IV
Szanowna Pani,
Śpieszę zawiadomić w imieniu swojem i Męża, że z prawdziwą przyjemnością skorzystamy z uprzejmego zaproszenia na proszony obiad z okazji zaręczyn naszego syna z córką Szanownej Pani na dzień 10 kwietnia.
Dziękując za pamięć, łączę wyrazy szacunku.
3 kwietnia 1901 r.
Kiedy w następstwie oświadczyn panna Katy spodziewała się, że młody hrabia stanie się w jej domu częstszym gościem, niemal domownikiem, dostała może dwa bilety wizytowe z zagiętym rogiem, a później ponownie wyjechał w krótką podróż, że niemal zapomniałaby o całym zaręczynowym ambarasie, gdyby nie kwiaty, które stale jej pan Borowski przysyłał. Niejednego wieczoru, siadając przy sekretarzyku podarowanym jej przez matkę, zaczynała pisać list do narzeczonego, ale wszystkie ostatecznie wrzucała do pieca.
W dniu uroczystego wieczoru wydanego z okazji zaręczyn o wycofaniu się w ogóle nie mogło być mowy. Zjechali się krewni oraz najbliżsi znajomi obu rodzin, gromadząc się w saloniku w domu Staszkiewiczów. Nie zabrakło nawet redaktora od „Kuriera Codziennego", zaręczyny, bowiem bywały wydarzeniem podawanym do publicznej wiadomości.
Maciej ordynat Borowskich stał z kieliszkiem madery w ręce, pogrążony w dyskusji z hrabią seniorem i Adamem Żmudą, jak zawsze prezentując odmienne zdania na różne tematy. Ojciec i syn nie szczędzili sobie przy tym taktownej złośliwości. Żmuda słuchał bezradnie jak wchodzą ze sobą w polemikę, na szczęście omijając tematy niewygodne jak dzieląca ich najbardziej polityka.
Rozmowa ucichła, gdy dołączył do nich dalszy kuzyn Macieja po kądzieli, baron Felix Ossowski, którego ojciec hrabicza przyjął na praktykanta do fabryki. Ordynat Maciej jak na zawołanie w rozmowie stał się bardziej taktowny i już nie wchodził w opozycję z ojcem.
Do ich grona wkrótce dołączył Jan Staszkiewicz, gdy już wspólnie z żoną powitali wszystkich przybyłych. Jak na skromną, rodzinną uroczystość, zaproszonych gości było sporo i zdawali się tłoczyć w salonie gospodarzy.
Szmery rozmów ucichły, gdy w bawialni pojawiła się panna Katy, odprowadzona przez najstarszego z braci, Fryderyka. Był wziętym warszawskim adwokatem, więc również hrabicz go kojarzył z opowieści, kiedy to zaufany mu człowiek wpadł w kłopoty. Z relacji jednak młodszy Staszkiewicz nie wydał mu się oddany sprawie jego znajomego i teraz biedaczyna swój wolny czas spędzał w murach X pawilonu Cytadeli Warszawskiej.
Fryderyk, dziesięć lat starszy od Macieja, wyglądał na statecznego małżonka i ojca, w czym bardzo przypominał swego ojca.
Ordynat uśmiechał się w kąciku, lustrując poruszającą się z nadwyraz godną postawą adwokata, i nie wierzył, że mógłby pozostać tak czystym w swych intencjach. Był wręcz przekonany, że po nocach chętnie korzysta z lupanarów, aby uciec od obowiązków dla zachowania zdrowia.
Przy jego boku spodziewał się ujrzeć postać młodej, mało interesującej panny Katy, na którą tylko leniwie zerknął. Odstawiwszy kieliszek od ust, lekko rozchylił usta z zaskoczenia.
Panna Katy nie przypominała tej płochej sarenki, którą zapamiętał podczas ich pierwszego spotkania, ani rozkapryszonej dziewczyny z jego ostatniej wizyty. Wyglądała i zachowywała się jak prawdziwa dama, sunęła po kaflach jakby unosiła się w powietrzu.
Starszy z hrabiów Krasińskich spojrzał na Macieja z dezaprobatą. Hrabicz zdał sobie sprawę, iż przez swe roztargnienie nadejściem panienki, zagubił się w rozmowie, a stary magnat, o nienagannych manierach, czekał na jego odpowiedź.
— Co pan mówisz? — rzekł bezmyślnie, więc reflektując się za nietakt względem rozmówcy, szybko dodał, cały czas szukając wzrokiem Katy: — Pardon, nie dosłyszałem.
Tymczasem Katarzyna wzięła głębszy oddech, obawiając się, że Fryderyk dostrzeże jej zawahanie. Nie widziała się z bratem od czasu jej debiutanckiego balu i sama przed sobą musiała przyznać, że nie był dla niej oparciem, którego teraz tak usilnie potrzebowała. Starszy od niej o niemal pokolenie, zawsze przyprawiał ją o strach, gdyż był dla niej bardziej drugim ojcem niźli bratem, czy powiernikiem, ale w przeciwieństwie do papy, nie miał do niej tyle serca, uznając, iż ten nadto jej pobłaża.
Przełknęła gorycz w ustach i z wdziękiem stawiała kroki, wyprostowana jak struna. Wszyscy zebrani w saloniku oglądali się na nią, jakby to prowadziła w pierwszej parze poloneza.
W końcu stanęła prosto przed nienagannym obliczem swego narzeczonego i spojrzała mu w oczy. Chciała panu hrabiemu pokazać, że jest bardzo charakterną i niczego się nie obawia. Nie lubiła pokazywać po sobie żadnych słabości i prawie nikt jej takiej nie widział, kiedy sobie tego nie życzyła.
Zadarła dziarsko głowę, gdy ordynat Borowski rzekł:
— Witaj, ma belle fiancée — odrzekł kłamstwo, które z niespodziewaną łatwością ordynatowi przyszło.
Panienka Katy wystawiła odzianą w rękawiczkę dłoń w kierunku Macieja, którą ten ujął w swoją i delikatnie ucałował, utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
W istocie coś tego wieczoru się w młodej pannie Staszkiewiczównie zmieniło na korzyść, że jedyne, co hrabiczowi przeszkadzało, to kolor włosów narzeczonej, który nadal przypominał mu stop miedzi z odlewni. Cała reszta była dla niego znośna. Biała jedwabna suknia ładnie się na jej talii i gorsie układała, długa łabędzia szyja przyciągała wzrok, ale nie tak jak cera, mleczna i gładka jak płatek nenufara. Z dumą dostrzegł kwiat z dzisiejszego przesłanego jej bukietu, zgodnie ze zwyczajem.
Z zachwytem na nią spojrzał, próbował ją wzrokiem swym omamić, patrząc jej głęboko w oczy i zawadiacko uniósł lewy kącik ust, jakby chciał pannę Katy tym kupić.
Przeszedł ją dreszcz, ale pomyślała, że to wina tremy. Przystojna twarz Macieja Borowskiego nie zrobiła na Katarzynie wrażenia, choć musiała przyznać przed sobą, iż oczy miał naprawdę urzekające.
Dwaj lokaje otworzyli drzwi od jadalni i Katy pierwsza odwróciła głowę.
— Może przejdziemy do jadalnego, hrabino? — Pani Staszkiewiczowa zwróciła się do najstarszej i najzacniejszej krewnej Borowskich. — Państwo będą łaskawi do jadalnego.
Zdążywszy się uważnie przyjrzeć przyszłej żonie, ordynat uniósł brew nieznacznie, nie rozumiejąc dlaczego panna Katarzyna patrzy na niego tak gniewnie. Czyżby dawała mu do zrozumienia, że czeka go ciężka z nią przeprawa? On kochał wyzwania, ale w własnym domu pragnął mieć spokój.
Katarzyna, jakby wyczytując z twarzy młodego hrabiego wszystko co niewypowiedziane zostało, zmrużyła oczy, wściekła. Nosiła w sobie olbrzymią złość na pozory i ułudę, w którą została wciągnięta bez woli. Wiedziała, że to małżeństwo będzie czystą fikcją, bardziej bujną niż powieści publikowane na łamach Tygodnika Ilustrowanego.
Może przy odrobinie szczęścia wplącze się w jakiś romans, pomyślała.
— Pani pozwoli? — Maciej podał narzeczonej ramię.
Katarzyna stanęła dęba. Jeszcze nigdy nie szła pod rękę z nikim z poza rodziny, a hrabicz, narzeczony, czy nie, wciąż pozostawał dla niej obcym mężczyzną.
— Słyszałaś mnie, pani? — powtórzył, dodając w głosie słabo ukrywaną nutę rozdrażnienia. — Wszyscy na nas patrzą... — szepnął tylko do niej, ciągle służąc jej swym ramieniem.
Obejrzała się nieznacznie i faktem było, iż ich para budziła powszechną sensację i zachwyty zebranych, co pozbawiło Katy resztek woli walki. Tylko Jan Staszkiewicz przebierał dyskretnie nogami w obawie, iż jego najmłodsza pociecha miała w głowie wywołanie jakiegoś skandalu.
— Jest pan... — przerwał jej, domyślając się, co Katy miała na myśli, jednakże w dniu zaręczyn obrażać się nie pozwoli, a już zwłaszcza kobiecie.
— No jaki? — Uśmiechnął się szyderczo. — Może zdecyduje pani później, nie psując teraz wszystkim humorów.
Ze złością przyjęła ramię narzeczonego i fuknęła przy tym na niego, co ordynata szczerze rozbawiło, ale musiał trzymać pozory zachowania zimnej krwi.
Pan Staszkiewicz podał ramię wdowie Krasińskiej, ciotecznej babce Macieja, a pani Elwirze towarzyszył jedyny niezamężny jeszcze syn Karol. Pan domu pierwszy minął drzwi jadalnego.
Zebrani goście zasiedli wedle zasad starszeństwa i hierarchii do długiego stołu. Honorowe miejsce zajęła najstarsza z kobiet hrabina Józefina Krasińska, zasiadając po lewej ręce gospodarza, pierwsze miejsca zaś zajęli narzeczeni.
Stół nakryto należycie obrusem, bukietami żywych kwiatów i girlandami, kandelabrami ze świecami różowymi oraz ukrytymi w małe abażurki. Talerze z jednakowej porcelany, przykryte serwetami z nazwiskami gości, sztućce, solniczki i kryształy: kompotierki, kilka kieliszków różnej wielkości do trunków, stały idealnie równo.
Odziani w piękne toalety i fraki, szanowni goście, mieli do dyspozycji menu w języku polskim i francuskim na grubej karcie bristolu, ozdobionej złotym szlaczkiem. W tle pobrzmiewał cicho wygrywany przez orkiestrę liryczny walc.
Na początku lokaje podali rosół.
Maciej obejrzał się kątem oka na siedzącą obok siebie damę, dla której to dziś będzie musiał stać się rycerzem. Katy jednak nie wydała się ukontentowana jego towarzystwem, bo też słowem się do niego nie odzywała. Zaczął się zastanawiać, czy aby w czymś panny nie uraził, upominając tak bezpośrednio. A może nie spodobał jej się przesłany bukiet albo jej własna toaleta? Ciężko było hrabiczowi odgadnąć te niewieście dąsy.
— Proszę mi szczerze wybaczyć, jeśli moje słowa panią uraziły. Dzisiaj zamieniam się w sługę szanownej pani.
Posłał Katy zachęcający uśmiech, który taką młódkę powinien zwalić z nóg i odkupić wszelkie winy.
Patrząc niegrzecznie na młodą kobietę, siłą swego spojrzenia chciał sprawić, aby odwróciła głową. Ona jednak uparcie na hrabiego nie patrząc, odpowiedziała:
— Nie mam panu nic do wybaczania. — Zadowolony z siebie Maciej uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Bo też żadne słowa wypowiedziane przez pana nie mają dla mnie znaczenia.
Ordynat zdążył odłożyć łyżkę od ust, aby nie zachłysnąć się zupą. Popatrzył na pannę Staszkiewiczównę chwilę przetwarzając jej słowa w myślach.
— Jak mam to rozumieć?
— A to już zostawiam w pana gestii. Może pan sobie to rozmieć jak szanowny pan chce.
Odstawił łyżkę ze zbyt dużym hałasem, ale zajęci rozmową goście niczego nie zauważyli. Katarzyna bystrze dostrzegła jednak, iż co pewien czas zerkali w ich stronę z wymalowanymi na twarzach uśmiechami, a czytając z ruchu ich warg bez trudu pojęła o czym prawili. Na okrągło powtrzali: "Piękna para".
— Zakładam zatem, że w czymś pani nieumyślnie uchybiłem. Jestem skłonny pani najszczerzej zadośćuczynić, jeśli szanowna pani powie w czym rzecz. Nie chciałbym pozostawić po sobie złego wrażenia w tym ważnym dniu.
W międzyczasie wniesiono paszteciki i podano napoje, nalewane do małych kieliszków porto i maderę.
— Ależ nie musi się pan nawet starać, aby zrobić dobre. Nie musi pan nic robić.
Maciej wstrzymał powietrze, zaciskając szczękę. Zastanawiał się z kim rozmawiał: z kobietą, którą ma niedługo poślubić, czy rozkapryszonym dzieckiem.
Panna Katy już podczas jego poprzedniej wizyty w willi Staszkiewiczów wydała mu się naburmuszoną panną, ale przy tem skromną i ułożoną, o przyzwoitych manierach. Nie rozumiał więc dlaczego jest mu taka nieprzychylna. Obserwował ją i widział, że niczego nie jadła, ani nie miała ochoty na towarzyską rozmowę.
Aż wtedy zrozumiał. Nie posłał jej żadnego listu podczas krótkiego pobytu w Łodzi.
— Nie spodobał się zatem pani list, który do pani przesłałem? Daleko mi do wieszcza, przyznaję się do tej wady. Veuillez me pardonner, madame.
Katy odwróciła głowę w stronę ordynata, a na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie.
— Posłał pan list do mnie? — zapytała, patrząc ordynatowi w oczy.
— Przez znajomego sługę przyjaciela. Durak. Proszę mi wybaczyć wzburzenie, ale rozumiem już, iż do pani nie dotarł. Musiała być pani mną rozczarowana.
Hrabia nie często bywał w teatrze, ale tego wieczoru w jego kłamstwo mogliby uwierzyć nawet najtrwalsi karciani gracze. Choć kłamstwa i obmowy nienawidził, dzisiaj musiał zmusić się do tego podstępu, aby nie stracić łask u narzeczonej.
— Owszem. Żadnego listu nie otrzymałam.
— Czy największy bukiet pani ulubionych kwiatów zdoła panią ułaskawić?
— Jak duży? — zapytała, nie potrafiąc dłużej kryć rozbawienia.
— Każę wykupić jutro wszystkie kwiaciarnie w Warszawie, jeśli to panią zadowoli.
Katarzyna popatrzyła na ordynata poważnie, po czym zakryła dłonią usta i wybuchła gromkim śmiechem.
W ordynacie się zagotowało. Potrafił bowiem odróżnić uroczy śmiech, zauroczonej nim dzierlatki od jawnej kpiny.
— Czy ja szanowną panią bawię?
Katarzynie ponownie nie udało się powstrzymać rozbawienia.
— Oszem, bawi mnie pan, ale radzę samemu się uśmiechać, aby nie wyjść na ośmieszanego.
Hrabicz zacisnął pięść pod stołem.
Dla Katarzyny ryba na jej własnym talerzu była mniej sztywna od pana ordynata. Tak doskonale swą rolę odgrywał, że ze zdenerwowania chciało jej się śmiać i nie potrafiła przestać. Obawiała się, że jeśli przestanie to się rozpłacze.
— Chwatit! — Maciej zrobił łyk reńskiego ze średniej wielkości kieliszka. — Czy zapomniała pani jak być miłą?
Czy pan ordynat właśnie ją obraził?, pomyślała.
Nie, nie zamierzała być miłą, ani posłuszną, a tym bardziej dobrze wychowaną i opanowaną. Chciała wstać, rzucać talerzami, rozbić kwietne wazony i wybiec z jadalni jak najdalej od tych wszystkich ludzi. Sfera ją tłamsiła, obezwładniała, odbierała jej miłość własną. Pragnęła się z niej wyrwać. Katy czuła się jak kolorowa papużka uwięziona w złotej klatce. Nie mogła rozprostować skrzydeł, a pragnęła jedynie wolna odlecieć. Z dala od towarzystwa, jego reguł i zobowiązań.
Przełknęła własną rozpacz, ponownie spojrzała w oczy hrabiego, zmieniając temat:
— Zdążył pan obejrzeć kamienicę, którą otrzymam w posagu? — Wzięła do ust pierwszy kęs ryby, aby nie musieć skupiać się już na twarzy pana Borowskiego.
Wyczuwając pogardę w jej głowie, ordynat nie zamierzał poddać się w tej rozmowie, nawet, jeśli z kobietami winno się postępować inaczej, delikatniej.
— Myśli pani, że jedna kamienica więcej ma dla mnie szczególną wartość? To raczej sprawa dla mego rządcy. Interesują mnie wyższe cele.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Kamienica na Krakowskim Przedmieściu, którą przepisuje jej ojciec była kiedyś ich domem, to tam urodziło się jej starsze rodzeństwo. Miała więcej niż sentymentalne znaczenie. Czyżby zatem i ona nie miała dla młodego hrabiego żadnej wartości? Czyżby była jedynie godną jego nazwiska panną i nikim więcej?
Dodając w duchu sobie odwagi, rzekła:
— Doprawdy ciekawam jakież to pan wyższe cele wyznaje? Edukację niższych klas? Pracę na rzecz ubogich i chorych?
— Polityczne. Wątpię, aby pani zrozumiała.
— Rozumiem — zgodziła się z hrabią pierwszy raz.
Ich rozmowie z daleka przypatrywał się Jan Staszkiewicz. Z zadowoleniem odetchnął z ulgą, iż ci młodzi znaleźli ze sobą wspólny język. Rozmowa żywo toczyła się między zebranymi, a ci dwoje, choć zdawali się w niej uczestniczyć, potakując i dając rozmówcom sygnały, że są słyszani, sami ze sobą toczyli dyskretne polemiki.
Innego zdania był Adam Żmuda, który dostrzegł cień na twarzy przyjaciela, który przykrył udawaną grzecznością. Za dobrze go znał, aby nie wiedzieć z jak wielkim wysiłkiem znosił towarzystwo panny Katy. Nie tak też powinna się prezentować szczęśliwa dziewczyna u boku przyszłego męża w dniu swych zaręczyn. Siedziała sztywno, blada jak duch, jakby uleciała w niej dusza.
Adam poczuł w sercu żal na widok tych dwoje nieszczęśliwców.
— Mam szczerą nadzieję, że w końcu się ze sobą porozumieliśmy. Jeśli łaskawie pani wybaczy mi mój nietakt, ja zapomnę o pani nieuprzejmości. Chciałbym jednakowo, aby pani wiedziała, że pozostanę głuchym na tę pani... swobodę w słowach jedynie do czasu, aż się lepiej poznamy. A będziemy mieć do tego okazję, gdyż do czasu naszego ślubu nigdzie na dłużej się nie wybieram.
Choć kusił Macieja świat poza Kongresówką, zrozumiał, iż aby ułożyć sobie przyszłe życie z narzeczoną, musi osiąść na jakiś czas w Warszawie. Nie kupuje się wszak kota w worku.
Do czasu podania pieczystego narzeczeni, włączając się w ogólną rozmowę, nie zamienili ze sobą już słowa. Gdy ta stanęła na ciekawej puencie, Jan Staszkiewicz powstał w miejsca.
— Ważną dziś święcimy uroczystość rodzinną. Moja umiłowana córka, Katarzyna zaręczy się dziś z panem hrabią Maciejem Borowskim. Zaręczyny te niech staną się rękojmą tego, że wkrótce święty sakrament małżeństwa połączy te dwa kochające się szczerze serca.
Maciej wstał pierwszy. Katarzyna popatrzyła na niego z dołu i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, iż sama też powinna stanąć obok narzeczonego. Wówczas lokaj podał narzeczonym tacę z pierścionkami zaręczynowymi, które nawzajem dla siebie kupili.
Katarzynę w tym względzie wyręczyła matka, kupując pierścień u najlepszego warszawskiego złotnika. Maciej sam kupił pierścionek dla panienki Katy podczas pobytu w Łodzi, pochodzący z pewnej znanej galicyjskiej pracowni, ale nie miał głowy, aby zapamiętać szczegółów transakcji.
Hrabicz wziął do ręki prosty złoty pierścionek z brylantem.
— Panno Katarzyno, proszę przyjąć ten pierścionek jako znak mego do Pani przywiązania.
Ująwszy zimną z nerwów dłoń Katy, Maciej delikatnie zdjął z jej palców rękawiczkę, po czym wsunął na jej smukły serdeczny palec zaręczynowy pierścionek, który był nieco za duży.
Zawstydzona dziewczyna podniosła na niego wzrok.
Czuła na sobie spojrzenia zebranych, ale to oczy Macieja sprawiały, iż w jednej chwili wycisnął jej oddech z piersi. Ledwie trzymała się na własnych nogach, modląc się, aby nie usunąć się bezwładnie w ramiona hrabiego.
Boże, zlituj się nade mną, pomyślała, utrzymując się w pionie jedynie siłą woli, a może to wzrok ordynata sprawiał, że nie ruszyła się z miejsca?
Maciej uśmiechnął się, ale był to z jego strony gest nerwowy, dając Katy do zrozumienia, aby szybko skończyła to przedstawienie. Patrzył na nią, zastygłą jak przysłowiowy slup soli, niecierpliwie, bo dla niego niepotrzebnie przedłużałą całą ceremonię.
Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, dziewczyna wzięła w trzęsące się dłonie pierścień dla hrabiego Borowskiego.
— Proszę przyjąć ode mnie ten pierścień jako znak mojego przywiązania — powtórzyła z trudem dobywając głos.
Oklaski i wygrana fanfara uświęciły obrządek. Dumny stary Staszkiewicz w towarzystwie ojca Macieja, hrabiego Seweryna, wniósł toast:
— Myślę, iż wolno mi teraz przemówić w imieniu całego zgromadzenia, aby wam złożyć, szanowni narzeczeni, najszczersze me życzenia na tą wspólną podróż przez życie, do której się właśnie zobowiązaliście. Niech wam sprzyja zdrowie i nigdy nie braknie wam chleba powszedniego. Niech między wami zgoda zawsze panuje, abyście kochali się i szanowali wzajemnie. Kładę nacisk na szacunek, bo on jeden winien płonąć żywym zawsze ogniem, choćby z czasem miłość przygasła. Nadziei pełen, że wasze wspólne życie przeminie wam w spokoju i spełni moje, i całego zebrania życzenia, że dochowacie się potomstwa, wznoszę toast: Niech żyją zaręczeni!
— Niech żyją! — odkrzyknął chór.
Na słowo "potomstwo" wzniesiona czarka zaczęła ciążyć w dłoni Macieja, jakby ten dzierżył kowalski młot. Przełknął szybko schłodzonego szampana.
— Dla „Kuriera..."!
Niespodziewanie dla Katy, Maciej chwycił ją mocniej w talii i przyciągając do siebie, bez pozwolenia przycisnął usta do jej miękkich warg.
Błysło światło z aparatu fotograficznego.
Ordynat niechętnie odsuwając się do narzeczonej, uśmiechnął się z zadowoleniem, posyłając ojcu nienawistne spojrzenie. Jeśli kiedykolwiek czuł nienawiść, teraz podobne nim szarpnęło uczucie, gorzkie jak cierpkie wino.
Zażenowany zachowaniem syna hrabia senior, niczego nie będąc w stanie wyrzec, aby nie wywołać ogólnego poruszenia, odwrócił wzrok, choć wiele słów miałby teraz synowi do powiedzenia.
— Ach ta młodość! — wykrzyknęła uradowana pani Elwira, jakby to miało usprawiedliwić nieprzystojne zachowanie narzeczonych.
Szepty po słowach pani domu ustały i zaczęto podawać deser. Wówczas Maciej przerzucił wzrok na oszołomioną zaręczoną mu właśnie dziewczynę.
Przypatrując się jej reakcji uważnie, pomyślał, że przeciągany pocałunek musiał się Katy spodobać. Oczy zaszły jej mgłą i zachęcająco rozchyliła usta. Wydawało mu się nawet, że drżała. Zaraz potem oblała się rumieńcem i zawstydzona spuściła podbródek, że miał ochotę zmusić ją, aby na niego spojrzała, tymi iskierkami w oczach, które w niej wywołał po raz pierwszy w życiu. Był tego pewien.
On sam czuł jeszcze na swoich wargach jej smak. Czy to dlatego, że dawno nie był z kobietą, czy może przyczyny musiał szukać w tej kuszącej go młodziutkiej, zdrowej sarence? Sam nie wiedział, ale z niecierpliwością wyczekiwał opuszczenia jadalnego, nosząc w sobie rosnącą ekscytację.
Podczas trwania deseru Katy siedziała obok na wyciągnięcie ręki Macieja i nie zaszczyciła hrabiego ani jednym spojrzeniem, a mimo to jego ciało trawiła gorączka. Obracając w dłoniach czarkę obserwował jak małymi kęsami przełyka Nesselrode, skupiając się na jej łabędziej szyi, ukrytej pod kołnierzykiem. Na ustach rumianych, miękkich i obiecująco zwilżonych napojem.
Katarzyna przełykała z trudem małe fragmenty ciasta, nie chcąc zwracać na siebie powszechnej uwagi brakiem apetytu, choć miała ochotę zwymiotować. Kołatało jej serce, czuła w gardle olbrzymią gulę.
— Może przejdziemy do salonu? — Usłyszała głos matki, która jak każda dobra gospodyni, upewniwszy się, że wszyscy goście zdążyli skończyć jeść, zwróciła się do hrabiny Krasińskiej.
Pani Staszkiewiczowa wstała pierwsza i z wolna zaczęła się kierować w stronę drzwi, przyjmując po drodze podziękowania za posiłek. Katarzyna wstała zbyt gwałtownie, aż zakręciło jej się w głowie, co nie uszło uwadze młodego hrabiego.
Nieświadoma Pani Elwira, przepuszczając hrabinę Józefinę przodem, wskazała drogę innym damom.
— Panienka źle się czuje? — zapytał hrabicz, węsząc znany podstęp.
Katarzyna odwróciła głowę w stronę ordynata, łapiąc z nim spojrzenie.
— Nie — odparła słabo. — Czuję się zwyczajnie.
"Zwyczajnie", zakpił w duchu hrabia.
Katy odeszła prędko, zostawiając hrabiego w towarzystwie innych dżentelmenów. Odprowadził ją wzrokiem, podziwiając z tyłu jej kształty, a kącik jego ust uniósł się, jakby młody hrabicz wypatrzył najlepszą zwierzynę na polowaniu.
***
W saloniku podano czarną kawę przy akopaniamencie wiosennego walca Chopina.
Maciej wdał się w luźną rozmowę z bratem Katy, Karolem, jednocześnie z daleka śledząc swą narzeczoną, siedzącą na kanapie obok ich matek i jego ciotecznej babki.
Odstawiając ciemny kieliszek z resztą tokaju na stolik dla obsługi, dostrzegł, iż panna Katarzyna wstała z zamiarem udania się do buduaru. Prędko dołączył, choć on z kolei powinien udać się do gabinetu na cygaro, mimo iż sam palił bardzo rzadko i nie w towarzystwie.
— Panno Katjo? — zawołał za nią.
Obejrzała się za siebie i spostrzegła, że nad nią stanął hrabia Borowski. Matka w towarzystwie starej hrabiny Krasińskiej i hrabiną Borowską rozmawiała z dwoma nieznanymi jej kobietami, zapewne krewnymi jej przyszłego męża i niczego nie zauważyła.
— Proszę o wybaczenie, ale wydaje mi się, że ma pani ochotę na chwilę wytchnienia.
Spuściła wzrok, dobierając ostrożnie słowa.
— Wydaje się szanownemu panu. — Wyminąwszy hrabicza Macieja, stanęła w drzwiach saloniku, szukając sobie grupy, do której mogłaby się dołączyć, nie chcąc być posądzoną o świadome szukanie sam-na-sam z narzeczonym.
Słabo jednak znała wszystkie żony swoich braci, Fryderyka i Antoniego, a jej starsze siostry, Florentyna i Rozalia żywo dyskutowały na temat wyższości sztuk teatralnych nad wyścigami konnymi z obecnymi jeszcze w saloniku dżentelmenami, z którymi dobrze się znały.
Ona czuła się niezauważana, nieistotna, niewidzialna, więc może dlatego natrętne, ale dyskretne towarzystwo pana Borowskiego, uwierało ją jak kamień w bucie.
— Nie powinie pan teraz oddawać się męskim rozrywkom? — zapytała, dając mu znak, że wolała teraz pobyć chwilę w samotności.
— Dużo bardziej wolę teraz towarzystwo pani. Ale szanuję zdanie kobiety. Mogę więc panią uwolnić od niechcianego entourage — Uśmiechnął się grzecznie.
— Jeśli byłby pan tak łaskaw, będę zobowiązana.
Podając pod pretekstem nową filiżankę Katy, zbliżył się i szepnął uwodzicielsko tylko do niej:
— Proszę na mnie zaczekać w korytarzu.
Katarzyna popatrzyła na hrabicza z niedowierzaniem i odsunęła się. Dwa potężne rumieńce oblały jej twarz, które na tle białej sukni miały buraczany kolor.
Rzucając jej ostatnie uwodzicielskie spojrzenie, wyszedł.
— Pan niemoralny! — wykrzyknęła, ale gwar rozmów zagłuszył jej wybuch.
Przywiodła nieświadomie dłoń do piersi i zaczęła ciężej oddychać. Wstała i nie bacząc na zasady, wyszła z salonu. A gdy upewniła się, że nikt za nią nie idzie, pobiegła, stukając obcasami o kamienną posadzkę.
Oddychała coraz głębiej, było jej ciężko złapać oddech. Otworzyła szeroko drzwi francuskie od tarasu i zbiegając schodami, zaczęła rozpinać kołnierz sukni, aby lepiej móc zaczerpnąć tchu. Niewiele to pomogło, więc ukrywając się w drewnianej gloriecie, szarpała się z tylnim wiązaniem sukni, jakby sama mogła z siebie ją zerwać. Podarłaby ją na strzępy i wyszła z tej ramy, w którą ją włożono.
Pochyliła się nad balustradą, biorąc głębokie oddechy. Raz za razem. Wdech... wydech. Kręciło jej się w głowie, oczy zaszły jej lekko łzami.
"Bezczelny!, Niemoralny!", powtarzała w swojej głowie.
Nie miała pojęcia ile przelatujących nad głową ptaków ujrzała, zanim zdołała się uspokoić. Zamknęła oczy, czując na twarzy łaskotanie popołudniowego słońca i przypominając sobie piękny zapach maminych piwonii, które niebawem już zakwitną.
— Czekałem na Panią.
Odwróciła się gwałtownie. Upięcie włosów zdążyło już lekko się poluzować, a kapelusz zwykle taki jej kłopot sprawiał, że ponownie przekrzywił się na jej głowie.
— Proszę na mnie nie czekać!
Ordynat Borowski uśmiechnął się w kąciku.
Próbowała wyminąć hrabicza, ale ten stanął jej w przejściu, robiąc krok w jej stronę.
— A dokąd to się panienka wybiera? Pełne słońce może panience zaszkodzić.
Katarzyna czuła nadchodzące zagrożenie. Jeśli tylko ktoś by ich zobaczył, upadłaby jej reputacja, straciłaby szacunek rodziców i braci, a jej własne siostry nie chciałyby dotknąć jej rąbkiem swych sukien. Nie mogła do tego dopuścić.
— Nie bardziej aniżeli natrętni zalotnicy — odrzekła zbyt głośno, co nieświadomie doszło do uszu hrabiego.
— Zapewniam panią, że w kontakcie ze mną na szali zysków i strat zwyciężą te pierwsze.
Gdy hrabia zbliżał się małymi kroczkami w jej stronę, Katy uciekała w tył, aż powstrzymała ją od tego poręcz balustrady.
— Jak pan śmie! — Odwróciła od niego głowę, mając ochotę zatkać sobie uszy.
Maciej jeszcze nigdy nie miał okazji przyjrzeć się Katy z takiego bliska. Suknia na pewno dodawała jej paru centymetrów. "Czy to dziewczę nic nie jada?", pomyślał. A rozbiegane i podszyte jakimś żywym afektem oczy wydały się hrabiczowi jeszcze ładniejsze.
— Śmiem powtarzać com usłyszał, szanowna pani.
Panna Katy, usilnie starając się nie patrzeć na swojego natręta, dodała:
— Ja nie chce słuchać takich rzeczy. I proszę się odsunąć... Duszno mi.
Spełniając prośbę, zrobił krok w tył.
— Dzień jest dzisiaj, powiedziałbym, wietrzny.
Maciej nie potrafił się uśmiechać. Ta mała kokietka sobie z nim pogrywała, czy co? Nie potrafił pojąć, ale ta gra niebywale mu się spodobała.
— Potrzebuję świeżego powietrza, panie ordynacie.
— Miej litość, świeżego powietrza tutaj ci dostatek.
Ponownie przybliżył się do niej.
Katarzyna niewiele wiedziała o mężczyznach, ale znała ich na tyle, aby rozumieć, że potrafili oni zwabić taką jak ona, bezbronną dziewczynę, w pułapkę. Czuła się teraz złowioną w sieć, z której nie potrafiła się wyplątać.
Maciej pochylając się lekko położył dłoń obok jej dłoni, kurczowo ściskającej balustradę.
Katy powiodła za nią oczami, po czym spojrzała na hrabiego. Wówczas usłyszała jakiś szelest i przestraszona odwróciła się w bok, wstrzymując oddech.
— Jeśli obawia się pani intruzów, zdaje się, że z pani domu blisko do Dolinki Szwajcarskiej. Może ma pani ochotę na spacer?
Tego było dla Katarzyny zbyt wiele. Przezwyciężając własny strach i niepewność, zdołała wykrzyczeć.
— Na nic nie mam z panem ochoty!
Zaskoczony tym nagłym wybuchem złości hrabia, zabrał rękę i popatrzył na Katarzynę zaciskając szczękę.
— Na miły Bóg! Czy pani świadomie mnie prowokuje?!
I sił już ordynatowi zabrakło. Ta pannica pogrywała sobie z nim swobodnie jak chciała, a on jej na to pozwalał. Wcześniej celowo go podjudzała, po pocałunku śmiało popatrzyła w oczy, a teraz nie pozwoliła mu nawet dotknąć czubka palca!
— Prowokuje? — zapytała słabym głosem jak u pisknięcia.
— Rozgrywa jak talię kart. Pani ma w tym jakąś radość?
— Ja nigdy nie grałam w karty — rzekła zgodnie z prawdą, ale ta prawda w oczach Macieja była czystą ironią.
Zezłościła go ta pannica, że musiał poluzować swój krawat.
— Nie rozumiem o co mnie pan oskarża.
Zaśmiał się sam do siebie.
"Oczywiście, że nie wie", pomyślał Maciej. Jego zdaniem dobrze ułożone panny na wydaniu tylko udają, że nie mają o niczym pojęcia.
— Gdyby pani chociaż lepiej grała swą rolę... — zakpił, spoglądając na Katy ze złością.
Wielką już miał nadzieję, że panna Staszkiewicz nie okaże się taką, za jaką ją miał. Podczas obiadu potrafiła mu się przeciwstawić, za nic miała towarzyskie zasady, aby teraz na powrót stać się porcelanową lalką, idealnie upudrowaną panną ze sfery o nieczystych myślach. Taką, jakich tysiące w tych szkołach dla panien...
— Proszę... Proszę mnie natychmiast zostawić! — krzyknęła Katarzyna i odwróciła się plecami do hrabiego, czując jak drży jej broda.
Bała się, że dłużej się nie powstrzyma i za chwile wybuchnie dziewczęcym, upokarzającym płaczem.
Jednego Katarzyna nie wiedziała. Ordynat nigdy nie słuchał rozkazów.
Chwycił krnąbrną pannę pod łokieć i odwrócił w swoją stronę.
— Teraz panią zostawię. Ale z chwilą, gdy pani stanie się moją żoną, to pani nigdy nie opuści mnie. Stanę się pani tak samo niechcianą częścią jak pani moją, więc radzę się z tym pani prędzej pogodzić. Żegnam, panią.
Panna Katarzyna odetchnęła i długo stała w gloriecie, słysząc w uszach słowa swego narzeczonego.
________________________
madera — wzmacniane wino portugalskie, produkowane na atlantyckiej wyspie Madera.
Cytadela Warszawska — twierdza w Warszawie, zbudowana w latach 1832-1834. Po upadku powstania listopadowego miejsce przetrzymywania więźniów politycznych, rewolucjonistów.
ma belle fiancée (fr.) — moja piękna narzeczono.
gors — dawniej: dekolt sukni lub górna część klatki piersiowej.
Tygodni Ilustrowany — ilustrowane czasopismo kulturalno-społeczne, wydawane w Warszawie w latach 1859–1939
Veuillez me pardonner, madame (fr.) — Proszę o wybaczenie, pani.
durak (ros.) — dureń.
chwatit (ros.) — wystarczy.
wino reńskie — białe, wytrawne wino stołowe, produkowane w winnicach położonych nad brzegiem Renu.
ciasto Nesselrode — kremowe ciasto kasztanowe.
________________
No to mamy pierwszą konfrontację na linii Maciej-Katy, a raczej Katji, jak ją raczy jaśnie pan hrabicz nazywać ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro