Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2 - Nadopiekuńczość


- Dziękuję za cudowny wieczór. - odwróciła się z uśmiechem w jego stronę, gdy dotarli pod jej dom.

- Wzajemnie. - wymruczał, odwzajemniając uśmiech. Wyciągnął dłonie z kieszeni dżinsów, położył je delikatnie na jej ramionach i pochylił się do przodu. Dziewczyna uniosła podbródek i oboje przymknęli powieki, kiedy ich uwagę odwrócił nienaturalny ruch firanek w oknie salonu.

Dziewczyna skrzywiła się z mieszanką zdegustowania, poirytowania i wstydu.
- Przepraszam za nich. - westchnęła, patrząc z żalem na nieruchome już zasłony.

- Nie przepraszaj. - stwierdził spokojnie, wciskając dłonie z powrotem do kieszeni - Pamiętasz co było, kiedy w zeszłym miesiącu zaprosiłem cię do siebie na oglądanie filmu? - zapadła chwila ciszy, podczas której oboje wpatrywali się w okno. Dziewczyna skinęła głową - Grayson co chwilę wpadał do pokoju i pytał czy czegoś nie chcemy. - pokręcił głową z dezaprobatą.

Pochylił się i cmoknął ją w policzek.

- Wybacz, że tylko tyle, ale jednak nie chciałbym dostać strzałą prosto w serce albo zostać wysłanym w kosmos bez możliwości powrotu. - rzucił pół żartem, pół serio. Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niego.

- Damian, nie dostałbyś strzała w serce. - oznajmiła - Zatrutą. Jakąś rzadką trucizną, żebyś umierał długo i w niesamowitych męczarniach.

Ponownie zapadła cisza, którą przerwał on.

- Mam ochotę się zaśmiać, ale wtedy dociera do mnie, że mówimy o twoim ojcu i dziadku. - westchnął, przeczesując włosy dłonią - Lepiej będę się zbierał. Nie chcę sprawdzać ich celności.

Przytuliła się do niego krótko.

- Kolorowych koszmarów, Wayne.

- Karaluchy pod poduchy, Harper. - zaśmiał się, odwzajemniając uścisk.

Odsunęli się od siebie i oboje ruszyli w przeciwnych kierunkach - on do furtki, ona do drzwi. Nim weszła do domu, odwróciła się jeszcze, a on zrobił to samo w tym samym momencie. Uśmiechnęli się do siebie i pomachali sobie na pożegnanie.

Zamknęła za sobą drzwi i westchnęła ciężko, przecierając twarz dłonią, po czym weszła do salonu, otwierając z rozmachem drzwi.

Siedzieli tam we trzech z minami niewiniątek, udając, że cały czas grzecznie grali w karty, popijając piwo. Posłali jej pytające spojrzenia.

- Cześć, Lian. - przywitał się Hal Jordan.

- Jak było? - zainteresował się Oliver Queen, sięgając po butelkę złocistego napoju.

- Uważaj z tymi drzwiami, bo potrącę ci za nie z kieszonkowego. - mruknął Roy Harper, wbijając wzrok w karty.

Skrzyżowała ramiona na piersi, patrząc na nich karcąco. Zapadło niezręczne milczenie, chociaż trójka mężczyzn starała się zachowywać naturalnie. Hal i Roy wpatrywali się w swoje karty, jakby rozważając nad kolejnymi posunięciami, a Oliver niemalże przyssał się do butelki.

- Tak, księżniczko? - odezwał się w końcu Harper.

- Czy wy nie macie za grosz wstydu?! - podniosła głos, czując jak coś się w niej gotuje. Spojrzeli na nią, udając, że nie rozumieją.

- Co masz na myśli? - zapytał ostrożnie Szmaragdowy Łucznik.

Podeszła bliżej i z dużą siłą uderzyła dłońmi w oparcie kanapy, na której siedział rudowłosy.

- „Co mam na myśli?" - powtórzyła wściekle - Macie mnie za idiotkę?! - Hal spojrzał najpierw na Olivera, a potem na Roya, nie wiedząc jak się zachować - Cały wieczór za nami chodziliście! Szpiegowaliście! - blondyn skurczył się w sobie, przytulając do piersi butelkę i wpatrując się w swoje karty z nietęgą miną. Roy przygryzł dolną wargę, ale nie wyglądał na szczególnie poruszonego tym oskarżeniem - Jak możecie? Nie macie do mnie zaufania czy jak?

- Lian, to nie tak... - zaczął Hal, próbując ich jakoś wybronić - Twój tata i dziadek po prostu się martwią i-

- O nie, wujku Hal! - przerwała mu. Mężczyzna automatycznie spuścił wzrok - Nie udawaj! Wiem, że ty też brałeś w tym udział! - już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale znów nie pozwoliła mu dojść do słowa - Po raz kolejny, zresztą!

Znów zrobiło się cicho, a nastolatka skakała spojrzeniem od jednego do drugiego. Hal wpatrywał się w stolik do kawy z miną „poddaję się, tylko mnie nie bij!", Oliver dalej przytulał piwo, a Roy ze stoickim spokojem zaczął przekładać swoje karty.

- „Po raz kolejny"? - powtórzył Harper ze zdziwieniem - Sugerujesz, że zdarza nam się to częściej?

Szala się przelała. Ojciec pociągnął odpowiednią nitkę.

Lian obeszła kanapę i usiadła na niej z uśmiechem, którego nie dało się określić słowem „sympatyczny". Queen przestał tulić butelkę i pociągnął z niej łyk.

- Rok temu, dziewiąty sierpnia. - Roy uniósł brew i spojrzał na nią pytająco, wzruszając ramieniem i tym samym dając do przekazania, że nie kojarzy tej daty - Z okazji szesnastych urodzin Damiana, poszliśmy razem do kina na Avengersów. - zrobiła pauzę. Blondyn podłapał grę przybranego syna.

- I? - zapytał, śmiejąc się. Lian obróciła się w jego stronę z uśmiechem, który sprawił, że Queenowi nie było już do śmiechu.

- Siedziałeś z wujkiem Halem dwa rzędy za nami, dziadku Ollie. - oznajmiła, podkreślając dwa ostatnie słowa słodkim głosikiem.

- To byli Avengers. - zauważył Harper - Nie pomyślałaś, że też chcieli zobaczyć, a że trafili na ten sam seans to był już całkowity przypadek? Zdarza się.

- Dobrze. Uznajmy, że to przypadek. - uniosła dłonie w geście rezygnacji, po czym uderzyła nimi o swoje kolana - Trzy miesiące temu była nasza rocznica...

- Jesteście ze sobą tak długo? To niesamowite. - stwierdził z uśmiechem Hal, ale został kompletnie zignorowany przez dziewczynę.

- ...poszliśmy na pizzę. A tam co? - zapytała retorycznie, patrząc na każdego z kolei - Ty, tatusiu - Roy uniósł wzrok znad kart - i wujek Dick siedzieliście kilka stolików dalej. - oznajmiła, opierając się plecami o oparcie kanapy.

- To już nie można wyskoczyć ze starym kumplem na pizzę? - spytał z udawanym zdziwieniem Harper.

- Postawiliście na stoliku menu i obserwowaliście nas zza nich. - wytknęła.

- Nie chcieliśmy wam przeszkadzać! - podniósł głos, rzucając z irytacją na stolik dwie karty. Oliver zmarszczył brwi, widząc to, ale nic nie powiedział.

- Czyli to też zrządzenie przypadku?!

- Oczywiście!

- A dzisiaj to też był przypadek?!

- Niby co?!

- A to, że cały wieczór jeździł za nami zielony, sportowy wóz! - Hal wymamrotał pod nosem coś o idiotach ze Star City - Dokładnie ten sam, który stoi teraz przed domem!

- Mówiłem, żeby wybrać mniej rzucający się w oczy kolor albo chociaż wstawić do garażu! - Jordan posłał blondynowi zdenerwowane spojrzenie. Oliver zacisnął zęby i przyłożył palec do ust, aby go uciszyć.

- Hal! - syknął.

- Byliście w parku, kiedy spacerowaliśmy, - zaczęła wyliczać na palcach - potem siedzieliście w kącie lodziarni, byliście w zoo... Widziałam was przy wybiegu pingwinów! - zgromiła ich wzrokiem - Mam dalej wymieniać?!

- Mam fula! - oznajmił Hal, wykładając karty na stolik. Zapadła cisza.

- Hal, gramy w makao... - wymamrotał Roy, patrząc na niego ze zdezorientowaniem.

- Co? - sapnął.

Lian wstała na równe nogi, wydając z siebie przeciągły jęk irytacji.

- Nawet alibi wam się nie trzyma kupy! Gratulacje! - krzyknęła, po czym wyszła z salonu, trzaskając drzwiami. Cała trójka podskoczyła lekko na swoich miejscach, wstrząśnięta głośnym hukiem.

- Sądziłem, że gramy w wojnę... - westchnął Oliver, rzucając karty na blat. Roy Harper uderzył się otwartą dłonią w czoło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro