II
Przedwiosenne tygodnie Katarzyna spędziła na nauce rutyny życia na wsi w wielkopańskim pałacu. Codziennie rozdzielała pracę między służbę, dysponowała menu, zlecała sprawdzać czy w spiżarni nie brakuje ingrediencji potrzebnych do obiadu. Powietrze przesiąknięte było wilgocią i zapachem pobliskiego borowickiego borku, z którego kazała zebrać ostatni śnieg na marcową wodę.
Długie dni minęły, nim Katy przestała odganiać się od dźwięków budzącego się po nocy majątku, gdy zamiast zgiełku ulicy dochodziło uszu młodej hrabiny pianie koguta i brzdęk dzwonka dla służby o poranku. Zrywała się ze snu na każdy usłyszany szelest, co niemal przyprawiło ją o bezsenność. Przeklinała wówczas te otaczające ją cuda natury, które zamieniły ją w płochliwe stworzenie.
Jej serce, pokruszone przez ordynata, który zostawił ją samą w tym pustym, zimnym miejscu zapragnęło poszukać ulgi. Samotne godziny wlokły się niemiłosiernie, więc służba prędko poznała kaprysy nowej pani domu. Zarzucano jej butę, przez którą rozstawiała wszystkich po kątach. Wszak wyuczona wybornie obowiązków domowych przez panią Ofkę, z dumą przystąpiła do komenderowania służbą. W końcu stara Zofia, strofując pokojówki, mawiała, że:
- Praca to naturalna rzecz. Jest wielce potrzebniejsza od rozrywki. Jest duszą wszystkiego, dlatego też każdy winien zajmować się czymś realnym.
W tym jednym zgadzała się chlebodawczyni Katarzyna i od wszelkich rozrywek skutecznie odpędzała służbę, zlecając większe i pomniejsze prace. Pilnowała, by półgęski były akuratnie uwędzone, by powidła od Konstancji, panny respektowej, żyjącej w pałacu na łaskawym chlebie Borowskich się nie spaliły. Z pałacowym kucharzem prowadziła długie narady, co chwila kręcąc nosem z niezadowolenia, gdy ten pokazywał jej cetlę z jadłospisem. Kredencerzowi nakazała spisać wszystkie utensylia kuchenne, srebra i porcelanowe serwisy, jakie otrzymała w wyprawie. A gdy drzewa się zazieleniły, a na rabatkach pojawiły się pierwsze kwietne pąki, po uprzednim dokładnym sprawdzeniu balii, żelazek, wyżymaczek, czy zapasów różnych rodzajów mydła, urządzono w majątku wielkie pranie tak, że zapach krochmalu i mydlanych oparów unosił się we wszystkich pałacowych izbach.
Zajęta gospodarzeniem, swoje wewnętrzne lęki i bolączki Katarzyna schowała głęboko, przywdziewając się każdego dnia w coraz bardziej ponury wyraz twarzy. Piękne lico młodej ordynatowej oszpeciła nieznana jej wcześniej wyniosłości i oziębłość, tylko czasem łamana uśmiechem, posyłanym swej ukochanej Isi, aby ją udobruchać. Ckniło jej się niemożliwie do jej radosnego świergotania i wspólnych, szczerych rozmów, a ta tęsknota zmieniała Katy w obcą jej personę, że czasem z trudem wytrzymywała sama ze sobą.
Gdy ordynat Maciej z nastaniem pierwszych dni kalendarzowej wiosny do majątku nie wrócił, "młoda dziedzicowa", jak zaczęto o hrabinie mawiać, kazała sprowadzić do pałacu frotera, urządzając sobie ku uciesze własnej, zdaniem zarobionych pokojówek, trzepanie i czyszczenie dywanów oraz mycie podłóg. Mrowie lokajów już od wczesnych godzin rannych wynosiło po kolei całe garnitury mebli z różnych pomieszczeń, ciesząc się jedynie z ciepełka wiosennego słoneczka, które grzało ich miło w liberie.
Katy skrzętnie przyglądała się temu ożywieniu, jakie powodowało wnoszenie i wynoszenie wyposażenia pokojów, instruując uwijającą się obsługę domu, aby zachowywali ostrożność, niczego nie uszkodzili i nie obili. Zaś czerwoni na twarzy młodzi lokaje, wystraszeni chłopcy kredensowi i pokojówki, nie chcąc podpaść hrabinie, wykonywali polecenia bez zająknięcia.
Borowska zmęczona już zamieszaniem w pałacu, wachlując się, poszła w samotności do pawilonu kuchennego, aby sprawdzić przygotowania do posiłku. Lubiła ten gwar i aromat zapachów, które się z niego rozchodziły, bo kuchmistrz Kazimierz Gosiewski prowadził kuchnię sprawnie jak wybitny dyrygent orkiestry.
Wchodząc do pokoju kredensowego, usłyszała strzępek rozmowy pokojówki Dusi i lokaja Leona, dochodzące z przylegającej do niego izby czeladnej:
- Niech mnie kule biją! Rąk już nie czuje... Zobacz Dusia jak mi opuchły. Będziesz je później musiała porządnie wycałować. - Porwał pokojówkę w ramionach, ale ta szybko się wyrwała narwanemu chłopakowi.
- Też mi coś! - żachnęła się, poprawiając fartuszek. - Lepiej wracaj do pracy, bo cię zaraz pogonią batem.
Młody, przystojny i rosły lokaj miał idealnie zaczesane jasne włosy na bok przedziałkiem, a liczył sobie lat dwadzieścia jeden. Siedemnastoletnia, niewinna Danuta Szablewska od razu mu się spodobała i choć wcześniej planował ją jeno uwieść i posiąść, szybko zapałał do niej prawdziwym uczuciem. Dusia mała urodę niezwykle delikatną, ledwie widoczne piegi na nosku dodawały jej uroku, a kręcone blond włosy, teraz idealnie zaczesane z tyły pod czepkiem, puszczone luźno czyniły z niej piękną pannę.
- Przeganiasz mnie? - spytał, udając rozpacz, czym wywołał u niej nieśmiały uśmiech. - Choćby mnie młoda dziedzicowa tu znalazła, to nic to. - Machnął ręką. - Nie będę się zarzynać dla durnych kaprysów. Zaraz każę sprowadzić tapicera i będziemy musieli ściągać te ciężkie portiery i zasłony! Albo jeszcze lepiej: każe wymienić wyposażenie pokoi i zleci nam kolejną robotę.
Dusia popatrzyła na Leona z niezrozumiałą miną.
- Ależ hrabina pragnie pewnie, aby hrabia wrócił do idealnie wysprzątanego domu. Jak każda młoda mężatka. Nie lubisz naszej nowej pani? - zdziwiła się dziewczyna.
Leon odpalił papierosa, ale nim się zaciągnął, zerknął czy nie przyłapie go na tym kuchmistrz albo któraś z panien podkuchennych.
- A kto lubi? Zadziera nosa. - Wypuścił dym z gracją eleganta. - Ciągle nas wzywa i nie ma kiedy posadzić siedzenia na krześle.
- Ale pan dziedzic ją sobie wybrał i powinniśmy ją szanować - wtrąciła Dusia.
- Ale ja jej szanować nie będę. Rozkapryszona pannica. Niech no tylko hrabicz wróci. Musi mieć z nią skaranie boskie.
Młoda pokojówka zachichotała, na co weszła Isia, a Katarzyna schowała się głębiej w cieniu.
- A wam co tak wesoło? - zapytała.
Jej twarz była równie pogodna, że Katy dostrzegła w Isi swą dawną przyjaciółkę.
- Leon mówi, że ordynat powinien przełożyć naszą hrabinę przez kolano, to by może przestała się puszyć - zaśmiała się jeszcze głośniej. - Jaka jest nieznośna! Nosi głowę wyżej niż kapelusze.
Do ich rozmowy przyłączył się niespodziewanie starszy lokaj, Antek, równie wysoki, z ciemnym wąsem militarnym pod nosem.
- Młodsza od mojej siostry jest a Henia jeszcze do wczoraj zaznawała rózgi. Taka pańska sprawiedliwość.
- Cóż to by było za przedstawienie. Jej krzyki byłyby miodem na moje uszy - dodał Leon, gasząc papierosa w popielnicy.
Katy nie chciała słyszeć niczego więcej. Przełknęła gorycz w gardle i odwróciwszy się, poszła po cichu w przeciwnym kierunku.
Choć Isia niczego więcej nie dodała, świadomość, że otwarcie i nieobyczajnie sobie żartowała tak jak reszta, bolała o wiele bardziej niż te wszystkie słowa, jakie padły z ich ust. Zalała ją fala złości, że gdyby czasy pańszczyzny nie minęły bezpowrotnie, sama kazałaby wychłostać żartownisiów. Złość szybko zamieniła się jednak w ogromny smutek i z trudem doszła do swoich pokoi.
- Niech idą precz! - krzyknęła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Łkając, zaczęła rozsznurowywać gorset sukni, ponieważ brakowało jej powietrza. Niechciane łzy zmoczyły jej policzki, przez co czuła się jeszcze bardziej żałośnie.
Odarta z hrabiowskiej godności, spojrzała w swoje odbicie w lustrze, które zniekształcone przez jej mokre oczy, ukazało marną postać złamanej dziewczyny, która w niczym nie przypominała dumnej dziedzicowej. Może w oczach służby była pięknym kwiatem z kolcami, ale tylko ona wiedziała jak pustym i zwędłym była w środku, że za chwilę zostają z niej już tylko te ciernie.
Usiadła przy toaletce i zapłakała przejmująco nad sobą. Zasunięte ciężkie firany dawały nikłe oświetlenie. Jedynie zapalony lichtarz rzucał blade światło na jej opuchniętą, czerwoną twarz.
Katy czuła się tak beznadziejnie porzucona i nieważna, że w istocie pragnęła krzyczeć tak mocno i głośno jak krzyczałaby jej poraniona dusza. Jej serce było puste, choć rwało się, aby kochać. Jej dłonie słabe, choć byłyby w stanie przenosić góry w obronie ukochanych.
Tutaj tymczasem gasły kolejne dni, a Katarzyna czuła, że powoli marnieje. Wypełniając sobie wszechogarniającą, uciążliwą nudę, zarzuciła służących dodatkowymi obowiązkami, ale to nie wystarczało. Miała zupełnie inne wyobrażenia życia w pałacu. Jako, że uważała się za estetkę, potrzebowała gorących rozmów towarzyskich, gwaru intelektualnych polemik i satysfakcjonującej kulturalnej rozrywki, która zaspokoiłaby jej skrywane pragnienia jak onegdaj warszawskie salony.
Pamiętała jak do pałacyku ciotki Pelagii co chwila zjeżdżali się sąsiedzi, oni też ich często rewizytowali. Hrabia Maciej zaś zdawał się nie utrzymywać żadnych znajomości z sąsiednimi majątkami, co zmagało tylko jej samotność. Była w błędzie, gdyż lokalna socjeta miała rozpocząć wiosenny sezon zaraz po świętach wielkanocnych.
Katy czekała na powrót hrabiego dość niecierpliwie, bowiem mimo swych okazałych rozmiarów, Pałac w Borowicach wciąż był za ciasny, aby mogła w nim swobodnie oddychać. Przy marudnym hrabim przynajmniej czuła, że żyje, zaś ten milczący pałac wysysał z niej wszystkie życiodajne soki. Wolała już ciągle strofowania i upomnienia od udawanych uprzejmości i sztucznych zachwytów.
- Nigdzie nie mam domu - rzekła cicho, zagryzając dolną wargę.
Spostrzegając knot palącej się świecy, podłożyła spód dłoni pod ogień i nawet nie drgnęła jej powieka.
"Umrę tu z samotności i żalu", myślała, nie zwracając uwagi na palący ciepło w miejscu, gdzie język ognia dotykał jej delikatnej skóry.
Chciała wiedzieć, ile jeszcze była w stanie wytrzymać w tej pięknej, złotej klatce i jak długo przyjdzie jej jeszcze stwarzać pozory, nim stanie się jedną z tych posągowych kobiet, które w ciszy pogodziły się z losem marionetek swych mężów.
"Och, jak ja nimi gardzę!", wyrzucała im w duchu, nie poddając jeszcze swego niepokornego ducha melancholii.
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie jedną z ciepłych wiosen, spędzoną w towarzystwie sióstr i Karola w ich rodzinnym ogrodzie. Ich radosne śmiechy i dziecinne zabawy, jakby nigdy mieli nie dorosnąć.
- Hrabino? - Zza drzwi wyłoniła się pani Ludmiła.
Katy pogrążona w swych sennych marzeniach na jawie nawet jej nie zauważyła.
- To też hrabina wyprawia?!
Ochmistrzyni z wrodzoną czujnością, ostawiła lichtarz spod dłoni Katy i obejrzała rękę. Skóra w jednym miejscu była lekko zaczerwieniona, ale cała.
Gdy Katy poczuła ciepłe dłonie kobiety na swojej, spojrzała na nią, jakby zbudziła się z głębokiego snu.
- Nie zauważyła hrabina, że trzyma dłoń nad świecą?
Zdarzało jej się słyszeć, że młode panny, a za taką jeszcze panią Borowską uważała, potrafiły dosłownie tracić głowę, odlatując myślami zbyt daleko, ale takiego braku rozwagi nie pojmowała.
- Wybaczcie, pani Ludmiło. Zamyśliłam się - wyjaśniła, siląc się na swobodny ton.
- I dlaczego siedzi hrabina tutaj w takich ciemnościach? - Chciała rozsunąć zasłony, ale Katy ją przed tym odwiodła.
- Nie, pani Ludminiu. To tylko migrena. Migrena - powtarzała bez przekonania.
Ochmistrzyni pokręciła głową, bowiem w życiu większej bzdury nie słyszała. Wystarczyło, że spojrzała w te sarnie oczęta, aby wiedzieć co ukąsiło młodą kobietę tak boleśnie.
Poklepała dziewczynę po wierzchu dłoni i wręczyła chusteczkę.
- Niechże hrabina otrze te piękne oczy. Szkoda, aby rano były nabrzmiałe.
Katy pokręciła głową.
- Mała rzecz. Mogę być znienawidzoną dziedzicową z napuchłymi oczami. - Głos drżał jej mocniej z każdym kolejnym słowem. - Niechże pani już idzie i nie patrzy na mnie!
- Ani myślę teraz panią hrabinę zostawić! - uniosła się kobieta. - Jeszcze kolejne głupoty przyjdą hrabinie do głowy. Jak tak można przejmować się nadto ludzkim gadaniem. Też coś!
Katy zaczęła łkać jak dziecko.
Pani Lange nie raz strofowała już służbę, kiedy tej wyrwały się niegodziwe słowa, ale była przekonana, że nie doszły wcześniej do uszu młodej Borowskiej. Razem z panem Mieczysławem pobłażali niższej służbie, rozumiejąc ich narzekania. W oczach młodzieży pałacowej, hrabina znęcała się na nimi okrutnie i pozwalali na ten upust złości. Wszystko jednak miało swoje granice.
W naturalnym matczynym odruchu, pani Ludmiła objęła młodą ordynatową opiekuńczym ramieniem, jakby była jej rodzoną córką, której nigdy nie mogła mieć.
Katarzyna wtuliła się w kobietę jak we własną matkę i nie myślała o tym jak wielce to było niestosowne. Potrzebowała ciepła i opieki, bezpiecznego schronienia, które wszelakie troski od niej odpędzało, że żadne strzygi i inne nocne upiory nie były jej straszne.
- No już, już, dziecko. Popłakałaś, to teraz ci ulży.
Katy, uspokajając swoje rozdrgane nerwy, wytarła oczy bawełnianą chusteczką tak, aby jeszcze bardziej ich nie podrażnić.
- Zawołam Isię to przygotuje dla hrabiny kąpiel. Nic tak nie zmywa zmartwień jak gorąca woda.
- Nawet woda nie zmyje ze mnie wstydu - rzekła cichutko.
- Bo służba ponarzekała sobie na panią? Wielkie mi mecyje! Jeszcze nie raz o sobie pani usłyszy i to nie jedno. Wystarczy, że odmówi pani wychodnego jakieś pokojówce albo podniesie ton na bujającego w obłokach lokaja. Pogadają i przestaną.
- Ależ... Ależ ja naprawdę zachowywałam się podle - brnęła dalej Katy. - Nie wiedziałam jak wiele złego im robię. Mieli szczere prawo zapałać do mnie taką niechęcią. Ja... - westchnęła głęboko. - Ja nie będą dobrą panią domu. Nie mam do tego zmysłu. - Zakryła twarz w dłoniach, aby znowu się nie rozpłakać jak smarkula.
- O nadmiaru roboty jeszcze nikt nie umarł. Odkąd starsze hrabiostwo wyjechało, mało mieli zajęć. I tu nie idzie o to, jakie zmysły, kto posiada. Ja nigdy nie planowałam pracy we dworze, a tym bardziej w tak okazałym pałacu. Moja matka zajmowała się domem i dziećmi, a ojciec był zegarmistrzem w Siedlcach.
Katy, choć słuchała słów ochmistrzyni z niezwykłym zapamiętaniem, nie chciała jej wierzyć. Gdyby były prawdą, służba potrafiłaby ją pokochać tak mocno jak w wilii na Alei Róż. Może nawet by jej się to udało, ale od ślubu z panem Maciejem wszystko się odwróciło. Nic tylko zniechęcała do siebie wszystkich.
- Może gdyby hrabina nie udawała dobrej pani domu, tylko stała się nią naprawdę, służba przekonałaby się o pani łagodności i dobrym sercu, które ja wyczułam, kiedy tylko przekroczyła hrabina próg tego majątku.
"Ja już nie mam serca", chciała powiedzieć, ale skłamałaby diabelsko.
- Niełatwo jest się pogodzić z tym jak nas widzą, bo człowiek zawsze będzie chciał przyprawić komuś jakąś skazę - kontynuowała, patrząc hrabinie w oczy. - Pierwszej impresji nie da się zatrzeć. Na to już za późno, ale zawsze można ukazać inną twarz. A to, jaka ona będzie zależy tylko od nas samych.
Katy w końcu pokiwała głową, ku zadowoleniu pani Ludmiły. Kobieta uśmiechnęła się na pocieszenie, co pokrzepiło również duszę młodej dziedzicowej, sprawiając, iż poczuła się parę pudów lżejsza.
***
Następnego ranka Katarzyna zaskoczyła wszystkich, zjawiając się w pokoju czeladnym w porze śniadania, już ubrana, bez proszenia o maślane rogaliczki z konfiturą do łóźka i w znacznie pogodniejszym humorze. Szuranie ciężkich krzeseł zapiekło w uszy, gdy pomniejsza służba stanęła na baczność. Lokaje spuścili głowy z pokorą na zapas, spodziewając się rychłej reprymendy.
- Nie, nie przerywajcie! - Zaczęła niepewnym głosem hrabina. - Wybaczcie, że przeszkodziłam, ale chciałabym coś ogłosić.
Oczy wszystkich skupiły się na Borowskiej, która z nerwów zaciskała palce na sukni przed sobą.
- Chciałabym wam z serca podziękować. Wiem, żeście ostatnimi czasy włożyli mnóstwo wysiłku w prace porządkowe. Pragę to wynagrodzić. Czy jest zatem coś, co mogłabym dla was zrobić?
Lokaje rzucali pokojówkom ukradkowe spojrzenia, zastanawiając się czy z dziedzicową było wszystko dobrze i czy przypadkiem nie zachorzała na głowę. Ale Katarzyna czuła się znakomicie i bynajmniej nie postradała zmysłów.
- Może by tak...
- Ależ nie trzeba - uciął pan Mieczysław, który pojawił się w izbie, a widząc zapędy Leona, skarcił go surowym wzrokiem. - Służąc wypełniają swoją powinność wobec jaśnie pana i hrabiny, rzecz jasna. A o ewentualnej gratyfikacji pomyślimy wspólnie z jaśnie panią po podwieczorku.
- Dziękuję, panie Mieczysławie. - Oczy Katy rozjaśniały na widok szacunku i łagodności, z jaką się do niej odnosił. - Proszę o nikim nie zapominać.
- Naturalnie, jaśnie pani.
Katy pożegnała się ze zgromadzeniem szczerym uśmiechem i postanowiła uczcić ten dzień popołudniową przejażdżką konną. Po tym jak chłopiec stajenny wyprowadził karego konia, osiodłanego co prawda w damskie siodło, ale o przepięknie zdrowej maści, niedługo potem gnała już parkowymi ścieżkami, podskakując podczas jazdy wierzchem. Strój do konnej jazdy nie był najwygodniejszy i zazdrościła mężczyznom wygody, ale samotna rajza dała jej dawno zapomniane poczucie wolności.
Niezmącona radość rosła w jej piersi, gdy wiatr szarpał ją za włosy, a równy tętent końskich kopyt wypełniał uszy. W Warszawie Katarzyna nieczęsto miała okazję pojeździć, choć lubowała się w tym sporcie namiętnie od czasu, kiedy chrzestny, mąż stryjenki, pozwolił jej dosiąść kuca. Jazda konna stanowiła dla niej wyzwanie, w którym pokonywała własne słabości i mierzyła się z okiełznaniem natury.
Utwardzone wiejskie dróżki, skrzące się w świetle marcowego słońca, zieleniejące się leśne polany i parkowe alejki, kwitnące forsycje i klony stanowiły dla Katy kuszący pejzaż, który tak sobie upodobała, że zachowałaby go na płótnie. Wówczas po raz pierwszy przez myśl Katy przeszło, że mogłaby tu zostać na zawsze.
Próbowała orientować się w gruntach przynależących do borowickiego majątku, ale nie znała się na inwentarzu i narzędziach rolniczych, nie rozróżniała zbóż ozimych od jarych, a z rządcą nie miała wielu tematów do rozmów. Poznawać Borowice mogła jedynie podczas spacerów i spokojnych przejażdżek brekiem, a dużo bardziej interesował ją obraz widziany z końskiego grzbietu, z którego mogła pooglądać czworaki i wieśniaków odzianych w ludowe regionalne stroje siedleckie, kłaniających jej się, gdy tylko ją spostrzegli. Ona na te dowody szacunku, uśmiechała się promiennie a spotkanemu żebrakowi przy krzyżu przydrożnym, podarowała nawet parę kopiejek z portmonetki.
Minąwszy niewielką wioseczkę Borowice dostrzegła kamerdynera, pana Cetnera, który jechał czterokołowym wozem zaprzęgniętym w chłopskiego konia.
- Dokąd to, panie Center? - spytała zdumiona, widząc go po raz pierwszy bez fraka i trzewików ze skóry, a w prostym surducie, pasiastych spodniach w kant i kaszkietem na głowie.
Pan Mieczysław ukłonił się jak zwykle uprzejmie i cmoknął ustami na siwego perszerona, by zrównał się grzbietem z ogierem hrabiny.
- Do Kumoszek, bo u nas w Borowicach poczty nie ma. Mam do wysłania korespondencję jaśnie pana - wyjaśnił, zerkając na dziewczynę, a widząc na jej twarzy niewypowiedzianą ciekawość, dodał z uśmiechem: - Może zechce hrabina jechać ze mną?
- Właściwie nie mam obranej destynacji - przyznała. - Z miłą chęcią dotrzymam panu towarzystwa. A daleko to?
- Skądże! Rzut beretem - zaśmiał się.
Jechali dokładnie kwadrans, a podczas tej krótkiej wycieczki pan Center pokazywał hrabinie okoliczne stawy rybne, cukrownię i własny parowy młyn. Katarzyna była pod wrażeniem prosperity, jaka zapanowała pod rządami obecnego ordynata. Pan Maciej, który część kapitału ulokował w rozwój swoich ziem był w oczach kamerdynera gospodarzem na miarę nowych czasów.
- Dlaczego się tu zatrzymaliśmy? - spytała, gdy wóz nagle stanął przed niewielkim ceglanym, mocno przeszklonym budynkiem wyglądającym na szkołę.
- Odkąd władze w Siedlcach zwolnili nauczyciela przychodzę tu czasem nauczać chłopską młodzież rachunków nim przyślą nowego belfra, z czym się rzecz jasna, nie spieszą. Dziś niestety byłem zmuszony odwołać lekcje, więc jest zamknięta. A za chwilę nie będzie kogo nauczać, bo chłopi znów pozabierają dziatwę i wyślą na pola... - rzekł z żalem i westchnął przeciągle.
- I hrabia nie ma nic przeciwko pana dodatkowemu zajęciu? - dopytywała ze zdumieniem, nie spodziewając się, że ordynat sam dobrowolnie pozbawia się usług swojego kamerdynera.
- Nic podobnego! Sam zadbał by w powiecie powstała szkółka. A w Borowicach osobiście dogląda ochronki.
Słysząc to, Katy poczuła rozgrzewające ciepło, a jednocześnie pozazdrościła tego, z jakim podziwem wszyscy tu mówili o jej mężu, jakby był dobrodziejem z sercem na dłoni. Czyżby krył w sobie inną twarz, której nie poznała?
- Może i ja mogłabym być przydatną - odparła stanowczo, by dodać sobie lat i jej prośba nie była uznana za niepoważną.
- A co też hrabina chciałaby tu robić? To prostacy.
- Mogę nauczać religii albo abecadła - wymyślała naprędce. - Nauczałam już młodszego brata nim ojciec zapewnił mu francuskiego metra. Myślę, że się do tego nadam. Chętnie też wspomogę sierociniec. Choćby jutro!
- Nie traci hrabina czasu - zaśmiał się pan Cetner na zapał hrabiny, ale był to pogodny śmiech, którym zaraził Katarzynę. - Służba źle panią ocenia. Zazdrość często odbiera ludziom zdolność patrzenia. Ale wystarczy się bliżej przyjrzeć, by dostrzec jakim kto jest człowiekiem. Ma Pani więcej dobroci niż chce pokazać. Zupełnie jak hrabia.
- Nonsens! - fuknęła, odrzucając zabawnie głowę. - Jestem po stokroć gorsza niż on!
Tym razem oboje się zaśmiali, a Katy pierwszy raz od dawna poczuła się potrzebna i lubiana.
***
Z ubolewaniem informuję, że do Borowic przed świętem Zmartwychwstania nie zjadę. Przekazuję szczere życzenia Wesołego Alleluja. Maciej.
Pewnego kwietniowego poranka Katarzyna, zaraz po świętach wielkanocnych, które spędziła ucztując ze służbą i stałymi rezydentami pałacu, bo ordynat jeno wysłał depeszę, że na święta powrócić nie zdoła i życzył małżonce Wesołego Alleluja, Katy postanowiła upiec swoje pierwsze ciasto. Przepis znalazła w książce kucharskiej od Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Wszak nie uważała się za osobę ograniczoną, umiała czytać, a pieczenie wcale nie mogło być takie trudne. Widziała jak młodsze od niej podkuchenne piekły baby wielkanocne wysokie ponad formy.
Ubrana w pożyczony czepek i fartuch, jaki specjalnie kazała sobie uszyć, ugniatała ciasto na stolicy, które jak na złość nie chciało się wyrobić nawet, jak Katy karciła je srogim wzrokiem. Po kilku próbach pot zaczął spływać z czoła hrabiny i włosy, misternie upięte przez Isię rozeszły się na boki.
- Może pomogę, pani? - proponowała to jedna, to druga z pomocy kuchennych, ale Katy zawsze odrzuciła propozycję.
Wystarczyło przesiać mąkę pszenną przez gęste sito, a w donicach utrzeć żółtka z cukrem, rozpuści w wódce szafran i zmielić migdały. Następnie przebrać rodzynki i utłuc w moździerzach wonną wanilię i zrobić zaczyn z drożdży. Nałożone do form ciasto należało nakryć lnianymi obrusami, gdyż „zaziębiona" baba nie rosła i miała zakalec.
Katy zapytała kucharkę Halszkę, czy okna i drzwi kuchni są uszczelnione w obawie przed przeciągami, ale ta zaprzeczyła ku jej uldze.
"Może brakuje cukru w drożdżach?", zastanawiała się i czym prędzej wytarła dłonie w szmat kuchenny i zajrzała do woreczka z kluczami, by udać się do kredensu.
Od razu dostrzegła znaczny ubytek w kryształowej cukiernicy, ale myśląc, iż widocznie kucharka zużyła więcej zapasu, wróciła do wyrabiania ciasta.
Odpowiednio wyrośniętą zdaniem Katy babę w formie wsadziła ostrożnie do pieca piekarskiego.
Zagryzając kawałek domowej kiełbasy, czekała aż podkuchenna przyniesie dzieło jej własnych rąk, przyglądając się przy okazji jak pracownice podgrzewają na fajerkach dzisiejszy obiad. Dziwiła się temu, iż żadnej nic nie wypadło z rąk, kiedy wystarczyło, by na nią kto spojrzał, by sprawy przybrały zły obrót, a ona nagle miała dwie lewe dłonie.
Gdy w końcu dwie podkuchenne wyjmowały wypiek na drewnianych łopatkach z nietęgimi minami, Katy podskoczyła z radości.
- Wielkie Nieba! Urosła taka duża? Nie usiadła?
Wyjętą z pieca babę położono ostrożnie na puchowej pierzynie, by stygnąc nie zgniotła się.
Jedna z panien spuściła wzrok i zrobiła się czerwona na twarzy jak burak, dwie inne, zajęte wynoszeniem popiołu zaś ukryły śmiech pod fartuchami. Jeszcze inna wskazała hrabinie na usta palcem, aby zachowywała się cicho i rozmawiała szeptem, bo hałas mógł zaszkodzić delikatnemu ciastu.
Katarzyna była jednak tak przeszczęśliwa udanym kucharzeniem, iż nie zauważyłaby, gdyby obok w piecu piekła się kolejna babka nie jej wyrobu.
Na ten cały ambaras weszła Isia, która od kilku minut szukała swojej pani w jej pokojach. Nie zdążyła krzyknąć, kiedy hrabina dotknęła gorącej formy, nie mogąc doczekać się jak ją pięknie zlukrują.
Piekący ból przeszył dłoń Katy, ale szybko odstawiła rękę.
- Pani! - krzyknęła Isia i dotknęła jej dłoni. - Dlaczego pani hrabina zawsze pakuje się w kłopoty!
Młoda Borowska zamrugała, bo dotąd nigdy nie była świadkiem takiego wybuchu u pokojówki.
- Nic się nie stało - zapewniła, choć troska Isi była jak nagroda za ten brak rozwagi.
Isia długo przypatrywała się twarzy dzedzicowej z łagodnym wzrokiem, a żadna z dziewcząt się nie odezwała, by nie zepsuć tej chwili szczerego porozumienia.
- A może ma hrabina ochotę na spacer? Pogoda dziś dopisuje.
Dumny wzrok Katy odnalazł bursztynowe oczy Isi i coś jej spojrzeniu kazało hrabinie się zgodzić.
Po niespełna godzinnej wędrówce zatrzymały się na niewielkim, drewnianym pomoście wysuniętym w głąb sztucznego stawu, by na chwilkę odpocząć. Ciemna spódnica hrabiny, kontrastująca z bielą koszuli grzała Katarzynę przyjemnie w uda, a niewielki fioletowy kapelusik nie odgradzał jej twarzy od popołudniowego słońca, więc z uśmiechem wystawiła alabastrową szyję, ciesząc się, iż niebawem znów nastaną długie, ciepłe dni.
- Kto by pomyślał, droga Isiu, że nas to wszystko spotka... - rzekła nostalgicznie Katy, czym zachęciła Isię, by usiadła obok niej.
- Co ma hrabina na myśli?
- Pamiętasz jak snułyśmy plany na przyszłość? - spytała, spoglądając w jej stronę z bladym uśmiechem. - Ty miałaś popłynąć transatlantykiem do Ameryki, aby zostać aktorką na Brodwayu, a ja ukończyć zagraniczne fakultety.
Twarz Katy posmutniała, a Isi zrobiło się żal swojej pani.
- Niechże hrabina się tym nie dręczy. To były dziecinne mrzonki. Teraz jest pani ordynatową i ma własny pałac.
Borowskiej milej było z myślą, że Isia znów potrafiła z nią mówić jak kiedyś, nawet jeśli smutek po utraconych nadziejach gdzieś w niej pozostał i powrót do dzieciństwa był bolesny.
- A żal ci tego wszystkiego? - spytała zdumiona jej podejściem.
Isia bowiem wydawała się pogodzona z tym, czego nie mogła mieć. Katarzynie zaś nie przeszło zupełnie rozżalenie, że z części swoich planów musiała zrezygnować, a przynamniej odłożyć je w czasie. W tej jednej chwili zazdrościła Isi. Tej prostolinijnej, zawsze szczerej Isi, że nie mogą zamienić się miejscami.
- Żal nas tylko trzyma w cuglach. Hamuje i nie pozwala ruszyć do przodu - wyznała pogodnie i wystawiła długie ręce by poprawić kapelusz na głowie hrabiny, bo ten znów się przekrzywił. - Człowiek rozżalony często nie jest w stanie ujrzeć tego, co mu los podtyka pod nos.
- Uważasz mnie za niewdzięczną? - spytała, bowiem Isia w swej mądrości często posługiwała się ukrytymi metaforami, które tylko czasem Katy potrafiła odgadnąć.
- Myślę, że gdyby hrabina nie zamknęła się na miłość, jej życie z hrabią wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Nie powinnam tego mówić, ale sama jest hrabina sobie winna, że siedzi tu ze mną. Od początku uznała pani, że hrabia jest złym człowiekiem, a to on posłał po mnie, kiedy wszyscyście o mnie zapomnieli.
Katy niesiona wyrzutami sumienia chwyciła zimne dłonie Isi i odwróciła głowę w stronę pokojówki. W oczach znów stanęły łzy.
- Ojciec nigdy nie powinien cię odesłać i pluję na te jego bezduszne metody - odparła Katy z mocą. - Jakże słabą byłam, że nie walczyłam o ciebie..., choć moje serce cierpiało po stracie. Czy jesteś w stanie mi to zapomnieć i przebaczyć?
- To nie wina hrabiny - Isia spuściła wzrok, by ukryć wzruszenie. - Najwyraźniej tak musiało być, bo znów jesteśmy tu razem.
Katy uśmiechnęła się przez łzy i mocno uścisnęła dziewczynę, tak, jak nigdy nie tuliła swoich sióstr, bo to Isia była jej bratnią duszą niezależnie od tego ile klas ich od siebie dzieliło.
- Naprawdę hrabia cię tutaj sprowadził?
- Wysłał człowieka, aby mnie odszukał na Powiślu. Nie wiedziała pani?
- Muszę podziękować hrabiemu jak wróci - rzekła szczerze wstrząśnięta, bowiem fakt, iż to dzięki niemu odzyskała przyjaciółkę dotychczas jej umknął.
- Może zatem czas porzucić senne marzenia i przyjąć swój los - dodała Isia tajemniczo, a Katy znów poczuła, że w jej głowie dzieje się spustoszenie i nic nie jest na miejscu.
- Ale czy nam, kobietom, wolno przestać marzyć? Co innego nam zostaje?
Tepytanie zostało otwarte, bo żadna z młodych dziewcząt nie chciała znać nań odpowiedzi.Isia nie chciała kaleczyć jej delikatnej duszy swoim trzeźwym patrzeniem, aKaty sama czuła, że nie przyszedł jeszcze czas, aby pogodzić się z prawdą.
panna respektowna - kobieta niezamężna, mieszkająca stale u bogatszego krewnego lub u pracodawcy i będąca na jego utrzymaniu
cetla - kartkaz informacją, tu: jadłospisem.
kredencerz - służący opiekujący się kredensem w pałacach i na dworach.
utensylia - sprzęty domowe.
garnitury mebli - zestawy mebli.
czworaki - budynki mieszkalne o czterech mieszkaniach, z których każde ma osobne wejście z zewnątrz, wchodzący w skład zespołu zabudowań dworskich lub folwarcznych.
perszeron - ciężki koń pociągowy o karej lub siwej maści.
Lucyna Ćwierczakiewiczowa - autorka książek kucharskich i poradników traktujących o prowadzeniu gospodarstwa domowego.
_________________________
Kochani. Nareszcie wracamy z kolejnym rozdziałem. Jego pisanie zajęło nam zdecydowanie za długo. Nie planujemy uż takich przerw, ale zobaczymy co życie pokaże. Rozdział odpoczynku od hrabiego. W następnym sobie o nim przypomimy. Na razie jest zbyt daleko, aby się nim przejmować.
Co robi i jakie ma plany? Zobaczycie w kolejnej częśći.
Widzimy się mamy nadzieję.
Zapraszamy też na naszą stronę autorską i intagrama, jeśli checie być na bieżąco.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro