#2 - Nadopiekuńczość
- Dziękuję za cudowny wieczór. - odwróciła się z uśmiechem w jego stronę, gdy dotarli pod jej dom.
- Wzajemnie. - wymruczał, odwzajemniając uśmiech. Wyciągnął dłonie z kieszeni dżinsów, położył je delikatnie na jej ramionach i pochylił się do przodu. Dziewczyna uniosła podbródek i oboje przymknęli powieki, kiedy ich uwagę odwrócił nienaturalny ruch firanek w oknie salonu.
Dziewczyna skrzywiła się z mieszanką zdegustowania, poirytowania i wstydu.
- Przepraszam za nich. - westchnęła, patrząc z żalem na nieruchome już zasłony.
- Nie przepraszaj. - stwierdził spokojnie, wciskając dłonie z powrotem do kieszeni - Pamiętasz co było, kiedy w zeszłym miesiącu zaprosiłem cię do siebie na oglądanie filmu? - zapadła chwila ciszy, podczas której oboje wpatrywali się w okno. Dziewczyna skinęła głową - Grayson co chwilę wpadał do pokoju i pytał czy czegoś nie chcemy. - pokręcił głową z dezaprobatą.
Pochylił się i cmoknął ją w policzek.
- Wybacz, że tylko tyle, ale jednak nie chciałbym dostać strzałą prosto w serce albo zostać wysłanym w kosmos bez możliwości powrotu. - rzucił pół żartem, pół serio. Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niego.
- Damian, nie dostałbyś strzała w serce. - oznajmiła - Zatrutą. Jakąś rzadką trucizną, żebyś umierał długo i w niesamowitych męczarniach.
Ponownie zapadła cisza, którą przerwał on.
- Mam ochotę się zaśmiać, ale wtedy dociera do mnie, że mówimy o twoim ojcu i dziadku. - westchnął, przeczesując włosy dłonią - Lepiej będę się zbierał. Nie chcę sprawdzać ich celności.
Przytuliła się do niego krótko.
- Kolorowych koszmarów, Wayne.
- Karaluchy pod poduchy, Harper. - zaśmiał się, odwzajemniając uścisk.
Odsunęli się od siebie i oboje ruszyli w przeciwnych kierunkach - on do furtki, ona do drzwi. Nim weszła do domu, odwróciła się jeszcze, a on zrobił to samo w tym samym momencie. Uśmiechnęli się do siebie i pomachali sobie na pożegnanie.
Zamknęła za sobą drzwi i westchnęła ciężko, przecierając twarz dłonią, po czym weszła do salonu, otwierając z rozmachem drzwi.
Siedzieli tam we trzech z minami niewiniątek, udając, że cały czas grzecznie grali w karty, popijając piwo. Posłali jej pytające spojrzenia.
- Cześć, Lian. - przywitał się Hal Jordan.
- Jak było? - zainteresował się Oliver Queen, sięgając po butelkę złocistego napoju.
- Uważaj z tymi drzwiami, bo potrącę ci za nie z kieszonkowego. - mruknął Roy Harper, wbijając wzrok w karty.
Skrzyżowała ramiona na piersi, patrząc na nich karcąco. Zapadło niezręczne milczenie, chociaż trójka mężczyzn starała się zachowywać naturalnie. Hal i Roy wpatrywali się w swoje karty, jakby rozważając nad kolejnymi posunięciami, a Oliver niemalże przyssał się do butelki.
- Tak, księżniczko? - odezwał się w końcu Harper.
- Czy wy nie macie za grosz wstydu?! - podniosła głos, czując jak coś się w niej gotuje. Spojrzeli na nią, udając, że nie rozumieją.
- Co masz na myśli? - zapytał ostrożnie Szmaragdowy Łucznik.
Podeszła bliżej i z dużą siłą uderzyła dłońmi w oparcie kanapy, na której siedział rudowłosy.
- „Co mam na myśli?" - powtórzyła wściekle - Macie mnie za idiotkę?! - Hal spojrzał najpierw na Olivera, a potem na Roya, nie wiedząc jak się zachować - Cały wieczór za nami chodziliście! Szpiegowaliście! - blondyn skurczył się w sobie, przytulając do piersi butelkę i wpatrując się w swoje karty z nietęgą miną. Roy przygryzł dolną wargę, ale nie wyglądał na szczególnie poruszonego tym oskarżeniem - Jak możecie? Nie macie do mnie zaufania czy jak?
- Lian, to nie tak... - zaczął Hal, próbując ich jakoś wybronić - Twój tata i dziadek po prostu się martwią i-
- O nie, wujku Hal! - przerwała mu. Mężczyzna automatycznie spuścił wzrok - Nie udawaj! Wiem, że ty też brałeś w tym udział! - już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale znów nie pozwoliła mu dojść do słowa - Po raz kolejny, zresztą!
Znów zrobiło się cicho, a nastolatka skakała spojrzeniem od jednego do drugiego. Hal wpatrywał się w stolik do kawy z miną „poddaję się, tylko mnie nie bij!", Oliver dalej przytulał piwo, a Roy ze stoickim spokojem zaczął przekładać swoje karty.
- „Po raz kolejny"? - powtórzył Harper ze zdziwieniem - Sugerujesz, że zdarza nam się to częściej?
Szala się przelała. Ojciec pociągnął odpowiednią nitkę.
Lian obeszła kanapę i usiadła na niej z uśmiechem, którego nie dało się określić słowem „sympatyczny". Queen przestał tulić butelkę i pociągnął z niej łyk.
- Rok temu, dziewiąty sierpnia. - Roy uniósł brew i spojrzał na nią pytająco, wzruszając ramieniem i tym samym dając do przekazania, że nie kojarzy tej daty - Z okazji szesnastych urodzin Damiana, poszliśmy razem do kina na Avengersów. - zrobiła pauzę. Blondyn podłapał grę przybranego syna.
- I? - zapytał, śmiejąc się. Lian obróciła się w jego stronę z uśmiechem, który sprawił, że Queenowi nie było już do śmiechu.
- Siedziałeś z wujkiem Halem dwa rzędy za nami, dziadku Ollie. - oznajmiła, podkreślając dwa ostatnie słowa słodkim głosikiem.
- To byli Avengers. - zauważył Harper - Nie pomyślałaś, że też chcieli zobaczyć, a że trafili na ten sam seans to był już całkowity przypadek? Zdarza się.
- Dobrze. Uznajmy, że to przypadek. - uniosła dłonie w geście rezygnacji, po czym uderzyła nimi o swoje kolana - Trzy miesiące temu była nasza rocznica...
- Jesteście ze sobą tak długo? To niesamowite. - stwierdził z uśmiechem Hal, ale został kompletnie zignorowany przez dziewczynę.
- ...poszliśmy na pizzę. A tam co? - zapytała retorycznie, patrząc na każdego z kolei - Ty, tatusiu - Roy uniósł wzrok znad kart - i wujek Dick siedzieliście kilka stolików dalej. - oznajmiła, opierając się plecami o oparcie kanapy.
- To już nie można wyskoczyć ze starym kumplem na pizzę? - spytał z udawanym zdziwieniem Harper.
- Postawiliście na stoliku menu i obserwowaliście nas zza nich. - wytknęła.
- Nie chcieliśmy wam przeszkadzać! - podniósł głos, rzucając z irytacją na stolik dwie karty. Oliver zmarszczył brwi, widząc to, ale nic nie powiedział.
- Czyli to też zrządzenie przypadku?!
- Oczywiście!
- A dzisiaj to też był przypadek?!
- Niby co?!
- A to, że cały wieczór jeździł za nami zielony, sportowy wóz! - Hal wymamrotał pod nosem coś o idiotach ze Star City - Dokładnie ten sam, który stoi teraz przed domem!
- Mówiłem, żeby wybrać mniej rzucający się w oczy kolor albo chociaż wstawić do garażu! - Jordan posłał blondynowi zdenerwowane spojrzenie. Oliver zacisnął zęby i przyłożył palec do ust, aby go uciszyć.
- Hal! - syknął.
- Byliście w parku, kiedy spacerowaliśmy, - zaczęła wyliczać na palcach - potem siedzieliście w kącie lodziarni, byliście w zoo... Widziałam was przy wybiegu pingwinów! - zgromiła ich wzrokiem - Mam dalej wymieniać?!
- Mam fula! - oznajmił Hal, wykładając karty na stolik. Zapadła cisza.
- Hal, gramy w makao... - wymamrotał Roy, patrząc na niego ze zdezorientowaniem.
- Co? - sapnął.
Lian wstała na równe nogi, wydając z siebie przeciągły jęk irytacji.
- Nawet alibi wam się nie trzyma kupy! Gratulacje! - krzyknęła, po czym wyszła z salonu, trzaskając drzwiami. Cała trójka podskoczyła lekko na swoich miejscach, wstrząśnięta głośnym hukiem.
- Sądziłem, że gramy w wojnę... - westchnął Oliver, rzucając karty na blat. Roy Harper uderzył się otwartą dłonią w czoło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro