej oczach to poszukiwanie ciepła, to serce bijące jej w piersi, które tylko czekało, aż ktoś je weźmie, a które on, gdyby tylko mógł, otuliłby kokonem własnej miłości i nie pozwolił obumrzeć.

Ciało hrabiny dziwnie reagowało na jego bliskość. Wiedziała, że powinna się jak najdalej odsunąć od doktora, przerwać to, nim przepadnie w jego łagodnych oczach, tak różnych od roziskrzonych pożądaniem oczu męża. Przez materiał sukni czuła żar bijący z jego ciała. Była jednak zbyt samolubna. Jego czułe, intensywne spojrzenie łagodziło jej ból wewnętrzny, koiło jak okład z kamfory. Jak bezpiecznie, jak miło jej było przy nim.

Nim zdążyła to przemyśleć, jej wygłodniały wzrok skierował się na pełne usta doktora. Z kołtunem poplątanych myśli, niespokojnych oddechów i z falującą piersią pocałowała pana Podlodowskiego.

Oddał pocałunek z lubością i męską fascynacją, jakby całował po raz pierwszy, ale zaraz ją od siebie odsunął. Nie spojrzał na jej zarumienioną twarz, bo zaraz jego głowa odchyliła się w stronę schodów, po których ktoś wolno pioł się w górę.

Katy jeszcze na wpółprzytomna, skonsternowana i zawstydzona swoim postępkiem, spojrzała w stronę drzwi w momencie, gdy w progu stanął jej mąż.

Pana Borowskiego z ledwością można byłoby rozpoznać w tym upadłym człowieku, który przed nią stanął. Jego koszula lepiła mu się do spoconego ciała, włosy miał mokre, jakby zanurzył głowę w strumyku, a twarz pokryła spora szczecina. Najgorsze w tym wszystkim były jednak oczy, smutne, przygaszone, podbiegłe krwią.

- Dobrze, żeś raczył w końcu wyjrzeć ze swojej jaskini - mruknął Podlodowski nieprzyjemnie, ze złością. - Twoja żona jest w rozpaczy...

Miał ochotę wygarbować przyjacielowi skórę. A z zazdrości, której mimo starań, nie mógł stłumić, nawet zabić, gdyby to pomogło Maciejowi ujrzeć, jaki cud zaniedbywał.

Hrabia na te słowa nawet nie mrugnął, zamknięty w celi własnych myśli, do których Katarzyna nie umiała znaleźć klucza. A mimo to chciała spróbować.

Gdy w końcu jego skupione oczy osiadły na niej, serce poderwało się w niej do lotu. Jego spojrzenie było jednak zimne i zakuło boleśnie jak ptaka, którego myśliwy postrzelił w skrzydła. Długo na siebie patrzyli, aż Podlodowski nie ścisnął ramienia hrabiego i pochylił się, szepcząc mu na ucho słowa, których Katarzynie nie dane było usłyszeć.

- Twoja żona cierpi, pociesz ją - szepnął, po czym dodał już do obojga. - Dziś wyjeżdżam. Uprzejmie proszę hrabinę o powóz.

Katy ze wstydu nie umiała spojrzeć doktorowi w oczy, więc tylko kiwnęła głową, dusząc w sobie płacz. Pomyślała, że jest grzeszną kobietą. Kobieta, która uwodzi innego to szatański pomiot. Człowiek nie zdąży się wyspowiadać z jednego grzechu, a już czyni następny. Jakże źle było jej z tą myślą.

- Chodźmy, powinieneś się odświeżyć, Macieju - rzekła surowym, matczynym głosem do męża po tym jak zostali sami.

Hrabia stanowczo się odsunął, odtrącając jakąkolwiek pomoc, podobnie jak na pogrzebie, gdy to chwiejnym krokiem zjawił się w rodzinnym grobowcu.

- Czyżbyś sobie łaskawie przypomniała, że masz męża, cheri? - skwitował szorstko i poczłapał do łazienki.

I choć Katy wiedziała, iż nie ona była obiektem goryczy w jego sercu, połykała kolejne łzy.

Sama pożegnała doktora Podlodowskiego, dla spokoju ducha w towarzystwie Pani Lange. Doktor szczerze podziękował za gościnę i pożegnał hrabinę skinieniem, nie naruszając już nigdy więcej zasad przyzwoitości.

***

Minęło jeszcze kilka dni, nim hrabia całkiem doszedł do siebie, coraz częściej pokazując się domownikom, aż pewnego dnia wyjrzał ze swej sypialni całkiem odmieniony, jakby żałoba, jaką dusił w sobie, nigdy nie miała miejsca. Innym także kazał o niej zapomnieć.

Katy bała się, że skoro hrabia wrócił do żywych, każe jej natychmiast pakować kufry i nie odwołując wcześniejszych postanowień, odeśle do dworku.

Ostatecznie tę kwestię wyjaśnili sobie jednego wieczoru, kiedy ordynat niespodziewanie zjawił się w sypialni swej połowicy.

Szczotkowała akurat włosy, siedząc przy gotowalni. Pierwszy raz od śmierci Lusi ujrzała swe odbicie, bo zgodnie ze zwyczajem, wszystkie lustra w pałacu kazała zasłonić, by nie zakradł się w lustrze wody zły upiór.

Maciej ostrożnie położył dłonie na ramionach żony, wdychając jej słodki, kobiety smak i kreślił nimi okręgi, masując delikatnie, aż dziewczyna nieznacznie przymknęła oczy. Przestrzeń między nimi wypełniła ciężka woń rozdrażnienia, rozmytego ciepła i zawieszonego w powietrzu uczucia nerwowego napięcia.

Hrabia Borowski kolejnej nocy nie chciał spędzić samotnie. Pragnął i czuł, a nie był w stanie już inaczej się znieczulić. Palił się do żony, choć była nieznośna i go nie kochała. Potrzebował jej.

Katy, wyczuwając zamiar męża, odwróciła głowę, że w odbiciu lustrzanym nie mógł już podziwiać jej urody. Nieśmiało dotknęła jego dłoni, by odwrócić uwagę mężczyzny od siebie.

- Nie było możności wcześniej pomówić, a mam z hrabią kilka rzeczy do przedyskutowania...

Twarz Macieja spięła się, aż zaciął usta, ale cierpliwie odczekał.

Katarzyna wstała od toaletki. Miotała się chwilę, chodząc po sypialni i zagniatając kostki u lewej dłoni, aż obróciła się do męża, a jej sprężyste pukle osiadły na jednym ramieniu.

- Pragnę pana przeprosić - wypaliła. - Moje nieprzystojne zachowanie wyrządziło hrabiemu krzywdę i nas poróżniło. Zasłużyłam na wszystko i przyjmę swoją karę, ale proszę mnie nie odsyłać do Niemojek.

Zaskoczony hrabia zamrugał kilka razy, bo jego głowa jeszcze nie w pełni wytrzeźwiała po litrach alkoholu i utrapień.

- Musiałaś ujrzeć śmierć na własne oczy, by zrozumieć swoją przewinę? - spytał z nostalgią Maciej.

Katarzyna przełknęła z trudem i spuściła pokornie wzrok. Jego oczy, jakkolwiek na nią nie patrzyły, czy to z pożądaniem, współczuciem czy z gniewem, przeszywały ją, z nierzadka przyprawiając o szybsze bicie serca.

- Nie chcę sprawiać ci przykrości, Ma-cieju - wyznała, zacinając się na jego imieniu, którego dopiero się uczyła wymawiać. - Chcę towarzyszyć ci w żałobie. Choć znałam ją krótko, była mi równie droga.

Maciej przyjrzał się żonie, mrużąc oczy. Wsparł się na jej ramionach, bo podłoga jeszcze lekko się chwiała i uniósł jej podbródek, by popatrzyła mu w twarz.

- O czym ty mówisz?

- Nie wyobrażam sobie, jak musi boleć śmierć dziecka. Rozumiem, iż musi być hrabiemu ciężko pogodzić się ze stratą.

Zgniótł materiał peniuaru w palcach, po czym puścił i oddalił się na dwa kroki. Poczuł wciekłość tak ogromną, że miał ochotę krzyczeć. Czym innym było obarczanie go winą za różne niegodziwe, czy nieobyczajne zachowania, ale tak ciężkich zarzutów tolerować nie zamierzał.

- Na miły Bóg! Jeszcze jedno słowo, a unieważnię to małżeństwo!

Katarzyna skonsternowana, ulękła się jego gwałtowności, więc hrabia westchnął ze zmęczenia ciągłymi awanturami i spokorniał.

- Cóż ty dziewczyno o mnie myślisz? Że mógłbym spłodzić potomka z nieprawego łoża i go nie uznać?

Maciej przypomniał sobie jak pofolgował sobie z pokojówką, czego do dziś żałował. Było to przed rozpoczęciem studiów w Sankt Petersburgu. Dziewczyna, której imienia już nie pamiętał, była młoda, ładna i jędrna. Niestety, następnego dnia już jej nie zobaczył.

- Lusia nie była moja - dodał stanowczo, ale już spokojnie. - Różne o mnie w kręgach narodowych plotki krążyły. Żem łotr i syn carskiego lojalisty, ale nigdy nie wyrzekłbym się własnego dziecka.

Katarzyna miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Kolejny raz się wygłupiła, a przecież chciała się pogodzić. Myślała jedynie, że jeśli ordynat przyzna to sam przed sobą, poczuje ulgę. Tak wielce się pomyliła.

- Ja... wszystko opatrznie zrozumiałam - tłumaczyła słabym głosem pani Borowska. - Ja... Jestem taka niemądra!

Katy z płaczem padła na łóżko. Kwiliła głośno, przeklinając swoją durnowatość i kalectwo ducha . Cóż z tego, że ukończyła prywatną pensję Jadwigi Sikorskiej, skoro była taka ograniczona życiowo?

Maciej nie mogąc znieść waporów młodej żony, chciał opuścić jej pokoje, ale siłą rzeczy jej rozpacz chwyciła go za skostniałe serce. Choć Katerina zasłużyła swoją niefrasobliwością na melancholię, którą z siebie wypłakiwała, nie potrafił okazać jej obojętności. Choćby wbijała mu w plecy noże, nie potrafił jej znienawidzić.

- Nie płacz już, Katy - próbował uspokoić dziewczynę, delikatnie przysiadając na brzegu łóżka. - Dość już łez w tym domu.

W odpowiedzi Katją wstrząsnęły jeszcze większe spazmy. Łkała tak przeraźliwie, że hrabia zapragnął jedynie utulić ją w swych ramionach. Podniósł ją delikatnie i przyciągnął do siebie bez protestów.

Katarzyna przylgnęła do Macieja miękko, zaciskając palce na materiale jego kamizelki. Płakała długo, wspominając swoją niedawną zdradę, o której ze strachu i z rozsądku bała się powiedzieć. Wypłakała wszystkie łzy, kiedy hrabia cierpliwie głaskał ją po miedzianych lokach, otaczając swym ciepłem, którego nie chciała stracić. Nie przeszkadzało jej nawet, że jego oddech wciąż był lekko doprawiony koniakiem.

- Pokornie proszę o wybaczenie - kajała się, podnosząc na hrabiego przesłonięte łzami oczy.

"Jakże mam przyjąć twe przeprosiny, skoro masz o mnie tak niskie wyobrażenie?", zastanawiał się w duchu.

Katy nieśmiało chwyciła dłoń męża i oplotła ją palcami.

- Niechże mi hrabia wybaczy moje winy. Pokochałam ten pałac. Pokochałam Borowice. Nie chcę się stąd oddalać.

Te zapłakane, zielone tęczówki zahipnotyzowały Macieja. Hrabia nie mógł długo w nie patrzeć, aby znów całkowicie im nie ulec.

- Obym nie musiał tego żałować.

_____________________________________

Manuel Garcia - hiszpański śpiewak i nauczyciel, pionier w dziedzinie larygoskopii.

Reforma uwłaszczeniowa - jedna z wielkich reform przeprowadzonych w przez cara Aleksandra II, która nadawała prawo własności do posiadanej ziemi, połączone ze zniesieniem pańszczyzny.

Filip Potulicki - polski architekt obiektów sakralnych i użyteczności publicznej.

Ćmik ( gw. poznańska) - papieros.

Fragment Litanii do Najświętszego Imienia Jezus. Zatwierdzona przez papieża Leona XIII w 1886 roku dla całego Kościoła Katolickiego.

Prywatna pensja żeńska Jadwigi Sikorskiej - prywatna, początkowo czteroklasowa szkoła żeńska, założona w 1874 roku w Warszawie.

__________________________________

No kochani, ekspresowo poszło pisanie.

Mamy nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami też tak pójdzie, zwłaszcza, że musimy wykorzystać kilka dni "wolnego".

To był mega trudny rozdział do pisania, do czytanie nie będzie łatwiejszy. Zostawiłyśmy w nim wiele mocnych wrażeń i własnych emocji, które ulewały się z nas strumieniami. Z ciężkim sercem, ale musiałyśmy tak zrobić.

Mamy nadzieję, że nie znienawidzicie też Katy po tym rozdziale.

Czekamy na Wasze opinie jak zwykle, bo miło jest od Was dostawać feedback.

Miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro