IX
Katarzyna do popołudnia snuła się po własnym domu, czując, iż przekroczyła granicę. Nie powinna była czytać cudzych wierszy. Były intymną spowiedzią nieszczęśnika, który utracił swą miłość.
Maciej wrócił późno i szczęśliwie nie odkrył postępku Katarzyny. Ograniczał ich kontakty do tych nienachalnie koniecznych, wymawiając się obowiązkami gospodarza. A choć nie żałował jej życzliwości i dobrych manier, wyraźny dystans oraz chłód w jego gestach zaczął młodej mężatce nieznośnie przeszkadzać. Wiersze przyczyniły się do tego, iż pragnęła nienazwanej jeszcze bliskości, a przede wszystkim odpowiedzi.
Wiedziała jedno. Kobiety, która spędzała mu sen z powiek już nie ma, a jednak poczuła ukłucie zazdrości, iż inna mogła kiedyś zająć jej miejsce. Kimże była, skoro hrabia wciąż przechowywał wiersze? Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Leżąc pewnej nocy samotnie w łóżku i nasłuchując tykania zegara, postanowiła pójść za dobrą radą pani Ignacji, której pokrzepiające słowa wzięła sobie głęboko do serca i odmienić kształt jej własnego małżeństwa. Gdy następnego dnia pan Maciej zaszył się w gabinecie na wiele godzin, przeglądając księgi rachunkowe, zakłóciła jego spokój niespodziewanym wtargnięciem.
- Potrzebujesz czegoś? - zdumiał się hrabia, unosząc głowę znad biurka, ale przyzwyczajony do dziwactw żony, niespecjalnie się nimi wszystkimi przejmował.
- Przyszłam odłożyć książkę - rzekła potulnie, udając, iż przygląda się portretom w pozłacanych ramach, które wisiały na przeciwległej ścianie obitej burgundowym żakardem, choć tak naprawdę przyglądała się mężczyźnie.
Maciej wyglądał dziś wyjątkowo potętnie. Siedząc za tym kunsztownie dekorowanym biurkiem prezentował się niebywale elegancko, a miejsce idealnie pasowało do charakteru i prestiżu rezydującego w gabinecie właściciela. Obok ksiąg, zapisanych równym, pięknym pismem w języku rosyjskim, nierówno ułożonego stosu teczek, omarkowanych kopert, czy nowoczesnej maszyny do pisania, trzymał na blacie całe instrumentarium: tradycyjny kałamarz, suszki do zbierania atramentu, pieczęć do laku z nabitym nań herbem Borowskich, nóż do otwierania listów czy dekoracyjny przycisk do papieru.
Katy z trudem odnajdywała w tym twórczym chaosie jakikolwiek porządek, ale podziwiała męża, że w przeciwieństwie do innych właścicieli majątków miał głowę do interesów. Nie bał się też wprowadzać innowacji, a to już większości tradycjonalistów ciężko było pojąć.
- Mogę? - spytała konspiracyjnym półgłosem, zagryzając dolną wargę.
- Jakże to urocze, że pytasz o zgodę, choć oboje wiemy, że jej nie potrzebujesz - stwierdził bez patrzenia na żonę.
Katarzyna mimo lekkiej uszczypliwości w jego głosie, powściągnęła język i nie chcąc robić hałasu, otworzyła powoli drzwiczki witryny, a te głośno zaskrzypiały. Odłożyła książkę i chwilę śledziła palcem zakurzone woluminy, udając, że wybiera pozycję, aż wzięła do ręki pierwszą lepszą książkę bez oglądania się na tytuł.
Dmuchnęła mocno, a w powietrzu uniosły się drobinki kurzu, które wpadły prosto Maciejowi w twarz. Zakaszlał i posłał żonie ostrzegawcze spojrzenie, a dziewczyna uśmiechnęła się przepraszajaco. Z księgą w dłoni zaczęła przechadzać się wzdłuż pokoiku, stukając obcasami, na co pan domu zacisnął powieki, bo kolejny raz źle porachował w myślach, ale ujrzawszy w dłoni pierwszy przekład monografii Charlesa Darwina, złość mu wnet przeszła.
Poważna twarz Macieja na moment się rozpogodziła i niemal się uśmiechnął.
- Ugaś mą ciekawość. Zamierzasz to czytać? - zainteresował się, a kącik jego ust uniósł się w górę.
- Uważasz Macieju, że umysł kobiety jest w stanie pojąć tylko francuskie romanse?
- Niczego podobnego nie powiedziałem.
- Ale jak większość mężczyzn zapewne masz kobiety za ociężałe. Zatem udowodnię ci, Macieju, że się mylisz. Tak, zamierzam to czytać - potwierdziła z błyskiem w oku.
Maciej, lekko skonsternowany, ale w duchu zachwycony, iż nazywała go po imieniu, zmieszał się i nie odpowiedział, dając jedynie gestem nieme przyzwolenie.
- Pozwolisz, że tu zaczekam, aż pokojówki skończą odkurzać bibliotekę?
Ordynat skrzywił się na ten niedorzeczny pomysł, bowiem dokąd nikomu nie przyszło do głowy, by ścierać kurze ze starych księgozbiorów, których w większości żaden ordynat nigdy nie przeczytał, a trzymał na półkach dla podtrzymania dobrej opinii i podniesienia prestiżu siedziby ordynacji, choć często nie szło to w parze ze światłością umysłu ich właścicieli. W uznaniu, iż jego żonę przestały zajmować fraszki i przynajmniej nie próżnuje, mitrężąc czas na snuciu kolejnych intryg, potraktował to jak dobrą monetę.
Obecność żony w gabinecie jednak nie sprzyjała pracy i hrabia wnet się przekonał, dlaczego każdy mężczyzna potrzebował w domu miejsca dla siebie, najchętniej nie pozwalając kobiecie do niego zaglądać. Woń jej kwiatowych perfum, przyjemnie drażniących nozdża odpędzała go od liczb, a widok na jej idealny profil nie pozwalał Maciejowi zebrać myśli. W końcu przestał się łudzić i zwyczajnie udawał, że zajmuje go buchalteria, mocno się przy tym pilnując, by nie zdradzić co takiego krążyło mu po głowie.
Katy prędko straciła zainteresowanie lekturą i skryta za kartami księgi obserwowała Macieja przy pracy. Nie uszło jej uwadze, jak ciemnobrązowe włosy męża opadają mu lekko na czoło, gdy się pochylał, a długie, smukłe palce staranie stawiały litery, wywierając odpowiedni nacisk na kartce. Gdy zrozumiała, że traci tylko czas, bo mąż nie zwracał na nią uwagi, postanowiła wrócić do siebie.
Hrabia na chwilę uniósł wzrok, gdy Katy stawała na palcach, próbując odłożyć książkę na najwyższą półkę. Nie pamiętała, skąd ją dokładnie wzięła, ale miała nadzieję, że mąż niczego nie zauważy.
Zesztywniała, gdy nagle stanął za jej plecami i łagodnie wysunął z jej palców ciężką księgę. W miejscu, w którym na moment zetknęły się ich palce poczuła upojne mrowienie. Powietrze dusznej, zacienionej kancelarii od razu nabrało ciężkości i z trudem osiadało Katarzynie w falującej piersi. Odwróciła się powoli, gdy przedramię hrabiego wciąż unosiło się nad jej głową, zamykając jej drżące z napięcia ciało w namiętnych kleszczach.
Świadoma bliskości męża, zapatrzona w jego rozszerzone zachwytem oczy skrycie marzyła o jego ustach delikatnie dotykających jej spragnionych warg, niejako zachęcając go do zainicjowania pieszczoty urywanymi westchnięciami.
Nieco odurzona własnym pożądaniem, nie była pewna czy faktycznie hrabia mocniej przycisnął ją do bibliotecznego regału i z ognistym wzrokiem wodził po jej twarzy, czy tylko to sobie wyobraziła, bo wrażenie prędko zniknęło.
Hrabia bez słowa odsunął się i wrócił za biurko.
By ochłonąć od wstydliwych imagincji, przespacerowała się bliżej by dokładniej przyjrzeć się maszynie do pisania, podobnej do tej, którą ojciec podarował jej z okazji urodzin, a którą długo się nie nacieszyła. Pewnego dnia Boguś nieumyślnie roztrzaskał ją o drewnianą podłogę ku uciesze matki, bowiem maman wkrótce po urodzinach zakazała jej ją używać, uznając urządzenie za atrybut należący do mężczyzn lub plebejskich, rozwiązłych sekretarek.
Jej palce mimowolnie zakryły kilka przypadkowych klawiszy, świerzbiąc, jakby za chwilę miały dopuścić się czegoś zakazanego. Widząc pustą kartkę, Katy nie umiała dłużej hamować pokusy i wcisnęła przyciski.
Maszyna marki Hammond wydała głośny stukot, a pan Maciej już dłużej nie udawał, że nie patrzył na żonę. Zaciekawiony powiódł za jej tęsknym spojrzeniem i odłożywszy dokumenty na stos, przystanął obok ramienia dziewczyny.
- Pragnęłam się nauczyć pisać - wyznała, wciskając kolejny klawisz. - Chciałabym się nauczyć tak wielu rzeczy, których nie powinnam pragnąć...
Ręka Katy zaczęła coraz szybciej, bardziej nerwowo, wyciskać z maszyny drażniące, skaleczone dźwięki, jakby karała ją w ten sposób, aż nie poczuła na sobie uspokającej dłoni męża. Uniosła głowę, spoglądając hrabiemu w oczy.
Spojrzenie dziewczyny nabrało blasku i intensywności, które nie mogło konkurować z klejnotami rodowymi. Te zielone, zamglone jakimś ukrytym marzeniem oczy wywoływały w Macieju sprzeczne pragnienia. Niczego bowiem nie mógł być pewny w przypadku Kateriny. Gdy tylko próbował się do niej zbliżyć, ona z łobuzerskim uśmiechem dawała mu solidnego pstryczka w nos.
- Nie zawsze ma się to, czego się chce - mruknął, udając beznamiętność. - Masz zbyt delikatne dłonie.
Katy ta odpowiedź nie zniechęciła. Uśmiechnęła się przekornie i dłużej zatrzymała wzrok na twarzy męża.
- Myślę, że wielogodzinne lekcje gry na fortepianie z Madame Irène bardziej je wyczerpywały - wyznała ściszonym głosem, od którego Macieja przeszyły dreszcze.
Speszony tak jawną kokieterią, którego dotąd mu nie okazywała, Maciej z niechęcią puścił dłoń dziewczyny i odsunął się.
- Skoro tak, pozwalam Ci z niej korzystać. - Pociągnął za dewizkę, sprawdzając godzinę na kieszonkowym zegarze, byle tylko coś zrobić z rękoma. - Tylko poproś Leona o jej przeniesienie do twoich pokoi.
- Naprawdę będę mogła? - Twarz hrabiny się rozpromieniła.
Maciej potraktował zachowanie Katarzyny bez większej uwagi, jak kolejny dziecinny kaprys, choć znosił je cierpliwiej niż dąsy, wapory i histerie.
- Napiszę list do Stefci. Nie mam od niej wieści od czasu narodzin córeczki. Pragnęłam podawać je do chrztu, ale dziecko było słabego zdrowia i trzeba było prędko ochrzcić - paplała nieprzemyślane słowa, za późno zdając sobie sprawę, iż mogły rozdrapać świeże rany męża.
Maciej myśląc, iż gadulstwem pragnie zwrócić jego uwagę i skierować rozmowę na wybrany tor, spojrzał na Katję pobłażliwie.
- Jestem pewny, że chowa się zdrowo, bo złe wieści szybko się rozchodzą.
- Martwi mnie jednak ten brak odzewu. Nigdy wcześniej nie milczała w listach tak długo...
Katy ze smutkiem spuściła głowę, by po chwili unieść wyczekujące spojrzenie na Macieja.
Doskonale znał tę wyuczoną sztuczkę.
- Pani Stefania Joachimowa z pewnością odsunęła na boczny tor życie towarzyskie i zajmuje się rodziną. Jeśli myślisz ją odwiedzić, zgodzę się, ale dopiero po żniwach. Nie musisz uciekać się do podstępu. A teraz wybacz, mam jeszcze mnóstwo pracy.
- Ależ ja wcale nie... - umilkła, gdy ją wyminął, by wyjąć coś z szuflady sekretarzyka.
Westchnęła teatralnie, bo wcale nie chciała o nic hrabiego prosić, jedynie zacząć niezobowiązujący rozhowor, który im obojgu umiliłby czas. Myślała by zaproponować wspólne wypicie herbaty na tarasie, ale po ostatnich słowach ordynata zrezygnowała z tego pomysłu, by się nie naprzykszać. Nie rozumiała dlaczego dużo swobodniej prowadziła o wiele bardziej skomplikowane kolokwia z doktorem Podlodowskim, czego nie umiała z własnym ślubnym.
- Pójdę do kuchni sprawdzić przygotowania do kolacji - rzekła sucho. - Czy masz specjalne życzenia?
- Nie będę dziś jadł.
Katarzyna słysząc taką odpowiedź wyraźnie posmutniała, a nie chcąc nachalnie oferować swojego towarzystwa, postanowiła wyczekać, aż hrabia zmieni zdanie. Stanęła jednak w pół kroku, widząc w progu łysiejącego, nieurodziwego mężczyznę, pospolicie ubranego, w źle skrojonej marynarce, jak mniemała, jakiegoś niższego oficjalistę.
- Dobry yvecher, ledinaslednitsa - pozdrowił hrabinę.
- Co ty tu robisz, psia krew! - wykrzyknął Maciej kierunku swojego karbowego po polsku, stając prędko między pracownikiem, a żoną.
- Neschast'ye, moygospodin!! Neschast'ye!- krzyczał zaafektowany, zdejmując równie mizerny kapelusz.
- Chto sluchilos?
Maciej przeszedł na rosyjski, aby nie nadwyrężać nerwów Kateriny, choć ta pomimo tego, iż nie władała płynną ruszczyzną, zrozumiała, że stało się coś złego. Spoglądała to na jednego, to na drugiego mężczyznę z coraz mocniejszym łomotem w piersi.
- Chłopy przyszły i grożą, że wszystko palić i grabić zaczną. Sam ledwiem uszedł, bo z kijami ruszyli, gałgany! - kontynuował włodarz Sokolnikow. - Pan rządca zabarykadował się w kancelarii w obawie przed samosądem. Aż w końcu tłum zgęstniał i nie wiem kto pierwszy ogień podłożył pod budynki hrabiego! Ludzie wierni jaśnie panu jeszcze młyna bronią, ale chamy mściwe napierają i wszystko chcą obrócić w niwecz!
Maciej spiorunował pracownika wzrokiem, a wiedząc, iż ten durak nie kłamał, kazał sobie prędko siodłać konia. Katarzynie nakazał prędko opuścić pałac, polecając woźnicy Pawłowi zawieść żonę choćby siłą na stację kolei żelaznej, gdyby sprawy przybrały tragiczny obrót. Reszcie służby zaś polecił wynieść co cenniejsze przedmioty w sekretne miejsce, zabarykadować drzwi i okna oraz modlić się, by dranie nie ruszyli na pałac z widłami.
***
Łunę ognia dostrzegł już z dziedzińca honorowego, który był oddzielony parkiem od pozostałych zabudowań gospodarczych. Szczęśliwie stajnie i oficyna też nie znajdowały się w ich pobliżu.
Stracił nieco z czasu tłumacząc żonie, iż absolutnie nie pozwoli wybrać jej się na rozmowy pokojowe z włościanami, bo żaden dżentleman by na to nie pozwolił. Sam wziął w zapasie z gabinetu rewolwer, choć nigdy wcześniej go nie używał.
Pani Lange kazał zając się zdenerwowaną hrabiną, która nie chciała opuścić pałacu i pozostałą żeńską załogą, a do pomocy stróżowi wyznaczył rosłego Antka i młodego Leona. Pana Cetnera wysłał po pomoc straży ogniowej z Kumoszek, mając nadzieję, że nie przybędą za późno, a on zdoła uspokoić tłum nim dojdzie do najgorszego.
Mijając rządcówkę, kancelarię Zarzyckiego, przybył na miejsce w momencie pożogi, gdy ogień trawił już stodoły. Miejscowi ochotnicy, wierni swemu panu, próbowali jeszcze gasić, ale ciągle spoglądali w stronę poruszającego się, rozwrzeszczanego tłumu, który rzucał podpalone pochodnie gdzie im się podobało.
Rozwścieczony gmin szczęśliwie rzednął, gdy cześć z chłopów, widząc do czego doprowadzili, wzięli się do gaszenia. Podawali sobie wiadra napełniane wodą z oddalonej nieco studni i bezskutecznie polewali nim języki ognia. Byli już pierwsi poparzeńcy i zatruci dymem, ale ofiarnie starali się wyprowadzić część rozszalałego żywiołem bydła.
- Zabrać ich do izby i opatrzyć! Żywo! - zarządził ordynat, zeskakując z konia, który widząc wysokie płonienie omal go nie zrzucił z siodła.
Pogłaskał go po chrapach i uderzył w zad, aby pognał z powrotem w stronę stajni.
- Weźcie, jaśnie panie, uciekajcie, bo was swołocz żywcem spali! - błagał lojalny mu włościan, ale Maciej poklepał go po ramieniu i rzucił z siebie ubrania, aż do samej koszuli. Sam zaczął nabierać wody do wiader.
- Ja żem dla pana ordynata szczęśliwie prawie wszystkie krowy odratował. Ale młyn, panie, młyn! Ludzie! Ludzie! Młyna ratujcie!
Hrabia krzyknął w stronę ochotników, aby nie narażali życia dla pustych obór i kazał czekać na straż ogniową. Sam pobiegł w stronę młyna i czworaków.
Ćma buntowników z największym agitatorem na czele zdążyła już podłożyć ogień i ostentacyjnie stała w miejscu, jakby czekała na pojawienie się dziedzica. Dym i ściemniające się niebo zasłaniały hrabiemu widok, ale był niemal pewny, że rozpoznał wyrzuconego socjalistę z jego cukrowni.
- Palić i grabić wam się zachciało?! - wrzeszczał w ich kierunku, rozkładając ręce. - Jeśli wpierw do mnie nie przyszliście, jesteście tylko sukinsyny i łotry!
Tłum przeszyła fala oburzenia na ostre słowa osamotnionego dziedzica. Maciej w przeciwieństwie do niektórych chłopów, którzy wściekłością na twarzach maskowali potworny strach, nie czuł niczego. Nie bał się zginąć z ich rąk, byłaby to śmierć jak każda, może jedynie mało sprawiedliwa, bo niczego złego im nie uczynił.
- Po dobroci próbowali! - wyrwał się jeden z gawiedzi, wieśniak Wasili, zaciągając śpiewną gwarą.
- Ze mną?! Kpina!
- Z rządcą! - wykrzyknęło kilkoro mężczyzn.
- Idziem do jego a kijami postraszył i pokazał dźwi! To dali mu fangę i hetyj się zamknął jak szczur! - tłumaczył kolejny chłop, jeden z najbogatszych gospodarzy, ojciec Wasylija.
Maciej pokręcił głową. Widok płonącego dobytku, który przecież nie jego niedolę zwiastował, tylko tych głupich, omamionych ludzi, budziła w nim wściekłość i brak zrozumienia. Pragnął rewolucji, obalenia istniejącego porządku, ale nie był pewien, czy grabienie i niszczenie było jedynym środkiem do celu.
- Teraz to ja was słuchać nie będę! Kryminał wam się należy, nie podwyżka! - Słowa hrabiego zamiast uspokoić, jeszcze bardziej rozgrzały tłum. - Niczego żeście nie wygrali dla siebie! Zwiększyłem ordynaria zeszłego lata! Więcej nie dam, boście nawet nie wiedzieli o co ta awantura! Kopiecie tylko własny grób. Ludzie nie będą mieli z czego żyć jak spalicie pola, gdzie schronić jak zaczną gorzeć chałupy! Na miły Bóg! Wydajcie winnego zajścia i gaście ze mną, a słowo moje, nic złego wam się nie stanie.
- Któren zaczął? Na pana ordynata? Wybaczcie, jaśnie panie. - Skruszony z chłopów padł na kolana, a za nim kilkoro kolejnych. Cześć z gromady szukała wzrokiem sprawcy zamieszek.
- Za nim! - wykrzyknęła jakaś baba, która sama trzymała w ręku pochodnię, ale pchnięta przez jednego mężczyznę, także uklękła.
- Tylko żadnych samosądów! - krzyknął do tych, który pobiegli.
Ordynat, czując w duchu, iż jego włościanie nie żywią do niego osobistej niechęci, a stali się jeno narzędziem w podłych rękach, stał spokojnie, ale z surowym wyrazem twarzy, a jego czoło wykrzywiła groźna fałda między brwiami.
Strajkujący dali się zbałamucić obcemu agitatorowi, którego nikt stąd nie kojarzył. Rozpoczęło się lamentowanie i błagania o litość. Pewna kobieta chciała hrabiego pocałować w pańską rękę, prosząc łaski, ale odepchnął ją łagodnie, każąc chronić dobytek i dziatki.
Sam zwołał ludzi do gaszenia młyna, aby nie zajęły się od niego pobliskie czworaki. Wiatr jednak pokrzyżował ich plany. Straż ogniowa przybyła za późno. Żywioł się rozszalał, obejmując płomieniami strzechy budynków mieszkalnych najuboższych włościan.
Ci wybiegli ze swoich chałup jak stali, podnosząc przeraźliwy lament. Modlili się na kolanach, bezradnie patrząc jak płoneły ich domy lub bez rozsądku próbowali wynieść co wartościowsze rzeczy, narażając się na utratę życia.
Maciej z ubrudzoną od sadzy twarzą i koszulą, stał pierwszy w szeregu, próbując gasić kolejny z domów, gdyż sikawy strażaków nie były w stanie poradzić sobie z szalejącym ogniem. Do uszu Macieja nie docierał nawet trzask pracujących pomp strażackich.
***
Ciemność wieczora skutecznie rozświetlał blask ognistych macek, które obejmowały kolejną część budynków, ale nie przekonało to młodej damy, która z narażeniem życia podążała bryczką w stronę ognia, wyrywając lejce przerażonemu Pawłowi. Młody mężczyzna bał się, iż oboje zaraz zginą nie tyle od ognia, co w wyniku wykolejenia się na wiejskiej drodze.
- Jaśnie pani nikogo nie słucha - wyrwało się słudze. - A jaśnie pan jak się dowie to... powrozem hrabinę albo mnie... - Przeżegnał się.
Katarzyna spojrzała na strachliwego chłopca spod byka. Bardziej od złości Macieja lękała się o jego życie i żadne słowa nie mogły jej uspokoić ani przemówić do rozsądku. W obliczu rozwścieczonych buntowników nie było mowy o dyplomacji. Naiwnie pomyślała, że może jak robotnicy folwarczni ją zobaczą nie wyrządzą hrabiemu krzywdy.
Dostrzegając płonący młyn oraz domy, zatrzymała konie, po czym przekazała lejce flakierowi. Sama wysiadła z dorożki i pobiegła w stronę strażaków, gubiąc po drodze kapelusz z piórami. Ciągnąć po ziemi brzegi jasnej, perkalowej sukni, szukała wzrokiem pana na Borowicach wśród rozdzianych do pasa młodych i starych mężczyzn. Nie było czasu na pąsy i westchnięcia zawstydzenia.
W końcu dostrzegła Macieja dyskutującego żywo z dowódcą straży ogniowej.
- Macieju! - wykrzyknęła w jego stronę, ale nikt jej nie usłyszał w tym ludzkim harmidrze. - Macieju!
- A panienka dokąd? - wysapał jeden z chłopów, nie rozpoznając w niej ordynatowej. - Nie ma tu co oglądać. Precz do matki!
Rzeczywiście we włosach upiętych w szybki warkocz i prostej sukience wyglądała na podlotka. Próbowała się przepchnąć przez mur z ludzi, który odgradzał pomocników ze wsi od publiczki, którą interesowało jedynie przyglądanie się nieszczęściu innych.
- Puść mnie, chamie! - krzyknęła w stronę dużo starszego od niej fornala, który pozwolił sobie chwycić ją za ramiona i odepchnąć.
Mężczyzna zagryzł zęby na zniewagę i stracił z oczu pożar, przyglądając się dziewczynie. Nie lubił panów, ale zarozumiałych gospodarzy jeszcze bardziej. Już on, Felicjan Tiktiner, Żyd jedynie z nazwiska ojca, znał te młode panny, które jeśli tylko były córkami zamożniejszych kmieci, zadzierały głowy wyżej niż szlachetnie urodzone damy. Postanowił dać takiej nauczkę i nawet jeśli miałby posadę stracić, do żniw niedaleko, a i tak planował wrócić do miasta. Nie miał na gorzałkę, a że na polu jeden krwi mu dziś napsuł, miał ochotę się wyżyć.
Chwycił Katy za ramię, niezauważony przez nikogo w tym zamieszaniu, a kiedy ta się wyrywała, wrzeszcząc i drapiąc napastnika, złapał ją w pół. Poniósł hrabinę pod ścianę najbliższej stodoły. Już miał rzucić krnąbrne dziewuszysko twarzą do ziemi i nauczyć szacunku do zwykłego chłopa, kiedy został odepchnięty i powalony na ziemię.
Maciej pociągnął zdezorientowaną Katarzynę z powrotem w stronę ludzkiego zbiegowiska, nie bacząc na zwijającego się z bólu parobka, który powinien być wdzięczny, że go na miejscu nie ubił. Wcześniej rozpoznał jej ognisty warkocz i niewybredne krzyki. Nie darowałby sobie, gdyby przybył po czasie.
- Dlaczego wiedziałem, że mnie nie posłuchasz? - Obrócił żonę w swoją stronę i spojrzał jej głęboko w oczy, ale w jego spojrzeniu nie było złości, raczej troska.
Oszołomiona Katy popatrzyła jakby przez hrabiego, po czym skupiona na żywiole przed nią, zastygła w trwodze.
- Jak oni mogli, jak mogli? - załkała, zalewając się łzami, aż zakryła dłońmi usta.
Przylgnęła do mężowskiego boku, szukając tam pocieszenia. Objął ją ramieniem, przełykając gorycz na języku. Staliby tak oboje w objęciach, bezradnie patrzyliby na siłę szalejącego ognia, gdyby nie usłyszeli przeraźliwego zawodzenia:
- Gore! Gore! Aniusia! - krzyczała starsza chłopka, wychodząc z wozu ciągniętego przez jednego konia, zapominając o tobołku ze sprawunkami, jakie zapewne poczyniła w mieście.
Zrozpaczona kobieta chciała bezwiednie wbiec do środka chaty, ale Maciej zostawił Katję i w porę ją powstrzymał.
- Ogień zajął chałupę. Chcecie się spalić żywcem?! - krzyknął, potrząsając babą.
Ta niezrozumiale lamentowała, upadając na kolana, aż ponownie wykrzyknęła:
- Moja dziecinka! Moja Aniusia...
Ordynat zobaczywszy w oczach kobiety matczyną rozpacz, niewiele myśląc ruszył w kierunku palącej się chaty, która dopiero co się zajęła i być może była jeszcze szansa, aby wydostać z niej dziecko. Zagroził dowódcy straży rewolwerem, kiedy ten nie chciał go przepuścić.
Okryty w gruby pled nasiąknięty wodą, wbiegł prosto w ogień w orszaku krzyków protestu hrabiny.
Serce Katy stanęło. Czas zwolnił, w którym to przez szczypiące od dymu oczy obserwowała puste drzwi chaty i coraz wyższe płomienie. Trwało to wieczność. Katy wstrzymywała powietrze tak długo, aż nie ujrzała z powrotem ordynata, wynoszącego w objęciach ciałko małej dziewczynki.
Aniusia, słodka dziewuszka o kruczoczarnych loczkach, była bosa, odziana jedynie w nocną koszulkę. Gdy Maciej oddawał je matce, pani Borowska zorientowała się, że miała jedną krótszą nóżkę, przez co nie była w stanie uciec.
Katy podbiegła do męża, zapominając o złości, jaką powinna była czuć za taką lekkomyślność. Olbrzymi ciężar i lęk, jaki jeszcze chwilę temu odczuwała, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś go ujrzy, także gdzieś znikły, ustępując miejsca rozkosznej uldze.
Był tu z nią, cały i zdrowy. "Maciejku, mój Maciejku... Jesteś", szeptała w głowie, zawierając w swym spojrzeniu cały niedoszły ból, wdzięczność, ale także uczucie o wiele silniejsze, tkliwe i rozgrzewające jej serce.
Ujęła jego jednocześnie uczernioną sadzą, czerwoną od żaru i mokrą od potu twarz w swoje dłonie. Zaczęła całować w policzek z przejęcia, aż w końcu odnalazła kącik jego warg. Złożyła na ustach Macieja dłuższy pocałunek, jakby był ostatnim.
Odwzajemnił pieszczotę, naciskając śmielej wargami na jej usta. Smakował ich słony od łez smak, rozkoszował się ich miękkością. Mógłby sycić się nimi całą tą straszliwą noc, ale poczuł ścisk w klatce piersiowej, zabrakło mu powietrza i musiał odkaszlnąć. Poczuł jak dłonie Katy kurczowo zaciskają się na jego koszuli.
Katarzyna pogłaskała męża po policzku, kiedy wyprostował się i podniósł na nią ponownie oczy. Nawet w tak tragicznym stanie, wydawał jej się teraz przystojnym mężczyzną. Miała ochotę znowu go pocałować, chciała, aby zamknął ją w swoich ramionach, a ona owinęłaby się w nie jak w ciepły koc. Nie mogła się jednak poruszyć, wpatrzona tęsknie w gorejące tęczówki Macieja, w których dostrzegła ogień pożądania, ale też coś miękkiego i opiekuńczego.
Nagle oboje poderwali głowy do góry, słysząc pierwszy grzmot. Nie minęła długa chwila, a na rozgrzaną niszczycielskim żywiołem ziemię spłynął zbawienny deszcz. Choć do powszechnej radości pogorzelcom było daleko, w ich ciała i dusze wstąpiła nadzieja.
Maciej przylgnął do Katarzyny ciaśniej, zamykając w swoich objęciach, bo zaczęła dygotać z zimna. Ucałował jej czoło i głośno westchnął.
***
Katarzyna rzucała się na łóżku, nie mogąc zmrużyć oka. Nie pomogła kąpiel i ziołowe napary na uspokojenie od Isi. Nawet siarczysta ulewa nie zmyła z niej ostatnich emocji, choć przemokła do suchej nitki. Frasowała się ofiarami pożaru, którzy znaleźli tymczasowe schronienie na plebanii. A zamykając powieki, wciąż widziała obraz tego okrutnego, wykrzywionego nienawiścią mężczyzny.
Za oknami panował jeszcze zmrok, kiedy wstała z posłania. Zapaliła niegogaszoną świecę, stojącą na stoliku nocnym i oświetlając sobie nią pałacowe korytarze, które w ciemnościach przypominały jej zamkowe lochy, zeszła na dół.
Planowała przewietrzyć głowę na tarasie, ale zatrzymała się, słysząc rytmiczne dźwięki, dochodzące z cynamonowego salonu. Rozsunięte, grube zasłony wpuszczały do pomieszczenia nieśmiały blask księżyca i przygasłe światło świec, rozjaśniając postać zasiadającą przy mahoniowym fortepianie.
Odkąd hrabia odesłał ją z Pawłem z powrotem do pałacu z wymuszonym zapewnieniem, iż nic mu już nie grozi, Katarzyna spodziewała się, że po trudach nocy będzie odpoczywać w swojej sypialni. Tymczasem znalazła go tutaj.
Skupiła się na leniwie wygrywanych akordach przez Macieja, gdy jego dłonie sprawnie przesuwały się po klawiaturze. Rozpoznała z łatwością fragment Pieśni Wolframa do Gwiazdy z opery Wagnera. Dźwięki wygrywane przez Macieja były może nieco za ostre, skrzekliwe, ale i tak, upojona muzyką, przymknęła oczy. Zasłuchała się w przyjemny strumień melodii wydobywający się spod jego długich palców.
Gdy nieświadomie uniósł głowę i ją wreszcie ujrzał, jego dłoń z impetem opadła na klawiaturę fortepianu, fałszując przeraźliwie kilka nut, aż obojga zabolały uszy.
- Wybacz... - wydusiła zdławionym głosem Katarzyna, patrząc przepraszająco na Macieja. - Nie mogłam zasnąć, a wtedy usłyszałam jak grasz... Żałuję, że ci przerwałam.
Maciej nic na to nie odpowiedział i wsparty łokciem o pulpit, zaczął bawić się klapą fortepianu, jakby jeszcze nie zdecydował czy grać dalej czy zakończyć muzykowanie.
Katy odstawiła kaganek ze świecą na stoliczku obok fajansowej wazy z okazałym bukietem magnolii, których słodki, kremowy zapach wypełniał pokój i podeszła bliżej męża. Chwila krępującej, niewypełnionej żadnymi słowami ciszy się przedłużała i Katy poczuła mrowienie na skórze, a w brzuchu rój pszczół.
Fornir instrumentu zalśnił zachecająco, więc skuszona jego niezaprzeczalnym pięknem zaczęła wygrywać serię przypadkowych, wyrywkowych dźwięków, które nie układały się w harmonijną melodię. Nagle poczuła, jakby jej plecy najeżyły się elektrycznością, gdy hrabia stanął za nią i powoli nakrył jej dłonie swoimi.
Muzyka momentalnie ucichła i nerwowo zastygła w powietrzu. Katy wstrzymała oddech, gdy hrabia złożył podbródek w zagłębieniu jej szyi, a jego silne ramiona owinęły się wokół niej. Jego włosy łaskotały ją w policzek, gdy z udziałem nacisku jej palców o klawiaturę zaczął wygrywać sonatę księżycową.
Początkowo zawstydzona i niepewna, jakby zapomniała jak się gra, dała się prowadzić jego ruchom, aż liryczny utwór nie wypełnił jej czułego wnętrza i nie przymrużyła oczu z zachwytu. Opór zniknął i wsparta o gorejącą żarem pierś Macieja rozluźniła się zupełnie.
- Postąpiłeś dziś nierozważnie, hrabio - wyszeptała słabym głosem, wciąż nie przerywając wspólnego grania.
Ten pogrążony w jakimś dziwnym transie mężczyzna zdawał się niczego nie słyszeć. Milczenie hrabiego w połączeniu z jego bliskością przyprawiało Katarzynę o zawroty głowy i z trudem rozwijała myśli.
- Nic nie jest warte takiego ryzyka - dodała, mając na myśli nie jego bohaterski uczynek, którym zaskarbił sobie miłość włościan, a jego rozmowy pokojowe z rozszalałym tłumem. - Mogłeś stracić życie, a jesteś dziedzicem rodu. Twoim obowiązkiem jest dbać o...
- O ciebie... O ciebie mam dbać, ale ty mi tego nie ułatwiasz, mia bella. - Bezceremonialnie przerwał z brzdękiem granie i gwałtownym ruchem obrócił żonę twarzą do siebie.
Katy zadrżała i mocniej zaciągnęła peniuar na nagie ramiona. Od patrzenia na świeżą, pachnącą krochmalem i rozchełstaną przy szyi koszulę Macieja robiło jej się na zmianę zimno i gorąco. Zaś hrabia swoim smukłym, ale muskularnym ciałem przesłonił całe światło i przestrzeń. Nie miała gdzie uciec, więc stali naprzeciw siebie na długość krótszą niż płytki oddech.
- Kazałem ci za mną nie jechać - zagrzmiał głębszym głosem, a jego pierś zaczęła się szybciej poruszać.
Czarne w półmroku, płonące oczy ordynata patrzyły na nią w skupieniu i z czcią, której nie rozumiała. Stał przyczajony, tylko pozornie spokojny, ale wyczuła w nim źle skrywane napięcie. Był roztrojony bardziej niż zwykle i wzburzony jak sztormowe fale.
Drapieżna postawa Macieja nie przestraszyła Katy i puściła mężowskie wymówki mimo uszu. Wejrzała na napiętą twarz hrabiego bez lęku, ale z powagą i szczerą troską.
- Nie mogłam pozwolić, by ci ludzie cię zabili.
Nerw na twarzy hrabiego drgnął, po czym kącik jego ust uniósł się w górę. Maciej wyciągnął rękę i nawinął sobie rudy lok Kateriny na palec, tuż przy tym wrażliwym miejscu koło ucha.
Włoski na karku dziewczyny stanęły dęba i zaczęła drżeć jeszcze mocniej w środku. Upojna słodycz, paląca, niecierpliwa i nieznośnie rozpaczliwa rozpaliła jej zmysły i ciało. Głos wiązł jej w gardle, gdy tak gładził palecem jej płomienne, naturalnie skręcone od deszczu włosy, które rzucały teraz iskry, aż po same końce.
- A ja zabiłbym dla ciebie - odparł bez wahania.
Spojrzenie hrabiego oplotło dziewczynę i przylgnęło do niej ciasno, że walczyła, by oddychać spokojnie. Nerwy miała w strzępach, a serce wybijało swój własny, niepohamowany rytm.
Jego oczy zbliżały się, zadziorne, napastliwe, a jednocześnie napełnione nieśmiałym oczekiwaniem i tęsknotą.
- Ja... ja jestem nieistotna - wyjąkała, gdy hrabia pochylił się i jego ciepły, słodko-drażniący oddech osiadł jej na ustach. - Kimże ja... wobec pana ordynata. Córka parweniuszy, niegodna pańskiego tytułu...
Hrabia już nie patrzył jej w oczy tym swoim przenikliwym, rozbrajającym spojrzeniem, którego siła sprawiała, że upadał wstyd, zasady i cały oręż, jaki przeciw niemu wytoczyła. Wbijał głodny wzrok w jej zwilżone usta, jakby chciał się w nie wgryźć.
- Jesteś moją hrabiną i nikomu cię nie oddam - wychrypiał i nie prosząc o zgodę, przystawił nos do jej policzka.
Czuła, choć niespodziewana pieszczota omal nie zwaliła jej z miękkich nóg, więc ręka młodej Katji instynktownie powędrowała w tył, opierając się o kilka klawiszy. By nie straciła równowagi oplótł dłonie wokół jej kibici i wodził gorącymi dłońmi po plecach. Zapach magnolii pomieszany z zapachem jej skóry doprowadzał go do szaleństwa, ale Katy, choć coraz mocniej odurzona bliskością męża, zdołała na chwilę uciec przed jego namiętnymi zapędami.
- Nie jestem twoja - wychrypiała z mocno bijącym sercem. - Należę tylko do siebie... jaśnie wielmożny panie ordynacie.
Maciej zacisnął szczękę, bo nie chciał, by dziś się z nim droczyła. Nie miał na to sił i był tym wszystkim potwornie zmęczony.
- Skoro ty nie chcesz należeć do mnie, ja będę twoim sługą.
- Nie... - bąknęła cicho.
Gwałtowanym ruchem uniósł żonę i posadził na klawiaturze fortepianu. Instrument wydał zbolały pisk. Maciej zniknął gdzieś na moment, bo Katy straciła z oczu jego rozszerzone pożądaniem źrenice, aż poczuła parzący dotyk na kostce.
Hrabia z namaszczeniem zdjął z jej stóp pantofle i klęczacząc przed nią, sunął opuszkami palców wzdłuż jej nogi.
- To niedorzeczne - wysapała, bo to co mówił nie miało sensu.
Nie, kiedy jego gorąca dłoń zakradała się coraz wyżej, znacząc drogę rozkosznymi dreszczami, a miejsca wnet robiły się zimne.
- Oddaję ci siebie, a ty uczynisz z tym co zechcesz.
Przerwał, odszukując w mroku jej błyszczące źrenice i tym razem unosząc halkę nieco powyżej łydek, ucałował wewnętrzną część jej kolana. Instynktownie rozłożyła je szerzej.
Katy czuła, jakby ziemia się pod nią rozstąpiła i za chwila wpadnie w głęboki lej. Szept hrabiego, łaskoczący oddech i te pocałunki na skórze mieszały się z palącym żarem, jaki trawił dół jej brzucha. Starając się nie drżeć jak osika, łapczywie łapała każdy oddech. Mocniej zacisnęła dłonie na brzegach fortepianu i kręciła głową, gdy pokój zaczął wirować, a pudrowa, subtelnie słodka woń magolii rozmyła się. Starała się utrzymać w pionie, ale gdy głowa hrabiego znalazła się między jej nogami, fala rozkoszy zaparła jej dech, że jęknęła i zamaszystym ruchem zrzuciła z pulpitu nuty.
Wtem usłyszeli huk rozbijanego naczynia. Maciej pierwszy podniósł głowę i nieco jeszcze zamroczony obejrzał się za siebie. Gdy mgła zeszła Katy z oczu na tyle, że mogła na powrót odróżniać kształty a oddech nieco zwolnił, zobaczyła przed sobą postać ochmistrzyni, która gdyby nie to, że przesłoniły ją ciemności, byłaby purpurową na twarzy.
- Och, ja myślała, że bandyci... Ja... Wybaczcie, jaśnie panie. - Ukłoniła się przesadnie i omijając wzrok hrabiostwa, niemal wybiegła.
Małżonkowie spojrzeli po siebie i wybuchli uwalniającym śmiechem. Gdy jednak opadł na nią cień wstydu, wyzuta z wyuczonej skromności Katy poczuła się naga, rozumiejąc na co pozwoliła sobie z hrabią. Jej poważna mina nie uszła uwadze Macieja.
W milczeniu, bo dalsze słowa byłyby zbędne, odprowadził żonę do jej pokoi, a sam stanął naprzeciw przy drzwiach własnej sypialni. Westchnął z przekleństwem na ustach, a jego głowa kilka razy uderzyła o framugę.
Dziewczyna nieśmiało, jakby chwila zapomnienia była ich wspólnym rojeniem, odprowadziła hrabiego wzrokiem i zamknęła za sobą drzwi. Jednakże zrodzona w niej pod wpływem namiętności myśl, iż tej nocy jej łoże miałoby pozostać przeraźliwie chłodne, zatruła całkowicie jej umysł, odbierając rozsądek. Nie potrafiąc opanować żaru, który hrabia rozpalił w jej ciele w cynamonowym pokoju, zamaszyście nacisnęła na klamkę.
Odwrócił się, kiedy usłyszał westchnienie Kateriny. Jej wpatrzone w niego, szkliste pożądaniem oczy odnalazły hrabiego. Nie ruszyła się. Czekała, z nadzieją i drżeniem. Maciej pierwszy w kilku susach przeciął niewielki, dzielący ich korytarz i nie mogąc znieść palącego bólu, z pasją stęsknionego kochanka wbił się w jej usta, zaciskając dłonie na jej policzkach. Opanowała go przejmująca gorączka, więc rozchylił usta Katy, mieszając ich oddechy.
Wargi Macieja pieściły ją jak najczulszy dotyk, a opuszki palców paliły, jakby przystawił żeliwo. Bodaj zapadłaby się w nicość, gdyby silne dłonie nie objęły ją w pasie i uniosły pewnie w górę. Oplótł długą halkę wokół swych ramion, a ona zawiązała dłonie wokół jego szyi, wtulając się w mężczyznę ufnie. Nie przerywając pieszczot, niósł ją w kierunku pustego łoża, a z każdą chwilą jej onieśmielenie słabło, zastąpione przez nieugaszone pragnienie.
Maciej położył Katy delikatnie na pościeli, sam pochylił się, aby zzuć buty. Dopiero wówczas wsparta na łokciach dziewczyna w pełni zrozumiała, iż tę noc spędzą razem. Pragnęła tego i pomna wykładu doktora Ejchlera, nęciła ją ciekawość, ale do głosu doszedł na chwilę wewnętrzny lęk.
- Czy będzie... - zapytała płytko, bo widok męża ściągającego z siebie koszulę odebrał jej oddech.
Pokręcił głową, opanowując wesołość z powodu jej niewinności.
- Ciało to nie świątynia, moja piękna. Zrzuć z siebie ten gorset. - Przyciągnął ją do siebie, gładząc policzek. - I pozwól mi kochać cię jak na to zasługujesz, chérie. Prawdziwie i głęboko - wyszeptał.
Kącik ust Katarzyny wygiął się w nieśmiałym uśmiechu, gdyż szczerość wyznania uwiodła jej serce, aż poczuła przypływ szczęścia. Tak, tej nocy chciała być kochana i czekała niecierpliwie jak Maciej znowu przylgnie głodnymi ustami do jej łaknących bliskości warg.
Powoli, na zgiętych przedramionach hrabia zbliżył się do Katarzyny i przygarnął do siebie ciasno. Oczyma pełnymi troski próbował pokazać swej umiłowanej, że miłość nie jest posiadaniem a cierpliwym oddaniem siebie nawzajem, jeden drugiemu. Żywił nadzieję, iż odrzuci swój bunt i niezależność, podda mu się z ufnością, aby on również mógł oddać jej całego siebie.
- Och, Macieju... - westchnęła, wdychając z uwielbieniem upajający ją męski zapach mydła i deszczu.
„Pragnę go, pragnę", mówiła całą sobą, czując promieniujące dotykiem ciepło na wrażliwej skórze ramion, szyi i ud. Palce kurczowo zaciskała na jego odsłoniętych plecach i zwiniętej pościeli. Jej młode ciało, niesione pierwotnym instynktem, naturalnie zaczęło się wić pod tym mężczyzną, który zadawał jej jednocześnie rozkosz i cierpienie parzącymi ustami i językiem, aż stała się płomieniem. Świat wokół niej zataczał kręgi, z nabrzmiałych piersi rwał się przerywany jękami rozkoszy oddech i Katy wydawało się, że zaraz stanie jej serce.
Tymczasem płynąca wartko krew w żyłach zaróżowiła jej lica i nagą, gładką jak tafla zamarzniętego jeziora, odsypaną gdzieniegdzie słodkimi piegami skórę, która roztapiała się pod palcami Macieja jak wrzucone do pieca stopy metali. Byli jak miedz i cynk. Topili się w swoich objęciach, rozgrzani do czerwoności w swych wzajemnym pragnieniu bliskości, aż stali się jednym - szlachetnym mosiądzem.
_________________________________________
rozchowor - rozmowa, pogawędka.
kolokwia (daw.) - w znaczeniu: dyskusja.
kabowy - niższy oficjalista, nadzorujący pracę chłopów; zwykle nielubiany
Neschast'ye, moygospodin!! Neschast'ye (ros.) - Nieszczęście, jaśnie panie! Nieszczęście!
Fornal - w XIX-XX wieku najemny rolnik, zwykle obslugujący konie.
_________________________________________________
No... Kochani.
Żeby nie zakłócać odbioru tym razem oszczędzimy Wam zdębnego gadania.
Jesteśmy ciekawe waszych opinii, jak zwykle z resztą.
I musimy Was zmartwić...
Najprawdopodobniej kolejny rozdział nie będzie tym ostatnim, bo musimy nieco przemyśleć kwestię budowy całej powieści (myślimy o podzieleniu na tomy) a także chcemy pozamykać względnie te wątki, które chcemy pozamykać w tym tomie ;)
Także czeka nas jeszcze trochę pisania, a Was "męki" z naszymi bohaterami.
Mamy nadzieję, że po takim czasie i emocjach związanych z niedawnym debiutem dostarczyłyśmy Wam wystarczająćej dawki wrażeń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro