4.Pamietajacie, że YOLO może wam uratować życie.
Wieczór spędziliśmy oglądając VLive Hobiasza nie mogąc pozbyć się tego paradoksalnego odczucia, że on jest tutaj kilkanaście przecznic dalej. Ta noc była magiczna. Spałyśmy jakieś 4h i przebudziłyśmy się koło 5 rano (na nasz czas to jakaś 10 wieczór wiec nic dziwnego) jedna zaczęła gadać do drugiej i tak jakoś poszło. Ogólnie w pokoju mamy saunę i aż musiałam okno otwierać bo nie dało się oddychać a ja jeszcze koc brałam ze sobą. Kitwasiłyśmy się tak do 7:40 śmiejąc się i tworząc wspólne imaginy ( niektórzy wiedzą o co chodzi).
Dziś dzień pierwszych razów. Pierwszy raz poszłyśmy na śniadanie nie bardzo wiedząc, gdzie mamy iść. Inny pan w recepcji bardzo zajęty pan w recepcji skierował nas na dół. Słuchajcie nowy sposób na gotowanie jajek, kto się podejmuje. Bierze się surowe jajka, wsadza do miski pełnej wody a tak przygotowane „danie" wsadza się do mikrofali... kto tak zrobi niech mi powie czy dobre. Wyglada na to że przez 10 dni będziemy jeść śniadanka na słodko.
Po śniadaniu przyszedł czas na ogarnięcie się i wyjście na naszą najdłuższą wycieczkę. Absolutnie wszystko robiłyśmy na Yolo. Pierwsza karta do metra, pierwsza jazda metrem. Wszystko jest takie zautomatyzowane. Powiem wam, że tu absolutnie nie da się zgubić. Wszystko jest tak jasno wyjaśnione że nawet jakbyście chcieli to nie ma opcji.
Pojechałyśmy na Seoul Station skąd odjeżdża KTX czyli linia kolejowa specjalnie zbudowana na Igrzyska. Zakupiliśmy bilety po 21,000 won miałyśmy jakieś 40 min do odjazdu. Połaziłyśmy po sklepach z ciuchami znalazłyśmy księgarnie po czym udaliśmy się na peron. A tam... GÓRALE... nasi polscy górale. No oszalałam. Od razu zabrałam Alex i poszłyśmy się przywitać. Niesamowici ludzie. Już zapraszali nas byśmy razem zwiedzali i spotkali się w Seoulu. Po drodze na właściwie miejsce na peronie też spotkaliśmy kilku Polaków. Powiedzenie „dzień dobry" do obcej osoby, ale rodaka w innym kraju 7000 km od domu jest czymś niesamowitym. Uwielbiam w jaki sposób sport potrafi jednoczyć ludzi i pchać ich by zostawili swój dom i lecieli tyle tysięcy kilometrów by kibicować obcym ludziom tylko dlatego, że urodzili się na tej samej ziemi. Kocham to.
Jesteśmy już w pociągu. 150 km do celu czyli jakieś 1,5h. Niestety nie siedzimy obok siebie, ale jest WIFI w pociągu więc każda ma zajęcie. Mnie działa Spotify wiec mogę zajęć się książką.
Wysiedliśmy z pociągu i od razu namierzyłyśmy polskich górali. Powiedzieli nam, że jeszcze idą do parku, a wiec my postanowiłyśmy pojechać pod skocznie. Ubrane w pelerynki z Polską flagą wsiadłyśmy do busa który powiózł nas za darmo pod skocznie i okazało się że jesteśmy na kompletnym zadupiu. Była tyko skocznie na szczycie wzgórza i kilka namiotów i może z dziesięć osób, ale spokojnie była dopiero 14 miałyśmy jakieś 6h do rozpoczęcia zawodów.
Trochę byłyśmy głodne a tu panie nic jak wzrokiem sięgnąć... góry i tylko góry. Nie bardzo wiedziałyśmy gdzie mamy iść ale uznałyśmy że dzisiejszy dzień będzie dniem Yolo. Z samego rana wybrałyśmy się na tą kolej nie wiedząc czy w ogóle są bilety i czy dojedziemy, teraz tak samo.
Podczas tych igrzysk między arenami kursują autobusy za free dla widzów. Zwą się TS a każdy nr jedzie trochę inną trasą. Wsiadłyśmy więc w TS 8 kompletnie na czuja i dojechaliśmy do Olympics Plaza. To co tam się działo przerosło nasze najśmielsze i jakiekolwiek wyobrażenia. Dojechaliśmy do areny gdzie było otwarcie igrzysk. Cały ten kompleks był zamknięty tylko dla osób posiadających bilety na jakie kolejek zawody, a kolejka była taka że zastanawialiśmy się czy jest sens tam się pchać. Nadal ubrane w pelerynki poszłyśmy zobaczyć co jest dalej i był tak kolejny namiot z koreańskim jedzeniem i sponsorami. Ogólnie miejsce for fun. Przed tym namiotem stały wielkie wyciosane ze śniegu figury przedstawiające głównie zwierzęta z horoskopu chińskiego. Pognałyśmy jak dzieci by to wszystko zobaczyć. Było tez igloo do którego koniecznie musiałyśmy wejść. Wszędzie grała muzyka i to było pierwsze miejsce gdzie zaczęli robić sobie z nami zdjęcia. Byłyśmy na kładce by przejść na drugą stronę gdy podbiegły do nas starsze kobiety krzycząc
- Picture! picture!
My lekko speszone że czemu chcą robić sobie zdjęcie z nami, zgodziliśmy się. To był nasz pierwszy błąd. Gdy inni zobaczyli że robią sobie z nami zdjęcie podlecieli i też chcieli. Dobra jakoś się wyrwaliśmy z sideł starszych pań. Usłyszawszy koreańską muzykę ruszyliśmy jak wabione pszczoły słodkim zapachem nektaru. Kameralny występ dziewczyn w hanbokach śpiewały tradycyjne piosenki. Musicie wiedzieć, że tuż przed wyjazdem raz jedyny obejrzałam sobie dla zabawy Arirrang by BTS występ z Kcon, i dosłownie ta piosenka utkwiła mi w mózgu. Nie była w stanie jej się pozbyć. Alex już mnie podpuszczała i nuciła pierwszą literkę a ja jak zaczarowana nie umiałam się uwolnić. Więc domyślcie się jak to wyglądało gdy dziewczyny w hanbokach zaczęły śpiewać Arrirang. Spojrzeliśmy po sobie ja już zaklęta i drzemy się jak głupie nadal cały czas ubrane w pelerynki. Gdy hanboki zobaczyły ze nie-Azjatki znają tekst koreańskiej piosenki ludowej momentalnie porwały nas ze sobą i w następnej chwili tańczyłyśmy w kółeczku z 10 starszymi paniami. Potem sława nas dopadła. Gdy ta abstrakcyjna scena dobiegła końca każda z tych 10 pań musiała mieć z nami zdjęcie... a ich mężowie też no bo jak inaczej żony mogą a my nie? Teraz już wiemy jak bardzo męczące są sesje zdjęciowe. Cudem wyrwaliśmy się ze szpon babć i chyłkiem wymknęłyśmy się by w końcu wejść na teren gdzie było otwarcie igrzysk. Wpierw jednak kontrola czy nie mamy bomb i pistoletów. Trwało to trochę ale w końcu przeszłyśmy. Oczywiście tłumy ludzi. Teren był ogromny. Scena gdzie non stop grała muzyka a później zawitał jakiś zespół Kpopu ale ani ja ani Alex nie mamy pojęcia kto to był. Obok była interakcyjna sala gdzie można było się spotkać z G-Dragonem czy CNBLUE. Alex oszalała ja jej dzielnie towarzyszyłam. A w środku poznałyśmy cudownego człowieka z Norwegii. Gadałyśmy z nim chyba z 20 min i był niezmiernie ciekawy jak konkurs wygrałyśmy i doszło do tego że pokazałyśmy mu nasz filmik. Kazał nam go sobie wysłać i jesteśmy teraz best friends. Obie byłyśmy tak zszokowane tym jak ludzie z różnych krajów potrafią od tak podejść i porozmawiać. Widzą naszą flagę i pytają się skąd jesteśmy.
Gdy mówimy Polska na ich ustach rozjaśnia się uśmiech i to jest chyba w tym najcudowniejsze, że w oczach innych narodowości jesteśmy tak pozytywnie odbierani.
Wyszłyśmy od G-DRAGONA i poszłyśmy pod arenę gdzie odbywało się otwarcie igrzysk. Wzruszajacy moment był gdy po raz pierwszy zobaczyłam znicz olimpijski. Pamietam, jak oglądałam z mamą otwarcie igrzysk i mama śmiała się do mnie:
- Już nie długo zobaczysz go na żywo. Będziesz tam
Mnie w momencie stania pod tym zniczem ogarnęło takie niesamowite surrealistyczne uczycie, że faktycznie pod nim stoję.
Pokazałam nawet mamie. Internet w Korei jest czym absolutnie złotym i zwykła rozmowa przez fb video jest tak dobra jakby mama była tuż obok. Niesamowite jak internet umożliwia połączenie ludzi z dwóch końców Ziemi by mogli się cieszyć daną chwilą wspólnie.
Po zrobieniu miliona zdjęć powoli zmierzałyśmy do namiotu gdzie dawali jedzenie. A tu muszę zaznaczyć, że wcześniej jak byłyśmy pod skocznią poznałyśmy Amerykanina, który odwiedził Polskę ze względu na naszego papieża.
Wtedy zamieniliśmy z nim kilka słów i poszłyśmy dalej. Teraz gdy będąc pod arena otwarcia igrzysk zmierzając na jedzenie ktoś zaczął do nas machać i krzyczeć
- HI! Hello!
My oczy w słup a to nasz Amerykanin wypatrzył nas z tłumu. Znów kilka słów i tym razem mamy wspólne zdjęcie. W życiu nie sądziłam że dane mi będzie poznać tak wiele ciekawych ludzi. Może nie wiecie ale ja nie jestem typem osoby która dobrze się czuje z innymi ludźmi a teraz będąc w miejscu przepełnionym takimi różnorodnościami mogło się wydawać że będzie mi ciężko ale bawiłam się jak nigdy. Tyle zdjęć ile sobie zrobiliśmy z innymi ludźmi to już chyba przejdzie do historii. Co chwile ktoś podchodził głównie Koreańczycy pytając się skąd jesteśmy. Czasem nawet się zdarzało ze witali się z nami po polsku co było jeszcze piękniejszym przeżyciem.
W końcu po kilku godzinach fotografowania się... sława nie pyta, poszłyśmy na jedzenie. Chciałyśmy coś co znamy a ja nie lubię ostrego ( tak wiem co ja w ogóle robię w Korei) więc obie zamówiliśmy Bulgogi. Jak myślicie co kucharz od nas chciał? Zdjęcie? Eee nie skąd to wam przyszło do głowy?
Oczywiście że zdjęcie. Pokazał nam jeszcze jak będąc za granicą zrobił sobie zdjęcie z polskim szefem kuchni. Oni maja obsesje na punkcie tych zdjęć serio...
DOBRA... czas było powoli zmierzać ku przeznaczeniu dzisiejszego dnia. Ponownie spotkaliśmy naszych górali i już się ich trzymaliśmy. Siedząc w autokarze już zaczęli śpiewać co wywołało reakcje lawinową u Koreańczyków i każdy przez całą drogę nas nagrywał.
Skocznia w dzień a skocznia w nocy to dwa różne światy. Wyglądała jak Graal wetknięty między góry, a widzowie niczym pielgrzymi maszerujący ku przeznaczeniu. Sznurek ludzi ciągnął się w górę zatrzymywany tylko na kontrole bezpieczeństwa. W końcu i my tam dotarłyśmy. Telewizja absolutnie nie oddaje tego co widać na żywo. Sama konstrukcja jest tak ogromna, że zapiera dech. W TV nie widać jaka jest stroma. Okej widziałam skocznie u nas w górach ale ta z kołami olimpijskimi to zupełnie inny świat.
Byłyśmy znacznie wcześniej więc skorzystałam z okazji i kupiłam sobie czapkę z oficjalnego sklepu igrzysk. Potem pozostało nam iść na trybuny. Myślicie ze ktoś siedział na swoich miejscach? Hahha w życiu! Po drugiej stronie skoczni poznałyśmy naszych górali i od razu do nich poszłyśmy. Zaczęła się rozgrzewka.
Jacy ci skoczkowie maleńcy są na tej skoczni. Z dołu wyglądają jak jakaś jaskółka szybująca w powietrzu. Skubani lecą 90km/h a od mrozu jaki panują na dworze dzieli ich cienka pianka. Na szczęście nam nie było zimno. Będąc wśród Polaków nigdy nie jest zimno. Rozgrzewkę stałyśmy przy barierkach, ale potem poszłyśmy na trybuny bo dostrzegłam tam coś z dosłownie zwaliło mnie z nóg.
Proszę czy ktoś mógłby obliczyć mi prawdopodobieństwo ze akurat my wygramy ten konkurs? Okej była szansa 1/10 że to będziemy my. Okej udało się super (LOT dziękujemy <3). Ale proszę niech ktoś mi obliczy prawdopodobieństwo że wygrywam konkurs gdzie mogę uczestniczyć w zawodach w skokach narciarskich, a na trybunach Polacy trzymają flagę z moim nazwiskiem?! Błagam niech ktoś to zrobi.
Poleciałam jak głupia na trybuny i oto mam nowe profilowe na którym dosłownie wiadomo kim jestem!
O 21:30 zaczęła się pierwsza seria wiec zeszliśmy z trybun by dołączyć do naszych górali. Myślicie że stałyśmy sobie od tak? Hahha nieee nadal były foty. No przecież sława nie wybiera.
Gdzieś w połowie pierwszej seri obracam się a tam Gonciarz stoi. Szturcham Alex jak paralityk a ona w śmiech. „Ja nie mogę same gwiazdy!"
Potem podszedł do nas Koreańczyk z koszulką Lewandowskiego. My szczeny do ziemi i że niby o co chodzi. Mówi, że był w Polsce i bardzo nasz kraj kocha. Potem stał z nami i krzyczał imiona naszych skoczków gdy skakali.
Byłam na wielu koncertach w Polsce i w Europie i nadal jestem wstanie z czystym sumieniem powiedzieć, że nikt tak się nie bawi jak polscy fani. Zdecydowanie na trybunach byliśmy większością. A gdy przychodził czas na doping inni się odwracali z zaskoczenia że jak bardzo jesteśmy zgrani. Cudownym momentem było na drugiej turze gdy Polacy dominowali Japońskiego skoczka. Każdy Japończyk w promieniu 10 metrów chwycił za kamerę, a my dalej w ryk i dawaj ile fabryka dała.
To było najbardziej niezwykle przeżycie jakie dane mi było kiedykolwiek przeżyć. Aby tego było mało MAMY BRĄZ!!!
Przez całe te skoki co chwilę ktoś do mnie pisał: BYŁAŚ W TELEWIZJI! Potem jeszcze dwóch reporterów nas zaczepiło by powiedzieć kilka słów. Coś tam skręciliśmy i poszłyśmy dalej szukać jakiegoś powrotu. Tyle ludzi dookoła a ostatni pociąg do Seulu odjechał 23:30. Romantycznie... jesteśmy na jakimś zadupiu a następny pociąg za 7h! Mamy jednak plan.
Czasem z Koreańczykami nie da się dogadać. Każdy z wolontariuszy mówił co innego i chyba sam nie wiedział co mówi, bo dwa razy wracałyśmy się w to samo miejsce. W końcu jedyny chyba Koreańczyk mówiący po angielsku ładnie i składnie zaprowadził nas i wyjaśnił jak mamy dojechać do Gangneung (ci którzy są w temacie igrzysk wiedzą co wielkiego tam się znajduje). Tam czekan na nas znajomy znajomej Alex - Polak. By chronić jego dane po prostu będzie on Panem Którego Imienia Nie Powinno Się Wymieniać w skrócie PKINPSW ( tak wiem nie ma to kompletnie sensu ale cicho) odebrał nas ze stacji koło 1:30 rano do Miejsca Którego Nie Powinno Się Wymieniać - MKNPSW ( po prostu czytajcie dalej..) Byłyśmy wycieńczone a nasz PKINPSW poczęstował nas soju które w smaku przypominało rozcieńczoną polską wódkę. W sumie obrzydliwe... ale przynajmniej raczej nie grozi nam upicie się, choć w sumie Alex....
Dobra wróćmy do tematu.
Ponoć byłyśmy tak strasznie zmęczone i faktyczne tak było, ale PKINPSW był niesamowicie kontaktowym człowiekiem i przegadaliśmy kolejne dwie godziny. O 4 nad ranem wrócili kolejni znajomi pana PKINPSW. Ta „noc" była jedna z najdziwniejszych jakie miałam w życiu ze względu na pana i miejsce oraz na sposób w jaki spałam. Na własnej kurtce na podgrzewanej podłodze przykryta kocem z polską czerwoną barwą. Powiem wam że nawet się wyspałam. Dostałyśmy śniadanie... do „łóżka" i przed wyjściem z PKINPSW weszłyśmy do sklepu z gadżetami z Igrzysk. Mamy pamiątki! PKINPSW zadeklarował się że zawiezie nas na stacje i by było szybciej chciał jechać jakimś skrótem ale droga była zagrodzoną przez Koreańczyka.
- O co chodzi? - Spytał PKINPSW
- Tylko busy mogą tędy jeździć. - odparł Koreańczyk
- A ja mam pasażerki to uznajmy że jestem busem - Zbajerował go PKINPSW
Koreańczyk lekko skonsternowany niewiedząc co ma biedak zrobić kiwnął tylko głowa i oto w tak magiczny sposób staliśmy się busem. Pożegnaliśmy się z cudownym Panem Którego Imienia Nie Powinno Się Wymieniać i poszłyśmy na stację. 10 min później miałyśmy pociąg do Seulu.
WNIOSKI
- Jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa że możecie być na Igrzyskach róbcie wszystko by się tam znaleźć. Każdy powinien to przeżyć choć raz.
- Żyjcie z intuicją. Pamiętajcie ze czasem Yolo może wam uratować życie.
- Jednoczcie się z innymi Polakami spotkanych zagranicą. Usłyszenie dzień dobry po polsku Korei jest czymś magicznym.
- Wyróżniajcie się z tłumu. Bądźcie wyjątkowi!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro