Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.Jak mama Livid została KRÓLOWĄ?




CZWARTEK 28.02.19

Dziś byłam skrajny zdenerowowaniem i żeby o niczym nie myśleć wysprzątałam cały dom, pojechałam do stajni, a jak wróciłam robiłam wszystko by nie siedzieć bezczynnie i nie myśleć o biletach. Nauczona doświadczeniem ostatniego kupowania wiem, że jest to łut szczęścia... serio. Wracając do tematu. Mama z Alex przyjechały gdzieś koło 9 wieczór i prawie od razu zasiadłyśmy przed laptopem by ćwiczyć zamawianie biletów. Pare razy przeciwiczylyśmy kupno biletów na innym koncercie by wiedzieć co i jak, po czym zostawiłyśmy to w cholerę. Położyłyśmy się do łóżka i jeszcze jakiś czas gadałyśmy z Alex śmiejąc i wygłupiając.

PIĄTEK 01.03.19

Jak ja Alex zazdroszczę zasypiania od razu. Mnie to nawet w zwykły dzień musi czołg przejchać, żebym jakoś normalnie i w miarę szybko zasnęła, a gdy teraz miałam w perspektywie taki dzień jak dzisiaj to sobie mogłam baranki w nieskończoność liczyć.
Dobra jakimś cudem zasnęłam... obudziłam się o 3 w nocy gdy przestały działać tabletki nasenne przeleżałam do 5 i poszłam siku. Gdy wróciłam przypomniał mi się pierwszy sen. Oglądałam Run z Alex i Olivią, ale ten run był nietypowy. Wiem, że był Taehyung, ale nie pamietam co tam robił. Za to doskonale pamiętam Kookiego. Wpierw widziałam piękną karocę zaprzągnięte w nią dwa złote rumaki. Były śliczne... szły równiutko jak najwyższej klasy konie do powożenia. Miały śliczną uprząż i całość ociekało przepychem.  W tym białym powozie siedział ubrany w smoking Kookie rozwalony na całej szerokości i był bardzo z siebie zadowolony. Nie mam pojęcia czemu te konie schodziły z szerokich schodów, ale gdy zeszły na dół pojawił się tygrys. Konie lekko się wystraszyły, a do mnie dodtarło, że to nie jest tygrys tylko Ryś (asdfghjklhgfds- moja reakcja po przebudzenia tak właśnie). Ryś się odezwał i powiedział, że został wysłany przez samego Aslana. No wtedy to prawie zemdlałam z ekscytacji.
Sen się zmienił i wraz z Alex oglądałam Queen na dvd (ich koncert), ale coś się schrzaniło i był dubbing Freddie Mercyry gadał jakimś chorym polskim głosem, aż nas ciarki przechodziły!. Na tym skończył się pierwszy sen tej nocy. Czują, ze powoli kończy mi się cierpliwość czekałam tylko na świt zastanawiając się, czy może nie wstać wcześniej i iść na dół poczytać książkę, ale ostatecznie zostałam w łóżku i nawet udało mi się przysnąć. Wiecie taki stan między sen, a jawą nie do końca się wie co jest prawdziwe. Gdy zadzwonił budzik obie żeśmy się zerwały jak przy strzale armatnim. Alex od razu zaczęła swój sen, przez co mogłam sobie przypomnieć mój drugi sen. Alex śnił się Yoongi jak stał przy płocie i opierał się o deski. Był bardzo zamyślony i patrzył się w przestrzeń. Było dużo mgły. Alex widziała go z profilu a potem doleciał ją mój krzyk, jak wołam cała w euforii, że widzę go z przodu. Była cisza i spokój, Yoongi nas nie widział cały czas zamyślony. Alex tylko taki Yoongi się śni... myśliciel.
Dobra sen numer dwa, a raczej trzy łącząc wszystkie nasze sny. Kilka godzin przed ruszeniem sprzedaży śnił mi się ich koncert. Był to stadion z otwartym dachem i pełno ludzi. Widziałam Hobiego jak lata między siedzeniami i słyszałam MIC DROP. Dostrzegłam jakąś dziewczynę trzymającą bukiet fioletowych(!) kwiatków. Machała do niego cała w emocjach chcąc dać mu kwiatki. Podleciałam do niej i wyrwałam jej bukiet chcąc pomóc. Gdy Hobi przechodził prawie wetknęłam mu ten bukiet do nosa. Chłopak zawahał się, zatrzymał na chwilę, po czym ruszył ku scenie. Był moment gdy nasze oczy się skrzyżowały i zrozumiałam, że akurat teraz nie może tego bukietu wziąć, ale byłam pewna, że po niego wróci. Dodam jeszcze, że we śnie padał deszcz. Ciekawe czy mam proroczy sen.
Wstałyśmy całe zdenerwowane a ja poleciałam obudzić mamę. Nic nie przełknęłam nawet kropli wody, żołądek miałam ściśnięty tak mocno, że aż było mi nie dobrze. Pamiętałam nadal jak to wyglądało na Berlin. O 8:30 zasiadłyśmy na ticekmaster otwierajac tyle stron ile się da, każda na własnym laptopie. Już wtedy wszystko się wieszało a mi serce to stawało na zawał, to biło jak szalone. Koło 8:50 udało mi się wejść do kolejki i ryknęłam jak wariatka bo okazało się, że mam czekać koło 20 minut. Potem mama krzyknęła, że tak też weszła do kolejki i ma czekać 16 minut. Potem Alex też się udało. Ja podjarana pozamykałam inne karty by się nie wieszało za bardzo i co zdolna Livid zrobiła? Niechcący zamknęłam kartę z kolejką,...................................... Rycząc jak urmierający nosorożec stoczyłam się z łóżka, ale dziewczyny przywołały mnie do porządku. Otworzyłam nową kolejkę i po kilku minutach udało mi się znów wejść... 30 min czekania.
Wtedy wszystko zaczęło się komplikować. Wybiła 9:00 i strony umarły. Mi przestała odświeżać, mamie pokazywała białe tło. Tylko Alex coś tam mieliło. Ja już porzuciłam swój laptop widząc, że więcej razy mnie wywala niż ładuje i starając się nie panikować zagadywałam dziewczyny. Czatowałyśmy tak z 10 minut gdy nagle mama krzyknęła, że kolejka przeskoczyła i ma czekać teraz 5 minut. Fatycznie 5 minut później strona się zmieniła i można było wybrać strefę. Okej robiłyśmy to serio na wariata. Tylko by ceny się zgadzały. Mama zaznaczyła 4 bilety i kliknęła kupuję. Jakieś świstki ubiezpieczeniowe plus czy chcemy bilet druknąć w domu czy nie. Oczywiście, że w domu. Nim się z orietnowałam mama już podnosiła kartę niczym miecz i wciskała mi w ręce.
- DYKTUJ! - rozkazała a ja jak rycerz wyrecytowałam wszystko co było potrzebne. Przeszło na stronę banku, chwyciłam Alex za rękę prawie miażdżąc jej kości i stałam tak w oczekiwaniu słysząc wyłącznie bicie swego serca.
Bardzo długie dwie minuty później prekierowało nas ponownie na stronę TM gdzie pojawił się magiczny znaczek DOWNLOAD YOUR TICKETS... trzęsącym się palcem mama kliknęła i oczom naszym ukazały się jeszcze ciepły parujące niczym wczorajesze pączusie(tłusty czwartek był YO) bileciki. W następnej chwili był jeden wielki wrzask i krzyk, bo ja Alex i moja mama czyt. Królowa darłyśmy się jak oszalałe bo oficjalnie mamy bilety na trasę koncertową BTS w Paryżu.
  Długo nie mogąc się otrząsnąć z tego miażdżącego sukcesu usiadłyśmy na łóżku i tylko gapiłyśmy się na siebie jedna bardziej zszokowana od drugiej. W życiu nie sądziłam, że naprawdę uda się kupić te bilety i to cztery.
Przez następne kilka godzin przybywało to do nas falami, tak znów zobaczymy BTS znów będziemy w Paryżu znów będziemy lecieć samolotem... znów przygody!
  Jestem przeszczęśliwa bo tak bardzo zależało mi na tym konkretnym koncercie... no wiecie stadion na 80 tys widzów tego nie można przegapić. Poza tym ciesze się ogromnie, że moja mama jedzie ze mną... ostatnio nie udało się nam zdobyć tylu biletów, a teraz mam i najważniejsze że wszystkie siedzimy razem...  R A Z E M... nareszcie jadę z Alex ja koncert, który będę mogła przeżywać trzymając się za ręce a nie gapiąc w mesengera i widzieć ją jako mrówkę po drugiej stronie areny!! Kocham życie.

A i podczas tego kupowania miałam takie myśli, już tak wam na koniec powiem. A gdyby tak was chłopaki tam posadzić przed tym Ticketmaster hmmm.... dalibyście radę kupić bilety na własny koncert?!

JESZCZE NIE KONIEC...

SOBOTA 02.03.19

Leniwa sobota. Nic nie miałam w planach, przede mną cały weekend wolności. Mamy nie ma więc jestem sama w domu. Obudziłam się z myślą, że dziś jest dobry dzień na skończenie książki. Daje sobie cały weekend na to. Wpierw jednak zasiadłam na fotelu z książką, ale jak to ja musiałam wcześniej przejrzeć pół fejbuska. Dzięki chłopaki.... przez was już nie mogę się skupić. Drugi dzień w paryżu? Poważnie? Moje myśli automatycznie galopowały do piątku kiedy to rozpocznie się sprzedaż. Od razu miałam w głowie, że a może spróbować.... może jednak. Stresowałam się co na to Alex, a oczywiście nie mogłam się do niej dodzwonić bo była w szkole. Starałam się czytać, ale średnio mi szło... cała zestreseowana czekałam aż Alex zadzowni. W końcu udało sie. Odbieram i mówię

- Dodali nową datę na paryż.
- Poważnie?
- NOOOOOO..... - Znczący ton głosu.
- I co teraz? - pyta Alex
- No ja nie wiem, ja ci tylko mówię.
Śmiech.
- Słuchaj zawsze można sprzedać tak?
- No pewnie.
- Najtańsze?

- Najtańsze!

No więc postanowione, planujemy iść na dwa koncerty. Teraz już na lajcie będziemy kupować, znając życie ze nam się i tak uda. W sumie był taki plan na Belin ale się nie udało.

Cały tydzień minął mi na totalnym luzie. Zero stresu, dom stajnia, stajnia dom i tak w kółko. Dobre życie, nawet w pewnym momencie zapomniałam że ta sprzedaż jest. W czwartek wieczorem jeszcze się chichrałam jak nienormalna bo krowa we Wrocławiu uciekła z weterynarii i wiedziałam, że to dobry omen. Poszłam spać już zdecydowanie spokojniejsza niż tydzień temu, z myślą, że biorę co mi pisane. Może ja się nie stresowałam, ale moja podświadomość troszku. Budziłam się z zegarkiem w ręku co godzinę od 4 w nocy. Gdy już się rozbudziłam na tyle by usiąść na łóżku gdzieś przed 8 rano dotarło do mnie, że znów śnił mi się koncert. Wiedząc co to oznacza uspokoiłam się totalnie. Przejrzałam internet i koło 8:20 zeszłam na dół. Mama już była na nogach. Dostałam informację od Zuzi, że już jest kolejka, zerwałam się z kanapy poleciałam do kompa, ale to była tylko kolejka na Stade de France. Tam nie umiem się odnaleźć więc odejdź szatanie. Otworzyłam na spokojnie 3 okna z TM francuskim i poszłam sobie zrobić herbatę. Wiecie normalny piątkowy poranek.

Wróciłam już z mamą i zasiadłam przed swoimi komputerami i zadzwoniła Alex będąc w drodze do pracy. Godzina W zbliżała się co minutę, a ja śmiałam się do Alex, że z takim spokojem to ja jeszcze nigdy nie kupowałam biletów.

Nagle mama krzyknęła, że weszła. Że co? Gdzie? Halo?! Kliknęłam i faktycznie. Królowa numer jeden znów była szybsza... dar.

18 minut czekania u mamy

20, 24 i 28 minut czekania u mnie.

gdy wybiła 9:00 zaczęły się igrzyska:

- 16 MINUT! - krzyczy mama.

- Czy ty rzucasz mi wyzwanie? 18 minut!!

- Heheh, 14 minut. - Głos mamy zmienił się na troszkę bardziej zarozumiały.

- Zamierzasz pobić rekord czy co? 16 minut!.

- Nie chcę nic mówić ale 12 minut... - nawet jak nie widziałam mamy to i tak widziałam to zadowolenie na twarzy.

- Pfff 14. - mruknęłam nie wierząc, że znów Królowa jest na czasie. Wstałam i poszłam sprawdzić bo nie wierzyłam. A co moja mama? Maluje paznokcie... Tysiące dziewczyn zabija się w tym momencie w igrzyskach śmierci, a mama maluje paznokcie. Królowa opanowania... zmień profesje na sapera, co?

Wróciłam do siebie. Zasiadłam i 10 minut później słyszę ociekający dumą głos.

- WESZŁAM. - tak, królowa znów w akcji. Wstałam, rzuciłam się, ale nie było tak dobrze. Z A C I E Ł O SIĘ.

To moja szansa, myślę! Biorę komputer i patrzę, że też weszłam. Klikam na najtańsze... nie ma!

- I co teraz?! - pyta Alex w metrze... znaczy w telefonie.

- Biorę te za 100 euro, a co tam. -

Klikam.... klikam.... klikam. Wybór miejsc... wybór płatności.... przejście do banku... niczym haker smaruje palcem po padzie w laptopie, palce uderzają szybciej niż gdy piszę Ucieleśnione.... i kod esemes.... po czym

- Mów mi Królowo, Alex. - rzekłam ociekającym zarozumialstwem głosem, bo oto ja tym razem stałam się bohaterką w tym jakże pięknym słonecznym dniu kobiet. Wszystkiego najlepszego tak przy okazji Kobitki (Nawet jeśli czytacie to w czerwcu)!! Zobaczyłam bilety i uśmiechnęłam się zadowolona. Oficjalnie idziemy na dwa dni!!! HUE HUE HUE tak miało być i kropka. Stworzyłam swoją rzeczywistość z pomocą Alex i mamy... to znaczy królowej... tak nadal nią jest. Ja też jestem. Jak my się dogadamy?! Dwie cesarzowe...

Ale to jeszcze nie koniec. Napisała do mnie Zuzia (pozdrawiam Zuzię) czy bym jej nie kupiła biletu. Dogadałyśmy się tak, że zrobie zamówienie za nią z jej karty. Wszystko poszło smooth... serio po raz kolejny weszłam w sprzedaż i heja. Do czasu.

Gdy kilka głupich cyferek, albo jedna duża liczba może zaprzepaścić szansę na marzenia. Kod sms... wszyscy to znają prawda? Tyle przelewów się robi. Normalka. Te esemesy mają taką magiczną umiejętność, przychodzą na telefon... tylko gdzie jest telefon?

Siedzę z palcem zastygniętym nad klawiaturą gotowa wcisnąć te magiczne cyferki, ale nie da się... bo nie ma telefonu. Chcesz ale nie możesz. No przypał.

Po 20 (dwudziestu) minutach sama nawet im pomagałąm szukać tego telefonu... mentalnie. Wysłałam Vivida i Osobliwość niech coś zrobią!!

Dalej czekam, minęło pół godziny. Tak strasznie pragnęłam by im się udało znaleźć ten telefon. W pewnym momencie widzę... Zuzia piszę. Myślę sobie ZNALAZŁY!! a gdzie tam...

...Kupiły inne bilety. Nie bardzo wiedząc co się stało zamarłam nie bardzo wiedząc co robić, ale ostatecznie wszystko wyszło cudownie. Zuzia ma bilety, my mamy bilety i Olivia ma bilety. Dziś jest dobry dzień.


GRATULUJE KRÓLOWE.... I ZE WZGLĘDU NA DZIEŃ KOBIET I ZE WZGLĘD NA ZDOBYCIE BILETÓW. NALEŻAŁO NAM SIĘ!

Do zobaczenia w Paryżu.

ŚRODA. 05.06.2019


Kochając moją pracę nad życie zrezygnowałam jednak z niej dzisiaj i podjechałam do Warszawy załatwiać ostatnie zakupy bo oczywiście trzeba coś zostawić na ostatnią chwilę.
Spotkałam się z Alex i poszłyśmy połazić. Nic ekscytującego w ciuchach nie ma, ale za to jak to z nami musi być śmiesznie.
Wchodzimy do jednego ze sklepów i mówię do Alex:
- Ty patrz jaki tygrys na koszuli. Takiej Emocji jeszcze nie miałam, muszę dodać do opowiadania.
- Jakiego opowiadania.
- Jak to jakiego?
- Chodzi ci o twoją książkę?
- No tak!
- To nie jest opowiadanie tylko seria! Książka! Ty weź się szanuj, co?!
Ryknęłam śmiechem, ale też zrobiło mi się głupie, że tak siebie nie doceniam.
Załatwiłyśmy wszystko, ale ja jeszcze baterie do Army Bomby.
- Trzeba było mi powiedzieć, że nie masz to bym ci wzięła! Mam możliwości! - krzyczy Alex trącając mnie w ramie. Wywróciłam oczami.
- To trzeba było mi powiedzieć, że możesz mi wziąć!
*Ciężkie westchniecie zrezygnowanej Livid*
- Ale małe masz te paluszki tak?
- No takie zwykłe.
- Jak to zwykłe? Mają być małe! Przecież ci mówiłam jakie mają być!
- Wiesz kiedy ja ostatni baterii używałam? Myślałam, że takie małe to zwykłe.
*Zrezygnowany śmiech zrezygnowanej Livid*
- To i tak musisz kupić baterie!
Alex zarumieniła się i razem pojechałyśmy po baterie. Kupiłyśmy jeszcze płaszcz przeciw deszczowy, ale wiecie taką reklamówkę zakładaną przez głowę, ale oczywiście RÓŻOWY!! Tylko moja mama ma czerwony!
Pojechałyśmy do Alex by się mogła spakować, a potem do mnie do domu i wieczór spędziłyśmy we trzy oglądając Grę o tron. Ostanie co zostało to odprawa i jutro LOT!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro