VI
Odesłał swojego stangreta, wręczając mu swą laskę i cylinder. Przechodząc obok hotelu Bristol, skręcił w wychodzącą z Krakowskiego Przedmieścia Karową i tak znalazł się na warszawskim Powiślu. Później zaś skierował swoje kroki prosto ku poranionej licznymi wądołami Tamce, szukając jednej z niewielkich kamienic, zamieszkałych głównie przez przekupniów i rzemieślników, ogółem ludność uboższą.
Ta dzielnica, wrzeszcząca swą biedą i beznadzieją, sąsiadka śródmieścia, za każdym razem wywoływała w hrabim najgorsze odczucia. Rozpadające się rudery, w których mieszkała biedota godne były pożałowania. Cała atmosfera miejsca wywoływała w nim mdłości nie tylko z uwagi na unoszący się zapach łajna.
W końcu odnajdując nieciekawą już od szyldu traktiernię, wszedł w zabłoconych lakierkach do środka ciemnego przez zawarte okna, zadymionego pomieszczenia, gdzie od progu jego wielkopański strój rzucał się w oczy, ale przestał tutaj kogokolwiek już dziwić.
Gospodyni Ksenia, córka kramarza handlującego na Placu Żelaznej Bramy, przeniosła interes z Podwala. Zauważyła jaśnie pana i nie pytając się, zaczęła nalewać do miski polewki, bo ten, choć nic nigdy od niej do ust nie włożył, zawsze hojnie ją opłacał.
Siedzący młody mężczyzna nawet na nią nie spojrzał a liczyła sobie dopiero dwadzieścia jeden wiosen. Kształty też miała wydatne i nie dopuszczała do siebie byle kogo jak byle dziadówka. Panicz dalej siedział bokiem, wpatrzony w jasne słupy światła, przedostające się przez luki w deskach w nerwowym oczekiwaniu, opierając łokieć o blat prostego stołu.
Widząc, iż Ksenia przygląda się jego dłoni z rodowym pierścieniem, szybko schował rękę. Nie posądzał tej prostej dziewczyny o znajomość herbarza szlacheckiego, ale wolał zachować czujność w tym obcym miejscu.
- Dziękuję - rzekł młody magnat, chcąc pozbyć się niechcianego towarzystwa, tej nachalnie usługującej mu kucharki.
Dziewczyna podstawiła przed wielmożą kufel piwa i niezadowolona odeszła, wygładzając wygniecioną spódnicę.
Panicz zaczął wpatrywać się w drzwi tej obskurnej garkuchni wyraźnie kogoś oczekując.
- Durak... - mruknął pod nosem.
Ceniąc sobie swój czas a przede wszystkim zasady dobrego wychowania, wstał od stołu, nie zamierzając dłużej czekać.
Rzucił na stół garść srebrnych kopiejek, które Ksenia, gdy tylko wyszedł zgarnęła w pazuchę, uśmiechając się do siebie z zadowoleniem. I nie przejmowała się, iż nieznajomy węszy nie wiadomo, w jakim celu po jej przybytku, ważne, że zostawiał po sobie ślad monet.
Arystokrata spojrzał jeszcze raz na ulicę, po której chadzały matki, ciągnąć za sobą gromadkę równie wymizerniałych jak ona, brudnych dziatek. Byli też uliczni handlarze i obwoźne handlarki.
Gromadka kilkuletnich dzieci niemal uginała plecy przed panem jak chłop pańszczyźniany. Jedna cześć przyglądała się z dala nieufnie a druga wypatrując okazji, podbiegła do mężczyzny.
- Jaśnie panie! Wielmożny panie! - Zaczęły przekrzykiwać się między sobą, prosząc o miedziaka. - Dajcie po grosiku!
Młody szlachcic westchnął tylko i odsuwając się od nich, krzyknął:
- Wracajcie do domów, detki!
Choć w kieszeni miał pełno miedzianych kopiejek, to choćby podarował je tej bandzie małych nędzników, los ich byłby tak samo godny politowania. Wróciłyby zadowolone do domów z monetą, dostały w skórę za żebry na ulicy i patrzyły jak matka lub ojciec je przepija.
- Już, do domów! -krzyknął bardziej stanowczo z mocnym rosyjsko akcentem a przestraszone dzieci uciekły.
Dłonią odzianą w skórzaną rękawiczkę poprawił poły tużurka, które jedno dziecko naciągało, nieświadome, że mogło w podzięce otrzymać od innego szlachetnie urodzonego jegomościa porządnego kuksańca.
Obejrzał się jeszcze i ruszył podmokłą od błota ulicą, aż skręcił w Dobrą w kierunku Solca. Doszedł nią do Nowego Zjazdu. Tam dalej pokierował się na gwarny o tej porze przez ruch konny i pieszy Most Aleksandryjski, nazywanym popularniej Mostem Kierbedzia, mając ochotę wykorzystać okazję, aby popatrzeć na spokojną toń płynącej pod nim Wisły.
- Turov! - Usłyszał za sobą, ale myślał początkowo, iż się przesłyszał. - Panie Turov! - Głos zawył ponownie i tym razem panicz obejrzał się za siebie.
W jego kierunku dobiegał znajomy mu młodszy od niego mężczyzna, odziany skromnie, w spodnie w kant na szelkach i rozchełstaną koszulę.
- Dobroye utro. - Zwrócił się do magnata, szybko jednak przechodząc na język polski. - Wybaczcie, spóźnienie, panie Turov. Musiałem się upewnić, czy nie idzie za wami sołdaty z Ochrany.
Arystokrata obrzucił go leniwym spojrzeniem.
- I przysyłają do mnie takiego żółtodzioba? - zapytał niezadowolony z obrotu sprawy. - Szykujecie z Krukiem jakąś... jak wy to mówicie, ruchawkę?
- Ludzie jeszcze się zbierają do tego... - powiedział i splunął w bok, a że kłamać nie umiał to Turov od razu wyczuł. - Bieda ciśnie, ale strach w ludziach duży. Podwyżki obiecane.
Turov zaśmiał się i w nerwowym geście poszukał papierośnicy. Zapalił, zaciągając się porządnie.
- Co więc im trzeba, aby zebrali się na odwagę? A może idei im porządnie nie umiecie wyłożyć?
Młokos nie ukrywał, iż Rosjanin napawa go strachem.
- Ostatnie zgromadzenie liczne było. Ale komitet strajkowy się nie zawiązał. Kruk na razie studzi nastroje.
- Co on pierdoli? - Arystokrata wypuścił dym z ust. - Z takim waszym zapałem proletariatu nie pokonacie kapitału - stwierdził, kręcąc głową.
Turov odrzucił papierosa, przygniótł niedopałek obuwiem, po czym wyciągnął z kieszeni gruby plik banknotów.
- Dla zachęty. Na kasę zapomogową dla robotników. - Młodzieniec wyciągnął rękę po pieniądze, ale magnat cofnął rękę. - Podozhdi! Najpierw musicie udowodnić jak bliskie są wam ideały. Przyślę do was swego człowieka. Do svidaniya, panu.
Rozmówca Turova niepocieszony, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale magnat spojrzał na niego wymownie, aby już go opuścił. Wpatrzony w plecy młodzieńca, słyszał, aż ten klnie jak szewc pod nosem.
Turov uśmiechnął się do siebie z satysfakcją. Miał nadzieję, że już nie wyślą mu na spotkanie młokosa.
Powolnym krokiem szedł w kierunku Placu Zamkowego. Na rogu ulicy znalazł sobie dorożkę.
- Do pałacu na Piękną - powiedział, po czym dorożkarz pognał konie.
***
Dotarł do pałacu akurat w porze obiadu, które u hrabiostwa Borowskich celebrowało się zawsze. Niezapowiedziany przez lokaja, wszedł do stołowego, przy którym domownicy zdążyli już zasiąść do podanej zupy szczawiowej z jajami faszerowanymi.
Hrabia Seweryn, odstawiając łyżkę od ust, spojrzał na syna nieodgadnionym wzrokiem, nie chcąc pokazać po sobie jak bardzo jest zaskoczony jego widokiem. Zwykle bowiem kazał, aby mu obiadu nie serwowano.
Uśmiechnąwszy się na widok matki, hrabicz podszedł do niej. Uniósł jej prawą dłoń i ucałował. Odpowiedziała mu taką samą radością na twarzy.
- Witajcie mamo - rzekł uprzejmym tonem, po czym ukłonił się z grzecznością ojcu.
Ten wrócił do jedzenia, ale młody pan miał wrażenie, że zupa w ustach starego hrabiego nagle straciła trochę ze swojego smaku. Sam zaś skinął na lokaja, aby mu ją podał. Już zapach go zachęcił, gdyż kucharka, pani Jadzia, nie miała sobie równych.
Ordynat jadł ze smakiem, przerywając małżonkom wcześniejszą rozmowę.
Pan Seweryn obserwował syna, tylko czekając na moment, aby nie bawiąc się w kurtuazję, zapytać:
- Czy odwiedziłeś może pannę Katy? Zdaje się, że Staszkiewiczowie oczekiwali twojej rewizyty.
Dla niego upłynęło już dość czasu od ich ostatniego spotkania i nie było powodów, aby zwlekać z kolejną wizytą. Rad byłby nawet, aby jego syn stał się w domu przyjaciela niemal osobą równie częstą widywaną co jego mieszkańcy.
- Zdaje się, że panna Katy jest teraz zajęta kompletowaniem swojej ślubnej wyprawy - powiedział znad zupy, nie patrząc ojcu w oczy, który czytał z niego jak z księgi.
- Słusznie. Widziałam panią profesorową w towarzystwie panny Katy w składzie Jaskulskiego. Nie mniej jednak uprzejmie byłoby zapytać, czy narzeczona czegoś nie potrzebuje - próbowała łagodnie zaproponować pani hrabina.
Maciej podniósł wzrok na ojca i matkę, po czym uśmiechnął się w kąciku, bez cienia wesołości.
- Jeśli mamę to zadowoli, odwiedzę narzeczoną jeszcze dzisiaj - rzekł spokojnym tonem, odkładając sztućce, bo i jemu zupa przestała nagle smakować.
Spuścił wzrok na co pani Borowska obdarzyła syna zaniepokojonym spojrzeniem.
- Myślę, że oboje powinniście spędzać ze sobą więcej czasu. Omówić najważniejsze kwestie przed ślubem - zaczęła nieśmiało hrabina.
- Na to będzie pora i po ślubie, moja droga- wtrącił się pan Seweryn. - Najważniejsze, aby twa narzeczona nie czuła się zaniedbywana, synu.
Maciej wreszcie popatrzył ojcu w oczu. W kąciku ust pojawił się zalążek kpiącego uśmiechu.
- Zadbałem i o to, ojcze.
Stary hrabia popatrzył z zadowoleniem na syna. Cieszyło go, iż z taką pokorą zaczął wypełniać obowiązki narzeczonego i nie daje mu powodów do niepokoju. Nadziwić się nie mógł, iż Maciej jest mu taki posłuszny. Żywił nadzieję, że na tą zmianę miała wpływ owa panienka, która niejednemu kawalerowi skradłaby serce.
Ordynat przeprosił rodziców i podziękował za wspólny obiad. Zaraz potem udał się do swojej sypialni, gdzie kazał sobie nalać kieliszek mocnego wina, nie mogąc doczekać się dnia, aż przestanie być gościem we własnym domu.
***
Maciej postanowił złożyć narzeczonej poobiednią wizytę. Czekający w przedpokoju lokaj odebrał od niego kapelusz i zaprowadził prosto do ogrodu, gdzie korzystając z ciepłej pogody podano herbatę, a w cieniu niewielkiego pawilonu, nieoszklonej altany, na ogrodowym szezlongu odpoczywała pani Elwira.
Podchodząc od razu udał się do gospodyni i ucisnął jej rękę.
- Jak Pani zdrowie? - zapytał z uprzejmości.
Pani Elwira uśmiechnęła się do przyszłego zięcia z serdecznością.
- Bez zarzutu, panie ordynacie.
Nie przejmując się odpowiedzią pani domu, szukał wzrokiem narzeczonej.
Profesorowa wskazała hrabiczowi miejsce na krześle, ale ten patrzył już na pannę Katy, która odziana w jasny kapelusz i wieczorną toaletę, siedziała trochę dalej przed sztalugą, wpatrzona w kwiatowe rabatki.
- Pozwoli pani, że się przywitam z pani córką?
Nie czekając na pozwolenie, którego mu profesorowa Staszkiewiczowa i tak od razu by udzieliła z zadowoleniem, a niesiony potrzebą prędszą niż rozum, zrobił kilka kroków w kierunku panny Katy. Padający refleks słońca rozświetlił jaśniejszą miedzią połowę jej upiętych, utapirowanych włosów, podkreślając mleczny odcień skóry na odsłoniętej szyi.
Stanął za nią, uważniej przypatrując się plamom na obrazie, które w jego przekonaniu trudno było nazwać kwiatami. Musiał jednak przyznać, iż jej długie i smukłe palce pewnie trzymały pędzel i wykonywały sprawne ruchy. Chwilę obserwował nacisk narzędzia na płótnie.
- Boguś! Ty szelmo! - krzyknęła siarczyście Katarzyna na łobuza, który wbiegł między rzędy krokusów.
Chłopiec, którego nie zdążono wyprowadzić z ogrodu, przystanął i przyjrzał się dokładnie gościowi, co wzbudziło w Katy podejrzenie, że ktoś stał za jej plecami. Odwróciła głowę, napotykając prosto na spojrzenie ordynata.
Speszona dziewczyna odetchnęła, ale nawet nie podniosła wyżej głowy.
Maciej nie czekając, aż poda mu dłoń, ucałował ją szybko, nie przejmując się tym, iż narzeczona nawet na niego nie patrzy, bo nos zwiesiła na kwintę, wyraźnie z jego odwiedzin niezadowolona.
- Dzień dobry, panno Katjo.
- Dzień dobry, panie hrabio - odklepała powitanie jak szkolną regułkę.
W końcu Katy spojrzała na brata nagląco.
- Przedstaw się panu, Boguś.
Ordynat spojrzał na chłopca we wczesnym wieku gimnazjalnym, od razu dostrzegając między rodzeństwem pewne podobieństwo w kształcie oczu i ust, ale przynajmniej natura nie pokarała go rudymi włosami jak jego siostry.
Bogusław lekko się czerwieniąc za to, iż został publicznie poprawiony, wyprostował się i ukłonił.
- Bogusław Staszkiewicz, przewodniczący klasy.
Hrabicz przyjmując ukłon, odpowiedział tym samym, choć na pokaz. Podał chłopcu rękę, siląc się na miły uśmiech, a że dzieci nigdy specjalnie nie lubił i nie miał z nimi większego kontaktu, był pewny, że wyszło mu to groteskowo.
- Maciej, hrabia Borowski, narzeczony siostry panicza - przedrzeźnił młodzika.
Młody Boguś uścisnął dłoń ordynata z dumą.
Katy, widząc tę scenę nie potrafiła ukryć rozbawienia i pierwszy raz w towarzystwie ordynata szczerze się zaśmiała.
Maciej, myśląc, iż panna drwi sobie z niego, przybrał bardziej srogi wyraz twarzy. Boguś natomiast popatrzył niepewnie na siostrę i hrabiego, nie rozumiejąc dlaczego gapili się na siebie bez słowa.
- Pożegnaj się z panem. - Katy zwróciła się szeptem do brata, po czym chłopiec jeszcze raz się ukłonił, aby udać się z ich starą boną do pokoju, którą to jej ojciec nie miał odwagi zwolnić i zapewniał wdowie opiekę w ich domu do śmierci.
Hrabia, myśląc, iż zdobędzie tym przychylność narzeczonej i jego matki poprosił, aby dziecko dalej mogło beztrosko bawić się w ogrodzie.
Katy chciała wstać od malowania i zasiąść w fotelu obok matki, ale wówczas odezwał się hrabia:
- Proszę sobie nie przeszkadzać - zwrócił się do Katy tonem wielkopańskim, niemal rozkazującym i pokierował się z powrotem do drewnianej altanki.
- Proszę wybaczyć. Nie spodziewaliśmy się dziś pana wizyty - tłumaczyła pani Elwira. - Poleciłam podać nam herbatę.
Maciej zadowolił się krzesłem ze zdobionym oparciem, siadając przy stoliku nakrytym batystowym obrusem ozdobionym koronką wenecką, gdzie czekały na nich filiżanki, stojące jedna obok drugiej na spodeczkach i krótkie łyżeczki.
Katarzyna westchnęła głęboko i dla ukojenia nerwów umoczyła włosie pędzla w niebieskiej farbie, przysłuchując się rozmowie.
- Proszę wybaczyć nieobecność mojego męża, ale wezwano go służbowo na uniwersytet.
- Rozumiem, proszę się tym nie przejmować - odpowiedział ordynat, czując gorycz w ustach, słysząc o carskiej szkole wyższej.
Rozumiał jednak, iż wielu wybitnych polskich profesorów było zmuszonych pracować z założonym rosyjskim kagańcem. Profesor Staszkiewicz był tego najwyższym przykładem - profesor nauk przyrodniczych na carskiej uczelni, ale i prawdziwy patriota.
- Katy, może obsłużysz pana hrabiego? - zaproponowała pani Elwira.
Hrabia westchnął głęboko, na co Katy odłożyła pędzel, a na jej dłoni nie było nawet małej plamy po farbie.
Niechętnie wstała, mając największą ochotę obrócić się na pięcie i wybiec z ogrodu, aby nie musieć silić się na te wszystkie kurtuazje względem narzeczonego. Była tym zmęczona i pragnęła, aby ta gra pozorów w końcu się skończyła.
- Mogę służyć filiżanką herbaty? - zapytała z udawaną uprzejmością.
- Poproszę.
Zastygła w bezruchu nad dzbankiem, patrząc na ordynata bez słowa. Po zawahaniu podała hrabiemu napełnioną filiżankę i cukiernicę ze szczypczykami.
- Może śmietanki?
Hrabicz uśmiechnął się na przymus.
- Podziękuję.
Katy usiadła w fotelu obok matki, wpatrzona w beznamiętną twarz ordynata, któremu zaproponowała kawałek szarlotki.
Festiwal wzajemnych uprzejmości trwał w najlepsze, aż do czasu, kiedy pani Elwira wstała.
- Proszę o wybaczenie. Zmęczyło mnie słońce. Poproszę o przyniesienie zimnych napoi. - Panna Staszkiewicz już chciała podążyć krok w krok za matką, zapominając o gościu, ale ustąpiła pod naporem spojrzenia profesorowej. - Zostawiam córkę pod pana opieką, ordynacie. Boguś i pani Gabrysia będą wam towarzyszyć.
Pani Staszkiewiczowa wskazała bawiącego się w niewielkiej odległości Bogusia i jego opiekunkę, którzy stali się gwarantem przyzwoitego zachowania młodych.
Ukrywając swój ból pleców, pokierowała się z powrotem na taras, z którego wysokości miała dyskretnie przypatrywać się narzeczonym, pozwalając na namiastkę prywatności.
Katarzyna zauważając, że światło pięknie pada na płatki rozkwitającego szafranu, usiadła z powrotem do obrazu bez wyjaśnienia dla hrabiego, który śmiał się spod swojej filiżanki. Musiała uwiecznić piękno ulotnej chwili, ale do tego potrzebowała spokoju ducha. Lubiła malować w samotności a towarzystwo hrabiego ją dekoncentrowało.
Czując na sobie jego palące spojrzenie, zrobiła o dwie plamy za dużo i kwiat wyszedł koślawy.
- Będzie pan tak nade mną stał, hrabio? - zapytała, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Maciej, upewniając się, że żony profesora nie ma w zasięgu wzroku, obszedł narzeczoną i odparł, lekko się nad nią pochylając:
- Nie będę udawał, że interesuje mnie pani malarstwo - odgryzł się, nim zdołał cofnąć sens wypowiedzianych słów.
Katy odwróciła głowę w stronę ordynata Borowskiego z miną prawie urażoną.
- Uważa pan, że brakuje mi talentu?
Widząc zmieszanie na twarzy Macieja, uśmiechnęła się dumnie. Maciejowi ten uśmiech mógłby się nawet spodobać, gdyby nie świadomość, iż był on wymierzony przeciwko niemu.
- Proszę wybaczyć - próbował się zreflektować. - Mało rozumiem sztukę plastyczną.
- Ignorant z pana. Jest pan bardziej przewidywalny niż sądziłam.
- Za to pani zdaje się być osóbką dość... nietuzinkową, panno Katjo. - Zrobił kolejne dwa kroki w jej kierunku, aby tym razem móc widzieć jej twarz.
Jego uwagę zwróciły sięgające delikatnie ramion luźne pasma włosów wokół twarzy Katy, które poruszały się lekko, wprawione w ruch przez wiosenny wiaterek. Panienka Staszkiewiczówna byłaby o wiele bardziej dla hrabiego interesująca, gdyby jeszcze nie otwierała tych swych ust zbyt często.
Pędzel Katy mocniej wpił się w płótno, gdy postać ordynata zasłoniła jej dopływ światła.
- Zapewne uważa pan tę cechę charakteru za wadę. - odparła szlachcianka z pewnością siebie. - Myli się pan jednak sądząc, że musi tu ze mną siedzieć. Czas jest bezcenny.
Hrabia uśmiechnął się.
- Myślę, że wolałaby pani teraz nie tracić czasu na sztukę i oprowadzić mnie po ogrodzie? - powiedział szeptem.
Katarzyna odłożyła pędzel od płótna, prawie upuszczając go na spódnicę sukni.
- Pan się chyba zapomina - odparła, wymierzając w Macieja ostre spojrzenie.
- Uraziłem panią? - zdziwił się teatralnie. - A powinniśmy dać sobie sposobność na spokojną rozmowę bez strażników moralności. Jest pani pod moją opieką bezpieczna - zapewnił.
Katy chwilę biła się z myślami. Spojrzała ukradkiem na taras, ale nie widziała już na nim matki. Chwilę wcześniej otrzymała list, przyniesiony na tacy przez Konstantego i na moment zapomniała o możliwej niezręcznej sytuacji w ogrodzie.
Skołowana dziewczyna zerknęła na Gabrysię, która z podwiniętą suknią biegała za Bogusiem, kiedy ten rozdeptywał rabatki, strzelając kamieniami z procy.
Maciej wystawił w kierunku Katy ramię, nie pozostawiając wyboru.
Wstała i oboje ruszyli ścieżką, osłoniętą przez wysokie drzewa. Ogród nie był aż tak okazały, ale zdołali ukryć się w cieniu wierzby, z dala od ludzkich spojrzeń.
Katy stanęła twarzą do hrabiego, czując w sobie mieszankę strachu i ciekawości. Poprawiła przekrzywiony kapelusz na głowie, zadzierając podbródek i czekała, aż ordynat zacznie mówić.
- Ostatnim razem nie zdążyłem pani należycie przeprosić za doznane nieprzyjemności ze strony hrabiny Krasińskiej. Proszę zatem o wybaczenie.
Poruszyła ustami, ale przeprosiny nie wydały jej się ani trochę szczere, aby je skomentować. Gdyby takie były, mogłaby powiedzieć o wszystkim ojcu, a tymczasem musiała skrywać tajemnicę dla dobra rodu do, którego nie z własnej woli wstępuje.
- Wybaczam panu - rzekła z grzeczności. - Ale nie zapomnę. Może być pan tego pewien, ordynacie.
Hrabicz uśmiechnął się w kąciku.
- I znowu ten sabotaż... Ma pani zadziwiająco niepokorny charakter, łatwo mylony z brakiem dobrego wychowania.
Przełknęła ślinę, gdy ordynat zrobił dwa kroki w jej stronę, patrząc na nią intensywnym wzrokiem, w którym kryło się napięcie i rozbawienie.
- I ta pani niechęć... - dodał, lustrując sobie panienkę w całej okazałości.
W jasnej, niemal białej sukni Katy wyglądała zdaniem hrabiego tak niewinnie i kusząco, że ogarnęła go gorączka. A dodając do tego jej upór stanowiła nie lada wyzwanie.
- Niechęć do kłamstw - wyjaśniła Katarzyna, cofając się w tył. - Nie powinniśmy się zbytnio oddalać.
Chciała obejść hrabiego, ale ten niespodziewanie chwycił ją za dłoń, zatrzymując, nie bacząc na niestosowność tego śmiałego gestu.
Panna Staszkiewiczówna stanęła w pół kroku jak oparzona wrzątkiem, zadzierając głowę. Wyrwała przestraszona rękę, której palce hrabicza Macieja zdążyły jedynie musnąć skóry.
- To niechże pani ode mnie nie ucieka. Mówiłem, że o panią zadbam.
- Pan?
Prychnęła głośno.
- Pan jesteś złodziejem! - wykrzyczała hrabiemu w twarz.
Rozbawiony hrabia naparł na Katarzynę, zmuszając do oparcia się o pień wierzby, zachowując między nimi mniejszą odległość niż zasady przyzwoitości stanowiły.
- Pardon? Nie przypominam sobie, bym szanownej pani zabrał jakiś drogocenny przedmiot. Czyżbym o czymś zabył?
Katarzyna kompletnie nie przejmując się swym dwuznacznym położeniem, spojrzała ordynatowi w oczy bez skrępowania. Nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na taką poufałość z żadnym mężczyzną, ale w relacji z hrabiczem targające nią uczucia wygrywały z rozsądkiem.
- Złodziejem serc.
"Cóż to za ognista panna", pomyślał rozbawiony ordynat.
Czyżby zatem nie był pannie Katy taki obojętny? Przyjął to z zadowoleniem, gdyż przyznać przed sobą musiał, iż brak oddania ze strony panny Staszkiewicz zaczął go uwierać jak kamień w bucie. Choć wcześniej wcale nie pragnął się żenić, z czasem ta myśl stała się znośną, że posłuszna żona i dobra gospodyni nie skomplikują mu nadto życia.
A jak się okazuje, być może trafił na narowistą klacz, którą chętnie ujarzmi.
- Rozgryzła mnie szanowna pani. Jeśli zatem skradłem pani serce... swoje też z chęcią oddam pani na dłoni.
Katarzyna miała ochotę tupnąć nogą ze złości. Nie potrzebowała teraz gładkich słówek i lekceważącego komplementowania. Oczekiwała poważania i wysłuchania.
- Zabrał pan coś o wiele cenniejszego niż serce - rzekła z trudem kryjąc smutek w głosie.
Maciej zmrużył oczy, a kiedy w końcu zrozumiał sens oskarżenia, Katy spuściła wzrok, nie potrafiąc pohamować rumieńców, które wyskoczyły na jej policzkach.
- Mówi pani o tym kradzionym całusie? Droga pani Katjo, niechże panienka tak nie rozpamiętuje. - Katy podniosła ponownie głowę. - Zapewniam, iż był to ledwie przedsmak.
Katarzyna nie potrafiła się ruszyć. Wzrok ordynata ją paraliżował. Widziała w nim to, o czym bałyby się czytać w książkach młode panny. Dziką pasję, która ją przeraziła, bo nie była zrodzona z czystego afektu, a pustej rządzy.
Maciej czuł w sobie gorąco, którym płonęło jego ciało. To uczucie przez ostatnie lata stało się dla niego obce. Takie pożądanie była w stanie wzbudzić w nim tylko jedna kobieta. To odkrycie zezłościło hrabiego, ale również ucieszyło. Był bowiem przekonany, że zdążył już skamienieć w środku.
Niesiony uczuciami, podniósł dłoń odzianą w rękawiczkę, która zawisła przy twarzy Katarzyny.
Katy patrzyła w oczy ordynata, z trudem łapiąc oddech. Powinna wiedzieć jak się zachować, jednakże w jego obecności czuła się bezbronna jak zając zaplątany w sidłach.
- Co pan robi? - Niski ton jej głosu był ledwie namiastką jej prawdziwego. Stał się słaby i ochrypły, sprawiał jej wysiłek przez ściśnięte gardło.
Zesztywniała, pewna, że nie zdoła się już obronić przed zakusami tego bezwzględnego mężczyzny. Mogłaby odmówić, wyrwać się i uciec, ale sama zgodziła się na to sam na sam. Zbyt dobrze wiedziała, że w jej świecie kobieta nigdy nie była innocent, nie miała prawa odmowy, a słowo dżentelmena liczyło się podwójnie. Skandal z jej ślubem zabiłby jej matkę a ojciec zginąłby niechybnie w pojedynku z niecierpliwym kochankiem.
Walcząc ze strachem, patrzyła więc w oczy temu człowiekowi, który mógłby się okazać największym łotrem, ale który wkrótce zostanie jej mężem.
- Proszę mi wybaczyć, uprzednio powinienem zrobić to należycie - szepnął głosem przepełnionym obcą jej męską namiętnością.
Zwiesił wzrok na jej usta, jakby już miał śmiałość rościć sobie do nich prawo. Wówczas poczuł na plecach dziwne uczucie, jakby coś na niego spadło.
Otworzył szerzej oczy, dostrzegając więcej niż w przypływie pasji.
- Pani naprawdę nie udaje niewinnej - zdziwił się.
Katy usłyszała nutę zawodu w głosie hrabiego, co za chwilę przerodziło się w zmieszanie wypisane na jego twarzy. Ciesząc się z jednej strony, że narzeczona nie poznała jeszcze tajników nagannej kokieterii zdał sobie sprawę jak niecny popełniłby występek, odbierając jej teraz to, co miała w sobie najcenniejszego. Nie był wilkiem, który zjada naiwną owieczkę, nawet jeśli głupia nie pojmowała jeszcze jakie niegodziwości mogą ją z jego strony spotkać.
Upuścił rękę, wygrywając z pokusą, drugą odnalazł dłoń panienki Katy. Spuścił wzrok, ucałował wierzch jej małej rączki, jakby chciał ją przeprosić za nietaktowne myśli, przedłużając moment, którym jego usta dotykały jej gładkiej skóry.
Wówczas znowu poczuł uderzenie kamieniem, tym razem mocniej, w bark.
Odstępując od narzeczonej, odwrócił gwałtownie głowę, szukając wzrokiem tego andrusa.
- Bogusław! Bardzo proszę nie strzelaj z procy w pana hrabiego. - Katy zwróciła uwagę bratu, ale ten nic sobie z tego nie robił i ponownie strzelił w ich kierunku z kamyczka.
Popatrzył na Katy z niedowierzaniem, a potem sam do niego przemówił:
- Opanuj się, chłopcze albo pożałujesz.
Boguś jednak ani myślał słuchać jednego i drugiego dorosłego. Biegał, robiąc sobie z ordynata żywą tarczę.
Hrabia zacisnął zęby, bo niczego bardziej nie znosił jak braku wychowania i szacunku, a już zwłaszcza wścibskich podglądaczy.
Zanim Panna Staszkiewicz zdążyła zareagować, wyprzedził ją, wyrwał urwisowi procę, a kiedy w podziękowaniu prawie otrzymał kopniaka, chwycił gagatka i opierając się o wystający pień drzewa, dał mu z ręki parę razów.
Katarzyna krzyknęła bezgłośnie, odwracając wzrok od nieszczęścia biednego chłopca, który gdy tylko hrabia z nim skończył, wbiegł w otwarte ramiona siostry.
Czuła złość, mając w pamięci jak cały dom drżał o los przedwcześnie urodzonego Bogusia, którego rozpieszczano przesadnie, to prawda, ale nawet ojciec nie podniósł na niego ręki. Sama miała łagodne serce do wszelkich istot i była zwolenniczką nowego wychowania dzieci, bez stosowania siły.
- Pan jest okrutny! - krzyknęła zezłoszczona w kierunku narzeczonego, głaszcząc przestraszonego Bogusia po włosach.
Hrabia przystąpił gwałtownie w stronę Katarzyny, na co Boguś wyrwał się siostrze, szukając ratunku u bony, która nie mogąc złapać tchu, położyła się na leżaku.
Ordynat wlepił w Katy zezłoszczone spojrzenie, dając jej znak, aby raczyła podnieść wzrok, ale ona uparcie na niego nie patrzyła, stojąc ostentacyjnie do pana bokiem.
Zacisnął mocno szczękę i chwycił pannę pod ramię, odwracając do siebie, czym zwrócił jej uwagę.
Katarzyna popatrzyła na narzeczonego z niedowierzaniem, otwierając usta, z których nie padły jednak żadne słowa.
Hrabia uważanie warzył słowa:
- Nigdy więcej nie nazwie mnie pani okrutnym. Każdy dostaje to, na co zasłużył.
Katy zacisnęła usta, próbując się wyrwać, ale bezskutecznie. Trzymał ją tak, aby nie wyrządzić krzywdy, a jednak czuła się bezsilna i słaba, że chciało jej się płakać.
- Swoje dzieci też będzie pan tak traktować? - zapytała, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
Hrabicz podniósł oczy do nieba, wyraźnie nabierając oddech, po czym patrząc dziewczynie w oczy, odpowiedział spokojnie:
- To już pani w tym rola, abym nie musiał.
Maciej puścił Katy, odsuwając się o kilka kroków, po czym, jakby nigdy nic, podał jej ramię. Jego naglący wzrok nie pozostawał złudzeń na jakiekolwiek protesty.
_______________________________
wądół - dół na drodze.
przekupnik - osoba trudniąca się drobnym handlem.
traktiria - garkuchnia, jadłodajnia
zawarte - zamknięte
kramarz - osoba prowadząca kram, straganiarz.
dziadkówka - żebraczka.
detki (ros.) - dzieci.
Nowy Zjazd, także Wiadukt Pancera - wiadukt łączący nieistniejący już Plac Zamkowy z Mostem Kierbedzia.
Dobroje utro (ros.) - Dzień dobry.
Ochrana - tajna policja carska i żandarmeria (policja wojskowa), działająca w Imperium Rosyjskim, utworzona na mocy ukazu cara Aleksanda III.
ruchawka - zamieszki.
użyte w niewulgarnym znaczeniu, oznaczającym w mowie staropolskiej: "Co on wygaduje".
osoby o znacznych środkach finansowych.
Podozhdi (ros.) - Czekaj.
Do svidaniya (ros.) - Do widzenia.
Mowa o Składzie Fabrycznym A. Jaskulskiego, mieszczącym się w Warszawie na ulicy Wierzbowej 1,specjalizującym się w wyrobach platerowanych do użytku stołowego.
Carski Uniwersytet Warszawski (1869-1915) - wyższa uczelnia, gdzie językiem wykładowym był język rosyjski, powstała po likwidacji Szkoły Głównej Warszawskiej w ramach represji po powstaniu styczniowym.
andrus - łobuz, psotne dziecko.
__________________________
Hej kochani, wiemy, że czekacie na wesele, ale... na to przyjdzie pora ;)
Dzisiaj mamy dla Was nowy rozdział, który porusza jedną, dość kontrowersyjną rzecz, ale w tamtych czasach normalną. Jetseśmy ciekawe jak zareagujecie i jak ocenicie postawę Pana Macieja ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro