~ 2 ~
- Nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś.
Słyszę w mojej głowie. Słyszę i nie rozumiem. Jasne, że nie zawsze byłam sama. Kiedyś było inaczej. Teraz jest gorzej. Choć nie wiem, czy mogę porównywać dwa tak różne czasy.
Wspomnienia są przeszłością, a o przeszłości podobno należy zapomnieć. Tak mi mówiono, a ja wierzyłam. Bo tylko to byłam w stanie zrobić. Wierzyć obcym zamiast samej sobie. Wtedy mogłabym to na kogoś zrzucić. Nie byłoby to moją winą. Mogłabym powiedzieć, że ktoś mi tak kazał. Chociaż rzadko słuchałam rozkazów innych. Wolałam udawać, że nie słyszę. Cisza jest lepsza od zgiełku podświadomości i poczucia winy.
Chyba lubiłam czuć się pusta. Niczym niezmącona cisza otula mnie nawet teraz. Pojedyncze liście opadają obok mnie. Tworzą kotarę kolorów. A ja jestem pośród nich. Trwam, skulona i zniszczona. Do tego doprowadził mnie świat. Sama się do tego doprowadziłam. Wszystko niszczę. Nawet samą siebie.
A jedyne, co nie pali mi się w rękach to martwe liście, którymi wciąż się otaczam. Nawet one straciły swoje piękne kolory. Choć akurat to nie było moją winą.
Wstałam z klęczek, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie miałam planu. Nigdy nic nie planowałam. Wszystko jest niepewne, więc dlaczego miałabym poświęcać czas na obliczanie niewiadomych? Matma nie jest moją mocną stroną.
Otrzepałam się z okruchów listowia. Nie zamierzam brać ze sobą przeszłości. Nie mogłabym tego zrobić. Więc z uwagą doglądam, czy aby na pewno nie ma na moich spodniach żadnego odłamka. Początki są łatwiejsze z czystą kartą. Zawsze powinno się zaczynać na czystej stronie.
Więc idę dalej. Zupełnie czysta i nieskalana. Przynajmniej na zewnątrz. Ale środka nikt nigdy nie oglądał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro