Japonia [24]
-Do pucharu Chin został tydzień! - powiedział poważnym tonem młodzieniec stojący w drzwiach. - To wystarczająco dużo czasu na małą wycieczkę na wschód.
-trzy godziny wcześniej - port lotniczy Petersburg - Pułkowo - Rosja-
Mężczyzna o kręconych, ciemnych włosach - Joseph Malterrin - odebrał swój bagaż, po czym skierował się ku idącemu w jego stronę chłopakowi. Spokój ducha, który wcześniej zdążył zapanować nad jego ciałem, momentalnie wyparował, zostawiając zagmatwane myśli Francuza same sobie.
-Heeej! Joseph! - powitał go radosny uścisk przyjaciela.
-Cześć Viktor. - odpowiedział, tuszując zaskoczenie.
Nie widzieli się na żywo od dobrych kilku lat. Często jednak pisali ze sobą przez czaty internetowe lub rozmawiali przez Skype'a. Widocznie jednak i na Rosjaninie duże wrażanie zrobiła przemiana mężczyzny na tle lat.
-Gdzie Chris? - spytał platynowłosy, rozglądając się.
-Zaraz przyjdzie, szuka bagażu. - odparł tamten, wzdychając.
Nie był pewny czy tak nagły i nieprzemyślany wyjazd był im wskazany. Jednak cieszył się, że mógł wcześniej zobaczyć swojego zawodnika. Między nim, a Chrisem była dość specyficzna więź. Obaj bali się bardzo otworzyć przed tym drugim, ponieważ "nigdy nie wiadomo, co on na to". Także fakt, że spotkali się już w samolocie był dla niego czymś wręcz wspaniałym. Był pewien swoich działań i za wszelką cenę pragnął już być na miejscu, które wybrali sobie za cel wycieczki, jednak najpierw trzeba było jeszcze kogoś zwerbować.
-Sankt Petersburg - obecnie-
-A co z Yakowem? - zapytał nadal nieprzekonany chłopiec.
-Na pewno się zgodzi. - odpowiedział pogodnie zapytany.
-Viktor, nawet ja wiem, że się nie zgodzi. - dodał swoje trzy grosze zielonooki.
Cała czwórka siedziała w jedynym pomieszczeniu w całym domu, gdzie wspomniany wcześniej trener by ich nie znalazł.
-Jednak, jak dla mnie to świetny pomysł! - odparł, po chwili.
-No nie wiem... - zamyślił się najmłodszy z grona.
Białowłosy lekko przechylił głową, a jego spięte w kucyk włosy poleciały w bok. Wciąż miał wrażenie, że to wszystko jest trochę zbyt ryzykowne i to nie tylko ze względu na złość trenera. W grę wchodził jeszcze puchar Chin, którego termin zbliżał się nieubłaganie. Tym razem jeszcze, o nieszczęście, sam w nim występował. Oczywiście nie chodzi tutaj o same zawody, ale specjalne, fundowane przez jednego z amerykańskich, byłych mistrzów świata w łyżwiarstwie figurowym, zawody juniorów, odbywające się razem z prestiżowym Grand Prix. Cały się aż trząsł na myśl o wystąpieniu na lodzie przed tak wielką publicznością. Dotąd jego największe osiągnięcia odnotowane były przed przynajmniej dwa razy mniejszą publiką.
-rok wcześniej - Haga - Holandia-
Chłopiec zadrżał, kiedy usłyszał dźwięk włączanego mikrofonu. Mimo tego, że wiedział, że to jeszcze nie jego kolej, drżał, jak osika, próbując zapanować nad emocjami.
-Koriś, Koriś. - powtarzał platynowłosy. - Spójrz na mnie, uspokój się. - próbował dodać mu otuchy.
-Nie masz się czego bać, reszta zawodników nie jest dla ciebie groźna. - dodał jego trener. - Masz najlepszy układ.
"A co jeśli nie dam rady? Co jeśli się potknę? Co jeśli zawalę? Co jeśli czegoś nie wyląduję? Co jeśli..."
Mimo wszystko wzrok dziecka wbity był w podłogę. A dwaj mężczyźni z marnym skutkiem, starali się pomóc mu opanować emocje. Z daleka ta scena wyglądała, jakby chłopiec naprawdę nie chciał tam być, a oni zmuszali go do tego ze względu na talent. Jednak prawda była zupełnie inna. Młody łyżwiarz, słysząc o zawodach, w których mógł wziąć udział, od razu zgłosił gorliwą chęć, której teraz tak bardzo żałował. Odwrotu nie było. Spojrzał niepewnym wzrokiem na brata. Tak bardzo pragnął, aby ten był z niego dumny, a teraz wiedział, że szanse przepadły, a to wszystko przez jego strachliwość.
Większość zawodników już wystąpiła, a osoba, która miała być przed nim zwyczajnie kończyła już swój układ. Wyniki nawet, jak na juniorów były wysokie, przez co chłopiec jeszcze bardziej się denerwował.
-Kori Ongaku! - rozbrzmiało w całej sali.
Słowa te tak nagle zadźwięczały w jego głowie, że o mało nie stracił przytomności, kiedy wokół zapanowały same piski. Po chwili jednak się ocknął. Przyjął powodzenia od najbliższych i wjechał na lód. Na jego ciele lśniła czerń, kontrastująca z bielą lodu, jak i reszty stroju. Jak zawsze jego brat wraz z nim wymyślili coś, co powinno zaskoczyć wszystkich. Jak zawsze w jego wykonaniu, utwór, którego nikt nie znał. Stres odbijał się na nim, jak na żadnym innym zawodniku, jednak starał się go zatrzymać, zatamować, chociaż ograniczyć.
Stanął na środku lodowiska i przybrał wyćwiczoną wcześniej godzinami pozę. Zapadła cisza. Wraz z pierwszymi wydźwiękami muzyki, zapanował nad wszystkim. Do czasu, kiedy w drugiej połowie wystraszył się nagłego kaszlnięcia, które brzmiało tak nienaturalnie i wymuszenie, że oczy wszystkich prawie, że na widowni poszybowały w stronę kaszlącego. Akurat wtedy miał wykonać pewną kombinację skoków, która to miała mu zapewnić najwyższą ilość punktów. W całym układzie do wykonania miał sześć skoków. W pierwszej połowie miały to był potrójny axel i potrójny salchow, a w drugiej kombinacja dwóch potrójnych axeli i potrójnego flipa oraz potrójny rittberger. Z całą pewnością doliczając do tego kroczki i piruety był to najtrudniejszy i najlepiej punktowany układ wśród wszystkich uczestników.
Dotarł do moment kombinacji, kiedy dotarło do niego, że nic z tego nie pamięta, osoba kaszląca, widocznie umyślnie i skutecznie zamieszała mu w głowie i zdezorientowała. Jednak do tej pory nie wykonał ani jednego potknięcia, wszystko było perfekcyjne, nie mógł tego tak zaprzepaścić, wiedział, że nie może. Zawiódłby Yakowa, wszystkich swoich kibiców i fanów, jak i samego siebie, a co najgorsze, Viktora.
Postanowił zrobić coś, czego za każdym razem zakazywał mu trener - improwizacja. Najechał odpowiednio do zrobienia axela i...
...skoczył kombinację potrójnego axela, potrójnego flipa i poczwórnego flipa.
-Koriś? - z zamyślenia wyrwał go głos brata.
Podniósł gwałtownie głowę, wpatrując się w jego twarz tak, jakby właśnie się obudził i widział go pierwszy raz.
-To co ty na to? - zapytał, pogodnie platynowłosy.
-Na-na co? - zdziwił się, otwierając szerzej oczy.
-Koooriiii... - zamruczał, pochmurnie i oskarżycielsko. - Nie słuchałeś mnie, prawda?
Chłopak spuszczając głowę, pokręcił ją przecząco.
-Przepraszam... - dopowiedział sumiennie.
-No dobrze, już... Więc... - dodał lekko rozpromieniony. - Jedziemy do Japonii?
______________________
Ehhh... Nawet nie wiecie, jak długo zajęło mi pisanie tego rozdziału. .-. Oczywiście znowu zmieniłam styl pisania i dodałam parę akcentów technicznych, które może trochę to wszystko urozmaicą. ^^' A to dzięki nowelce, którą ostatnio zaczęłam hardo czytać. :3 Dobrze, dość o tym, mam nadzieję, że się spodobało i chyba przechodzę na wielo-tytułowość, bo nie ogarniam. XD Następnego rozdziału nie wiem, kiedy możecie się spodziewać, ale wystąpi tam już z pewnością pewien pan, którego wszyscy tutaj znają.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro