~ 3 ~
Stanęłam nad stawem. Tutaj było zimniej, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłam chłód. Palce miałam nieczułe jak lód. Popękane naczynka u smukłych dłoni. Szczękające zęby i zamarznięte rzęsy.
Lubiłam czuć. Cokolwiek. Byleby intensywnie.
Wbiłam wzrok w zamarzniętą taflę. Taka gładka, nienaruszona, czysta.
A jednak gdzieś z tyłu czaszki pojawił się głosik. Głos, który nie chciał przycichnąć.
Zakończ to.
Szeptał.
Nie chcesz tak żyć. Więc po co?
Mówił.
Zrób to!
Krzyczał.
A ja chyba się z nim zgadzałam. Dlaczego miałam się z tym kłócić? Tego właśnie chciałam. Czyż nie?
Zdjęłam buty. To był krok do przodu. Krok na który nigdy nie będę w pełni gotowa. O wiele prościej byłoby stanąć na torach. Strzelić sobie w głowę lub... cokolwiek. Staw byłby powolną śmiercią. Zwłaszcza, że umiem pływać.
Wiatr owiał moje z lekka trzęsące się ciało. Już nigdy miałam nie ujrzeć własnych stóp, zobaczyć pary wydobywającej się z moich ust, biec przed siebie. Choć nie biegałam. Wolałam się cofać, uciekać, wycofywać się. Tak było prościej, bezpieczniej.
Chyba po prostu chciałam się zatrzymać. Na chwilkę przystanąć w miejscu i nie odwracać się do tyłu.
Obserwować teraźniejszość.
Obrazić się na przeszłość.
Skoczyć na główkę w przyszłość.
Nie byłoby to zbyt nierozważne? Może i tak, ale przecież... umiałam pływać.
Więc podeszłam do wody, która otuliła moje zziębnięte stopy. Czułam piasek pod palcami. Coraz bardziej zapadałam się, a delikatne powiewy wiatru pchały ku mnie mokrą otchłań. Chciałam zapaść się w ciemnościach. Odzyskać spokój, ulgę i tak długo wyczekiwany koniec.
Koniec. Czyż to nie byłoby piękne? Najzwyczajniej w świecie wszystko zakończyć. Bez bólu, strachu, niepewności. Życie jest skomplikowane, a ja zbyt słaba. Zawsze byłam słaba, nie potrafiłam utonąć, gdy miałam taką okazję. Tak byłoby lepiej. Dla wszystkich.
Wchodziłam coraz głębiej, pchana poczuciem bezsilności i determinacją. Trzęsłam się z zimna. A może był to strach? Nie. Już się nie bałam. Nie mogłabym bać się tego, czego sama chciałam. Ale czy na pewno właśnie tego pragnęłam?
Znalazłam się pod wodą. Zimno kłuło zmarznięte ciało. Na swój sposób było to przyjemne. Niczym cięcie żyletką. Na chwilę zapominasz o tej trwałej wyrwie na psychice i skupiasz się na bólu. Na bólu, który tym razem jest fizyczny. Tak było również teraz. Napawałam się tym. Miło było zapomnieć. Moja głowa była pusta. Ktoś musiał wydrzeć cały ten ból. Ja tylko trwałam pod wodą. Pusta i spokojna. Tylko to mnie wtedy otaczało. Tylko to czułam. Równie dobrze mogłam czuć coś innego, a jedynie wyprzeć to z siebie i udawać, że tak nie jest. Udawanie jest prostsze, bezpieczniejsze. Łatwiej jest się uśmiechać niż tłumaczyć innym, co pożera cię od środka. Co otacza Twoje krwawiące serce. Co coraz ciaśniej oplata moje zaciśnięte gardło. Bo prawda była taka, że byłam zbyt słaba, aby zerwać te więzy. Zbyt zniszczona, aby przyznać się do upadku. I zbyt pochłonięta udawaniem, żeby zauważyć, że ludzie wcale nie są tacy głupi. Zbyt zajęta sobą, aby zrozumieć, że kogoś może zaboleć moja śmierć.
Ale... przecież umiałam pływać. Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro