VII
Okres narzeczeństwa zwykł kojarzyć się młodym dziewczętom jako czas zacieśniania więzów rodzinnych, pielęgnowania kiełkującego uczucia między zaręczonymi i wywyższania na piedestał przez wybranka, ale Katarzyna Staszkiewicz miała na ten temat zupełnie inne zdanie.
Tak oto w domu Staszkiewiczów, powszechnie przyjętym zwyczajem trwał w najlepsze festiwal uprzejmości, w którym to pan ordynat nadskakiwał rodzicom Katy, a jej prawił dusery przy każdym możliwym spotkaniu. I gdy panience zaczęło się wydawać, iż bywanie w obecności narzeczonego okaże się dlań co najmniej znośne, Katy czuła się coraz bardziej znudzona słuchaniem wyuczonych przez hrabiego frazesów bez żadnego realnego odbicia w rzeczywistości.
Proszone obiadki, spacerki w Łazienkach pod eskortą rodziców lub przybyłej w odwiedziny starej ciotki Pelegii, przejażdżki tramwajem... Wszystko to pannie Katarzynie coraz bardziej dokuczało. I choć nie mogła odmówić narzeczonemu animuszu w uszczęśliwianiu jej na siłę, bo i grosza na nią nie szczędził, zasypując bombonierkami i kwiatami, ona nie potrafiła ukryć żałoby na myśl o utracie namiastek wolności, jaką nieuchronnie zbliżający się termin ślubu miał ją pozbawić.
Hrabia co prawda zwlekał tak długo, jak mógł z ogłoszeniem oficjalnej daty, ale przyparty do muru przez starego profesora koniec końców palnął pierwszą, lepszą datę, jaka przyszła mu na prędce do głowy.
Ojcowie narzeczonych kiwnęli z zadowoleniem, matka hrabicza słała modły w podzięce, a pani Elwira krzyknęła w niebogłosy z radości i następnego dnia pojechała drukować zaproszenia.
Jan i Elwira z Tańskich Staszkiewiczowie
mają zaszczyt zawiadomić o ślubie swej córki Katarzyny
z panem Maciejem Borowskim.
Ślub odbędzie się dnia 6-go października 1901 roku w Kościele Świętej Anny w Warszawie o godzinie II przedpołudniem.
Katarzyna odłożyła zaproszenie na blat sekretarzyka z przedziwnym uczuciem, iż być może, jak odwróci je pismem do dołu, cała afera ze ślubem zniknie, ale zaraz na prośbę matki musiała ufryzować włosy i odziać się w nowiutką toaletę, bo pan ordynat zaprosił ich do Teatru Wielkiego. Panna Staszkiewiczówna zgodziła się tylko dlatego, iż było to jedyne miejsce, gdzie w sposób jawny i publicznie posługiwano się jej językiem ojczystym.
Katy nie przepadała za farsami, ale teatr uwielbiała nader nieskromnie, marząc skrycie o ujrzeniu na deskach takiej figury* jak choćby sama Helena Modrzejewska, recytującą Szekspira albo w jakimś dramacie romantycznym, ale musiała zadowolić się ledwie sztuką obyczajową, wątpliwej wartości.
Więc gdy wszyscy w loży zanosili się śmiechem, włącznie z zawsze poważnym panem hrabią Borowskim, panienka rozglądała się na boki, patrząc przez lorgion w poszukiwaniu innych, mniej niesmacznych w jej mniemaniu rozrywek. Zdaje się narzeczony jako nieliczny zauważył jej brak zainteresowania tym, co działo się na scenie i ku niezadowoleniu Katy nie spuszczał z niej oka, jakby tylko czekał na jej reakcję.
Skrępowana dziewczyna, czując, jakby jej ramiona obległy mrówki długo nie wytrzymała natarczywego spojrzenia i z podbródkiem dumnie uniesionym odezwała się do ordynata:
— Lepiej widziałby pan sztukę patrząc w odwrotnym kierunku, panie hrabio.
— Zapewniam, iż bawię się doskonale, moja pani.
Katy uśmiechnęła się, co hrabiemu bardziej przypominało grymas po skosztowaniu cytryny. By to ukryć, zasłoniła go dłonią odzianą w mlecznobiałą rękawiczkę.
— Nagle zaczął pan dostrzegać walory słowa mówionego?
Maciej nachylił się nieco nad ramieniem panny, by szept nie wybrzmiał poza jej uszy.
— O wiele bardziej je doceniam, gdy zostają w ustach rozmówcy.
Katarzynie, jak się spodziewał, jego szczerość nie przypadła do gustu, wręcz przeciwnie, miał wrażenie, iż chciała wbić w niego szpilkę, którą wysoko dzisiaj upięła włosy.
Zaś Pani Elwira, która ukradkiem obejrzała się na młodych, westchnęła przeciągle, a łza zakręcił się w jej oku ze wzruszenia.
Maciej, gdy tak oglądał sobie Staszkiewiczównę z bliska, siedząc po jej lewicy nie potrafił odegnać od siebie myśli, iż mylił się co do niej i mimochodem mu się przypomniało ich pierwsze, nieoficjalne jeszcze spotkanie.
Wtedy to wraz z ojcem i matką wybraliśmy się jak dziś do le théâtre na sztukę, którą miałem, podobnie jak dziś z resztą, w głębokim poważaniu. Ojciec celu wizyty nie ujawnił od razu, ale gdy tajemniczo spoglądał na pierwsze rzędy zajmowane przez jakiś zacnych państwa, domyśliłem się niecnego podstępu.
Senior Borowski nachylił się nad mym uchem i bez ceregieli rzekłpoważnym tonem:
— Widzisz tamtą szacowną panienkę?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Czyżbyś ojcze zatęsknił za młodym licem? Błagam, nie przy matce.... — zaśmiałem się.
— Durny... To sprawa rodu — rzekł czerwony na twarzy i zauważyłem jak oczy mego starego ojca jarzą się gniewem. — Chciałbym, żebyś zachował się jak należy i kogoś poznał.
— Skoro zadał sobie ojciec aż tyle fatygi... — pisnąłem teatralnie, ale na ojcu to żadnego wrażenia nie zrobiło.
Zagryzłem zęby ze złości.
— Kimże zatem jest dla ojca owa panna, że się nią tak zachwycacie?
— To najmłodsza córka profesora Staszkiewicza, przyjaciela z dawnych lat. Dobrze urodzona, majętna, odpowiednio wykształcona.
Stary Borkowski wejrzał na mnie w oczekiwaniu.
— I co o niej myślisz?
— Dziewczę jak dziewczę — mruknąłem i wzruszyłem ramionami, po prawdzie w ogóle na tajemniczą damę nie patrząc. — Po co mi to mówicie, ojcze?
Senior wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się skrywany zazwyczaj ciężar działań powstańczych.
— Mam dług wobec jej ojca — rzekł otwarcie.
Westchnąłem i poprawiłem się w fotelu.
— Na pewno odpowiednia suma załatwi sprawę.
— Tego nie da się odkupić, synu.
Nie rozumiejąc, o jakim do diaska długu mówił, ponagliłem ojca, by mi to wyjaśnił.
— Coś mu obiecał?
Ojciec zwlekał, czym jeszcze bardziej mnie rozdrażnił, aż w końcu odpowiedział z godnym swego tytułu spokojem i nonszalancją:
— Ożenisz się z jego córką.
Pierw wybuchłem śmiechem tak donośnym, że kilka głów z dołu uniosło się w poszukiwaniu tego ignoranta, który śmie im zakłócać odbiór sztuki. Gdy jednak wejrzałem na ojca, w jego oczy, które wyraziły się jasno, śmiech zamarł mi na ustach.
— Nie mówisz poważnie.
— W kwestiach związanych z interesem naszej familyi i ordynata Borowskich zawsze jestem człowiekiem poważnym.
— Ależ... — W głowie zaczęło mi szumieć, więc na prędko wymyśliłem argumenty, stojące w opozycji do tego absurdalnego pomysłu: — To zwykła szlachcianka! Niegodna tytułu!
— Ma odpowiednie nazwisko, urodzenie. To idealny materiał na żonę, na ordynatową. A o posag się nie martw, to też nie będzie stało na przeszkodzie. Finanse zostały już wstępnie uzgodnione.
Zatem ojciec zdecydował bez chociażby wysłuchania mojego zdania. Od tak wybrał mi kobietę za moimi placami.
Krew uderzyła mi do głowy.
— I myśli ojciec, że się zgodzę jak potulny baran? Ojciec ma mnie za głupca? — warknąłem zbyt głośno, bo matka z niepokojem na mnie popatrzyła. Zatem i ona wiedziała o tej intrydze, oboje stali za zastawioną na mnie pułapką.
— Jeśli zależy ci na ordynacji, drogi chłopcze, zgodzisz się.
Posłałem ojcu spojrzenie, którego wcześniej wstydziłbym się mu okazać nawet w chwilach największego wzburzenia, po czym opuściłem lożę bez pożegnania.
Panna Katarzyna chrząknęła, wyrywając młodego Borowskiego z niemiłych wspomnień.
— Nie słucha mnie pan... Czyżbym była dla pana jeszcze mniej interesująca niż ta farsa, której pan nie znosisz?
Hrabia posłał narzeczonej przepraszający uśmiech, może trochę dlatego, iż zaiste, nie słuchał, a może po trosze, iż zrozumiał, iż cały czas obwiniał o swój podły los nie tę osobę co powinien i poczuł lekkie wyrzuty sumienia.
— Może lepiej pomilczmy, nim powiemy sobie coś równie niemiłego co ta para kłótliwych kochanków na scenie.
— Choć w tym jednym się zgadzamy.
Zapadło długie milczenie, w którym narzeczeni nie raczyli choćby rzucić spojrzeniem w swoją stronę. Katarzyna skupiła się już całkiem na sztuce, a hrabia zdawał się nie dostrzegać tego, co się wokół niego dzieje.
W pewnym momencie na scenę wbiegł mężczyzna, grający zazdrosnego męża, który rzucił się na swoją żonę. Powalił ją na deski, aż przez tłum przemknął przeraźliwy okrzyk i trzymał ją za szyję. W pierwotnym założeniu zaraz miał pojawić się wybawca przerażonej żony, ale z jakiegoś powodu ratunek nie nadszedł*.
Damy, które siedziały w pierwszych rzędach omdlały, gdyż ich delikatna konstrukcja nerwów i oczy nienawykłe do tak brutalnych scen, nie zniosły ciężaru. Te mniej strwożone, które były w stanie same opuścić salę, panowie zaczęli wyprowadzać tylnymi drzwiami.
Tylko Katarzyna wciąż patrzyła na aktorkę, szarpaną przez mężczyznę, który za wszelką cenę chciał dokończyć sztukę, unikając fiaska i upokorzenia występem w nieudanym spektaklu, gdy w pewnym momencie na miejscu kobiety w zielonej podomce zobaczyła siebie i hrabiego. Jego ręce zaciśnięte na jej gardle, jej oczy wytrzeszczone strachem i prośbą o litość.
Drżącą ręką przywiodła do szyi.
— Dobrze się czujesz, pani?
Katy zaczęła się dusić.
Katarzyna czuła, że świat jej odpływa. Kilka głosów dochodziło do niej jak zza grubej szyby, nie mniej straszne niż obraz przed oczami. Próbowała się wyrwać z macek koszmarnej wizji, gdy wreszcie poczuła dłoń na ramieniu i uniosła załzawione oczy.
— Katio? — spytał hrabia miękkim głosem, a gdy nie zareagowała, wziął ją na ręce i wyniósł na powietrze.
— Katy, oddychaj... oddychaj! — Pani Elwira podążała tuż za hrabią, ściskając dłoń córki.
Gdy znaleźli się na zewnątrz, a w Staszkiewiczównę uderzyło zimne, wrześniowe powietrze, odzyskała zmysły i panowanie nad swoim ciałem, które wciąż spoczywało w ramionach narzeczonego. Gdy to sobie uświadomiła, poczuła dreszcze.
Hrabia postawił ją na nogi pod naporem jej natarczywego spojrzenia.
— Dziękuję hrabio, już mi lepiej.
Borowski w odpowiedzi przełknął ślinę.
— Cóż za skandal! — krzyknął oburzony profesor. — Zgłoszę ten niedopuszczalny incydent do cyrkułu!
— Papo... — Katy położyła dłoń na ramieniu zmartwionego ojca. — Nie warto sobie zawracać głowy marnym, nieudanym spektaklem. I tak dyrektor będzie miał dość spory frasunek.
— Masz rację, dziecko — odparł stary Staszkiewicz i ucałował dłoń córki. — Dobrze, że pan hrabia był obok i w porę zadziałał.
Hrabia skinął delikatnie głowę i Katy zerknęła przelotnie na narzeczonego, może z nieco mniejszą niechęcią. Zaskoczony, spuścił głowę.
— Tak, nie wiem co bym bez pana zrobiła... — mruknęła Katarzyna. — Jestem ogromnie wdzięczna.
Hrabia uśmiechnął się, ale nie do niej, tylko do jej rodziców.
— Wybaczcie Państwo, bo to ja was tu zaprosiłem. Może w ramach szczerych przeprosin dadzą się państwo namówić na wieczorny spacer po parku saskim?
Katy pobladła, gdy spojrzenie hrabiego znów spoczęło na niej. Mocne, stanowcze i... wyczekujące.
— Oh... proszę się nie gniewać, ale Katy ma na dzisiaj dość wrażeń. — Z opresji wybawiła ją matka, któa troskliwie otoczyła ją ramieniem. — Musi odpocząć, prawda kochanie?
Dziewczyna skinęła głową.
— Rozumiem — odparł uprzejmie Maciej. — Sprowadzę powóz. — Ukłonił się i na moment gdzieś zniknął.
Panna Katarzyna dopiero pod nieobecność hrabiego poczuła, że mogła nabrać pełnego oddechu, jakby cały czas go gdzieś podświadomie wstrzymywała.
Spokój jednak nie trwał długo, bo po chwili podjechał w dorożce, obok woźnicy. Zszedł, by pomóc zasiąść matce swej narzeczonej i jej samej, której przyszło zająć miejsce po przeciwległej stronie, obok hrabiego, bo te obok matki było już zajęte przez ojca.
Młody Borkowski wsiadł jako ostatni i stuknięciem laski w dach powozu dał znak, że mogą ruszać. Gdy tylko Katy poczuła jak usiadł na rąbku jej spódnicy, próbowała ją wyrwać i się nieco przesunąć, ale miejsca było zbyt mało, by nie czuć się skrępowaną. Została więc skazana na podroż w ramię w ramię z hrabiczem.
Nie mniej zachwycony był sam hrabia, który musiał udawać, iż histeria panny nie wywołała u niego odrazy, choć musiał oddać młodej Staszkiewiczównie, iż dzielnie ją zniosła i nawet cały ten galimatias wyszedł na dobre. Nie chcąc z nią zaczynać drażniących tematów, wybrał bezpieczne milczenie, które ukołysało matkę panienki do snu, a profesora wprowadziła w dziwny rodzaj zamyślenia. Notował, schowany za swym kajecikiem, z którym się niemal nie rozstawał.
Wykorzystując moment, iż zostali sami, choć nie do końca, odezwał się szeptem.
— Dzielnie mi pani dziś towarzyszyła.
Panna Katarzyna, która dotychczas podziwiała zza okna ciemne ulice Warszawy i Aleje Ujazdowskie otulone światłem latarni gazowych, odwróciła głowę i szeroko otworzyła powieki.
— Mówi pan o odgrywaniu w oczach mych rodziców idealnej pary? Cóż za radość, zaiste.
— Próbuje mi pani stawić czoła — dodał panicz szczerze. — To nieroztropne, przyznaję i z pewnością niełatwe.
Młoda dama znów zatuszowała zakłopotanie śmiechem.
— Owszem. W kłamstwie nigdy nie dorównam szanownemu panu.
Oczy Macieja rozbłysły z rozbawienia.
— Stałem się dla pani kłamcą i złodziejem tylko w przeciągu paru miesięcy. Ciekawym, jakichże epitetów pani użyje tuż po naszym ślubie.
— Z pewnością znajdzie się jeszcze kilka dobitnie opisujących pana osobę — rzekła poważnie Katy, ale gdy tylko jej słowa wybrzmiały na głos w powozie, mimochodem ona i hrabia wybuchli gromkim śmiechem.
Pan Maciej, choć zaskoczony sytuacją, spojrzał na Katy łagodniej.
— A jednak potrafi się pani śmiać.
— A pan zachować się jak dżentelmen — dorzuciła Katy bezmyślnie, czego prędko pożałowała, widząc naburmuszoną minę hrabiego.
— Wiele można mi zarzucić, ale nie to, że brakuje mi klasy i dobrego tonu — rzekł oschle, nie patrząc na narzeczoną.
— Może lepiej nie obnosić się z nią na prawo i lewo tak zuchwale... Nam obojgu nie zrobi różnicy.
— Ma pani rację. Zatem bez skrępowania wyznam, że jedynie grzeczność nakazywała mi panią zaprosić i owa grzeczność każe mi panią znosić, choć najchętniej wysadziłbym panią na najbliższym zakręcie — rzekł gładko hrabia nieco rozemocjonowanym głosem, choć niezadowolony z wydźwięku własnych słów.
Sam bowiem nie rozumiał dlaczego mówił rzeczy niemiłe i lubił pannie dokuczać.
— Dobrze, że postawił pan sprawę jasno. Nie róbmy sobie nawzajem złudzeń. — Katy odwróciła się bokiem do narzeczonego i rozłożyła wachlarz. Pomachała energicznie, aż strumień powietrza trafił w hrabiego, niosąc ze sobą stonowany kwiatowy zapach jaśminu i róży. Słodki i... kuszący.
***
Zatrzymał dorożkę na Nowym Świecie u zbiegu z Chmielną i mijając Skład Fabryki Tytoniowej szybkim krokiem wszedł do kamienicy czynszowej, gdzie jednym z lokatorów był jego przyjaciel, Adam Żmuda. Wynajmował on kilka pokoi, w którym zamieszkał po przyjeździe z Łodzi.
Spodziewał się, że go nie zastanie, gdyż Adam nie krył się ze swoim romansem ze znaną lwowską śpiewaczką operową, nie przejmując się opinią publiczną. Niespecjalnie też udzielał się w sferze. Wynajmował dla kochanki skromne mieszkanie, z którego oboje korzystali.
Drzwi otworzył hrabiczowi dobrze znany lokaj, przyjmując od niego palto, po czym bez większych uprzejmości, zaprowadził do salonu, gdzie panna służebna Aniela, podawała Żmudzie herbatę z samowara.
Maciej ukłonił się przyjacielowi, czym ten mu się odwzajemnił i zaprosił gestem do okrągłego stolika nakrytego koronkowym obrusem, do którego się dosiadł.
— Stanisławie, podaj nam kieliszek madery — polecił swemu lokajowi Żmuda, na co Maciej poruszył się w fotelu.
— Wypijemy szampana — odparł niezrozumiale hrabicz, ale Adam skinął na służącego i ten po chwili przyniósł to co sobie zażyczył.
— Ciekawym z jakiej to okazji? — zapytał, gdy trzymał już kieliszek w dłoni.
— Adamie. — Maciej powstał teatralnie jak do toastu. — Wypijmy za to, iż za niespełna miesiąc cała ta ślubna fanaberia dobiegnie końca. A ja będę mógł wrócić do dawnego życia.
Uderzył brzeg kieliszka przyjaciela i wychylił jednym haustem.
Adam cały czas bacznie Borowskiego obserwował okiem zjadacza niejednego chleba, który potrafił wyczytać wszystko z jego twarzy.
— Z młodą żoną u boku, czyż nie?
Maciej zacisnął szczękę, jakby wzmianka o Katy niespecjalnie mu przypochlebiła.
— Nie zamierzam cieszyć się urokami małżeństwa zbyt długo. — W jego głosie Adam wyczuł zniecierpliwienie i skrywaną złość.
Adam, który był cierpliwym słuchaczem i obserwatorem, bywał też i dla Macieja nauczycielem, czymś w rodzaju spowiednika.
— Sądziłem, że uznałeś ją finalnie za dobrą partię dla ciebie i przekonałeś do tego mariażu.
Maciej uśmiechnął się cynicznie.
— Z wierzchu i owszem. Jest odpowiednia: cnotliwa, dobrze wychowana, cicha. Ale jej wady przewyższają całą resztę.
Wstał od stołu i odsuwając lekko firankę, spojrzał na ruch uliczny.
— To w czym ci tak wadzi? W aparycji, usposobieniu?
— Do aparycji przywykłem. Ale nawet najpiękniejsza róża w ogrodzie potrafi ukłuć — rzekł tajemniczo, poprawiając firankę i odwrócił się w kierunku przyjaciela z kwaśną miną. — Jest nieznośna, pamiętliwa i nadto gadatliwa. Działa mi na nerwy! Zaczynam wierzyć, że ojciec o tym wiedział i celowo ją dla mnie wybrał.
Za każdym razem, gdy o tym myślał, instynktownie zaciskał knykcie a serce zaczynało mu wybijać wojenne bębny.
— Seweryn nie jest zdolny do knucia takich intryg. To raczej cecha niewieścia.
Maciej odwrócił głowę gwałtownie, wyczytując w słowach przyjaciela insynuację, której się z jego strony nie spodziewał.
— Racja. Dlatego ja nie ufam kobietom.
— Nawet swej własnej żonie? Kobiecie, która będzie prowadzić twój dom i wychowywać twoje dzieci?
Żmuda spojrzał surowo na młodego ordynata. Potrafił zawsze zrozumieć jego przekorę i buntowniczą naturę, ale słowa Macieja zmroziły jego krew i wyczerpły resztki cierpliwości.
— Nie zaufam żadnej.
Żmuda pokręcił głową.
— Idyllą jest myślenie, że zbudujesz w ten sposób rodzinne szczęście.
— W tej kwestii zależy mi jedynie na spokoju i spełnieniu wzajemnych oczekiwań.
— Małżeństwo działa wówczas, kiedy poruszają się w nim wszystkie trybiki. Niczym dobrze naoliwiona maszyna.
— Katja z czasem się do niej dopasuje.
Maciej nalał sobie kolejny kieliszek i ponownie wychylił w całości.
— Jednakowoż zapominasz o ważnym czynniku indukcyjnym w relacjach damsko-męskich.
— Jakim to?
— Afekcie. Nawet w najbardziej niedobranych małżeństwach bywa, że pojawia się wzajemna miłość. Nie mówię tego jako romantyk, bo ze mnie człek praktyczny. Ale jej pojawienia się wykluczyć nie możesz. A to już zmienia tę zimną perspektywę małżeństwa, jaką chcesz zaproponować tej biednej dziewczynie.
Maciej uderzył dłonią w stół.
— Drwisz ze mnie? Masz za idiotę? — Zacisnął szczękę, aż z wysiłku poczerwieniał na twarzy. — Myślisz, że pozwolę kobiecie zarzucić sobie na szyję smycz i będę szczekać jak pies? Nie szukam w kobiecie miłości. Nie szukam jej w Katarzynie. Chcę jedynie, aby mnie szanowała i dała to, do czego jest stworzona. Tymczasem ona mną gardzi i jawnie okazuje swą niechęć. Ale złamię jej wolę.
Niczego nie był bardziej pewny jak tego, iż przyszła żona, czy będzie tego chciała czy nie, ulegnie jego zasadom i będzie mu posłuszna.
***
Katarzyna wychodziła właśnie z księgarni Fiszera na Nowym Świecie. Obejrzała się z tyłu na obładowaną pakunkami Isię, pokojówkę oddelegowaną do towarzyszenie jej tym razem przy odbiorze części przygotowywanej ślubnej wyprawy.
Nie godziło się, iż dama nie nosiła lekkich pakunków, więc nową książkę dzielnie dzierżyła w swoich dłoniach, nie mogąc doczekać się wieczora, kiedy będzie mogła po nią sięgnąć. Tym razem sięgnęła po "Dobrane pary" Ludwiki Godlewskiej.
— Panienka zechce już wracać do rodziców? — zapytała spokojnym głosem młoda służąca.
— Może kupię ci wstążkę? Chcesz? — zapytała, chcąc podziękować dziewczynie za miłe towarzystwo. Ta jednak skromnie odmówiła, czerwieniąc się na twarzy, jakby w czymś swej pani zawiniła, co tym bardziej przekonało Katy, aby o niej pamiętać podczas kolejnej wizyty w składzie galanteryjnym.
Przejeżdżający Nowym Światem zaraz po skończonej wizycie u przyjaciela hrabicz Maciej, dostrzegł drobną postać narzeczonej oraz jej służącej i kazał dorożkarzowi zwolnić.
— Dzień dobry, szanownej narzeczonej — rzucił w kierunku panny Katy, która słysząc znajomy głos odwróciła głowę.
Isia na widok ordynata spuściła głowę, jakby przed jej obliczem pojawił się jakiś książę.
— Był dobry, nie przeczę — powiedziała. — Ale i pracowity.
Maciej obejrzał się, zastanawiając się czy w towarzystwie jego narzeczonej jest jakiś mężczyzna, ale zauważył jedynie pokojówkę.
— Czeka pani na swój powóz? — zapytał z uprzejmości, bo nie zamierzał zatrzymywać pań długo.
— Wybrałyśmy się same, za pozwoleniem mamam.
Skoro drynda Macieja miała wystarczająco dużo miejsca, zaproponował:
— Odwiozę panią do rodziców. Proszę mi pozwolić — poprosił młody hrabia.
— Isia na rogu zaraz znajdzie nam inną dorożkę. Nie musi pan nadkładać drogi, panie ordynacie.
— Ta kwestia jest nieistotna. Proszę wsiadać, panienko.
Zacisnął zęby na upór narzeczonej, a że postanowił wcielić swój plan w życie, nie pozwolił sobie, aby ustąpić.
Wysiadł z dorożki gwałtownie, aż Katy cofnęła się o krok, prawie wpadając na biedną Isię.
— Proszę zapakować wyprawę do mojej dorożki. — Zwrócił się bezimiennie do panny służącej, która zaraz zaczęła układać pakunki na siedzeniu, po czym posłusznie czekała, aby zająć miejsce na koźle obok flakiera.
"Chociaż jedna mądra", pomyślał o Isi ordynat, nie mogąc tego stwierdzić po zachowaniu Katy, która odwróciła od niego ostentacyjnie głowę.
Maciej wyciągnął w jej kierunku rękę, spojrzeniem próbując zmusić pannę Staszkiewiczównę do uległości.
— Isiu, idziemy. Dziękuję panu za fatygę, hrabio, ale przypomniałam sobie o jeszcze jednym sprawunku. Do widzenia panu.
Nim zdążył zareagować, Katy odwróciła się i ruszyła z zamiarem przejścia na drugą stronę ruchliwej w tej porze dnia ulicy.
Katarzyna myśląc jedynie o ucieczce przed narzeczonym, nie zachowała należytej ostrożności. Powóz wyrósł przed nią nagle i widziała jedynie pyski pchających je koni.
Tylko refleks ordynata Borowskiego, który zatrzymał ją w pół kroku i odciągnął, sprawił, iż nie została stratowana.
Przyciągnął ją do siebie za łokieć, zwracając twarzą do siebie. Szok gwałtownym szarpnięciem, napełnił serce Katy trwogą, iż cudem uniknęła śmierci. Powoli podniosła oczy, łapiąc oddech, ale napotkała tylko zimne spojrzenie narzeczonego. Lekkomyślność Katy wzburzyła nim krew i wykorzystując to, iż Katarzyna ledwie stawiała kroki bliska ponownego omdlenia, tym razem ze wstydu, poprowadził do dorożki.
Usiedli w części pasażerskiej w pojeździe jednokonnym, którym powoził warszawski dorożkarz odziany w granatową liberię z metalowymi guzikami i czapkę ceratową.
Milcząca Katy spojrzała na zaciśnięte w pięści dłonie hrabiego, który z trudem ukrywał swą złość. Stuknął parasolem w bok dorożki, a ona ruszyła.
Maciej spoglądał kątem oka na bladą twarz narzeczonej, starając się wyprzeć z głowy epitety, którymi teraz chciałby obrzucić to nierozważne dziewczę.Jednocześnie wspomniał przelotnie jej oczy opatrzone wachlarzem rzęs, które to chwilę temu, spojrzały na niego z ufnością i podziękowaniem, aż sam poczuł gorąco pod paltem.
— Na miły Bóg! — powiedział w końcu, przecinając ciszę. — Będzie pani milczeć całą drogę? Czy duma pani jak rzucić się pod koła kolejnego powozu?
— Możesz pan oszczędzić moralizatorskiego tonu. Przyznaję się do nieuwagi.
Maciej popatrzył na Katy uśmiechając się w kąciku ze swojego zwycięstwa. Chciał utrzeć pannie nosa, tymczasem ona zrobiła to sama.
— I słusznie. Ta pani... czupurność powinna jak najszybciej się skończyć.
— Czupurność? Próbuje mnie pan obrazić, ordynacie?
Pierwszy raz odważyła się spojrzeć hrabiczowi śmiało w oczy.
— Nazwać pani oporną naturę. Dziedziczną w pani familii jak mniemam.
Katarzyna wydęła policzki, domyślając się, iż wspominał teraz jej młodszego brata, którego złego potraktowania mu nie wybaczyła.
— Panuje w niej mniejsza swawola niż pan sobie myśli.
Gdyby wszak mogła czynić zgodnie ze swoją wolą, nie siedziałaby tu teraz z tym bezwzględnym, ponurym mężczyzną.
— Nie twierdzę, iż krnąbrność zdarza się tylko w pani rodzinie. Raczej to wada naszej sfery.
— Tak samo jak warcholstwo.
Maciej poprawił się w siedzeniu nerwowo.
— Czy uważa pani, że w czymś nasza sfera jest lepsza od innych?
Tym nagłym pytaniem zmusił Katy, aby uniosła głowę, by ponownie mógł spojrzeć jej w oczy. Chciał szczerze wiedzieć, co mu raczy odpowiedzieć.
— W jakim sensie, hrabio? — Zamrugała powiekami, zbita z tropu, spodziewając się jakiejś zasadzki.
— W każdym, Katjo — oparł per ty, choć ten niemiecki zwyczaj mówienia sobie narzeczonych po imieniu dla Katy był nie do przyjęcia.
— Nie — odparła szczerze. — Nie uważam, aby nasza sfera czymkolwiek się wyróżniała. No... może poza zasobami.
Maciej uśmiechnął się w kąciku z zadowoleniem, choć nie spodziewał się po Katarzynie takiej odpowiedzi.
— Zgodzisz się zatem ze mną, iż pan czy chłop, wobec prawa winni być równi.
— A to już zbyt przewrotna jak dla mnie idea — stwiedziła z przekonaniem. — Choć nie godzę się na jawną niesprawiedliwość, od nas winno wymagać się więcej niż od prostych umysłów, ale też więcej wybaczać. W końcu to powinnością naszej sfery jest niesienie światła tym pogrążonym w ciemności.
Maciej nie mogąc się powstrzymać, zaśmiał się z naiwności dziewczyny.
— Jeśli pani chce, może pani sobie tak tłumaczyć tę idyllę, w jakiej bezkarnie tkwimy. Z chwilą jednak — głos ordynata zmienił się na bardziej nieprzystępny — gdy wejdzie pani do mojego rodu, niech pani zapamięta, będę względem pani tak samo sprawiedliwy, jak wobec pańszczyźnianej chłopki, czy niesfornego chłopca. À propos, posłałem pani bratu pierwszy łuk. Powinien oduczyć go chuliganerii a ma nadwyraz celne oko.
Katarzyna popatrzyła na Macieja oczami przepełnionymi strachem.
Ten gwałtownie się zerwał, pomógł zsiąść z kozła Isi, czego Katy nawet nie zauważyła siedząc sztywno, po czym otworzył drzwi Katarzynie.
Wysiadła sama, jakby szybko chciała uciec. Maciej był zadowolony, że zrobił nareszcie na narzeczonej wrażenie i rzekł na odjezdne:
— Proszę przekazać moje ukłony szanownym rodzicom.
_________________________
* figura - w rozumieniu: gwiazdy, osobistości, osoby popularnej.
** Scena została zainspirowana autentycznym przykładem zdarzenia, które miało miejsce, opisanym w jednym z poradników dobrego tonu dla pań.
WYbaczcie kochani czytelnicy.
Troszkę nam zeszło, tym razem przez mecz, ale... póki co nie ma co oglądać, także zapraszamy do czytania. Mamy nadzieję, że wynagrodzi wam czekanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro