4. Mikrokosmos II
Obudziłam się mimo, że jeszcze było ciemno. Podnoszę telefon a tu ósma rano. Alex podnosi głowę taka zdziwiona i pyta „A co ty tak się zrywasz? Spać nie możesz jest jeszcze noc" Uświadomiłam jej, że jest ósma i sięgnęłam po magicznego pilota do odsłaniania żaluzji. To był błąd. Żar i blask wlał się nam do oczu i nic nie byłyśmy w stanie zobaczyć. Oczy aż krwawiły (nie dobra przesadzam) Zaciągnęłam je z powrotem i padłyśmy na łóżko.
Dobudzanie trwało dość długo, ale powiem wam, że nie miałam ani zakwasów ani nie zdarłam sobie gardła. Nowy człowiek, a przecież na koncercie czułam się średnio. Nie pisałam wam, ale tak bolało mnie ucho, kark, lędźwie i w połowie straciłam głos. Następnego dnia wszystko jak ręką odjął. Może mój organizm wie, że dziś będzie powtórka z rozrywki. To była rewelacyjna decyzja. Ale zanim koncert czas na zwiedzanie Paryża. Dziś padło na muzea, bo mamy czas tylko do niedzieli bo w poniedziałek jest święto w Paryżu. Tylko Luwr będzie otwarty.
Wyszykowałyśmy się i wyszłyśmy. Do muzeum Ewolucji były dwa km więc poszłyśmy z buta. Raz byłam w tym muzeum, ale nic prawie nie pamiętam. Jedyne co we mnie zostało to ten pochód wszystkich zwierząt. Kompletnie zapomniałam, że tam też są szkielety wielorybów. Przeszłyśmy przez park i dotarłyśmy do pierwszego muzeum. Alex sprytna baba weszła za darmoszkę, a ja z mamą musiałyśmy wybulić aż 10 euro. Nic to, warto! Weszłyśmy i oczywiście szczęki nam opadły. Poznałam Cetus Universus! Na zdjęciach te humbaki nie wydają się tak wielkie, ale jak się stanie obok i dociera do ciebie, że jesteś wielkości jego płetwy to zaczynasz nabierać szacunku i takiego respektu. Mimo, że są takie wielkie to niesamowicie łagodne, co oczywiście źli ludzie muszą to wykorzystać.
Obok humbaka, wisiał wielki szkielet płetwala błękitnego, zajmującego prawie połowę muzeum. To jest aż nie do pojęcia że takie wielkie stworzenia istnieją.
Przez następną godzinę chodziłyśmy i szukałyśmy Emocji. Prawie wszystkich udało nam się znaleźć. Mam fotę z Canisem. Alex z Vulpisem który uroczo się na nią patrzy, a potem znalazła siebie... znaczy Acinonę. Był też Lupo, Maritimus, Equs (choć nie mieli konia andaluzyjskiego). Niestety nie znalazłyśmy Aquila ani Pardusa. Był za to Falco Sokół Jihyuna oraz Płomykówka Larrego. Przeżycie niesamowite, ale nad jedynym ubolewa. No nie mieli smoka.... Cóż...
Następny przystanek był jeszcze ciekawszy, coś czego jeszcze nigdy nie widziałam, a bardzo chciałam. Kości! Nie to, że nigdy nie widziałam kości, bo widziałam, ale ogólnie lubię szczątki, Myślcie sobie co chcecie, ale tak, fascynują mnie martwe zwierzęta, a raczej to jak są zbudowane. Jak funkcjonują i takie tam. Dlatego muzeum paleontologii było dla mnie celem ponad większość muzeów. Weszłyśmy i ponownie szczęka łupnęła o posadzkę. Pierwsze piętro zajmowały kości zwierząt współczesnych. Fajna zabawa zgadywać co to za zwierzę bez czytania tabliczki. Wiecie jakoś z żyrafą problemu nie miałyśmy, ale spróbujcie odróżnić jelenia od daniela. Ha! Powodzenia. Pod koniec sali ponownie były szkielety wielorybów a ja miałam wrażenie, że są jeszcze większe. Był też narwal! Morski jednorożec! Ten jego ząb jest wyższy ode mnie, no błagam.
Piętro wyżej zaczęła się prawdziwa przygoda, bo trafiłyśmy do sali dinozaurów i to właściwie było moim marzeniem. Nigdy nie widziałam dinozaurów! Zdecydowanie robią wrażenie! Był tyranozaur z czego jestem mega zadowolona. Był wielki słoń chyba o połowę wyższy od obecnego słonia. Był Maniek! Znaczy mamut i myślałam, że będzie większy, ale to pewnie przez futro. Bardzo ciekawy był jeleń prehistoryczny nawet nie wiem z jakiego okresu, ale jego szkielet był czarny, a rogi jak u łosia i jelenia jednocześnie. Jestem zachwycona. Na górze były jeszcze jakieś stare paprotki, ale można było zobaczyć dinozaury z góry.
Następny przystanek była szklarnia i gdy weszłyśmy z Alex i zobaczyłyśmy gigantyczne bananowce poczułyśmy się jak w zielonym raju. Nawet wilgoć nam nie przeszkadzała, pełno egzotycznych roślin, prawdziwa dżungla. Potem przywitał nas wspaniały wodospad na który można było wejść. Cały otoczony był Monsterą co robiło niesamowite wrażenie. Oczywiście zrobiłyśmy sobie milion zdjęć i filmów. Będę miała co sklejać.
Trzeba było zakończyć tę wycieczkę bo powoli zbliżała się chwila prawdy, a my nawet nie umyte. Wróciłyśmy do domu i padłyśmy. Nogi mi pulsowały ze zmęczenia. Miałam ambitny plan by opisać co do tej pory się działo, ale nie miałam siły. Jedyne co zrobiłam to włączyłam ostatni odcinek Gry o tron, który staramy się dokończyć od tygodnia. Idzie nam świetnie nie ma co. Obejrzałyśmy chyba dwadzieścia minut gdy dostaje wiadomość od Zuzi (pozdrawiam Zuzię), że już jest na miejscu. Ja takie... Bosz która to godzina. 16:00 Jezu! Zamknęłam tę Grę o Tron w cholerę i każda rzuciła się na łazienkę. Najszybszy prysznic w moim życiu, jakoś tak zmęczenie odeszło, pojawił się stres i ekscytacja. Wyszykowałyśmy się obie w czterdzieści minut. Pięćdziesiąt pięć razy sprawdziłyśmy czy mamy wszystko wepchnęłyśmy w siebie pizzę z piekarnika, która jakoś wcale nie miała ochoty przejść przez gardło i oficjalnie wyszłyśmy na drugi koncert.
Podróż to była tortura. Pociąg jedzie jakieś 15-20 minut, ale jaki to się cholera dłuży. Mimo, że już byłyśmy to emocje są takie same. Stoisz w tym pociągu i tylko czekasz aż dojedzie na miejsce a on wcale nie ma na to ochoty. Stoi długo na stacji, wlecze się między stacjami... no koszmar. My z tą pizzą w gardle nie mamy co ze sobą zrobić, czy trzymać, wypluć czy może zemdleć. Tyle możliwości.
Ostatecznie zdecydowałyśmy się dojechać na miejsce przytomne i z pizzą w żołądku. Szłyśmy w tłumie ponownie jak wczoraj przeszczęśliwe, że znów możemy to przeżyć. Pan zmacał nam torby i weszłyśmy na teren. Podeszłyśmy do naszego wejścia i słowo wam daje weszłyśmy z marszu... nie było przed nami ani jednej osoby. Tylko my i strażnik! Bilet pikną... drugi bilet pikną... ja piknęłam przy wykrywaczu metali, ale pan tylko łypnął do środka mojej nerki i nic nie znalazł niebezpiecznego. Oficjalnie byłyśmy na miejscu po raz drugi. Teraz tylko sparować Army Bombę co wiązało się uwaga z podrywem.
Alex podchodzi do przystojnego pana w budce i coś tam z nim pertraktuje. Ja nie słyszę, bo hałas, ale spoko mnie też to czekało.
Wpierw do mnie po francusku, a ja sorry... ale nic w ząb. No to przeszedł na angielski.
- Kto jest najlepszy? - pyta się pan podłączając moją Bombę do statku matka.
- Suga ofc!
- Eeee... nie.
- Jak nie jak tak!
Kręci głową. Pfff... bezczelny.
- To kogo ty najbardziej lubisz? - pytam się.
- V!
Oho!
- Tak, V jest najlepszy. - kiwa głową
- O nie... bo Suga jest najlepszy. - kłócę się dalej.
- Eeee. wcale, że nie e!
- Moja przyjaciółka też lubi V.
- Serio? Dobrze wybrała!
Pfff... no b e z c z e l n y....
Przekazał mi Army Bombę uśmiechnął przymilająco i życzył udanej zabawy. Pfff taki teraz jesteś cwany.
Kolejnym punktem programu było spotkanie z Zuzią. Wspięłyśmy się po tysiącach schodów i zaczęłyśmy się szukać. Oczy w twittera i piszę gdzie jestem... gdzie jest Zuzia. Nagle dostaje wiadomość: „Spójrzcie w dół!"
Wychylamy się za krat a tam stoi i macha dziewczyna z zielonymi włosami.
- Jak ona nas tam wypatrzyła?! - krzyczę do Alex zbiegając po schodach. - JAK?
Padłyśmy sobie w ramiona. To takie kochane i wręcz niemożliwe, że przez to co robię, przez moją pasję mogę spotykać tak wspaniałe osoby. Dziękuję ci Zuzia, że chciałaś się ze mną zobaczyć. To był wspaniały czas. Zrobiłyśmy sobie zdjęcia i podeszłyśmy pod wejście na płytę. Przegadałyśmy z dobre pół godziny śmiejąc się i wygłupiając. Ale po to przecież przyszłyśmy. Ponownie zdjęcia i rozstałyśmy się by pójść na swoje miejsca. Dwie godziny później koncert się zaczął a ja ponownie nie będę go opisywać, bo nie posiadam takich zdolności by godnie go opisać. Był inny niż wczoraj. Lepszy? Nie. Gorszy? Nie. Inny. Wyjątkowy.... wspólny.
Wróciłyśmy do domu napełnione i nasycone. Wykonując sprint do pociągu w domu byłyśmy przed dwunastą. Potem kolejna relacja przed mamą i koleżanką.
Kilka faktów.
- Kookie latał
- Cały stadion śpiewał So show me! I'll show you!
- Tańczyli z różą w zębach
- Polewali się wodą
- Kookie poszedł do dziewczyny na wózku inwalidzkim, ale my tego nie widziałyśmy.
Miałam pewne przemyślenia ale trudno mi je złapać. Uchwycić te myśli, które siedzą mi w głowie. Wczoraj płakałam bo było mi przykro z powodu bliskiej osoby, a dziś widząc ich jeszcze raz napełniłam się odwagą bycia odważną. Alex podczas Best of Me krzyczała mi do ucha że właśnie taka jestem The Best i nikt nie może tego zmienić. Potem tłumaczyła mi co chłopaki mówią. Jest wyjątkowa i wspaniała kocham ją. Tak jak też kocham Yoongiego... jest moim ideałem, ale to z Jiminem mocno się w tym momencie utożsamiam. Wiele razy pokazywał jak w siebie nie wierzy, lub traci poczucie własnej wartości, mimo otaczającego go tłumu przyjaciół jest perfekcjonistą, który jak tylko nie trafi w ton załamuje się. Nie znam całej historii jego tatuażu, ale wierzę w to, że Nevermind nie jest przypadkowe. Czuje wewnętrznie przesłanie do mnie dlatego mocno się z nim utożsamiam.... Nie przejmuj się.... inni nie mają znaczenia. Najważniejsze jest to co ty sama o sobie myślisz i o czym ze sobą rozmawiasz i tego życzę wam wszystkim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro