#8 - Strachy na łachy
Takie informejszyn na wstępie - nie znam zbytnio charakterów bliźniaków Allen i Mar'i, więc sobie ich trochę zrobiłam pod moje gusta.
Zmieniłam Donowi imię na Dan, bo Dawn czyta się właśnie jako Don i dla mnie "Don i Don Allen" brzmi kompletnie bezsensu. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie.
Shot jest związany z moim fanfiction The Queens, ale i bez niego da się to przeczytać, luz.
Rozpiska wieku bohaterów, żeby było wiadomo:
Damian i Lian - 17 lat
Bliźniaki Allen - 16 lat
Jon i Mar'i - 15 lat
No i wspomniany w tekście Robert Queen Jr., którego wiek można wywnioskować z tekstu - 18 lat
* * * *
Pojazd Teen Titans zatrzymał się pod starą rezydencją Queenów, ukrytą między wysokimi drzewami i ośnieżonymi szczytami. Drzwi auta powoli otworzyły się, a ze środka wypadła niemal identyczna parka sprinterów, którzy różnili się od siebie jedynie płcią i długością włosów.
- Nareszcie! - jęknął Dan, przeciągając się mocno.
Za nimi wyszedł rozczochrany brunet z nasuniętymi na nos okularami, za nim dziewczyna o bardzo nietypowych, zielonych oczach, potem nieco naburmuszony kierowca, a na samym końcu wygramoliła się pani gospodarz, a właściwie wnuczka właściciela przybytku, od którego wybłagała klucze do „domku" letniskowego na kilka dni.
- Witam was, moi drodzy w trzeciej pod względem starości i pierwszej najbardziej nawiedzonej i przerażającej rezydencji Queenów! - oznajmiła, przeszukując kieszenie kurtki w poszukiwaniu kluczy.
- Nawiedzonej? - powtórzyła Mar'i Grayson, patrząc to na Lian, to na Damiana.
- Queenowie od pokoleń utrzymują, że w tej rezydencji straszy duch Erica Queena i morduje wszystkich, którzy są spoza rodziny. - wyjaśnił bez entuzjazmu Wayne – To oczywista bujda. - dodał jeszcze, wywracając oczami – Jakieś piętnaście, może więcej, lat temu nocował tu drugi skład Young Justice razem z Royem Harperem i Gray- Dickiem. - zrobił pauzę, podczas której bliźniaki Allen przyglądały mu się w przerażeniu – Gdyby to była prawda, nie byłoby z nami Mar'i. - dodał, wzruszając ramieniem.
- Wujek Ross i tata ubłagali Erica, aby nie mordował tamtej drużyny. - wtrąciła się Harper, walcząc z zamkiem.
- A czy twój wujaszek Ross w zamian dokończył tą czarną mszę, której Eric nie dokończył siedemdziesiąt lat temu? - zapytał zaczepnie. Pozostała czwórka przysłuchiwała się im w ciszy, czekając na rozwój wypadków.
- Czarna msza? Kpisz sobie? - zaśmiała się, zaprzestając na chwilę walki z mechanizmem drzwi i spojrzała na niego z wyższością – Czarne msze są dla frajerów! Dziadzio Eric – Jon Kent bezgłośnie powtórzył słowo „dziadzio" - był prawdziwym hardcorem! Oddawał cześć Szatanowi w znacznie ekstremalniejszych rytuałach!
- To dokończył czy nie? - powtórzył poirytowany.
- Legenda głosi, że tak. - odparła, marszcząc brwi – Ale to już jest kompletna ściema, którą rozpowiedział Impuls. Twierdził też, że przez ten rytuał wujek Ross miał zacząć słyszeć w głowie głos Roberta Queena. - wywróciła oczami.
- To mój syn! - ryknął ze śmiechem Dan – Tylko prawdziwy Allen mógłby wymyślić tak świetną historię!
- To może ty dokończysz rytuał, Li? - zaśmiała się Dawn, przyciskając do piersi swój plecak – Tobie też wymyślimy jakąś fajną historie typu – po rytuale w jej żyłach zaczęła płynąć prawdziwa Queenowska krew.
- A to nie jest tak, że rytuał powinien dokończyć ktoś faktycznie spokrewniony z Ericiem Queenem? - zainteresował się Jon. Tymczasem Lian wróciła do walki z zamkiem – Pomóc ci z tym, Liluś?
- Tylko bez łamania zamków i klucza. - westchnęła, odsuwając się na bok – Dziadek i tak postawił mi ultimatum, że mam spać w oddzielnym pokoju, niż Damian...
- O! - Dan nagle znalazł się tuż obok niej z szelmowskim uśmiechem – To może ja cię w nocy ogrzeję, co? Jestem bardzo ciepły... - poruszył znacząco brwiami. Pobladł, słysząc za plecami dźwięk wyciąganego miecza w pokrowca. Z prędkością światła znalazł się za plecami Nightstar, udając, że nic nie mówił.
- Śpisz ze mną, Allen. - warknął w jego kierunku Robin.
- I ship it. - zachichotała Harper, pochylając się w kierunku Dawn, która również wybuchła niekontrolowanym śmiechem – Jonny, śpisz ze mną? - zwróciła się do Superboya, który akurat wygrał nierówną walkę z drzwiami.
- Jasne. - skinął głową, uśmiechając się do niej promiennie.
- Włazita, ziomy! - zawołał wesoło głupsza połowa Tornado Twins, łapiąc bagaże swoje i siostry, i wleciał do środka.
- Nie drzyj się. - westchnęła Lian, schylając się po swoją torbę podróżną – Wystarczy, że twój przyszły syn wywołał tutaj lawinę śnieżną... - drgnęła zaskoczona, gdy jej ręka napotkała inną dłoń na uchwycie bagażu. Spojrzała najpierw na nią, a potem na jej właściciela. Damian uniósł jedną brew, podnosząc jej torbę, zerknął w kierunku samochodu, upewniając się, że jest zamknięty i z narzuconym swoim plecakiem na plecy, a bagażem swojej dziewczyny w drugiej dłoni, ruszył za pozostałymi do środka rezydencji.
Lekko oszołomiona Harper weszła ostatnia, zamykając za sobą drzwi, przez co w sali wejściowej nastała kompletna ciemność.
- Nożesz! - warknęła Dawn i odskoczyła do tyłu, przeklinając siarczyście i lecąc wprost na Jona.
Po chwili obijania się wszystkich o wszystko i innych wszystkich, Mar'i zapewniła im nikłe oświetlenie w postaci zielonej energii wokół jej dłoni.
- Harper, czemu włącznik światła nie działa? - spytał oschle jeden z męskich głosów.
- Widzisz, Wayne, trzeba najpierw zejść do piwnicy i włączyć korki. - odparła przesadnie słodki głos.
- Ja się tym zajmę! - oznajmił rozemocjonowany głos i ktoś upuścił na ziemie walizki.
- Do piwnicy, w której rezyduje dziadzio Eric ze swoimi czarnomagicznymi artefaktami i innymi satanistycznymi zabawkami. - dodał przesadnie słodki głos.
Rozemocjonowany głos pisnął bardzo niemęsko i wszyscy poczuli lekki ruch powietrza.
- Dan, jeśli to ty, to zabieraj łapy z mojego tyłka. - rozkazał głos z typowym akcentem ze Smallville.
- O mój...! Jon?! Przepraszam, myślałem, że to Lilka! - odparł rozemocjonowany-teraz-przerażony głos.
- Niech mu ktoś przywali, bo ja mam zajęte ręce. - mruknął oschły głos.
- Ja mogę się tym zająć, wujciu Dami! - zasugerował zwykły, lekko dziecięcy głosik.
- Tt! Nie nazywaj mnie tak! - warknął oschły głos.
- Wyluzuj, Maryśka... - wymamrotał rozemocjonowany głos.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz...!
Nastała jasność i dopiero teraz zorientowali się, że przez cały ten czas Dawn siedziała kompletnie cicho. Było to spowodowane faktem, że zostawiła ich samych, kiedy tylko jej brat schronił się z piskiem za plecami Superboya. Cała piątka spojrzała na nią w niemym zaskoczeniu, gdy znalazła się znów przy nich.
- Gitara, siema. - przywitała się z nimi, patrząc ze znudzeniem po każdym.
- To mogę mu przywalić czy nie? - spytała Mar'i, patrząc z nadzieją na Damiana. Ten wzruszył ramionami.
- Baw się dobrze. - skinął jej głową, zezwalając na pobicie Allena, który znów pisnął niemęsko, kiedy Graysonówna rzuciła się na niego z pięściami.
- Z jednej strony czuję, że powinnam to jakoś powstrzymać, ale... Bij go, Mari! Bij, bij! Mocniej! Z lewej! Z prawej! - dopingowała półkosmitkę ładniejsza połowa Tornado Twins.
- No weź, sis!
Kiedy już udało się odciągnąć Mar'i od Dana, zanieśli swoje rzeczy do salonu, gdzie rozwalili się na kanapach z przekąskami i słodkimi napojami. Zmierzch już zapadł i chłopcy zgodnie stwierdzili, że to najwyższa pora na straszne historię.
Dawn zgasiła światła, a Jon i Mar'i zapalili świeczki, aby nadać odpowiedni klimat.
- A czemu właściwie Robert nie chciał pojechać z nami? - zainteresowała się Dawn. Damian wywrócił oczami na samo wspomnienie starszego o rok wujka Lian, a Dan lekko się wzdrygnął.
- Twierdzi, że nie ma ochoty nas niańczyć. - odparła spokojnie.
- No i dobrze! - stwierdził Allen – To wyjazd naszej drużyny, a on nigdy nawet nie był na żadnym patrolu. - zauważył.
- Lamer. - zakpił Wayne, wpychając sobie do ust kilka serowych chrupków. Oberwał za to żelkami od swojej dziewczyny.
- Robby ma inne ambicje, niż nawalanie ludzi batarangami i to wcale nie znaczy, że jest w czymś od ciebie gorszy. - fuknęła.
- No już, już. - wtrąciła się Dawn – Straszne historie, pamiętacie? Kto chce zacząć? - ręka jej bliźniaka wystrzeliła do góry. Dziewczyna westchnęła – Dan, nie zawiedź mnie. - mruknęła.
- Luz, sister! - klasnął w dłonie i poprawił się na siedzeniu. Odchrząknął i zaczął opowiadać – Dawno, dawno temu, żył potężny czarodziej, który zapragnął władzy... Szkolił się, zaczął tworzyć swoje własne armie czarnoksiężników, którzy mordowali na każdego jego skinienie. Ludzie się go bali. Było się albo z nim, albo martwym. Aż pewnego dnia dowiedział się o przepowiedni, według której pewien dopiero co urodzony chłopiec, miałby pozbawić go życia...
- Dan, powiedz, że nie streszczasz Harry'ego Pottera. - jęknął Kent, przecierając twarz dłonią. Chłopak chrząknął i zapadł się w poduszki. Streszczał Harry'ego Pottera.
- Dobra! Ja mam coś fajnego! - oznajmiła w zamian Dawn, klaszcząc w dłonie. Wszystkie spojrzenia skupiły się na niej, ponieważ każdy z nich zdawał sobie sprawę, że to ona była najlepsza w pochłanianiu wszelkiej maści horrorów i thrillerów. Jeśli ktoś miał opowiedzieć dobrą historię, to tylko ona – Była ciemna halloweenowa noc. W pewnym bogatym domu w Star City mieszkał sobie on, nasz bohater – nastoletni dziedzic fortuny Queenów, Robert Junior. No nie patrz tak na mnie, Liluś! - przerwała na chwilę, przygnieciona spojrzeniem przyjaciółki, a następnie kontynuowała – Mieszkał tam ze swoim ojcem i macochą. Była to dobra macocha, nie taka jak ta z Kopciuszka. Właśnie ten wieczór spędzali samotnie we dwójkę, ponieważ pan Queen był zagranicą w sprawach służbowych. Robert siedział w swoim pokoju, czytając książkę, a jego macocha robiła coś w salonie. Zaczął padać deszcz. Zebrała się ulewa. Taka z grzmotami! Jeden z nich uderzył blisko domu, aż wywaliło korki. Robert zszedł do salonu, gdzie macocha stała nieruchomo, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w niewielki ogień tlący się w kominku.
„Dinah?" - spytał, podchodząc ostrożnie bliżej. Kobieta obróciła gwałtownie głowę w jego kierunku, aż chłopak odskoczył do tyłu. Macocha przemówiła dziwnym, wręcz nieludzkim głosem; „Mam dość czekania. Rezydencja w górach, Robercie Queen. Musisz dokończyć dzieła. Masz czas do wschodu słońca albo On ześle na to miasto swoje piekielne zastępy", następnie wycieńczona macocha, upadła nieprzytomna na kanapę.
Robert wystraszył się nie na żarty, ponieważ dobrze wiedział o co chodzi. Jego starszy brat, Roy, opowiadał mu kiedyś legendę o Ericu Queenie i rezydencji w górach. Wiedział, że musi udać się na miejsce i dokończyć piekielny obrzęd na cześć samego władcy piekarnika-
- Piekieł, Dawn. - poprawił ja uprzejmie Jon.
- Nie chciałam robić powtórzenia.
- Co drugie zdanie powtarzasz „Robert" i „macocha". - zauważył Damian.
- Mordy w kubeł, bo zamknę was w piwnicy z duchem Erica Queena! - chłopcy zgodnie westchnęli, ale nikt nie oponował. Dziewczyna uśmiechnęła się i wróciła do opowieści – Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy, zabrał jeden z samochodów ojca i udał się na miejsce. Już pod drzwiami czuł tą niepokojącą energię. Czyjąś obecność. Kogoś kto się na niego czaił. Chciał uciekać, ale jakaś siła kazała mu pozostać. Ba!, coś zmuszało jego nogi do poniesienia go do piwnicy.
A piwnica była okropnym miejscem. Była bardzo przestronna i wysoka na dwanaście metrów. Od razu dostrzegł wyblakły krąg i malowidła na podłodze, który z każdym jego krokiem nabierały na intensywności, emanując delikatną, biało-złotą poświatą. Na środku kręgu leżała stara księga, która sama się kartkowała, poszukując właściwej strony. Gdy tylko się do niej zbliżył pochodnie na ścianach zapaliły się, oślepiającym, niepokojącym światłem.
„Zdejmij kurtkę, chłopcze" - odezwał się głos dobiegający zewsząd. Robert posłusznie wykonał polecenie i pozostał w czarnej koszulce z krótkim rękawem. Schylił się po księgę, która zdążyła znieruchomieć i poczuł, że coś ciąży mu w kieszeni spodni. Kiedy do niej sięgnął, natrafił na ostrze, które zraniło jego palce. Był to nóż, wyglądający na bardzo stary, jakby pochodził sprzed osiemdziesięciu lat. Mimo to wyglądał jak nowy.
Zrobiło się chłodniej, a Robert poczuł obecność wielu, wielu dusz, które zaczęły krążyć pod ścianami, skandując „Krew! Krew! Nasz pan chce krwi!". Chłopak przełknął ciężko ślinę i spojrzał na stronice książki, które zapisane były łaciną. Ku jego zdumieniu, rozumiał słowa. Przez chwilę zapisane były w nieznanym mu języku, zamajaczyły i tekst zamienił się na angielski. Odczytał na głos pierwszy wers skierowany do Szatana, a następnie przyłożył ostrze do lewego przedramienia i wykonał pionowe cięcie. Z rany zaczęła wyciekać krew, a on nastawił rękę tak, aby ciecz skapnęła na odpowiednie malowidło na podłodze. Czytał dalej piekielne wersy. Czuł, że ulatuje z niego siła, ale nie przestał.
W uszach mu szumiało, przed oczami latały czarne plamy, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Stracił przytomność, a gdy obudził się następnego dnia wiedział, że nie jest to jego ciało. Albowiem w ciele młodego Roberta Queena, zamieszkał jego dziadek, również Robert, a dusza nastolatka została wygnana z tego ciała. Legenda głosi, że w nocy w posiadłości słychać jęki chłopca i prośby o pomoc. W oknach czasem widać sylwetkę młodzieńca, który błądzi poszukując kogoś, kto pomoże mu odzyskać ciało.
Zapadło milczenie, a Dawn skłoniła się, dając do zrozumienia, że skończyła.
- Zwaliłaś zakończenie. - westchnęła Lian – Gdyby końcówka była lepsza, to byłoby fajniej i straszniej.
- Zgadzam się. - poparł ja jej chłopak. Allen wywróciła tylko oczami.
- Wymyślcie coś lepszego, jak tacy mądrz jesteście. - bąknęła.
- Ja to bym poszedł spać. - ziewnął Dan i pogłaskał po głowie Mar'i, która zdążyła usnąć na jego kolanach.
Jon przeciągnął się i zgodził z przedmówcą. Piątka nastolatków podniosła się ze swoich miejsc. Allen wziął na ręce śpiącą dziewczynkę, prosząc kumpli, aby wzięli ich rzeczy, bo on nie da rady.
Nastoletni Tytani obładowani swoimi torbami weszli na piętro, gdzie Lian przydzieliła im sypialnie położone blisko siebie i wskazała łazienki. Dan położył Mar'i na jednym z dwóch łóżek w jej i Dawn sypialni, a potem sam wkroczył do drugiej.
- Ej no! - jęknął – Tu jest podwójne!
- No to masz problem. - mruknął Wayne ze złośliwym uśmieszkiem i spróbował wejść do trzeciej sypialni, ale został powstrzymany przez swoją dziewczynę. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Ty śpisz z Danem. - przypomniała mu, a Dawn i Jon zachichotali cicho – Ja śpię z Jonem. Ustaliliśmy to wcześniej. - nozdrza chłopaka drgnęły niebezpiecznie. Zerknął do pomieszczenia ponad jej ramieniem.
- To też jest dwuosobowe. - zauważył i spojrzał na nią z niepokojem, który próbował zakryć gniewem.
- No wiesz, ja ci nie robię afery, że chcesz spać z Danem w jednym łóżku. - wzruszyła ramieniem i weszła do swojego pokoju, a za nią wkroczył Kent. Stanął w drzwiach przodem do Damiana i uśmiechnął się, patrząc na niego ponad swoimi okularami.
- Dobranoc. - uśmiechnął się słodko i zamknął mu drzwi przed nosem.
Robin stał przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w drewniane wrota, po czym prychnął rozjuszony i wszedł do swojej sypialni, wpychając tam Dana, który przez cały czas stał w przejściu, obserwując przebieg sytuacji.
Po ogarnięciu się i przebraniu w piżamy, wszyscy położyli się spać. Dzięki dość długiej i męczącej podróży udało im się szybko zasnąć.
Gdzieś koło pierwszej w nocy wiatr nabrał na sile, zaczął padać śnieg, coraz mocniej i mocniej, aż całość przybrała postać śnieżycy. W okolicach trzeciej w nocy w rezydencji dało się usłyszeć ciężkie kroki. Lian zmarszczyła przez sen brwi i powoli otworzyła oczy, nasłuchując. Za swoimi plecami poczuła ruch. To najprawdopodobniej Jon się obudził.
- Też to słyszysz? - zapytała cicho, obracając się przodem do niego. Siedział, wpatrując się w drzwi. Powoli skinął głową na tak.
Nagle usłyszeli jęk. Harper również usiadła, przełykając ślinę. Jęk znów się powtórzył, jednak teraz był znacznie gorszy. Przeciągły dźwięk, wprawiający człowieka w gęsią skórkę.
- To Dan? - spytała, licząc, że to ich kumpel próbuje ich przestraszyć albo potknął się w ciemnościach w drodze do toalety.
- Nie sądzę. - odparł i powoli wstał z łóżka. Wsunął stopy w kapcie i ruszył do drzwi. Gdy tylko je otworzył zobaczył stojącego po drugiej stronie Damiana.
- Słyszeliśmy jęki. To u was? - spytał, zaglądając do środka.
- Myśleliśmy, że u was. - odparł Superboy, marszcząc brwi.
Po chwili stanął przy nich Dan, trzęsąc się lekko z zimna ze względu na zbyt odkrywającą ciało piżamę.
- Mar'i i Dawn też to słyszały, ale to nie u nich. - oznajmił. Pozostałe dziewczynki też dołączyły do zgromadzenia.
Damian już otwierał usta, aby coś powiedzieć, kiedy znów rozległ się ten straszny jęk.
- Poooomoooocy! - całą szóstką wstrząsnął dreszcz.
- Czy ten głos kogoś wam nie przypomina? - spytał roztrzęsiony Allen.
Lian również wstała, łapiąc schowany w torbie łuk i niewielki kołczan, i podeszła do nich. Zapięła pas od kołczanu wokół bioder i zastanowiła się. Tymczasem znów usłyszeli upiorne wołanie o pomoc i czyjeś kroki w głębi korytarza.
- Dawn, sis, skąd wzięłaś tę historyjkę o Robby'm?
Dziewczyna przysunęła się do brata, patrząc z przerażeniem w ciemny korytarz ku źródle odgłosów.
- N-no wiesz... Jak byłam ostatnio z Lilką u jej dziadka, przypadkiem trochę zbłądziłam i trafiłam do sypialni Roberta... Akurat go nie było i poczułam pokusę, żeby pogrzebać w jego rzeczach i...
Wayne powoli wycofał się do swojej sypialni, aby po chwili wrócić z mieczem i jego Robinowym pasem.
-...z-znalazłam tam jego dziennik... No nie mogłam się powstrzymać, żeby nie czytać! Tam znalazłam jakieś zapiski na ten temat! Uznałam tylko, że to jakieś jego opowiadanie czy żart na odstraszenie potencjalnego złodziejaszka dziennika! Trochę sobie dopowiedziałam! Nie sądziłam, żeby faktycznie mógł dokończyć rytuał! Napisał tam tylko o tym, że ojciec Lilki opowiedział mu kiedyś tą legendę, aby go trochę przestraszyć, a on tylko się zaciekawił tematem! Coś tam pisał, że chciałby spróbować, ale potem nie było o tym nawet wzmianki!
- Skąd wzięłaś ten fragment o wyrzuceniu duszy? - spytał zdenerwowany Robin.
- Nie zauważyliście, że pod niektórymi względami Robert ma takie, jakby... staroświeckie zachowania, tiki? Nawet sposób w jaki pije herbatę i w ogóle? No, to wzięłam to plus tą plotkę, że wujek Lian słyszał w głowie głos dziadka i... i...
- Zacznijmy od tego, że wszystkie dzieciak z zamożnych rodzin mają takie „staroświeckie tiki". - sarknął Jon – Damian, a nawet Lian, też takie mają. To nie znaczy, że mamy do czynienia z siedemdziesięciolatkiem w ciele nastolatka. - wytknął jej, a głos w oddali znów jęknął boleśnie.
- No wiem, wiem! Ale to i tak była historia wyssana z palca! - zawołała zdenerwowana.
- No chyba nie bardzo wyssana z palca. - mruknął Wayne, zaciskając palce na rękojeści miecza.
- Ej! A może to Eric Queen? - zaproponował Dan, chcąc pomóc siostrze.
- Cokolwiek to jest, wypadałoby to znaleźć. - Nighstar zacisnęła dłonie w pięści, próbując dodać sobie odwagi. Damian położył jej dłoń, chcąc ją uspokoić.
- Rozdzielamy się. - zarządził.
- Jaaaasneee! - wywrócił oczami Allen – Popełnijmy podstawowy błąd z horrorów!
- Uspokój się, Dan! - rzuciła w jego kierunku Lian – Nie jesteśmy w tanim horrorze!
- Dwie grupy po trzy osoby czy trzy po dwie?
- Trzy po dwie. - stwierdziła fachowo Dawn – Ogarniemy większy teren.
- Jak się dzielimy? - spytała jeszcze Mar'i.
Lian zerknęła na twarz Damiana. Widziała, że się wahał. Nie mógł zostawić ani jej, ani swojej bratanicy.
- Dwie grupy po trzy osoby. - odezwała się. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Co? Trzema grupkami ogarniemy większy teren... - próbował kłócić się Dan.
- Może i tak. - zawahała, próbując odpowiednio zaargumentować – Ale Ten dom jest bardzo stary i dziadek powiedział mi kiedyś, że nie wszystkie pułapki udało się usunąć... Lepiej będzie, gdy pójdziemy większymi grupami. - chyba nie do końca wierzyli w jej tłumaczenia, jednak Wayne zdawał się załapać o co chodzi.
- Rany, Allen, dostaniesz Danny-chrupkę. - zakpił, mierzwiąc włosy, a oczy bliźniaków Allen, aż błysnęły.
- Dostaniemy chrupki?! - wypalili jednocześnie.
- Pooomooocy! - całą szóstka dostała gęsiej skórki.
- T-to znowu...on. - wzdrygnął się Jon.
Damian zacisnął palce na rękojeści swojego miecza.
- Lian, Mar'i, idziecie ze mną. Dan, Jon, Dawn, idziecie tamtędy. - zarządził, wskazując jeden z ciemnych krańców korytarza – Niech wszyscy wezmą bluzy i komórki – może będzie zasięg, to w razie czego będziemy do siebie dzwonić. Allen, weźmie któreś z was skoczy zapalić światło.
Lian po omacku powędrowała dłonią do włącznika światła, który powinien znajdować się za nią i... nic. Przełączyła raz, drugi.
- Nie ma światła... - jęknęła.
- Świetnie. - mruknął któryś z chłopców.
- W takim razie wy – odezwał się znów Damian – sprawdzicie górne piętro, a my pójdziemy do piwnicy.
Zapadła cisza, którą przerwał Jon.
- Latarki w telefonach dają za słabe światło.
- Dziadek mówił, że w łazience w szafce powinno być pudełko wysokich świec i zapałki. - cofnęła się w kierunku łazienki – A w sypialniach są te specjalne świeczniki, z którymi można chodzić po korytarzach. - dodała.
- Można się było tego spodziewać po średniowiecznej rodzinie. Aua! Sister!
- To nie ja!
Harpe odnalazła świeczki i dwa półpuste opakowania zapałek, a Kent przyniósł trzy świeczniki, o których wspominała.
- A niby kto?!
- Duchy! - Dan, aż podskoczył, słysząc obok siebie przesłodzony głosik Mar'i.
- Nie rób tak dziecko!
Kolejny przeraźliwy jęk.
- Boże, mam nadzieję, że będzie w piwnicy!
- Dzięki, Dan.
- Luzik, Lilka!
- Mogę go uderzyć?
- Poczekaj na światło.
- Do tego czasu zabiją go duchy!
- Lian, bierz bluzę i idziemy. - uciął temat Wayne.
Już po chwili każdy z nich ubrany był w bluzę i wyposażony w telefon. Podzielili się świeczkami i całą resztą, po czym pożegnali i ruszyli na poszukiwania Jęczącego – jak postanowiła nazwać go Lian, bo za żadne skarby nie chciała uwierzyć, że to jej wujek Robby.
W ich drużynie to Mar'i niosła świecznik, idąc pośrodku, a pozostała dwójka po jej bokach, trzymając w pogotowiu broń.
- Jak myślicie, co to? - zagadnęła ich dziewczynka.
- Na pewno nie Robert. - westchnął Damian i uśmiechnął się lekko, widząc wdzięczne spojrzenie, które posłała mu jego dziewczyna – Znaczy, brzmi jak on, ale...
- Pooomoocy!
- No zamknij się, do cholery! - warknął nastolatek.
Szli w milczeniu, nasłuchując nachodzących zewsząd przeraźliwych jęków.
- Właśnie tego można było się spodziewać po Queenach. - marudził Damian – Przepraszam, po Arrowsach! Banda zjebów i-!
Grayson szturchnęła go, próbując uciszyć. Spojrzał na nią pytająco, a ta wskazała ruchem głowy na Lian. Dziewczyna miała pochmurny wyraz twarzy, jakby miała zaraz komuś albo czemuś przywalić. Wayne przełknął ciężko ślinę, uświadamiając sobie, że jakby nie patrzeć jego dziewczyna od momentu narodzin była Arrowsem, a po części nawet Queenem.
Harper jednak nijak nie skomentowała jego słów.
- Przeproś. - szepnęła Nightstar. Robin już otworzył usta, aby się jakoś z tego wykręcić, ale dziewczynka posłała mu stanowcze spojrzenie i cofnęła się na kilka kroków do tyłu, dając im namiastkę prywatności.
Lian spojrzała na nią zdziwiona, ale kiedy tylko Damian się do niej przysunął, ona sama odsunęła się nieco na bok.
- Lian, przepraszam za to, co powiedziałem.... Wiesz, że jak poniosą mnie emocje to gadam różne rzeczy...
- Ciebie zawsze ponoszą emocje. - stwierdziła chłodno – Jesteś gorszy nawet od mojego porywczego ojca i przygłupiego dziadka – jak to ich kiedyś nazwałeś. - chłopak otworzył usta – Co? Myślisz, że nie wiem? Dan mi powiedział. Dla twojej informacji, tak, mój ojciec jest porywczy, a dziadek zgrywa głupszego niż jest, ale to nie daje ci przyzwolenia na ich obrażanie. - ściągnęła gniewnie brwi – Nawet w emocjach. Rany, Damian! Nawet nie wiesz, ile można powiedzieć o twoim ojcu lub braciach, ale ja zawsze milczę na ten temat. Nawet, kiedy ty obrażasz moich najbliższych.
- Niby kiedy ich obrażam? - spytał, a skrucha ustąpiła miejsca złości.
- Praktycznie non-stop. Nie ważne o kim mówisz, zawsze jesteśmy gorsi od błyszczących nieskazitelnością Batjełopów! - stanęli w miejscu, patrząc na siebie ze wściekłością płonącą w oczach – Nie, Damian, nie jesteście nieskazitelni!
Gromili się przez chwilę wzrokiem, aż nie usłyszeli huku uderzenia czegoś ciężkiego o dywan i trzaskania rozrastającego się ognia. Mar'i zniknęła, upuszczając świecznik. Chłopak błyskawicznie zrzucił z siebie bluzę i zaczął gasić nią płomień, którego języki smagnęły duży kawałek starego dywanu. Chwile im to zajęło, ale wspólnymi siłami wygasili miniaturowy pożar. Wokół zapanował nieprzenikniony mrok. Minęła chwila, nim ich oczy przyzwyczaiły się do całkowitej ciemności.
- Mar'i! - krzyknął – Mar'i! Jesteś niepoważna?!
Cisza.
- Zadzwońmy do niej. - wydusiła z siebie Harper.
Robin wyciągnął z kieszeni spodenek komórkę i wybrał numer do bratanicy. Ledwo przyłożył urządzenie do ucha i skrzywił się niezadowolony.
- Brak sygnału.
Jakby na potwierdzenie jego słów dobiegło ich z podwórka wycie wiatru.
- Nie ma sensu dzwonić do pozostałych... - mruknęła, rozglądając się na boki. Kiwnął głową, zaciskając palce na swojej broni.
- Lian...
- Chodźmy. Musimy włączyć światło, a potem znaleźć Mar'i.
Nawet na niego nie spojrzała. Ruszyła w głąb korytarza, pozostawiając go w tyle. A on pozwolił jej oddalić się od siebie. Zdawał się być w kompletnie innym miejscu i czasie. Stałby pewnie w tym korytarzu do rana, gdyby nie jej okrzyk przerażenia, który wyrwał go ze stanu zamyślenia.
- Damian!
- Już idę! - odkrzyknął, biegnąc przed siebie na oślep.
Damian zacisnął palce na rękojeści, czując wzbierający w nim gniew. Nie ważne kto lub co, cokolwiek zagrozi Lian... JEGO Lian... Zniszczy to. Z miłości do niej rozerwie na strzępy samego Boga, jeśli będzie trzeba. Tak, kochał ją. Może nie często się do tego przyznawał, może jego ojciec krzywo patrzył na ten związek przez fakt, że dziewczyna była spokrewniona z Royem Harperem, a Oliver Queen mianował się jej dziadkiem... Mógł myśleć, co chciał. Damian Wayne nie wyobrażał sobie swojego życia bez tej małej, irytującej istoty, którą zwykł nazywać swoją dziewczyną.
W mroku dostrzegł jej bladą twarz i oczy wpatrzone w coś przed nią. Próbowała się z czegoś wyszarpać. Robin niewiele myśląc zaatakował powietrze przed nią płazem. Poczuł, że coś postawiło mu opór, a po chwili to coś zniknęło. Zatrzymał się w miejscu, dysząc ciężko i marszcząc brwi.
- Co...?
Spojrzał na nadal bladą jak kreda Lian.
- Robert...
- Co?
- Robert. To był Robert. - wydukała – Ale... wyglądał inaczej.
- Jak to – inaczej? - objął ją ramieniem i rozejrzał się wokół, trzymając w pogotowiu miecz.
- Był bardzo blady i miał podkrążone oczy... Jakby podkreślone czarną kredką... I koszulka. Tak, koszulka...
- Co z nią? - spytał, przyciskając dziewczynę mocniej do swojej piersi.
-„Son of Hades" - nie nosi jej od dwóch lat. - przełknęła ciężko ślinę – Suszarka ją wciągnęła.
Damian cmoknął ją w czoło, chcąc ją uspokoić, mimo że sam był przerażony. Jednak nie mógł okazywać swojego strachu. Nie teraz.
- To on cię trzymał?
- Prosił mnie o pomoc. - szepnęła – Nazwał mnie Linka – zawsze tak do mnie mówił, jak miałam cztery lata.
Zapadła ciężka cisza przerywana jedynie przez ich ciężkie oddechy.
- Lian, zapalmy światło i...
- Damian, a jeśli historia Dawn to prawda?
- Zmyśliła ją! - zacisnął palce na jej ramieniu, nie chcąc do siebie nawet dopuścić myśli, że ten znienawidzony przez niego kretyn, Robert mógł zostać wyrzucony ze swojego ciała na rzecz ducha jakiegoś fanatyka Szatana – Jesteście rodziną Satanistów. Prapradziadek wyznawca Szatana, dziadek ateista, twój ojciec i jego brat wyznawcy jakiś indiańskich bóstw, Robert twierdzi, że jest synem Hadesa...
- Wujek Connor wyznaje buddę. - wtrąciła się.
- Brakuje tylko wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti.
- Mój kuzyn to wyznaje.
-...W sumie ateizm nie jest taki zły.
Lian uderzyła go mocno, aż odskoczył w bok.
- Za co?!
- Musisz?! Naprawdę?! - odepchnęła go od siebie, krzycząc łamliwym głosem – Nawet teraz?!
Stali naprzeciw siebie, wpatrując się w siebie nawzajem. Gniew Damiana zaczął ustępować tej odrobinie delikatności i opiekuńczości, którą w sobie miał. Chciał ją objąć, otrzeć łzy, pocałować w czoło i przeprosić, obiecać, że już więcej tego nie zrobi – chociaż doskonale wiedział, że i tak mimowolnie zapomni o tej obietnicy i dalej będzie mówił te krzywdzące ją słowa.
Jej gniew mieszał się z goryczą. Kochała go, jednak nie potrafiła wysłuchiwać ze spokojem tych okropności.
Prawda była taka, że pochodzili z dwóch różnych, przeciwnych sobie światów, a sami tak bardzo od siebie się różnili, że w normalnych okolicznościach, nikomu nie udałoby się stworzyć pary. A jednak jakoś się zazębiali i coś ciągnęło ich do siebie.
Od dzieciństwa robili sobie na złość, podburzeni przez Olivera i Bruce'a, których relacje znacznie się pogorszyły przez lata. Wszyscy bohaterzy, którzy podjęli się pieczy nad ich drużyną, załamywali nad nimi ręce, często rezygnując przez nich ze stanowiska. Nikt nawet już nie liczył, że będą się chociaż tolerować, a jednak.
Zaczęło się od jednego złapania za ręce. Jednego, niby nic nie znaczącego. Zostali porwani dla okupy przez jakichś mafiozów. Chwycili się za ręce tylko po to, aby dodać sobie otuchy. A potem? A potem omal nie doprowadziła dziadka do zawału, kiedy nakrył ją na całowaniu się z Damianem.
- Li...
- Chodźmy stąd. - przerwała mu sztywno.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie. Cokolwiek. Pogadamy o tym jutro. - przetarła oczy nadgarstkiem i ruszyła dalej – A teraz zajmijmy się priorytetami.
Odpowiedział jej przeraźliwy wrzask dobiegający zewsząd. Obaj znieruchomiali. Głośny, przepełniony bólem głos wstrząsnął rezydencją na dobre pół minuty.
- Czy to był...
- Danny. - odparł nieprzytomnie, w dwóch krokach znajdując się przy niej.
Szybko przełożyła sobie łuk z prawej do lewej ręki i złapała go za dłoń.
Spojrzeli na siebie w milczeniu. W półmroku próbowali złapać kontakt wzrokowy. Bezskutecznie.
- Damian...
- Przysięgam, że cokolwiek to jest, rozprawię się z tym. Nie pozwolę mu cię tknąć. - starał się zabrzmieć poważnie, ukrywając lęk. Lian parsknęła cichym śmiechem – Co znowu?!
- Boże, Wayne, czy ty właśnie powiedziałeś coś stosunkowo romantycznego?
- Boże, Harper, czemu jesteś głupia jak but?
- A czemu ty jesteś ładny tylko w ciemnościach?
- Zawsze jestem ładny! - naburmuszył się. Wydawali się całkowicie zapomnieć o sytuacji, w której się znaleźli.
- Przepraszam. Tylko w ciemnościach jesteś stosunkowo seksowny.
- Ty zawsze jesteś seksowna.
Robin ucieszył się, że stoją w egipskich ciemnościach, bo przynajmniej dziewczyna nie mogła dostrzec jego soczystego rumieńca.
- Co?
- Co?
- Damian, czy ty właśnie...? O rany! Ty się módl, żeby mój dziadek się o tym nigdy nie dowiedział!
Chłopak burknął coś niezrozumiałego, zaciskając palce i pociągnął ją na przód.
- Lepiej zejdźmy do piwnicy i włączmy korki. - rzekł tonem głosu, którym dał jej do zrozumienia, że nie przyjmuje sprzeciwu.
Ruszyli przed siebie, stąpając powoli i rozglądając się za jakimkolwiek ruchem lub inną oznaką czyjejś obecności. Nie słyszeli nic oprócz swoich własnych oddechów i skrzypiących pod ich ciężarem paneli podłogowych. Gdy doszli do bocznej klatki schodowej z długimi, kręconymi schodami prowadzącymi w dół i na wyższe piętro, Damian wyjrzał przez okno.
Na zewnątrz szalała śnieżyca. Chłopak z trudem dostrzegł zarys gór.
Lian wychyliła się przez balustradę schodów i spojrzała w górę.
- Dawn, była w piwnicy, kiedy tu przyjechaliśmy. - odezwała się, schodząc na pierwszy stopień w dół – Myślisz, że ta piwnica serio tak wyglądała jak to opisała czy zmyśliła?
Robin dołączył do niej i zaczęli ostrożnie schodzić na niższe piętro.
- Może tak wyglądać. - westchnął – Ten Eric, twój... prapradziadek, jeśli się nie mylę, prawda? Jeśli na przykład to on zlecił wybudowanie posiadłości, albo chociaż piwnicy, bo tak mogło być, to pewnie zaplanował ją sobie dość sporą, aby było mu wygodniej odprawiać te wszystkie rytuały i tak dalej. - stwierdził akurat, gdy znaleźli się na parterze w okolicach kuchni – Martwi mnie tylko ten pentagram na ziemi czy co to tam było. Przez osiemdziesiąt lat powinien być mocno wytarty.
Dziewczyna skinęła głową.
Wsunęli do kuchni i rozejrzeli się. Wayne złapał za włącznik światła i przełączył go, ale to nic nie dało, jak zakładał.
- Chyba gdzieś tutaj powinno być zejście do piwnicy.
Harper otworzyła jedne drzwi, ale znalazła za nimi jedynie puste półki spiżarni.
- Winda kuchenna. - zawołał z drugiego końca pomieszczenia chłopak. Otworzył klapę i zajrzał do środka. W pustce znajdowała się jedynie stalowa linka, która służyła do wciągania i spuszczania widny. Samej windy nie było. Lina była luźna, jakby jej drugi koniec był na samym dole szybu. A skoro oni byli na parterze, a szyb nie kończył się w kuchni...
Pociągnął linę do siebie i poczuł, że na jej końcu faktycznie znajduje się jakieś obciążenie. Damian przełknął ciężko ślinę. Winda prowadziła również gdzieś niżej. Zapewne do piwnicy.
- Idziemy dalej. - zarządziła Lian, podchodząc do niego – Nie ma tutaj przejścia do piwnicy. - oznajmiła. Dopiero po chwili zauważyła, co robi jej chłopak – Damian...?
- Szyb windy zjeżdża, aż do piwnicy. - wyjaśnił, wciągając windę na górę.
Harper zamilkła, oczekując tego, co się wydarzy. Winda wydała z siebie przeraźliwy jęk i wjechała na poziom kuchni. Para nastolatków krzyknęła z przerażenia, gdy w jej wnętrzu zobaczyli zakurzony szkielet, którego głowa odpadła i potoczyła się po podłodze w kierunku ich stóp.
Odskoczyli do tyłu. Robin puścił linę, a winda znów zjechała na dół. Poczuł czyiś oddech na plecach, aż przeszła go gęsia skórka.
- Pomóż. - cichy szept koło ucha sprawił, że paraliżujący strach przeszył jego ciało.
Niewiele myśląc, złapał za rękojeść swojego miecza i obkręcił się do tyłu, atakując płazem osobę za nim. Dałby sobie rękę uciąć, że dostrzegł tam Roberta, jednak postać szybko zniknęła z podmuchem silnego wiatru.
- Damian?!
Spojrzał w bok, na przerażoną Lian. Przygarnął ją do siebie i mocno przytulił. Mimowolnie zerknął na leżącą na ziemi czaszkę. Zmarszczył brwi, powoli odsuwając się od dziewczyny i schylił się po nią. Arrowette wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
- Prawdziwa? - spytała słabo.
- Nie wiem. - odparł – Nigdy żadnej nie trzymałem w dłoni. - odłożył czaszkę z głośnym westchnięciem – Chodźmy dalej. Zobaczmy jakie jeszcze trupy się tutaj czają. - to mówiąc, złapał ja za dłoń i wyprowadził na korytarz.
Gdy tylko przestąpili próg, wszystkie okna w zasięgu ich wzroku otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka zimny wiatr i śnieg.
Lian pociągnęła go z powrotem do kuchni i trzasnęła drzwiami.
- Damian.
- Co? - sapnął, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. Dziewczyna położyła mu dłoń na policzku i cmoknęła go szybko.
- Zjadę do piwnicy windą.
- Co?! Nie ma mowy! Oszalałaś?! - złapał ją za nadgarstek, jakby bojąc się, że zaraz mu ucieknie.
- Im bliżej odnalezienia zejścia do piwnicy, tym zaczynają się dziać coraz bardziej wariackie rzeczy. - zauważyła – Zjadę do piwnicy windą, odnajdę korki i wrócę. Ty będziesz tutaj czekał. Zawołam, kiedy znów będę w windzie, a ty mnie wciągniesz, okej? Szyb jest metalowy albo kamienny. Mój głos powinien się ponieść wystarczająco wysoko.
Robin patrzył na nią chłodno z miną jasno mówiącą, że nie podoba mu się ten pomysł. Zmarszczył jeszcze mocniej brwi, że prawie nie było widać oczu.
- Zgoda. - mruknął – Ale twój łuk nie zmieści się do windy. - rzekł, zerkając szybko na szyb. Był dość spory, aby pomieścić dwójkę dzieci, może jednego dorosłego. Dałoby radę upchnąć jego miecz, gdyby ułożyć go pod skosem. Ale łuk Lian był za długi – Weź mój miecz. - zaproponował.
Harper pokręciła przecząco głową, zdejmując z pleców kołczan. Wsadziła do środka dłoń i już po chwili wyciągnęła z niego pochwę z dwudziesto, może trzydziesto centymetrowym sztyletem w środku.
- Lian, skąd to masz? - spytał zdezorientowany. Dziewczyna położyła swój łuczniczy arsenał na pobliskim blacie.
- Dostałam to od mamy na dwunaste urodziny. - odparła tonem, jakby mówiła, że dostała na urodziny książkę albo ładną koszulkę.
- Umiesz się tym posługiwać? - dopytywał, na co ta uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- Dami, spokojnie. - pokręciła z rozbawieniem głową – My, durni Arrowsi, mamy wiele talentów. - puściła mu oczko i podeszła do windy, łapiąc za linę – Dobrze, że nie zleciała na dół, kiedy puściłeś. Na górze musi być jakiś mechanizm blokujący albo coś w tym stylu.
Chłopak skinął głową, jakby się z tym zgadzał i również podszedł bliżej, chowając miecz do pochwy. Razem wciągnęli na górę windę, następnie Wayne przytrzymał ją na poziomie kuchni, kiedy Harper wsiadała do jej środka.
- Uważaj. - rzucił cicho.
- Będę. - zapewniła, uśmiechając się do niego.
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym jednocześnie skinęli głowami, jakby rozumieli się bez słów.
Damian powoli opuścił ją na dół, walcząc z chęcią przerwania tego. Nie chciał jej tam puszczać samej. Ale co on mógł? Do Lian nie tak łatwo dotrzeć. Podobnie jak do niego samego. Mimo to, tak często jej ulegał.
Gdy winda zjechała na sam koniec szybu, oparł się plecami o ścianę i nasłuchiwał.
Nie wiedział, która jest godzina, ani ile czasu minęło. Zazwyczaj był bardzo cierpliwy, ale nie tej nocy. Miał wrażenie, jakby od spuszczenia Lian do piwnicy minęła jakaś godzina. Domyślał się, że w rzeczywistości minęło mniej, ale dwadzieścia minut to już na pewno! Ileż można szukać skrzynki z korkami?!
Zajrzał do środka windy i wytężył słuch. Cisza. No nie. On nie wytrzyma...
Spojrzał na linę i zastanowił się czy utrzyma jego ciężar, kiedy usłyszał dobiegający z dołu krzyk. Krzyk Lian.
Złapał za początek liny i już miał wciągnąć budkę na górę, kiedy uświadomił sobie, że jest ona pusta. Musi tam zejść.
Wyleciał z kuchni i pognał na poszukiwania zejścia do piwnicy. Jego uwagę przykuł fakt, że okna były na powrót zamknięte, ale nie poświęcił temu większej uwagi. Przypomniał sobie, że gdy byli w holu Dawn zniknęła na chwilę właśnie w piwnicy. Co oznacza, że schody na minusowe piętro musi być gdzieś blisko głównego wejścia.
Wypadł do sali wejściowej i rozejrzał się w mroku. Niestety nadal nic nie widział. Sapnął wściekle.
- Słuchaj, Queen – warknął, zwracając się do Roberta. To było całkowicie bezsensu i irracjonalne, ale Damian doszedł do wniosku, że z członkami Arrow Family nigdy nie jest łatwo i to, że jeden z nich nawiedza budynek jako wygnana z ciała dusza, aż tak go nie dziwi – Wiem, że między nami nie układa się najlepiej, ale i ja, i ty, dbamy o Lian, prawda? Powiedz mi, jak mam zejść do piwnicy, żeby jej pomóc.
Cisza.
Powolne, przeraźliwe skrzypnięcie nawiasów, gdzieś po jego lewej.
Nastolatek uśmiechnął się do siebie pod nosem.
- Dzięki... Ech... Robert. - rzekł, szukając drzwi, które otwarły się z większą lub mniejszą pomocą zduchowiałego syna Green Arrowa – Słowo, że tobie też pomogę. - dodał jeszcze, gdy wymacał brak ściany między jej dwoma kawałkami.
Ruszył schodami w dół. Nie za szybko, żeby się nie zabić i nie za wolno, aby coś na dole nie zabiło Lian... i pozostałych. Stopni faktycznie było dość dużo, ale to wcale nie zniechęcało. Zacisnął palce na rękojeści miecza, wsłuchując się w echo swoich kroków i własny oddech.
Dotarł na sam dół i pchnął z rozpędu stare oraz bardzo ciężkie drzwi. Zawiasy jęknęły, a Wayne wpadł do środka wymachując mieczem.
Odpowiedział mu gromki śmiech.
Spojrzał w zdumieniu na swoich przyjaciół i towarzyszącego im Roberta Queena. Ten ostatni uśmiechał się kpiąco, jedną ręką przyciskając do siebie Lian, a drugą zasłaniając jej usta.
- Dałeś się nabrać, Wayne. - rzekł złośliwie, puszczając siostrzenicę.
- C... Co? - sapnął, patrząc na nich gniewnie. Harper odsunęła się od wuja i stanęła przy swoim chłopaku – To był żart?! - ryknął, gromiąc ich wzrokiem.
- Taaa. - przytaknął starszy brunet, wzruszając ramionami. - To był jej pomysł. - dodał, wskazując ruchem głowy na Dawn, która zarumieniła się lekko na ten gest.
- I... I wy wszyscy o tym wiedzieliście?! - tym razem to Lian wzięła się za atak.
- Nie od początku. - zaczął ze skruchą Jon – Ja i Dan dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy się rozdzieliliśmy...
- A ja się dowiedziałam w sypialni. - wtrąciła się Mar'i – Przepraszam, Damian.
- A ja nie! - oznajmił Allen, który wydawał się być drugim najbardziej zadowolonym z ich grupy. To Robert był tym pierwszym – To było świetne! - zawołał.
- Ciszej. - mruknął Robert, masując skronie.
- S -sorka! - cofnął się o krok do tyłu.
Lian zacisnęła usta w cienką linię, usilnie patrząc na Roberta i wyglądając jakby miała się zaraz popłakać. Gdyby Damian jej nie znał, powiedziałby, że faktycznie zaraz zacznie płakać, ale doskonale wiedział, że to nie w jej stylu.
Robert też to wiedział. A przynajmniej Damian sądził, że Robert to wiedział.
- Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza. - zagroziła o dziwo całkiem spokojnym głosem – O wszystkim powiem dziadkowi.
- Nie boję się. - odparł swobodnie.
- Przekoloryzuję to! Naopowiadam mu takich bredni o tej nocy, że jak już z tobą skończy to się będziesz w Rosji zbierał! - krzyknęła. Wszyscy zamilkli. Robert spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Li...
- CO TY SOBIE MYŚLISZ, CO, HARPER?!
Powiedzieć, że wszyscy pogubili się w tym kto kogo oskarża i kto komu grozi, to mało.
Dawn stanęła między Lian a Robertem, patrząc na koleżankę, jakby chcąc bronić chłopaka.
- WYJMIJ KIJA Z TYŁKA, HARPER! TO BYŁ TYLKO ŻART!
- Siorka... - Dan spróbował ją uspokoić, ale zamilkł, widząc spojrzenie, które posłała mu siostra.
- Nie po to organizowałam całą tą akcję i od miesięcy patrzyłam na Roberta, gdy nikt nie patrzył, żebyś mi tu teraz zepsuła podryw, jakimiś śmiesznymi groźbami i swoim dziadziusiem! - znów nastała cisza. Nie było wiadomo, kto był z nich wszystkich najbardziej skonfundowany.
- Czej, gapisz się na mnie? - jako pierwszy zareagował Queen, ale został zignorowany.
- P...Podryw? - powtórzyła zdziwiona Harper.
- Nie, kurde, sadzenie go z korzeniami w doniczce innej dziewczyny! - wywróciła teatralnie oczami – Zresztą, nie ważne! - wyrzuciła ręce do góry, obróciła się i złapała Roberta za przód koszulki – Rób z tą informacją, co chcesz. Ja swój cel osiągnęłam.
- Jaki c-
Dawn szarpnęła mocno chłopakiem, a ten pochylił się ku niej, dzięki czemu zwinnie skradła mu całusa i ze swoją naturalną szybkością uciekła z piwnicy.
- No tego to się nie spodziewałem. - westchnął Damian.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro