Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 7

Teraz

Kot i inne przyjemności, które tak naprawdę nie pomagały.


Mniej więcej dziewięć miesięcy temu dostałam kota.

Była to słodziutka kruszynka. Mimo rozbicia psychicznego ucieszyłam się jak dziecko – po raz pierwszy od kilku miesięcy się uśmiechnęłam. To był szczery uśmiech. Nie wymuszony, nie wyproszony przez kogoś obok. Prawdziwy, szczery uśmiech.

Kot rósł i nie miał imienia. Do dzisiaj go nie wybrałam.

Nie myślałam, że ten kot może dać mi tyle radości. Praktycznie uśmiechałam się każdego dnia. Wyglądało to tak jakby obecność zwierzęcia odsuwała ode mnie smutek i ból. Jakby zabierała do siebie wszystkie negatywne emocje.

Terapeuta był zadowolony. A kiedy terapeuta się cieszy, rodzice cieszą się razem z nim. Taka transakcja wiązana.


Rodzice uznali, że prezenty rozwiążą wszystkie moje problemy. Terapeuta tylko kiwał głową, nic nie mówił. Może miał nadzieję, że tak będzie. A tak nie było.

Nie lubiłam jak kupowali mi prezenty. Czułam się jakby wszystkie te rzeczy pokazywały moją wartość. A że były to drobne bibeloty, nie czułam się zbyt dowartościowana.

Terapeuta chyba tego nie przewidział, albo nie chciał sprawiać przykrości rodzicom, albo uznał, że będą mi kupować rzeczy warte miliony. Nie spytałam go o to, zapewne dlatego, że mama towarzyszyła mi na każdym spotkaniu. Zawsze chciała być na bieżąco. Miała nadzieję, że na którymś spotkaniu wreszcie powiem coś od siebie. Nigdy nic takiego się nie wydarzyło.

Wszystkie pluszaki, breloczki i figurki składowały się w moim pokoju. W pewnym momencie wrzuciłam to wszystko do jednego pudła i schowałam głęboko w szafie. Chciałam, aby zniknęły za ubraniami i już nigdy więcej się nie pokazywały. A kiedy mama spytała co się z nimi stało, odparłam, że już nie miałam na nie miejsca.

Okłamałam ją, czego stanowczo zabraniał mi terapeuta. Miałam być szczera i mówić rodzicom o swoich uczuciach i o tym co mi się podoba, a co nie. Olałam terapeutę.

W tej sytuacji nie miałam zbytniego wyboru. Przecież nie mogłabym jej sprawiać przykrości tym, że mi się wcale nie podobały.

I tak bibelotów wciąż przybywało.


W końcu mama uznała, że dość mi już małych pierdołek i zaczęła kupować mi ubrania. Mnóstwo ubrań.

Nie wiem co powiedziałby na to terapeuta, bo nigdy mu o tym nie mówiłyśmy. Zapewne nie byłby zadowolony. On wręcz pragnął bym ruszyła się z domu, a to, że mama kupowała mi ubrania, pozwalało mi zostać jeszcze dłużej w moich czterech ścianach.

Nigdy nie chciałam pójść z nią do sklepu, więc ubrania wyglądały tak jak wyglądały. Przeważał w nich kolor różowy i fioletowy. A do tego ich krój przypominał mi lata, kiedy miałam siedem lat – w ubraniach dominowały na przykład falbanki.

Przez jakiś czas chodziłam w nich z obojętną miną. Mamie mówiłam, że bardzo mi się podobają. Wcale tak nie było, ale nie chciałam wywołać u niej jeszcze większego smutku. Przecież widziałam jak bardzo się starała, by mnie udobruchać i mi pomóc. Wiedziałam, że chce jak najlepiej.

Terapeuta byłby wniebowzięty, gdybym to samo powiedziała na spotkaniu. Niedoczekanie. Takie myśli zawsze zachowywałam dla siebie. Teraz w sumie też tak jest.

Pewnego dnia w szkole zauważyłam, że ludzie obgadują mnie za plecami. Wiedziałam, że chodzi im o moje dziecinne stroje. Nie wiem dlaczego, ale zawsze zważałam na zdanie rówieśników. Pech.

Pewnego dnia uznałam, że wybiorę się z mamą do sklepu.

Zdziwiła się, kiedy nie wybrałam koloru różowego.


Dostawałam tyle rzeczy, że nic mi się nigdzie nie mieściło. Już nawet w szafie nie było miejsca.

Wszystko to co mi się nie podobało albo zabierało za dużo miejsca wkładałam w pudła i chowałam w swojej tajnej skrytce.

I tak tych pudeł przybywało. Z każdym miesiącem pojawiał się kolejny.

Mama zastanawiała się głośno, co się stało z tymi wszystkimi rzeczami, które mi kupiła. Oczywiście zawsze mówiłam jej, że już nie ma na nie miejsca, ale mimo to nigdy nie zdradziłam jej mojej kryjówki.

Zapewne było by jej przykro, gdyby zobaczyła ile rzeczy pochowałam, na które – oczywiście – jeszcze było miejsce.

Tylko, że gdybym je wszystkie porozkładała po pokoju, wyglądałoby to tak jakbym spała w muzeum zabawek.

A to by było lekko przerażające.


Pewnego dnia, kilka miesięcy przed wyprowadzką, zaplanowałam sprawić sobie trochę prezentów.

Tuż po sprzątaniu pokoju, który wyglądał wtedy jak zapuszczona melina, przebierałam się, zabrałam ze sobą pieniądze i wyszłam z domu.

Na stoliczku do kawy zostawiłam wiadomość dla rodziców, gdyby wrócili wcześniej ode mnie. Wiadomość brzmiała tak:


Mamo i tato!

Wyszłam z domu. Nie bójcie się. Nie poszłam skoczyć z mostu, ani podciąć sobie żył. Skoczyłam tylko do centrum handlowego po nowe ciuchy.

Jak wrócę nie pytajcie mnie co się stało, że wyszłam z domu. I tak wam nie odpowiem.

Nie denerwujcie się. Za niedługo wrócę.

Kira

PS. Jeśli nie będzie mnie do 20 to jest możliwe, że zostałam do zamknięcia sklepu.

Jeśli nie będzie mnie po 21 przygotujcie się na to, że może już nie wrócę.


List był okrutny. Wiedziałam o tym. Ale chciałam przygotować ich na najgorsze. Nigdy nie wiadomo co mogłoby mi przyjść do głowy.

Gdyby terapeuta zobaczył tą karteczkę, zacząłby się poważnie zastanawiać nad stanem mojego zdrowia, który według jego wyliczeń zaczął się poprawiać.

W każdym razie, jeszcze wtedy nie wydawało mi się bym w ciągu kilku godzin miała się zabić.

Z tej informacji terapeuta, by się ucieszył.


Szłam chodnikiem skąpanym w blasku popołudniowego słońca.

Do centrum handlowego nie miałam bardzo daleko, ale też zbyt blisko to to nie było.

Po pół godzinie dotarłam na miejsce. Przeszłam przez obrotowe drzwi.

Kiedy już byłam w środku do moich uszu dotarł głośny gwar rozmów. Przez gwar muzyka lecąca z głośników wydawała się tylko pobrzękiwać w tle. Słyszałam śmiech i płacz dzieci.

Co mnie podkusiło by pójść do sklepu o tej porze, pytałam sama siebie. Mogłam się przecież spodziewać, że będzie tyle ludzi.

Mój błąd.

Ale nie chciałam wracać do domu. Bardziej opłacało mi się zostać. Nie chciałam wykorzystać całej energii i czasu na daremne. To takie straszne marnotrawstwo.

Tak więc zaczęłam wchodzić do każdego sklepu. Nie ważne czy był to sklep ze słodyczami, czy zabawkami.

Chciałam się nacieszyć wolnością. Wreszcie wyszłam z domu. Nie musiałam się już kisić w tych czterech ścianach.

Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo brakowało mi przebywania wśród ludzi – oczywiście, nie licząc mojej rodziny.

Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną w tym sklepie. Byłam zadziwiająco uprzejma dla ludzi. Kiedy ktoś mnie potrącił, uśmiechałam się, nie krzyczałam. Kiedy ktoś stał w kolejce za mną z tylko jedną rzeczą, przepuszczałam go. Przez to musiałam stać dłużej, ale nie przeszkadzało mi to.

Taka grzeczna, milutka dziewczynka. Może wstąpił we mnie szczerzący się aniołek, który szydził sobie ze mnie i powtarzał: „Przejmuję kontrolę! Przejmuję kontrolę!".

W każdym sklepie spędzałam ponad dziesięć minut, a jeśli bywało tak, że coś przymierzałam, zajmowało mi to jeszcze raz tyle.

Kiedy już byłam zmęczona, usiadłam sobie w przytulnie wyglądającej kawiarence. Zamówiłam lody z polewą czekoladową. Jak szaleć to szaleć, pomyślałam.

W czasie kiedy czekałam na zamówienie zaglądałam do każdej torby z zakupami. Kupiłam kilka koszulek, trzy pary spodni, dwie sukienki, bluzę i jeszcze parę dodatków. Przy okazji wstąpiłam do sklepu ze słodyczami i kupiłam sobie kilka kolorowych lizaków.

Wyglądałam jak normalna nastolatka. Przynajmniej nikt nie patrzył na mnie jak na wariatkę, która spędza całe swoje życie w pokoju i nie wyściubia nosa poza próg.

Dostałam swoje lody w dużym pucharku.

Uwielbiam słodycze, myślę. Taki pucharek to dla mnie pestka.

Zaczęłam jeść lody dużymi kęsami. Z jednej z toreb wyciągnęłam nową książkę. Czytałam ją jedząc lody i odizolowując się od tłumu ludzi przemieszczających się w różnych kierunkach.

Tak gdzieś w połowie jedzenia lodów kątem oka zauważyłam, że ktoś się na mnie patrzył. Nie, gapił się natarczywie jakbym była jakimś dziwnym okazem w zoo. Czułam na sobie świdrujący wzrok tego kogoś. Rozpraszał mnie, i to cholernie. Nie mogłam się na niczym skupić.

Zastanawiałam się, czy jest coś dziwnego w tym jak jem lody lub czytam książkę. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie jestem brudna gdzieś na twarzy lub czy przypadkiem nie mam jakiejś dziury w ubraniu.

Nie mogąc znieść tego ani chwili dłużej, odwróciłam głowę.

Chłopak siedział na południowy zachód ode mnie z grupką kolegów, przyjaciół... kto to wie. Jako jedyny patrzył w moją stronę co oznaczało, że raczej nie byłam brudna i nie miałam żadnej dziury, bo jego koledzy tego nie zauważyli. Albo on był bardziej spostrzegawczy od innych.

Jego oczy patrzyły w moje. Wytrzymałam jego wzrok.

Po chwili on uśmiechnął się delikatnie przy czym lekko zmarszczył brwi. Potem odwrócił głowę.

Sama też się odwróciłam.

Z jego mimiki twarzy wyciągnęłam wniosek. Litość.

Wkurzyłam się.

Ciekawe czy terapeuta cieszyłby się z tego, że tak często się wkurzam. Z pewnością cieszyłby się, gdybym w ogóle coś o sobie powiedziała.

Nie lubię, kiedy ludzie to robią, mówię do siebie, bo czasami lubię pogadać sama ze sobą. Pokazują mi jak bardzo jest im mnie żal, bo wiedzą, że mają więcej ode mnie. Czują się ode mnie lepsi, bo może mają więcej kasy, więcej przyjaciół lub lepsze życie.

Czy ten chłopak na serio myśli, że jest ode mnie lepszy, ważniejszy tylko dlatego, że siedzi wraz z piętnastoma osobami, których zapewne wcale nie zna, zadaję pytanie w myślach.

Ze złością szybko skończyłam lody, schowałam książkę do torby i rzuciłam na blat pieniądze. Zabrałam ze sobą wszystkie torby z zakupami i wyszłam z kawiarenki.

Przy wyjściu popatrzyłam w stronę chłopaka, a kiedy podniósł na mnie wzrok posłałam mu spojrzenie pełne nienawiści. Potem odwróciłam głowę i wyszłam z uniesionym podbródkiem.

Już dawno nikt mnie tak nie wkurzył.


Wróciłam do domu dokładnie o 19.

Rodzice nie kryli zdziwienia. Tak naprawdę nie wiedziałam czego to zdziwienie dotyczyło. Może byli zdziwieni tym, że wyszłam z domu. A może tym, że w ogóle wróciłam.

Nie pytałam ich o to. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć.

Ominęłam ich i weszłam do pokoju. Rozpakowałam zakupy. Nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić, położyłam się na łóżku i zaczęłam głaskać kotkę.

– Kocie, ty jako jedyna mnie rozumiesz, prawda?

Kotka przeciągnęła się i zaczęła mruczeć.

– Mam tylko ciebie kocie. Jako jedyna mnie o nic nie pytasz. Jesteś najlepszą przyjaciółką w tych trudnych czasach.

Kotka ziewnęła.

– Masz rację, nie powinnam się nad sobą użalać. To jest denerwujące.

Jak na zawołanie kotka otworzyła oczy i wlepiła ślepia w moją twarz. Brakowało jeszcze tylko tego, by pokiwała łebkiem.

Przytuliłam ją mocno – była taka mięciutka, że mogłabym zrobić z niej poduszkę.

Po jakimś czasie rodzice zawołali mnie na kolację.

Zwlekłam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Kotka podążyła za mną jak cień. W ciszy usiadłam przy sześcioosobowym stole – tak właściwie nie wiedziałam, po co nam tak duży stół; gości i tak nie miewaliśmy. Rodzice w ciszy nakładali sobie jedzenie na talerz. Sama nie byłam zbyt głodna, więc nałożyłam sobie małą porcję. Zaczęliśmy jeść. Słychać było tylko szczęk sztućców o talerze. Cisza była wręcz niezjadliwa, przepełniona niepewnością i nerwowością.

W końcu mój tata zaczął rozmowę.

– Jak było w sklepie?

– W porządku – odpowiedziałam zdawkowo, bo naprawdę nie widziałam sensu w tej rozmowie.

– Kupiłaś coś sobie? – kontynuowała temat mama.

– Tak.

– Może spotkałaś kogoś nowego? – Mama się nie poddawała.

– Nie – ucięłam krótko z lekko podniesionym głosem, oznaczającym: „Odwalcie się ode mnie!".

Mama zamilkła. Tata popatrzył na mamę. Zaczęli rozmawiać ze sobą o pracy jakby mnie tam w ogóle nie było. Nie przeszkadzało mi to. Rodzice przyzwyczaili się, że kiedy podnosiłam głos chciałam, aby zostawili mnie w spokoju. I tak też robili, wracali do swoich spraw, starając się nie zwracać na mnie uwagi, żeby mnie przypadkiem tym nie zdenerwować.

Szczerze mówiąc oni nie wiedzieli, że myśli o samobójstwie już mnie nie nawiedzały. Nie wiedzieli, że nie myślę już o śmierci.

I tak było lepiej dla mnie. Nie mówiłam im o tym, by mieć koło ratunkowe. Używałam go tylko wtedy, kiedy nie chciałam rozmawiać o sobie. Rodzice bojąc się, że mogłabym sobie coś zrobić, rzadko mnie o coś pytali. Zazwyczaj było to tylko kilka pytań na dzień i zdawkowe odpowiedzi, które wyraźnie sygnalizowały „NIE".

Szybko skończyłam kolację i wstałam od stołu. Zabrałam swój talerz, umyłam go wraz z sztućcami. Wiedziałam, że rodzice patrzyli się na mnie z szeroko otwartymi oczami i rozwartymi ustami. Powód był prosty. Ja nigdy nie zmywałam naczyń. Ale jednak postanowiłam to wreszcie zrobić. Głównie dlatego, że chciałam zobaczyć ich miny.

Były obłędne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro