Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

OPŁATKI MI NIE SMAKUJĄ

eksperyment, znowu wyjście ze strefy komfortu, bawimy się i traumatyzujemy kolejne postaci

tw; family issues, przemoc psychiczna, homofobia, transfobia

❛ ━━━━━━・❪ liczba słów; 1533❫ ・━━━━━━ ❜

Często zdarzało jej się myśleć, czy faktycznie amnezja dziecięca rozwinęła się u niej w jakimś patologicznym stopniu, czy może chodziło o coś zupełnie innego. Kiedy temat luźnej rozmowy z kimkolwiek – współpracownicy, mąż, nieraz klienci w pracy – schodził na wspomnienia z okresu dziecięcego, nastoletniego, za nic nie mogła sobie przypomnieć konkretnych wydarzeń. Łapała się wtedy zwykle powtarzanych przez innych członków rodziny anegdot, ewentualnie zdjęć czy filmików.

Udało jej się dorastać akurat w czasie, w którym kamery zyskiwały popularność jako narzędzie uwieczniania tamtejszej teraźniejszości, dlatego krótszych i dłuższych klipów z małą sobą było co niemiara, pieczołowicie skatalogowanych w folderach i zgranych na twardy dysk. Co jakiś czas zdarzało się tak, że kiedy jeszcze mieszkała w domu rodzinnym, któryś z nich był przywoływany.

Pamiętała na przykład mały montaż na swoje osiemnaste urodziny, dosyć zaskakująca inicjatywa, jednak miała w sobie jakiś urok, nawet jeżeli wypożyczony projektor okrutnie się zacinał i nieraz zamrażał wieczne dziecko w próżni obrazu, z językiem na wierzchu lub całe w skowronkach po wygraniu zawodów lekkoatletycznych w podstawówce. Albo jedna z wielu kłótni z matką w czasie, w którym zaczęła umawiać się z ówczesnym chłopakiem – transpłciowym, chociaż dla niej nie miało to wielkiego znaczenia, i tak bardziej martwiła się wtedy wszystkimi egzaminami na koniec szkoły średniej. Zapętlała nagranie z przedszkolnego przedstawienia, na którym jej córka z wyćwiczoną zawziętością recytowała, że najważniejsza jest rodzina w średnio kunsztownej rymowanej oprawie, która straciła wydźwięk pod łzami rodzicielki kapiącymi na kołdrę w kwiatki. Kazała jej się wsłuchać i samemu płakała cicho, dusiła się, żeby nie zagłuszyć dawnego dziecięcego głosiku. A ona nie mogła się ruszyć, odezwać ani nawet znaleźć logicznego powiązania.

Potem zdarzył się jej incydent z próbą wyjścia z domu, spotkaniem się z rzeczonym chłopcem w dzień wolny. Zwykle narzekano na to, że nie integrowała się z rówieśnikami zbyt często, a tamtego dnia zatrzymano ją w domu siłą. Tego też nie pamiętała, kojarząc teraz jedynie emocje i pojedyncze bodźce. Walenie pięścią w drzwi, głowa pękająca po piątej godzinie histerii, ciągłe mantry zatroskanego opiekuna. Zadziwiające, że na jej spotkania z przyjaciółką, obiektem zauroczenia, nijak tak nie reagowano. Jej relację z tamtą dziewczynę pochwalano. No, dopóki nie zaczęła nieśmiało próbować wybadać, co rodzice sądzą o nieco innych osobach. Dziewczyna okazała się, co prawda, hetero i kompletnie nie zorientowała się o jakichkolwiek emocjach z drugiej strony, tym bardziej że dopiero zaczynała odkrywać emocjonalność emocjonalną. Była rozchwiana, ale po pewnym czasie zaczęła sobie odpuszczać, wiedząc, że nie wszystko mogła wiedzieć od razu.

Nadal umawiała się z chłopcem. Związek obiektywnie był dobry; chadzali na randki, rozmawiali o uczuciach, on chodził na terapię, ona chciała to zrobić na studiach, żeby nie zmarnować pieniędzy opiekunów na kogoś, kto tylko zapyta ją, jak się czuła i powie, że może mieć takie emocje. Psychologowie raczej nie byli uznawani w jej domu, nawet kiedy sama zechciała wybrać takie studia.

Dziwnie było jej stawiać pierwsze samodzielne granice po wyprowadzce do miasta uniwersyteckiego, ale na dłuższą metę okazało się to korzystne. Nie chudła tyle, co w liceum, siwe włosy praktycznie jej się nie zdarzały, ataki paniki pojawiały się rzadziej. Rozmawiała z rodzicami z coraz mniejszą częstotliwością i coraz więcej wspomnień z czasu nastoletniego zastępowała lichymi strzępami ówczesnych emocji, nie zagłębiając się w ich konstrukcję, spoglądając na nie pobieżnie albo wcale. A kiedy wydarzenia traumatyczne zacierały się gdzieś w neuronach, o wyrywkach codzienności nie było co marzyć.

Skręcało ją w żołądku na myśl o powrotach do domu, kiedy wymagała tego sytuacja. Ze studiów pamiętała zgoła więcej, więc potrafiła wyróżnić te momenty słabości psychicznej jako pojedyncze kamyczki na plaży tamtego czasu. Nie były już ogromnymi głazami, ciężkimi i zdolnymi zgniatać całe istoty ludzkie.

Traktowała swojego chłopca nieco tak, jak traktować można było swój metaforyczny dom, coraz bardziej zbliżała się do niego, śmielej, patrząc na to, jaki odzew wywoływało to w jej środowisku rodzinnym. Bywało różnie, jeżeli chodziło o formę. Jednego dnia sprowadzano ich relację do chwilowego zauroczenia, bo formalnie była pierwsza, a pierwsze związki nigdy nie mogły skończyć się dobrze. Następnego matka opisywała jej, jak ten wykolejeniec może ją wykorzystać, oszukać, zmanipulować. Raz zdarzył się nawet dokładny opis gwałtu, który samemu starała się zepchnąć gdzieś na śmietnik podświadomości, ale jak na złość nie dawał się zapomnieć.

O jedną pierwszą pracę, ukończenie etapu studiów i zaręczyny później, w końcu udało się im wprowadzić razem. Relacja była dobra, zwyczajna, spełniająca dla obu stron. Oszczędność chłopaka mieszała się idealnie z jej chęcią do podejmowania dodatkowych prac, dawali radę. A adres mieszkania pozostawał nieznany rodzicom, dla uniknięcia kilku nieeleganckich sytuacji z poprzedniego lokum. Żadne z nich nie chciało ponownie wylecieć na ulicę w środku październikowej nocy.

Kilka lat później było zdecydowanie spokojniej. Zdarzały jej się ciemniejsze myśli, cięższe oddechy, ale podjęła terapię i potrafiła sobie radzić coraz lepiej. Czuła się dobrze ze sobą przez większość czasu. Spoglądała na strzępki wspomnień łagodniej, jak na zwierzę w klatce, które jej nie zagrażało, jedynie czasem powarkiwało burkliwie. Potrafiła zrozumieć większość motywacji matki, powody tych wszystkich działań z jej perspektywy, to, dlaczego ojciec jedynie czasem jej przyklaskiwał, zwykle nie ingerując zbędnie w konflikty.

W jej głowie rodziły się wtedy pytania, jedno za drugim jak zapalające się kolejno lampki choinkowe. Czy mogła wtedy zrobić ze swojej inteligencji emocjonalnej użytek w stopniu wystarczającym, aby uniknąć chociaż części większych awantur? Czy samemu nie rozdmuchiwała własnego lęku przed rodzicami, w całej jego ewolucyjnej niepoprawności? Nie powinna być dojrzalsza, wytłumaczyć swoich uczuć po raz sto pierwszy, czekać, aż zrozumieją, zamiast iść po mniejszej linii oporu?

Problem nie leżał w całości po strony rodziców, matki. Mało który wynikał z działań wyłącznie jednej ze stron, patrząc obiektywnie, nawet, jeżeli dysproporcja win była znacząca. Mogła zrobić coś więcej. Przecież musiała być szansa na lepsze rozwiązanie.

Przecież zdarzały im się też dobre momenty. Czas spędzony rodzinnie na zwyczajnych aktywnościach, bez poruszania tematu jej partnera. Opłacali jej mieszkanie na początku studiów, nie musiała wtedy pracować, jedynie skupiać się na nauce. To było dobre z ich strony. Zawsze powtarzali, że ją kochają, niezależnie od tego, co by robiła. I faktycznie kochali, co do tego nie miała wątpliwości. Po prostu nie chcieli, żeby chłopiec jej zaszkodził. Żeby nie prowadzała się z kimś innym, żeby przypadkiem nigdy nie wytknięto jej palcami na ulicy (co nigdy się jej nie zdarzyło, tak czy siak). Troszczyli się na swój sposób.

Rozumiała to. I zgadywała, że przez jej dzieciństwo sprzed romantycznych perypetii byli prędzej dobrymi niż złymi rodzicami – przecież pamiętałaby mocniejsze traumy, tak jak to było z okresem od jej szesnastego roku wzwyż.

Jak bardzo absurdalne było poczucie winy wywołane tym, że obiektywnie dbała o swoją psychikę? Kto mógłby się obwiniać za to, że kocha swoich rodziców, równocześnie nie chcąc się z nimi widzieć częściej, niż to absolutnie konieczne? Czuła się źle przez to, że chciała ich akceptacji, ale też przez to, że nie starała się o nią kosztem własnego szczęścia i zdrowia, uwzględniając poziom kortyzolu i dręczące młody organizm nerwobóle.

Jakaś część niej, zagubiona nastolatka spomiędzy kart jej wspomnień, chciała mieć matkę, z którą miałaby tak dobry kontakt, jak większość jej rówieśników ze swoimi rodzicami. Kochała ją i nie była w stanie jej kochać, czegokolwiek by nie zrobiła. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek z własnej woli wyznała rodzinie swoje ciepłe emocje, bo nie potrafiła ich złapać, nazwać, nawet wyraźnie poczuć, kiedy zwykle powlekała je kolczuga z pojedynczych prawd i wspomnień. Jakimś złośliwym błędem losu nie była odpowiednią córką swojej matki, a ona nie była z kolei odpowiednią matką swojej córki, jakby jakiś złośliwy chochlik podmienił kilka osób w siatce społeczeństwa. Zdarzało jej się płakać z tego powodu, a potem odruchowo łajać się za nieracjonalność emocji. Niezdrowy nawyk.

Prawie podskoczyła, czując na policzku ciepłe opuszki palców. Podniosła wzrok na twarz męża, do złudzenia przypominającą golden retrievera, który właśnie dostrzegł smutek w oczach człowieka. Oczy skrzyły mu się ciepłem, usta zmiękły uśmiechem pod kilkudniowym zarostem, który zawsze tak zabawnie drapał ją w policzek, kiedy partner całował bok jej twarzy na dzień dobry. Mała tradycja, ale niewątpliwie przyjemna.

Odpowiedziała mu podobnym wyrazem twarzy, na dobre wynurzając się z morza spontanicznych analiz. Zauważyła, że miał na sobie płaszcz i szalik, co skwitowała pytającym uniesieniem brwi.

— Idę odebrać leki z apteki, jakbym miał coś kupić po drodze z powrotem, to pisz. — Nieraz obawiała się, że zaczynali sobie czytać w myślach. Co zabawne, on miał te same obawy i zazwyczaj kwitowali to śmiechem, perlistym i słodkim jak domowa czekolada. — Zachciało im się dowozić hormony w samą Wigilię, jakby ktoś chciał dodać Gwiazdorowi testosteronu do ciasteczek.

Poszerzyła uśmiech, z powrotem zerkając za okno. Płatki śniegu powoli prószyły z nieba, a samotny kruk skubał sobie pióra na dachu pobliskiego budynku.

— Po prostu wracaj szybko, ktoś musi mi pomóc z pierogami i bułeczkami.

— Dobrze wiesz, kto zje większość, więc na pewno pomogę.

Szybko mrugnął do niej jednym okiem i chwilę później już nie było go w mieszkaniu. Pokręciła głową teatralnie, sama dla siebie. Nie zamieniłaby go na żadnego innego. Odetchnęła. W gruncie rzeczy cieszyła się, że była kim była i znajdowała się w tym miejscu, co obecnie. Nie było idealnie, wiedziała, że nigdy nie będzie, ale i tak mogło być całkiem dobrze.

Sięgnęła po leżący na blacie niedaleko telefon, odblokowała go i wybrała kontakt, którego numer nadal pamiętała bez zarzutów. Jeszcze raz spojrzała na świat naokoło siebie i z całkowicie spokojnym sercem nacisnęła zieloną słuchawkę. Usłyszała tylko cztery sygnały.

— Cześć, mamo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro