Little Alone Bird
Uwaga! One-shot jest dosyć długi. Posiada 3970 słów z pożegnaniem. Mam nadzieje, że cie nie zniecheciłem.
Zimny, biały puch opadał na ziemie tworząc sterty śniegu. Tak wielkie, że nawet drzwi do mieszkania pewnego budynku nie chciały sie otworzyć. Zablokowały je puchy śniegu, charakterystyczne dla syberyjskich terenów na których nie była posadzona posiadłość. Nie była ona sporych rozmiarów lecz do małych też nie mogło sie jej zaliczyć. W ścianach budynku było mnóstwo okien, które teraz wyglądały jak brylanty wraz z utworzonym na nih mrozem. Większość była zasłonięta prócz jednego osadzonego na samym końcu budnyku, niemal na samym dole.
Odbijała się w nim sylwetka niebiesko-złotego kraju ze skrzydłami którymi trzepotał co jakiś czas. Siedział oparty o kolana mając na sobą; na biurku; sterty książek i papierów. Ostatnimi czasy to on był w centrum uwagi ojca o którą starał się całe swoje życie. ZSRR najwięcej uwagi poświęcał wrogom niż własnym potomką.
Ten czynnik wpłynął też naprzykład na to, że Ukraiana zamknął się w sobie, nie miał depresji, uśmiechał się, śmiał, poprostu nie chciał rozmawiać o sobie, o swoich probkemach, spotykać się z innymi, Rosja zaczął wzorować się na ojcu, nawet pił tyle alkoholu co ZSRR, Uzbekistan zachowywał się i wręcz czuł sie ojcem dla Azerbejdżanu, Kirigistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu i Gruzji. Białoruś była najbardziej odpowiedzialna z nich wszystkich i w sumie najmniej przejmującą się zmiejaszoną ilością uwagi, a przynajmniej na taką za dnia wyglądała, jedyne co robiła źle, to paliła. Zawsze starała się jakoś pocieszyć swoje starsze i młodsze rodzeństwo nie patrząc na siebie ani na okoliczności. Estonia, Litwa i Łotwa trzymali sie we trójkę najczęściej oglądając jakieś filmy lub grając w amatorskie karty. Mołdawia cały czas myślał o swoim przyszywanym bracie, Rumunii który nadal walczył ze Związkiem Radzieckim. Za to Gruzja i Armenia pilnowali czystości na całej posiadłości. A Kazachstan? Kazachstan... zajmował się papierami, nauką, sprawami państwowymi i zadaniami od ojca w związku z obozami prac. Trzeba było przynać, że zrobiłby wszystko by zyskać jego uwage czy chodziaźby jakąś uwage ze strony silniejszych jak Chiny, Rosja czy nawet Ameryka.
Gdyby zyskał tylko jakieś zainteresowanie możliwe, że nie zostałby socjopatą, sadystą i manipukatorem w jednym. Istną maszyną do zabijania czy do pracy. Lecz Kazachstan był przecież dopiero dzieckiem mającym jakieś 14 lat. Do samodzielności dozwalało ma tylko decyzja ZSRR, konstytucja pryz której potrzebowałby silnego i odważnego państwa. Widział kilka niemal gotowych oddać życie za wolność państw takich jak Polska z którą niesamowicie opornie szło przjemiwanie terenów. Mimo iż polak był atakowany od zachodu i od wschodu, nie poddawał się. Tak samo jak na przykład Chiny walczący o handel w Związku Radzieckim czy Imperium Japońskie mierzące się z Ameryką.
Z zamyśleń wyrwało go charakterystyczne kilknięcie drzwi. Do pokoju wszedł pijany rosjanin, bujając się na boki i wyzywając po rosyjsku wszystko co sie rusza. Kazach znał niestety tylko białoruski, ukraiński, niemiecki i kazachski ale... rosyjski? Znał tylko kilka słów i wyzwisk, które słyszał, a to od ojca, a to od brata. Ale te brzmiały bardziej jak... angielski akbo rosyjski... może ostatnio sie czegoś uczył. Kazachstan podskoczył, uderzając głową o szybe pokrytą od zewnątrz ozdobnym mrozem.
- Złaź z tego parapetu. Jak ci sie coś stanie to będzie na mnie! -krzyknął wściekle. Już widać co pół butelki alkohoku może zrobić z człowiekiem. Rzucił szklaną butelką pod biurko Kazachstanu i jedynym powodem dlaczego jeszcze go nie okaleczyło, było to iż dalej siedział na parapecie. Szkło wydało głuhy dźwięk i rozprysneło sie po pokoju zostawiając plame alkoholu na ziemi. Europejsko-azjatycki kraj nawet nie zareagował, a chodziaż tego nie okazał. Wewnętrznie szalała w nim burza negatywnych uczuć z wyrzutami do najstarszego z rodzeństwa. Znowu będzie mu przez tydzień śmierdzieć wódką w pokoju i to jeszcze rosyjską. Na korytarzu usłyszał jeszcze krzyki Rosji i przerażonego Gruzji na które tylko zarechotał. To był odruch zważając na ilość popełnionych zbrodni. Jego psychika leżała na samym dnie i nie zapowiadało sie, by szykowała sie do powstania. Nie to, że miał depresje czy coś w tym stylu.
Poprostu cieszył go ból innych, rozkoszował się krzykami bólu innych chodziaż wewnętrznie rozdzierało go poczucie winy. Zawsze toczył wewnętrzne walki ze sobą, za każdym razem gdy kogoś ranił. Wtedy pojawiała się nieodparta chęć zranienia, a za razem pomocy ów osobie. Tylko, że on nie mógł nikomu pomóc.
- Agresor... - wymruczał pod nosem kilka przezwisk. Zszedł z biurka uważając by nie wbić się na kawałki rozbitego szkła. - O nie... jak tu jedzie... - stwierdził sam do siebie, zatykając nos. Kazachstan w odróżnieniu do reszty rodziny nigdy nie lubił wódki. Wolał piwo lub mocne wino, a jako iż nie był to najtańszy alkohol. Pił je tylko kilka razy w roku o ile miał jakiś dostęp.
Zaczął zgarniać szkiełka rękami owiniętymi w bandaże. Był plus noszenia opatrunków, bo szkło nie miało jak wbić się w skóre europejsko-azjatyckiego. Wrzucił szkło do kosza na śmieci, który zawsze leżał pod biurkiem. Tak samo zrobił z następną porcją szkła w dłoniach.
- Kazachstan, widziałeś Ros -- skrzydlaty natychmiast obrócił się w kierunku drzwi.- Oh... wiesz gdzie jest? - zapytała Białoruś, która raczej nie miała w zamiarze pomóc Kazachstanowi, który właściwie już skończył.
- Wyszedł - odparł spokojnie i zwinął swoje skrzydła, łaskitając kark znajdujący sie w zasięgu piór pokrywowych.
- Ojciec jest w domu. Powiedział żebyś przyszedł - powiedziała białorusinka obserwując Kazachstan. Ten natomiast wymruczał coś niezrozumiale, w niezadowoleniu. Podniósł się z ziemi, a siostra wiedząc, że tamten przyjdzie opuścila jego pokój.
Chodziaż nie wiem czy można bylo to nazwać pokojem. Białe ściany z własnoręvznie narysowanym przez Kazachstan ptakiem, żółtą farbą. Łóżko z szarą pościelą, ciemno-szara komoda na ciuchy no i biurko stojąco przy oknie. Na parapecie leżał cieński koc niebieskiego koloru. Chyba moźna było to nazwać normlanym pokojem, a przynajmniej on tak uważał.
Kazachstan szybko poprawił bluze i wyszedł z pokoju.
Szedł korytarzem, a jego kroki odbijały się o ściany. Przerywane tylko krzykami, rozmowami albo chichotami. Poniry wzrok skierował na framuge drzwi kraji nordyckich. Nie rozmawiał z tą trójką od kilku dni, przez kłótnie o ojca. Przystanął i obrócił się tak, że stał naprzeciwko drzwi. Nad drzwimi namalowane były trzy flagi z napisem "Šalių Ziemeļnieki Igavesti". To chyba były trzy języki... słowa były napisane w trzech językach. Nagle przypomnialo mu sie kiedy tamta trójka to rysowała.
- Napiszemy to w trzech językach! - stwierdził zuchwale Litwa, jak na niego przystało.- W Litewskim!
- Łotewskim! -dodał krzykiem Łotwa.
-I Estońskim?-dokończył za nich, troche nieśmiało Estonia.
- W językach nordyckich! -krzykneli obaj na raz na co wybuchli śmiechem, tylko Estonia niezbyt sie orientował. Kazachstan obserwował ich planowanie z ziemi. W końcu sam nie wiedział po co miał przyjść. Niby mial pomóc z tą nazwą ale on i języki bałtyckie? On umie języki bałtyckie tak jak diabeł umie boskie przykazania.
- Ale co tam napiszemy? -zapytał Litwa i utkwił w zastanowieniu.
- Na zawsze? -zaproponował Łotwa.
- Muszą być trzy słowa... -skomentował litwin. W taki sposób obydwoje utkneli w transie zastanowienia.
- Uważajcie, bo sie przegrzejecie - zaśmiał się Kazachstan. W między czasie uzupełniał papiery które dostawał raz w miesiącu. Dotyczyły głównie obozów pracy ale gospodarka, handel, polityka zagraniczna i liczba ludności też wchodizły w ten skład. Nie bylo ich dużo ze wzgledu na to, że należał do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dwójka tylko rzuciła mu wściekłe spojrzenia z nutką rozbawienia. Ponownje zapadło milczenie.
- Może Kraje Nordyckie na zawsze? W moim języku "na zawsze" to jedno słowo. - zapropronował estończyk, kraj ten raczej wolał się zapytać o zdanie innych niż działać sam. Miał własne zdanie, własne plany i wszystko inne jednak wiedział, że sojuszników jest warto posiadać, a wrogów już nie.
- Šalių Baltija Igavesti? - zapytały pozostałe bałtyki, w końcu znały nawzajem swoje języki i nie było to raczej trudne. Estonia pokiwał głową.
- Widzicie? Estonia jest mądrzejszy od was - powiedział kazak i zakreslił kilka punktów na śnieżno-białej kartce. Obydwoje prychneli i wyszli. Po chwili wrócili z kolorowymi farbkami, które aż sie prosiły by je wykorzystać.
Kazachstan poczuł ciągnięcie za materiał koszulki opuścił głowe widząc Gruzje, Gruzja nie dość że był małą osobą to w dodatku najmłodszą z całego rodzeństwa. Uniósł brew widząc jak Rosja przechodzi obok nich, mimo wszystko kucnął by być na wysokości Gruzji.
- Co się stało? - zapytał i złożył skrzydła by otworzyć przejście przez korytarz. W końcu nie tylko on miał opowiązek zejść na dół lub przejść przez korytarz do swojego pokoju.
- Nie mam co robić. Pobawisz się ze mną? - zapytał mały gruzin. No i tu zrodził się problem. Nie chciał zawiść brata ale musiał iśc po kolejny raport i papiery od Związku Socjalistycnzch Republik Radzieckich. Zamyślił się na chwile co poskutkowało pociągnięciem jego rękawu przez czekujacego odpowiedzi Gruzji.
- No i widzisz tu mamy problem. Ja jestem duży i nasz tatuś musi mi dać takie papierki do uzupełnienia. - stwierdził, by czasem nie dobrać do odpowiedzi złego słowa. Nie chciał stracić Gruzji w których oczach był wzorem do naśladowania. To dobrze? Lepsze niż naśladowanie ojca czy Rosji, chodziaż to Białoruś była wzorem do naśladowania. Nie mieszała się w bójki, pomagała w domu, rozwiązywała problemy... cóż, dużo by wymieniać, a czas nie zaczeka.
- Oh... a wieczorem? - zapytał zawiedziony przecząca odpowiedzią euro-azjaty.
- Wieczorem... może-powiedział i uśmiechnął się z żalem do siebie, że oszukuje każdego do kogo się uśmiecha. Chłopiec kiwnął głową i odbiegł, zamykając się w pokoju. Kazachstan już się obracał by odejść ale powstrzymał go ten ktoś... "Kłamca, kłamca, kłamca, bo to jedyna prawda o tobie." Usłyszał w głowie przez co jego oczy się zaszkliły. Potrząsnął głową, by wyzbyć się natrętnego głosu. Zszedł po schodach, wchodząc do salonu gdzie jak zwykle czekały na niego papiery. Jedyne co przyciągneło jego uwage to kilka białych piór.
- Ptaka sobie kupił czy co... -wymruczał pod nosem rozbawiony. - Chyba jedyna rzecz, która go polubi. O ile go polubi - prychnął powtrzymując się od chichotu.
- Kazachstan! - wzdrygnął się słysząc krzyk. ZSRR podszedł do niego o dziwo, nie wręczając mu żadnyh papierów tylko... klucze. Uniósł brew i spojrzał na ojca, przechylając głowe.
- Dostajesz osobne mieszkanie -powiedział twardo. Kazachstan niewzruszony tonem swojego ojca już otwierał usta, by zadać pytanie ale komunista go wyprzedził.- Do Leningradu.
- A-ale przecież to miasto zbliża się ku upadkowi! - wrzasnął zbulwersowany. Naziści ostatnimi czasy rzeczywiście zbliżali się do stolicy i to naprawde szybko. Bardzo szybko. Co łączyło się z zajeciem miast po drodze, w tym Leningradu.
- Nawet nie waż się, tak mówić-powiedział i wręczył mu kluczyki deptając białe pióra po drodze. Dopiero teraz kazak zauważył, że są splamione krwią... albo mu sie wydawało? - Masz czas do trzeciej, czasu Moskiewskiego - powiedział i wszedł do jednego w pomieszczeń, nazywającego się jego biurem. Kiedy tylko zniknął za drzwiami schylił się, patrząc na polane krwią pióra. One rzeczywiście były we krwi... nie wydawało mu sie. Wstał, oglądając pióro z każdej strony, mimo spływającej z niego kropelki czerwonej cieczy. Było ich kilka ale wystarczająco by ubrudziły fotel czy dywan, a może i podłoge. Puścił pióro, które spadło na ziemie.
Dochodziła godzina trzecia, oczywiście czasu Moskiewskiego. Kazachstan już stał, przebijając się przez topniejący, już śnieg. Nie miał jakoś sporo rzeczy oprócz ciuchów czy jakiś ważniejszych dla niego rzeczy. Na przykład szarą uszankę albo beżową czapke lotnika.
Wsiadł do auta, nie dbając o obserwującego go Gruzje ze swojego pokoju. No tak, miał się z nim pobawić. Wzruszył ramionami i oparł się, rzucając plecak obok siebie, zapiąc pasy i wyjął klucze, które w tej chwili były najciekawsze. Kiedy samochód ruszył, ciężo westchnął, zapowiadała się długa podróż.
Kazak obudził się akurat kiedy dojechali. Obudził? Tak, zasnął w trakcie jazdy, silnik auta go poprostu usypiał. Wyjżał za szybke okna obserwujac budynki, które jakby wiekami przesuwały się w trakcie jazdy. Zaczął mrużyć oczy znużony tym widokiem lecz od ponownego zaśnięcia powtrzymało go auto, które zatrzymała się pod budynkiem, ktory zapewne mial już swoje lata, a jednak mocno trzymał się gruntu. Nie przypominał niczego opuszczonego, wrecz przeciwnie. Ściany były tylko ciut rozwalone. Z pewnością każdy stwierdziłby, że nie należał do pięcio gwiazdowych hotelów ale Kazachstanowi to nie przeszkadzało, uśmiechnął się pod nosem, bo jego zdaniem był to budynek idealny. Nie słyszał wielu odgłosów prócz szczekania kilku psów lub ze dwóch kotów w oknach. Wyszedł szybko z auta, wyciągając za sobą plecak.
-Рақмет (pl. Dziękuje) - kiwnął głową w podziękowaniu i odszedł od ciemnego auta.
Po chwili znajdował się już pod drzwiami, które szybko odkluczył. Oczywiście odrazu zastał kupke papieru na stole przez kanapą, czyli w salonie. W kącie pokoju była kuchnia i obok nich zapewne drzwi do łazienki. Jak widać.. nie wyposażono dom w łóżko, a szkoda. Ziewnął i przeciągnął się jeszcze po swojej drzemce, zamykając za sobą drzwi. Rzucił plecak na kanape, po chwili runął na nia, wzrzucając kilka papierów z drugiej strony.
Skip time 2 tygodnie
Ostatnimi czasy Kazachstan wogóle nie wychodził z domu, zajęty co chwile przychodzącymi papierami. Nawet zdarzało mu się spać na stole, nie mając siły ani ochoty przejścia na kanape. Spał regularnie, nie był jakimś pracoholikiem ani nic w tym stylu. Poprostu nie każdy jest stworzony do pisania w papierach dwadzieścia cztery godziny na dobe. Rzecz biorąc zmienił się, zaczął bardziej przjemować się losem innych, dostrzegał ich cierpienie w prostych dla niego momentach i sam obarczył się poczuciem winy przez swoje 'dzieło' zwane obozami pracy, spotykając się z niezadowoleniem ojca.
Koniec w końców musiał wyjść, no i wyszedł właśnie dzisiaj. Sam sie zdziwił, że Leningrad nie został jeszcze zaatakowany przez prących do przodu nazistów. III Rzesza nie była niczego sobie, gdyż niewiele jej brakowało do kolejnej okazji święta niepodległości dla Rosji, a raczej Związku Radzieckiego. Stanął obserwując zachodnie krańce miasta, by po chwili się obrócić i skierować się do parku. Siedział w tym miejscu rozkoszując się błogim uczuciem zimnego powietrza, przeszywającego jego płuca. Po około dwóch godzinach wrócił do swojego budynku, ano bardziej domu. Otóż zauważył iż kręciło się tu sporo radzieckich żołnierzy, a czasami generałów. Nie przejmował się tym zbytnio myśląc, iź jest to najzwyklejszy postój. Na chwile sie zamyślił, snując o tym teorie. Niespodziewanie ziemia zadrżała, powietrze przeszył huk w środku miasta i najprawdopodniej dodatkowy hałas uderzających kamieni o ziemie.
-No i wykrakałem...-warknął do siebie, kuląc się by troche zmniejszyć ból uszów. Po chwili się podniósł, lekko odużony, wiedząc doskonale co sie dzieje, a mianowicie III Rzesza w końcu zaatakowała Leningrad. Tymczasem jego ojciec chyba zapomniał o jego pobycie tutaj, przykre. Rozległ się kolejny huk bomby ale Kazachstan wraz z mieszkańcami budnku przebywał na ulicy. Przełknął śline, zestresowany całą sytuacją i dosłownie pędęm pobiegł w strone wybuchów, które zdawały się coraz głośniejsze i głośniejsze. Skręcił w uliczke i odrazu zebrało mu sie na wymioty widząc rozflaczone ciało, jakiegoś starszego pana. Podparł się o ściane, zatykając usta i mrużąc w oczy w niezadowoleniu.
Obrócił się próbując nie zwrócić śniadania i pobiegł dalej. Nie, nie biegł w strone nazistów, musiał uciec z miasta póki miał jakiekolwiek szanse. Co jakiś czas trzepotał skrzydłami, kiedy zaczeły go boleć nogi i płuca. Formy nie miał najlepszej, bo w końcu wogóle nie ćwiczył, tylko czytał i pisał. Przeskoczył jakiś murek, mocno zamachując się skrzydłami ale mógł przecież polecieć, prawda? Otóż błąd. Kazachstan najzwyczajniej w świecie nie umiał latać. Po kilkunastu minutach widział już obrońców Leningradu, przez co zmuszony był wspiąć się na dach. Zakaszlał, dławiąc się powietrzem i za razem własną śliną. Po chwili rozległo sie stkanie butami o blache, z której Kazachstan zeskoczył, fikołkując. Był na ziemi... poza Leningradem.
Nie wiedział jak daleko jest ani, która godzina sie zbliża. Nic nie wiedział, kiedy uciekał działał pod presją, nie myślal racjonalnie. Nawet jeśli to nie zdążyłby przez oblężeniem Leningradu. Koniec w końców padł w śniegu. W co był ubrany? Miał skórzane rękawiczki, czapke kazackiego lotnika, skórzane rękawiczki, spodnie charakteryzujące sie zimowym wyglądem i ciężkie czarne buty. Nie było źle, a zawsze mogło być gorzej. Kaszlnął po wyczerpującym biegu. Nie słyszał już wybuchów ze strony z której przybiegł ale za to słyszał chrupanie śniegu, nietety nie miał szansy zobaczyć osoby. Przygryzł w przerażniu warge, był zbyt zmęczony by walczyć albo znowu uciekać. Ale skoro tak to po co uciekał skoro i tak zginie? Z krzaków wyszedł niebiesko-czerwony osobnik z bronią, bronią palną.
-Чи хэн бэ!? - wrzasnął mniejszy kraj, celując w niego bronią. Zakłopotany i przestraszony Kazachstan chwile sie zastanowił. Nie znał tego języka, a nawet go nie kojarzył. Przypominał mieszanke rosyjskiego i niemieckiego ale... to nie to.
- Die... Sowjetunion! (Związek... Radziecki!) - powiedział plącząc cały ten akcent ze stresu. Niemiecki byl okropny ale w tej chwili sie przydał. On nigdy nie umiał mówić po rosyjsku. Drugi natomiast jeszcze bardziej się zdenerwował i naładował pistolet. Czekaj... to nie miał go wczesniej naladowanego?
-Etwas anderes? (Coś innego?)-zapytał celując w niego bronią. Widocznie nie był przyjaźnie nastawiony, a w jego oczach malowało sie zdzwienie jak i dziecięcy strach, niczym u Gruzji.
- Kasachstan! Ich bin Kasachstan! Das ist Kasachstan! (Kazachstan! Ja Kazachstan! To Kazachstan!) - powiedział machając rękami, którymi szybko się osłonił, kuląc sie na śniegu. Serce podleciało mu do gardła. Jednak nie usłyszał strzału, na co spojrzał na nieznajomego kątem oka.
-Skąd tu się wziąłeś?-zapytał i opuścił broń.-I nie jesteś Kazachstan. Jesteś Kazachską Socjalistyczną Republiką Radziecką.-powiedział i zabezpieczył broń. Kazak zamilkł na drugie słowa.
-Nie ważne. Uciekłem spod Leningradu--powiedział lecz zanim dokończył, przerwano.
-Przecież to kawał drogi. Jestem Buriacka Socjalistyczna Republika Radziecka...-powiedział i niemal wypalił w nim dziure wzrokiem.
(Pozdro dla niewidzialnego nicku i Amebson)
-Mongolia?-zapytał Kazak. Nie wiele wiedział o Socjalistycznych Radzieckich krajach lub jak kto woli skomunizowanych państwach, aczkolwiek kojarzył tego osobnika. Mimo wszystko tamten milczał, pokiwał tylko lekko głową, dając znać Kazachstanowi, że ten się nie myli.
-Chodź... jeśli wiedzą, że uciekłeś napew- -zaczął ale przerwano mu dosyć szybko, co nie było codziennością.
-Ale ja musze wrócić do kraju!-wrzasnął zrozpaczony, jego głos już lekko drżał od kulenia się w śniegu, po kilkokilometrowej podróży, o ile nie dalej. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a to oznaczało, że szedł w dobrą strone.
-Zwariowałeś? To przecież... kilkaset kilometrów! Mil! -powiedział, żywo gestykując rękami, w jednej trzymając swoją broń. Kazachstan wstał z ziemi, otrzepując się z zimnego śniegu. Kichnął, będzie chory? Raczej nie.
-Ale ja musze wrócić na tereny Kazachstanu...-powiedział spotykając się w pełnym powątpienia wzrokiem Mongoli. Drugi w komcu westchnął, poprawiając swoja kurtke i chowając twarz w futrze, które swoją drigą dopiero teraz Kazachstan zauważył, było przyszyte do 'kołnierza' kurtki.
-Najpierw odpoczniesz, myśle, że przyda ci sie mała pomoc-powiedział i lekko się uśmiechnął. Zawiesił swoją broń na plecach obserwując Kazachstan, który kiwnął głową.
-Dziękuje, M-Monglio.-kiwnął głową i otrzepał się ze śniegu. Mongoł chyba chciał już się upomnieć o tytuł BSRR ale widocznie sobie darował.
Kazachstan po dłuższej drodze przez las wszedł do drewnianej chatki między iglastymi drzewami, a zaspami śniegu. Mongolia rozpalił ogień przy, którym Kazak odrazu usiadł.
-Tak swoją drogą. Gdzie jesteśmy?-zapytał Kazachstan mrużąc oczy i podwijajac nogi, tak by mógł schować twarz w kolanach.
-My?-Mongoł uniósł brew i zachichotał pod nosem ale w końcu odpowiedział.-Trzydzieści siedem kilometrów od Leningradu na południowy wschód.-wyrecytyował jak z wiersza, spotykając się z niezrozumiałym mamrotaniem Kazachstanu. Nie sądził, że przeszedł aż tyle w ciągu kilku godzin. Hańba, nawet nie wiedział ile szedł ani o której wyszedł. W każdym razie zdecydowanie był zmęczony ale nie odpowiednio, by było przerwać rozmowe.
-A ty?-spojrzał na siedzącego Mongoła, który rozkoszował się... jakimś napojem z którego leciała para.-Skąd tu się wziąłeś? Nie chcesz wracać?- naprostował. Widząc jego zawahanie natychmiast dodał.-Nie musisz mówić jeśli nie chcesz, pytam z ciekawości.
-Uciekłem. Wróce ale po rozp--urwał tutaj i zachłysnął się swoim napojem.-Po jakimś czasie, po jakimś czasie.-zaśmiał się do Kazachstanu. Ale nie tak normalnie, śmiał się jakby ze strachu, ze stresu.
-Rozumiem.-powiedział i uśmiechnął się sztucznie Kazachstan. Po chwili został mu wciśnięty kubek z gorącą zupą. Kiwnął głową w podziękowaniu jednak zerknął na kubek troche niepewnie, jakby bojąc się iż zostala tam dosyoana trucizna. W końcu to wojna, obca personifikacja, która dziwnie się zachowywała. Koniec w końców zwyciężył głód, a Kazachstan wypił połowe kubka. Właściwie... kubka? Bardziej przypominało to drewniany pojemnik niżeli kubek, a jednak każdy niech nazywa to jak chce.
-Bałeś się, że zostaniesz otruty?-zapytał drugi i odłożył swój kubek, już pusty. Jako odpowiedź dostał tylko kiwnięci głową.-Mądrze, jednak nie był. Nie zabiłbym... przyjaciela, o ile można to tak nazwać. Nic mi nie zrobiłeś.-dodał.
Kazachstan dopił i wstał odkładając swoje naczynie na stół. Usiadł przy ścianie, opatulając się skrzydłami. Pierwsza klasa nocleg to może nie była ale lepsze to niż spanie na lodowatym śniegu w obawie przed rozszarpaniem przez jakiegoś wilka, niedźwiedzia czy kto wie co jeszcze. Usłyszał tupanie butów przez co uchylił oczy, tylko po to by zobaczyć znikajacą za rogiem sylwetke Mongoli... i cisza. Ta męcząca, niepokojąca cisza. Kazachstan siedział obserwując gasnący już ogień i mimowolnie sięgnął po rozgrzany węgiel. Syknął kiedy został poparzony jednak nie puścił surowca. Zacisnął ręke jakby zapominając o bólu. Zawsze spał z ręką zaciśniętą na czymś ciepłym, na czymś znajomym albo bliskim, a teraz nie miał nikogo. To śmieszne, jak szybko ktoś może stracić coś czego nigdy nie doceniał. Uśmiechnął się pod nosem i zacisnął węgiel, dokładając zaciśniętą dłoń do klatki piersiowej. Zasnął, tylko szkoda, że nie wiedział o obserwującym jego poczynania Mongoli. Wielka szkoda.
Rano Kazachstan odrazu został rozbudzony przez Mongolie, przetarł dłonią oczy i wystrasozny pryzpominając sobie o węglu w ręce, skamieniał. Na ręce miał opatrunek.
-Poparzyłeś się. W każdym razie ide z tobą.-stwierdził nawet bez pytania Kazaka o zdanie. Mimo wszystko ten sie cieszył, no dopóki Mongolia nie powiedział, że to on ma nieść plecak z jego... właściwie to mto wie co on tam trzymał ważne, że było ciężkie. Opuścili jego chatke tak wzybko jak Kazachstan przybył.
-Najkrótszą drogą musimy iść prosto. Dojdziemy do Moskwy i dalej tylko na południowy wschód. Jeśli sie pośpieszymy zajmie nam to około... siedemnastu dni.-powiedział chwile myśląc i mierząc wzrokiem małe laski i dróżki. Widocznie ktoś tędy jechał.
-A nie możemy ominąć Moskwy?-zapytał Kazak i przystanął obok niego. Musiał przyznać, że towarzysz miał dobrą orientacje w terenie.
-Em... wtedy będziemy musieli iść na wschód lub na południowy zachód. Na wschodzie będzie bezpieczniej ale dłużej nam to zajmie, bo około... dwudziestu dni. Chyba, że będziemy szli tym tempem co teraz, to nasz czas sie przedłuża o dwa razy czyli jakieś czterdzieści dni.-powiedział i założył swoją czapke.
-Eee... co?-zapytał Kazachstan, biedny nic z tego nie zrozumiał. W sumie to sam nie wiedział czy był aż taki głupi, czy to przez akcent Mongoła.
-Chodzi mi o to, że--
-Nieważne! Poprostu niech będzie bezpieczna i w miste szybka.-powiedział i zanim się zorientował, Mongolia już zakładał rękwiczki idąc na... wschód? Tak sie przynajmniej wydawało Kazachstanowi. Coś czuł, że to długo zajmie, a sama podróż nie będzie łatwa. Wystarczał fakt, że Mongolia będzie z nim szedł.
Hejj! To mój pierwszy one-shot. Mam nadzieje, że was nie zanudziłem czy coś. Starałem się bardzo, by tego nie zjebać. Wybaczcie za wszelkie błędy. Dziękuje bardzo _MeneZe_ za wspieranie mnie i zapraszam wszystkich na jej konto. (To jest rozkaz, macie tam wejść.)
Od tego jak wypadnie ta książka będzie zależało czy stworze coś jeszcze. Moge liczyć na waszą ocene i możliwe rady? Bardzo mi sie przyda wasza opinia i wszelka pomoc. Staralem sie dawać zabawne momenty lub smutne ale cóż. Chyba wyszło zbyt poważnie, a moment z węglem zepsuł cały schemat. Poprostu kocham ranić postacie qwq.
Unkuro
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro