27.
Drodzy rodzice,
Nie mam ochoty się za bardzo rozpisywać, bo nie mam za wiele do powiedzenia. Nie było was w moim życiu praktycznie w ogóle, a miłość rodzicielska praktycznie nie istniała. Nie nauczyliście mnie poznawać się ze społeczeństwem, a sama nie potrafiłam tego pojąć. Od najmłodszych lat musiałam radzić sobie zupełnie sama, a wy albo patrzyliście i krytykowaliście, albo po prostu was nie było. Czuje, ze moje życie praktycznie nie ma sensu, nie ma nikogo, kto by tęsknił, nikogo, kto by kochał. Ja sama w świecie. Niedługo będę jedną z gwiazd na niebie, która będzie błyszczeć jasnym światłem. Mam nadzieję, że zrozumienie swój błąd.
Wasza córka.
Usiadłam na parapecie w pokoju i patrzyłam w ciemnie niebo, które było pokryte wieloma błyszczącymi gwiazdami, wyglądały niczym rozsypany brokat na czarnej kartce papieru. W zasadzie nie wiedziałam, która jest godzina, ale wiedziałam, że jest późno, jednak nie zamierzałam iść jeszcze spać. Potrzebowałam odreagować ten okropny dzień. Miałam go naprawdę dość i myślałam o tylko jednym. Spojrzałam na leżący obok mały, metalowy przedmiot. Chwyciłam go i westchnęłam.
-Nikt nie widzi, nikt nie wie, tylko ja jedna.- szepnęłam cicho do samej siebie. Podwinęłam lewy rękaw bluzy i wyciągnęłam rękę przed siebie. Przejechałam opuszkami palców prawej ręki po świeżych, jak i starych ranach. Moja ręka nie wyglądała najlepiej, ale nie przejmowałam się tym, bo i tak te cięcia widzę tylko ja. Wzięłam głęboki oddech, żeby się trochę uspokoić. Przyłożyłam chłodne ostrze do nadgarstka. Przycisnęłam mocniej i szybkim ruchem zrobiłam nacięcie na przegubie ręki. Jednak jeden raz to za mało. Liczyłam w myślach każdą następną ranę, którą zrobiłam. Dwa ... trzy... cztery... Pięć... Sześć. Ciemno czerwona ciecz wypływająca z ran spływała mi po ręce i spadała na parapet tworząc plamę. Mój oddech stał się cięższy, a mi zakręciło się w głowie, więc przymknęłam powieki. Wsłuchiwałam się w ciszę przerywaną tylko przez regularny odgłos spadania kropel krwi. Kap... Kap... Kap... Zastanawiałam się czy nie zrobiłam tego za mocno, gdyż krwi było coraz więcej, a mi robiło się coraz słabiej. Jednak nie zrobiłam z tym nic, śmierć wydawała się dobrym rozwiązaniem. Myślałam nad tym jednak czy tylko jedna ręka z podciętymi żyłami może doprowadzić mnie do utraty życia. Nie byłam tego pewna, więc postanowiłam kontynuować pomimo bólu. Wzięłam więc ostrze i przyłożyłam do lewego nadgarstka. Wbiłam ostrze dość głęboko i przejechałam nim wzdłuż żyły, aż do przedramienia. Krew zaczęła intensywnie cieknąć z rany. Bolało przeokropnie, ledwo mogłam złapać oddech z bólu. Po policzkach spływały słone łzy, które skapały na ranę i wywołały większą dawkę cierpień. Trzęsącą się ręką ledwo dałam radę zrobić podobne nacięcie na prawej ręce. Oparłam głowę o ścianę za mną, a ręce dałam luźno, prawą położyłam na parapecie, a lewa zwisała obok. Słyszałam odgłos kapania, który coraz bardziej zmywał się z szumem w uszach. Coraz trudniej było złapać oddech, ledwo dawałam radę. Kręciło mi sie w głowie, czułam tępy ból skroni. Spoglądałam w gwiazdy, które zaczęły mi się rozmazywać, a potem zastąpiły je czarne plamki. W końcu ciemność okrążyła mnie ze wszystkich stron, a ja wzięłam ostatni oddech zanim totalnie straciłam świadomość.
~~~~
No cóż, wrzucam jakieś tam moje wypociny, które dziś napisałam.
Mam nadzieję, że się podoba ✌
~~krwawa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro